piątek, 20 stycznia 2017

Powrót "Oniegina" w Warszawie



Kiedy „Oniegin” miał premierę w Teatrze Wielkim i później, w czasie kilku wznowień (nie tak wielu jak mogłoby się wydawać, obecne spektakle noszą numery 38-43) nie dotarłam na widownię, mimo najszczerszych chęci los mnie z tego wydarzenia wykluczył dwa razy. Tym razem także próbował, ale wykazałam się niezwykłą determinacją w walce z własnymi słabościami . Przy okazji miałam możliwość przetestowania na własnej skórze, iż percepcja tego samej inscenizacji może się  jakoś zmienić w nie tak znowu długim okresie – bo troszkę ponad trzy i pół roku. W czerwcu 2013 obejrzałam produkcję Mariusza Trelińskiego zarejestrowaną w Walencji i podzieliłam się z Wami swoimi odczuciami tu http://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/2013/06/rucinski-i-bal-manekinow-oniegin-z.html . W styczniu 2017 oglądałam  spektakl już bezpośrednio w Warszawie i moje wrażenia dotyczące inscenizacji są podobne, ale jednak ewoluowały. Oczywiście może to po części być kwestia zasadniczej różnicy między odbieraniem przedstawienia tak, jak się powinno, czyli w teatrze a śledzeniem go za pośrednictwem medialnego przekazu, kiedy skazani jesteśmy na cudzy wybór kadru. W każdym razie teraz odebrałam inscenizację jako bajkowo piękną  i malarską, ale też budzącą pewne wątpliwości. Mogę się zgodzić z Onieginem jako bohaterem byronicznym, odległym i zdystansowanym, momentami wręcz lodowatym, mogę przyjąć swoisty danse macabre zaczynający się od drugiego aktu jako doskonałą metodę na przekazanie nam idei opery, zwłaszcza, że jest to bardzo scenicznie efektowne.  Ale - mamy jeszcze O. Prawdopodobnie za dużo  już naoglądałam się takich „O”, niepotrzebnych postaci dublujących protagonistów, żeby zaakceptować ten chwyt bez zastrzeżeń. Czy gdyby tej postaci nie było, widz nie wiedziałby, że Oniegin tkwi  niejako w pętli czasu, w pułapce samoudręczenia ? Przecież doskonale to podkreśla samo libretto i jego najtragiczniejsze słowa z finału „a szczęście było tak możliwe, tak bliskie”. Bodajże jeszcze większy kłopot mam ze sceną, w której bohater doznaje olśnienia dojrzałą Tatianą. Bo on się nie zakochuje w prawdziwej Tatianie, tylko w lalce spętanej konwencjami, którą się przez lata u boku Gremina stała. Oniegin niejako przy okazji budzi jej uśpioną duszę.
Muzycznie było lepiej niż się spodziewałam, bo rzecz nie okazała się spektaklem jednego aktora, chociaż blask gwiazdy świecił najjaśniej.  Andriy Yurkevych poprowadził orkiestrę fachowo i płynnie, momentami tylko za głośno. Za to śpiewacy zaprezentowali się od najlepszej strony. Olga Busuioc, laureatka wielu konkursów wokalnych (w tym Operaliów i Konkursu Moniuszkowskiego) nie jest osobowością tak ekspansywną jak np. Anna Netrebko, ale jako młoda, zakochana dziewczyna wydała mi się bardziej nawet wiarygodna. Głos, nie tak bogaty jak u rosyjskiej koleżanki odznacza się za to młodzieńczą świeżością przydatną w roli Tatiany. Niestety góry Busuioc wypychała siłowo, co dawało czasem efekt krzykliwości, szczególnie w trzecim akcie, ogólnie jednak uważam jej kreację za udaną. Alisę Kolosovą  już wcześniej, w Monachium miałam okazję słyszeć jako Olgę i podobnie jak tam była bardzo dobra. Przy tym bodajże pierwszy raz widziałam na scenie Olgę i Tatianę rzeczywiście wyglądające na siostry. Największy aplauz, poza bohaterem wieczoru otrzymał słusznie Dovlet Nurgeldiyev, turkmeński tenor (rezydent Opery Hamburskiej) tworzący promienny zarówno od strony aktorskiej jak wokalnej wizerunek Leńskiego. Rzadko się tacy Leńscy zdarzają – autentycznie młodzi, żarliwi, pełni pasji i ciepła. Te cechy jakoś usprawiedliwiają emocjonalną niedojrzałość i przewrażliwienie poety , które staje się w końcu bezpośrednią przyczyną nieszczęścia (bodajże po raz pierwszy współczułam temu bohaterowi, który zazwyczaj mnie nieco irytuje).  Nurgeldiyev dołożył do tego piękny, jasny, znakomicie prowadzony głos  wyrównany w całej skali, zwłaszcza swobodna góra bez popisywania się nią wzbudziła mój podziw. Obcowanie z talentem Anny Lubańskiej zawsze i w każdej roli sprawia mi niemałą przyjemność, śpiewaczka nie zawiodła mnie także jako Filipiewna. Oleg Tsybulko jest na Gremina za młody, i dotyczy to etapu rozwoju basowego głosu, który ma szlachetną barwę, ale na razie więcej obiecuje na przyszłość niż daje. Na koniec – najlepsze, czyli praprzyczyna powrotu „Oniegina” na warszawską scenę, czyli Mariusz Kwiecień. Debiutował w Operze Narodowej na premierze tego właśnie spektaklu 5.04.2002 (w partii Oniegina pół roku wcześniej w Grazu). Był wówczas 29-letnim człowiekiem bez znaczącego nazwiska, mimo, iż jego droga do gwiazd już się rozpoczęła. Dziś – wszyscy wiemy. Do zwyczajowych komplementów na temat wspaniałego głosu i ekscytującej prezencji scenicznej warto dodać jeszcze jeden, a dotyczy on aktorstwa wokalnego. Myślę, że tę interpretację roli można by bez trudu rozpoznać spośród innych w karierze Kwietnia tylko po nagraniu audio  - chociażby po pierwszym monologu Oniegina „Wy mnie pisali”. Zazwyczaj Kwiecień zawiera w nim całą paletę uczuć swego bohatera, który protekcjonalnie, bo protekcjonalnie ale jednak trochę usiłuje uchronić naiwne dziewczę przed nią samą. Tym razem w głosie miał głównie lodowaty dystans, bo takie było założenie inscenizacyjne. W finale już dostaliśmy „cały ogień, cały żar”, do jakich Kwiecień nas przyzwyczaił, wszystko wyrażone wspaniale brzmiącym, gorącym barytonem, który część z nas tak podziwia. Będziemy tęsknić, bo jeśli nic się nie zmieni (oby jednak tak!) w najbliższych dwóch, o może i trzech sezonach nawet w Krakowie nie będzie szansy na posłuchanie go i zobaczenie w Polsce.










