środa, 10 stycznia 2018

"Cyrulik sewilski" na Polach Elizejskich


  Nadmiar reżyserskich ambicji nie zawsze wychodzi na dobre realizowanemu dziełu, czego dobitnym dowodem okazał się transmitowany z paryskiego Théâtre des Champs-Elysées „Cyrulik sewilski”. Wszystko w nim było niby w porządku, nic nie działo się w kontrze do tekstu, ale rezultat kontrowersyjny. Laurent Pelly, który inscenizację podpisał zazwyczaj (chociaż oczywiście zdarzają mu się, acz niezbyt często, wpadki) chciał chyba zaprezentować nam „Cyrulika” wyrafinowanego plastycznie i koncepcyjnie, co doprowadziło do skutku fatalnego w wypadku komedii zwłaszcza. Otóż owszem, na początku można było pozachwycać się czarno-białymi obrazami z płachtami fantazyjnie pozawijanego papieru nutowego w roli scenografii, ale z upływem czasu wizualna monotonia zaczynała po prostu nużyć oczy. Kostiumy, wszystkie ładne i eleganckie, a niektóre dodatkowo świetnie charakteryzujące bohaterów także utrzymano w monochromatycznej gamie od bieli do czerni poprzez szarość. W ten sposób, przynajmniej w warstwie obrazowej uleciało z komicznej opowiastki mnóstwo lekkości i uroku. Mógł to być celowy zamiar reżysera, bo tytułowy cyrulik też nie był tym typowym, ludycznym szaławiłą znanym z setek inscenizacji – charakterem bardziej przypominał doktora Malatestę z „Don Pasquale”. Ten Figaro jawił się jako Wielki Manipulator nie tyle pomagający swojemu panu w urzeczywistnieniu amorycznych zapałów, co kierujący nim jak marionetką. W sumie Laurent Pelly utrzymał się w granicach interpretacji i cały spektakl mógł się podobać, ale brakowało mi tego, co w „Cyruliku” uważam za rzecz niezbędną  - wdzięku i radości. Co nie znaczy, że od czasu do czasu (za rzadko jednak) uśmiech nie pojawiał się na mojej twarzy. Na szczęście od strony muzycznej to był prawdziwy sukces, jeden z najlepszych współczesnych „Cyrulików”, jakich słyszałam. Jérémie Rhorer  poprowadził swój zespół, Le Cercle de l’Harmonie z pasją i werwą , jakiej ta muzyka wymaga. Pięknie zaprezentował się się też chór Unikanti, którego członkowie wykazali prawdziwe zacięcie aktorskie. Z protagonistów publiczność chyba najbardziej j zachwycił Michele Angelini i nie bez powodu – góry ma promiennie i brzmiące bezwysiłkowo, frazuje niezwykle elegancko, a przy tym dysponuje autentyczną vis comica. Nie wiem, który z panów – śpiewak czy dyrygent wpadł na pomysł zinterpetowania części drugiej arii tenorowej w stylu hiszpańskim (w końcu jesteśmy w Sewilli), ale był to bardzo smaczny ornament. A Hrabia Almaviva Angelliniego okazał się zwyczajnie bardzo sympatyczny, czego nie można powiedzieć o jego słudze, bo taka była koncepcja. Florian Sempey wykonuje rolę Figara regularnie i od dawna, ale takiej interpretacji nie miał jeszcze okazji pokazać. Już sam wygląd sugerował, że nie będziemy mieć do czynienia z jowialnym Sowizdrzałem i trzeba przyznać, że francuski baryton mistrzowsko zrealizował reżyserskie założenia. Śpiewał fantastycznie – ma duży ale giętki głos  ładnej barwie, wrodzoną łatwość kreowania ozdobników i jest bardzo muzykalny. Catherine Trottmann na tle tak świetnych kolegów wypadła troszkę mniej efektownie, przynajmniej wokalnie – jej mezzosopran, chociaż miły dla ucha nie dysponuje dużym wolumenem, szwankuje przede wszystkim zasadniczy w tym typie głosu dół skali. Jako postać młoda, ładna i fertyczna śpiewaczka sprawdziła się idealnie. Ale i tu reżyser dołożył swoje trzy grosze, każąc jej niepotrzebnie prychać w „Una voce poco fa” kiedy Rosina opowiada o tym, jaka jest łagodna i łatwa do prowadzenia. Troszkę zaufania do nas, publiczności – i bez tego wiemy, o co tu chodzi! Peter Kálmán zaprezentował solidne rzemiosło wokalne i aktorskie jako Don Bartolo, Robert Gleadow zaskoczył mnie jako Don Basilio. Pamiętam go w partiach mozartowskich, jako Masetta i Leporella, ale od czasu, kiedy go w nich słyszałam głos mu się rozwinął, ma teraz tak cenne u basa, głębokie, wibrujące doły. Przy tym Gleadow doskonale bawił się rolą i charakteryzacją i budził szczere rozbawienie u publiczności. Z postaci drugoplanowych najciekawszy wydał mi się Guillaume Andrieux jako Fiorello – doskonale prowadzony baryton, dobra prezencja, sceniczna werwa – jeszcze o nim nie raz usłyszymy. W sumie – ten rok operowy zaczął mi się mimo wszystko całkiem dobrze, oby tak dalej. Gdyby mieli Państwo ochotę sprawdzić – tu jest całość https://www.youtube.com/watch?v=_9R549oIqfs 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz