niedziela, 9 października 2016

"Norma" w Londynie

Londyńska ROH już definitywnie znalazła się wśród tych teatrów operowych, w których ze sporym prawdopodobieństwem można spodziewać się spotkania z produktami  regietheatru.  Powierzenie nowej inscenizacji „Normy” członkowi grupy Fura dels Baus, Àlexowi  Ollé nie było więc zdarzeniem niespodziewanym, natomiast niepokojącym – i owszem. Pewnie nie muszę dodawać, że obawy zrealizowały się w stu procentach i w tej sytuacji pozostają mi dwa wyjścia : zapełnić ten wpis kolokwializmami, które cisną się pod klawiaturę albo odpuścić. A ponieważ ciągłe odnajdywanie się w skórze psa szczekającego na znikającą w oddali karawanę jest nużące tym razem dam spokój. Mogę tylko wspomnieć, iż produkcja jest krańcowo niemądra, nielogiczna i nawet wewnętrznie niespójna. Niektóre obrazki przypomniały mi  bezpośrednio  pokazy mody przygotowane przez projektantów niedostatecznie dobrych, by obronić się talentem i liczących na skandal (w końcu nic nie zapewnia go lepiej niż religia). Proszę spojrzeć na zdjęcia  (tak, to jest morze krucyfiksów) – pewnie żadnego kreatora nie stać na tak rozpasaną scenografię, ale sposób myślenia podobny. W tych okolicznościach pozostaje tylko skupienie się na muzyce, co samo w sobie jest dobre, ale czasem oczy same ze zdumienia, irytacji bądź rozbawienia otwierają się szeroko. Po dziesiątkach widzianych tego typu spektakli trochę zobojętniałam i tylko zapobiegliwość Normy rozkładającej folię, żeby się nadto nie nabrudziło przy zabijaniu dzieci wielkim nożem lekko mnie zdziwiła. Oczywiście, my wiemy, iż żadne dzieciobójstwo nie nastąpi, ale mimo wszystko wydało mi się to tyleż niesmaczne, co groteskowe. Za to żadnej niemiłej niespodzianki nie sprawił mi Antonio Pappano, który jak zazwyczaj miał precyzyjną koncepcję całości i dyrygował doskonale. W wypadku sir Tony’ego  nie liczą się drobne niedokładności w orkiestrze (były) tylko dogłębne zrozumienie stylu i miłość do śpiewaków , która sprawia, że towarzyszy im z taką uwagą. Nic to nie pomogło Brindleyowi Sherrattowi, prezentującemu brak zrozumienia stylu i ciągłe fałsze w komplecie z głosem któremu wyższa część skali kończyła się za każdym razem nagle i niespodziewanie. Jedynie kilka wibrujących, prawdziwie basowych dźwięków na koniec przekonało mnie, że kiedyś może partia Orovesa leżała w jego zasięgu. Nie zachwyciła mnie również Adalgisa Soni Ganassi, ale to zupełnie inna klasa. Ganassi jest  wartościową  śpiewaczką odróżnieniu od kolegi nie zapominającą o legato,  tyle że z czasem jej mezzosopran uległ odbarwieniu na obu krańcach a także zaostrzeniu dającemu czasem nieprzyjemny, skrzypiący efekt. Joseph Calleja od początku właściwie swej wielkiej kariery stanowił dla mnie problem – szanuję, doceniam  i podziwiam jego umiejętności, podoba mi się jasna barwa jego głosu, ale drobny groszek w nim jest dla mnie nie do zniesienia. Partia Polliona nie należy do specjalnie interesujących, zawsze miałam wrażenie  iż istnieje tylko po to, aby dać pretekst do zawiązania konfliktu . Calleja nie był w stanie nic z nią zrobić od strony aktorskiej (nie ma zresztą po temu uzdolnień) natomiast śpiewał doskonale  - od strony czystko formalnej była to najlepsza kreacja wieczoru. I tak dobrnęłam do samej Normy. Słuchacz w światku operowym obyty wie doskonale, jak trudna to rola i zapewne zna liczne anegdoty, którymi obrosła.  W naszym konkretnym przypadku dochodzi jeszcze wiedza o tym, że przestraszyła się jej przewidziana do niej od czterech lat Anna Netrebko rezygnując krótko przed rozpoczęciem sprzedaży biletów. Po niedługim oczekiwaniu padło nazwisko jej następczyni wzbudzając lekkie zdziwienie, ale także mnóstwo nadziei. Sonia Yoncheva, żeby zastąpić Netrebko musiała z kolei porzucić Mimi w Met i chociaż z pr-owego punktu widzenia decyzja ta miała sens do dziś zastanawiam się nad jej słusznością (a od seansu minęło już kilka dni). Od strony interpretacyjnej ta Norma przypadła mi do gustu, była wiarygodna i emocjonalnie prawdziwa, co wcale nie jest łatwe – fabuła opiera się przecież właśnie w dużej części na wewnętrznych przeżyciach bohaterek i z nich wynikają zewnętrzne konsekwencje. Wokalnie nie potrafię Yonchevej ocenić jednoznacznie. Były w jej kreacji elementy, które mi się bardzo podobały, ale w sumie miałam wrażenie iż to raczej piękna obietnica na przyszłość niż  prawdziwa Norma. Przede wszystkim bułgarskiej sopranistce nie wystarczyło sił na trzeci, najbardziej dramatyczny akt , w którym jej głos często brzmiał krzykliwie i ostro (jeszcze nie ten rozmiar). Na początku opery recytatyw też był nienajlepszy i nie odznaczał się intonacyjną precyzją. Za to Yoncheva, właścicielka promiennego, czystego sopranu bardzo ładnie potrafi prowadzić belliniowską kantylenę co udowodniła w „Casta diva” . Zaśpiewała tę słynną arię jak prywatną modlitwę, nie za głośno i bardzo szczerze. Podobnie w duetach z Adalgisą to ona była siłą prowadzącą i jej chciało się słuchać przede wszystkim. I mimo, iż dobrych wspomnień będę miała po jej Normie więcej, wolałabym, aby Sonia Yoncheva na razie tej roli nie wykonywała pozwalając swojemu głosowi się rozwinąć – a wtedy czeka nas być może duża przyjemność.