16 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy byłyśmy na tych samych spektaklach, ale spostrzeżenia odnośnie wykonawców i inscenizacji mamy podobne. Ja nieco lepiej odebrałam Busuioc, choć i tym razem nie dostałam Tatiany absolutnej, która w stu procentach wiarygodnie wciela się w tę postać w każdym akcie. Będę szukać dalej. Nurgeldiyev mi również się podobał, tylko w pierwszej arii był dla mnie niemal niesłyszalny, bynajmniej nie ze swojej winy- dyrygent miejscami zagłuszał śpiewaków, raz czy dwa zmusił nawet Kwietnia do ,,pociśnięcia" głosu tak, jak mu się to dawniej zdarzało. A w inscenizacji przykładem podręcznikowych reżyserskich rozwiązań, który szczególnie rzucił mi się w oczy (oprócz O*** oczywiście) było umieszczenie Oniegina i Leńskiego na obracanym stole dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji. Widziałam to potem jeszcze w innym Onieginie, chyba w reż.Znanieckiego, w Poznaniu, z tą różnicą, że stół poznański był zdecydowanie stołem bilardowym.
    A na koniec życzę ci, Papageno (i sobie również!), by w grafiku M.K jednak pojawiły się jakieś polskie plany na najbliższe sezony :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby!Kwiecień jest tak przywiązany do polskiej publiczności (chyba najbardziej z naszych internacjonałów), że jeśli jakaś okazja się pojawi, z pewnością ją wykorzysta. Oby się tylko pojawiła.
    Niestety, coraz bardziej słychać, że nominalny dyrektor muzyczny Teatru Wielkiego nie ma pojęcia o specyficznej (delikatnie mówiąc) akustyce tego miejsca. Mam wrażenie, że tej scenie własnie szef muzyczny z prawdziwego zdarzenia jest najbardziej potrzebny. Gdyby tak Soltesz ... Nurgeldiyeva słyszałam doskonale (byłam na 2 spektaklach) , ale to chyba kwestia "punktu siedzenia", miałam miejsca aż za blisko.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Oniegin" już za nami a przyszłość rysuje się marnie - po ostatnich corocznych wypadach do Krakowa na opery z MK aż strach pomyśleć jaka posucha czeka mnie przez najbliższe lata.
    Rok 2016 był zresztą wyjątkowy dla jego fanów - kilka premier no i słyszeć go,jak w moim przypadku, 4 razy "na żywo"-bezcenne.
    Pozostaje nadzieja,że może jednak coś w Krakowie...
    Byłam również na 2 przedstawieniach[13-tego i 15-tego] i mam problem z zaakceptowaniem całości.Owszem - scenografia,uderzająca kolorystyka,kostiumy,bardzo dobrze brzmiąca orkiestra ale ten pętający się na pierwszym planie O***,nachalny w swojej wymowie i wręcz przeszkadzający protagonistom śpiewać i grać był momentami dla mnie nie do zniesienia.Tatiana jednak ze zbyt krzykliwą górą chociaż aktorsko niezła, szczególnie w finale.
    Natomiast dawno nie słyszałam i nie widziałam tak przekonującego i świetnego Leńskiego.
    Nasz Kwiecień jako się rzekło zaśpiewa i zagra perfekcyjnie pewnie wszystko co reżyser wymyśli.Jednak czy ten Oniegin musiał być aż tak lodowaty,sztuczny i odpychający co doskonale oddał MK.Bardzo trudno uwierzyć,że taki typ rozkochał w sobie na zabój młodą dziewczynę.
    Za to w finale żadna by się mu nie oparła! Oczywiście poza Tatianą.
    Pozdrawiam,Halina.


