12 komentarzy:

  1. Eh, kiedy w końcu ,,na-nowo-odczytujący" reżyserzy pojmą, że sięganie po religię/przeżycia z dzieciństwa/opresyjność społeczeństwa wobec jednostki/taplanie się w umywalce itp. NIE JEST już dla widza kontrowersyjne czy szokujące, tylko zwyczajnie nudne. Co do aspektów muzycznych- również mam nadzieję, że podjęcie się partii Normy było decyzją raczej promocyjną, niż wyznaczającą najbliższe plany zawodowe. Na to jeszcze za wcześnie, choć występ całkiem przyzwoity (a to już dużo w przypadku tej partii). Oroveso okropny, co najbardziej przeszkadzało mi w finale (od ,,In mia man" do końca zaczyna się moja ulubiona część opery, niestety tym razem wypadła dość słabo). Nie będę powtarzać zachwytów nad Pappano, bo nic nowego nie napiszę, ale każdemu życzę takiej miłości do tego, co się w życiu robi.

    OdpowiedzUsuń
  2. To się mniej więcej zgadzamy. Pappano jeszcze potrafi tą swoją miłością zarażać - z jaką cudowną pasją on mówi o realizowanych partyturach!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przestraszyły mnie fragmenty, które zobaczyłam na YT! Szok. Jak ludzie, którzy śpiewają wytrzymują taki absurd inscenizacyjny? Mózg chyba w ogóle trzeba wyłączyć.
    „Casta diva” ładnie wyszła Yonchevej (YT).
    Brindleya Sherratta słyszałam kiedyś na żywo w ENO (jako Jacopo Fiesco w Boccanegrze) i zrobił na mnie duże, bardzo pozytywne wrażenie. Szkoda, że tym razem tak nie było.
    Josepha Calleję lubię coraz bardziej i coraz mniej przeszkadza mi ten "baranek" w głosie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może miał zły dzień, ale w takim wypadku nie powinien decydować się na występ - przecież musiał mieć jakiegoś zastępcę.
    Niektórzy nie wytrzymują, ale na to mogą sobie pozwolić tylko największe gwiazdy, bo w kontraktach są odpowiednie klauzule posłuszeństwa reżyserowi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boję się,że przy takim tempie i "wyzwaniach" jakie stawia przed Jonczewą jej agent nie doczekamy jej rozwoju do pełnowymiarowej Normy. Czy tej dziewczynie fakt, że z Normy zrezygnowała Netrebko nic nie dał do myślenia? Niech Normę śpiewa póki co Sondra Radvanovsky a Sonie, proszę, by wróciła do Mimi lub Desdemony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, czy niegdyś agenci byli mniej pazerni a śpiewacy rozsądniejsi? Też się boję, żeby skutkiem takich decyzji SY nie stała się Studer bis. Ale ostatnio nawet Kaufmann zamiast latem odpocząć poświęcił je katorżniczej pracy i skutki są niewesołe. A tak się cieszyłam na jego Hoffmanna.

      Usuń
    2. To tylko nauczyciele mają taki luksus, że odpoczywaja sobie przez całe lato... ;-) Reszta śmiertelników pracuje i tylko częściowo odpoczywa i Kaufmann miał owszem całe 3 tygodnie urlopu, jak co roku. Zdaje się że wiele osób nie wierzy zbytnio w jego tłumaczenia co do przyczyny obecnej przerwy w śpiewaniu? On nie mówił o przemęczeniu głosu. A jak mi żal Hoffmanna to nie bedę nawet mówić... :-(

      Usuń
    3. Zapomniałam dopisać "i Walthera" (tak mi strasznie żal).
      (A nauczyciele słusznie odpoczywają całe lato, to miał być taki żart) :-)

      Usuń
    4. Przyczyną jest wylew do strun głosowych. Nie dość, że niebezpieczne, to powodem jednak mogło być przeciążenie (aczkolwiek nie musiało). Mam nadzieję, że Kaufmann teraz nie będzie się spieszył z powrotem, żeby szczególnie na czerwiec być już pełnej formie. A co do lata - hmmm, taki na przykład Mariusz Kwiecień (wybacz, musiałam :) miał w lipcu jeden koncert a sezon zaczyna dopiero teraz, od prób "Faworyty". Oczywiście, u stóp MK nie kłębią się dziesiątki agentów błagających o występ właśnie u nich, jak z pewnością dzieje się z Jonasem. Ale i Kwiecień gdyby chciał z pewnością miałby co robić i gdzie śpiewać. Nie chce. Nie wypominając - Kaufmann ma 47 lat a w tym zawodzie i w tym wieku trzeba już uważać na swoje zdrowie - nie każdy jest niezniszczalny jak Domingo.

      Usuń
  6. Czyżbym przeoczyła fakt, że Multikino kontynuuje transmisje live z ROH?
    Jola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Jolu, niestety nie. Zresztą wcale im się nie dziwię, bo frekwencja była marna.

      Usuń