    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, 15 lat temu ten O był pewnie łatwiejszy do zaakceptowania.Natomiast czy taki Oniegin nie przyciągałby kobiet? Bywamy podatne na urok łajdaka ...
    Nurgeldiyev wydał mi się Leńskim lepszym niż ... sama wiesz kto, bo był kompletny - zarówno wokalnie jak i postaciowo.
    Nowy sezon - zobaczymy, kiedy europejskie teatry ogłoszą plany. Marzą mi się "Poławiacze pereł" na żywo,może mimo wszystko w Londynie czy Monachium uda się Kwietnia posłuchać. Żałuję, że nie będzie go w paryskim "Don Carlo" - byłaby szansa na powtórkę duetu z Kaufmannem. Pozdrawiam wzajemnie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Papageno,z klawiatury,że tak powiem,mi to wyjęłaś!To o Leńskim oczywiście.Po powrocie z W-wy sięgnęłam po wersję Oniegina z MET z 2013r i poza powyższym wnioskiem stwierdziłam,że tak świetnej Tatiany- aktorsko i głosowo jak tamta Netrebko dla mnie nie było.
    Nie zgadzam się z MK,który w rozmowie z Hawrylukiem deprecjonuje tę produkcję.Mnie po upływie czasu i kolejnych wersji "Onieginów" wydaje się coraz lepsza.
    Przy okazji nasunęła mi się jeszcze jedna uwaga.Swego czasu spektakl z MET,który mam, nadawany był w TV Kultura, jak zresztą na szczęście parę innych, i ma on doskonale przetłumaczone libretto.
    Niestety nie można tego powiedzieć o tłumaczeniach w TWON.Nie wiem czy się zgodzisz ale tym razem pobili rekord-tekst niegramatyczny,fatalna polszczyzna.Ktoś kto pierwszy raz się z tym zetknął pomyślał co za idiotyzmy oni wyśpiewują.Nie zachęca to do kontaktu z operą i pozyskiwania nowych widzów.
    Czy naprawdę tak trudno to uporządkować i czy nikt za to nie odpowiada? Halina

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się w 100 %. Starałam się nie zwracać na te teksty uwagi, co było nietrudne, jako, że siedziałam blisko - musiałabym zadzierać głowę. Ale czasem coś w oko wpadło i to była katastrofa - z gatunku ośmieszających oryginalny tekst. Obawiam się, że w Operze Narodowej liczą się tylko panowie Dąbrowski i Treliński, a ich interesuje wyłącznie strona teatralna.

    OdpowiedzUsuń
  7. No właśnie,niestety.Zdanie takich jak my nikogo nie obchodzi.
    Jednak myślę tu o kilku naszych krytykach muzycznych zajmujących się również operą,czy oni tego nie zauważają? Może to dla nich nieistotne,żeby w tej sprawie zawalczyć? Nie mam pojęcia ale jest to żenujące.To co może mieć miejsce w prowincjonalnej operze np.w Bydgoszczy choć nie powinno, nie ma prawa się zdarzać w Operze Narodowej.Halina

    OdpowiedzUsuń
  8. Byłabym ostrożna z kreśleniem "prowincjonalna opera" - w pozacentralnych ośrodkach dzieje się czasem sporo i ciekawie, z Bydgoszczy mam jak najlepsze doniesienia. A krytycy, cóż... Po pierwsze niewielu ich. Po drugie ci , co są często mają nienajuczciwsze układy z dyrekcjami - piszą dobrze, bo chcą być zapraszani. A pozostała garstka czasem zwraca uwagę na takie absurdy (np. p. Kozińska czy p. Szwarcman), ale nikt ich nie słucha, bo po co? Przecież dotacje nie zależą od klasy teatru tylko od polityczno-towarzyskich konotacji.

    OdpowiedzUsuń
  9. To o Bydgoszczy nie miało zabrzmieć protekcjonalnie ponieważ w niej mieszkam i w Operze Nova od początku jej istnienia bywam regularnie. Wydaje mi się też,że mam w miarę obiektywne zdanie o jej dokonaniach i słabościach jak chociażby fatalne przekłady librett i rozmaite inne przypadłości.
    Natomiast zachwycanie się bez umiaru wszystkim co się wydarza w naszej operze jest i śmieszne i podejrzane.Halina



    OdpowiedzUsuń
  10. Jak widzisz, niezależnie od lokalizacji problemy mamy częściowo te same. Przy okazji - wiesz coś może o Waszej, bydgoskiej "Rusałce"?. Zapowiadają DVD od niepamiętnych czasów i nic, przynajmniej na stronie Opery Nova.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Papageno, "Rusałka" ma być w sprzedaży od jutra:
      http://operalovers.pl/rusalka-z-opery-nova-na-dvd/
      Drusilla

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za wiadomość, Drusillo. Niestety wygląda na to, że przez stronę nie można DVD kupić a na razie się do Bydgoszczy nie wybieram. Trudno. Skoro Opera Nova robi wszystko, żeby mi zakup utrudnić będę musiała obejść się smakiem, przynajmniej do odwiedzin w teatrze .

      Usuń
  11. Na "Rusałce" byłam kilka lat temu,kiedy otwierała nasz festiwal operowy.Nie zadziałała na mnie scenografia, wręcz przeciwnie, śmieszyła do łez m.inn. jak pod dokładną repliką bydgoskiego mostu pełnego przechodniów biedna Rusałka próbowała być słyszana i tu było tylko jej żal.
    Z resztą obsady też było różnie a jak przypomnę sobie wielką perłową muszlę na pół sceny...Publice to się jednak podobało,szczególnie most zrobił furorę.
    Tak więc rozumiesz,że losem DVD się nie interesuję i nie mogę Cię poinformować.
    Na otwarcie tegorocznego festiwalu jest planowane "Wesele Figara", za którym przepadam więc jestem pełna oczekiwania.
    O obsadzie niestety dowiem się pewnie w dzień premiery[taki fatalny zwyczaj ma nasz dyrektor-ukrywanie tego do ostatniej chwili].
    Papageno,zapraszam serdecznie bo wiem,że Operze Nova jeszcze nie byłaś.Halina

    OdpowiedzUsuń
  12. Z obsadą też tak w TWON było, teraz znana jest teoretycznie wcześniej, ale za to nazwiska czasem z niej znikają i są zastępowane innymi znienacka i bez komentarza.
    Dziękuję, jeśli czas i forma pozwolą chętnie wpadnę!

    OdpowiedzUsuń
  13. Trzymam za słowo!Halina

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń