"Cyrulik sewilski" na Polach Elizejskich
Nadmiar reżyserskich ambicji nie zawsze wychodzi na dobre realizowanemu
dziełu, czego dobitnym dowodem okazał się transmitowany z paryskiego Théâtre
des Champs-Elysées „Cyrulik sewilski”. Wszystko w nim było niby w porządku, nic
nie działo się w kontrze do tekstu, ale rezultat kontrowersyjny. Laurent Pelly,
który inscenizację podpisał zazwyczaj (chociaż oczywiście zdarzają mu się, acz
niezbyt często, wpadki) chciał chyba zaprezentować nam „Cyrulika”
wyrafinowanego plastycznie i koncepcyjnie, co doprowadziło do skutku fatalnego
w wypadku komedii zwłaszcza. Otóż owszem, na początku można było pozachwycać
się czarno-białymi obrazami z płachtami fantazyjnie pozawijanego papieru
nutowego w roli scenografii, ale z upływem czasu wizualna monotonia zaczynała
po prostu nużyć oczy. Kostiumy, wszystkie ładne i eleganckie, a niektóre
dodatkowo świetnie charakteryzujące bohaterów także utrzymano w
monochromatycznej gamie od bieli do czerni poprzez szarość. W ten sposób,
przynajmniej w warstwie obrazowej uleciało z komicznej opowiastki mnóstwo
lekkości i uroku. Mógł to być celowy zamiar reżysera, bo tytułowy cyrulik też
nie był tym typowym, ludycznym szaławiłą znanym z setek inscenizacji –
charakterem bardziej przypominał doktora Malatestę z „Don Pasquale”. Ten Figaro
jawił się jako Wielki Manipulator nie tyle pomagający swojemu panu w
urzeczywistnieniu amorycznych zapałów, co kierujący nim jak marionetką. W sumie
Laurent Pelly utrzymał się w granicach interpretacji i cały spektakl mógł się
podobać, ale brakowało mi tego, co w „Cyruliku” uważam za rzecz niezbędną - wdzięku i radości. Co nie znaczy, że od
czasu do czasu (za rzadko jednak) uśmiech nie pojawiał się na mojej twarzy. Na
szczęście od strony muzycznej to był prawdziwy sukces, jeden z najlepszych
współczesnych „Cyrulików”, jakich słyszałam. Jérémie Rhorer poprowadził swój zespół, Le Cercle de
l’Harmonie z pasją i werwą , jakiej ta muzyka wymaga. Pięknie zaprezentował się
się też chór Unikanti, którego członkowie wykazali prawdziwe zacięcie
aktorskie. Z protagonistów publiczność chyba najbardziej j zachwycił Michele
Angelini i nie bez powodu – góry ma promiennie i brzmiące bezwysiłkowo, frazuje
niezwykle elegancko, a przy tym dysponuje autentyczną vis comica. Nie wiem,
który z panów – śpiewak czy dyrygent wpadł na pomysł zinterpetowania części
drugiej arii tenorowej w stylu hiszpańskim (w końcu jesteśmy w Sewilli), ale
był to bardzo smaczny ornament. A Hrabia Almaviva Angelliniego okazał się
zwyczajnie bardzo sympatyczny, czego nie można powiedzieć o jego słudze, bo taka
była koncepcja. Florian Sempey wykonuje rolę Figara regularnie i od dawna, ale
takiej interpretacji nie miał jeszcze okazji pokazać. Już sam wygląd sugerował,
że nie będziemy mieć do czynienia z jowialnym Sowizdrzałem i trzeba przyznać,
że francuski baryton mistrzowsko zrealizował reżyserskie założenia. Śpiewał
fantastycznie – ma duży ale giętki głos
ładnej barwie, wrodzoną łatwość kreowania ozdobników i jest bardzo
muzykalny. Catherine Trottmann na tle tak świetnych kolegów wypadła troszkę
mniej efektownie, przynajmniej wokalnie – jej mezzosopran, chociaż miły dla
ucha nie dysponuje dużym wolumenem, szwankuje przede wszystkim zasadniczy w tym
typie głosu dół skali. Jako postać młoda, ładna i fertyczna śpiewaczka
sprawdziła się idealnie. Ale i tu reżyser dołożył swoje trzy grosze, każąc jej
niepotrzebnie prychać w „Una voce poco fa” kiedy Rosina opowiada o tym, jaka
jest łagodna i łatwa do prowadzenia. Troszkę zaufania do nas, publiczności – i
bez tego wiemy, o co tu chodzi! Peter Kálmán
zaprezentował solidne rzemiosło wokalne i aktorskie jako Don Bartolo, Robert
Gleadow zaskoczył mnie jako Don Basilio. Pamiętam go w partiach mozartowskich,
jako Masetta i Leporella, ale od czasu, kiedy go w nich słyszałam głos mu się
rozwinął, ma teraz tak cenne u basa, głębokie, wibrujące doły. Przy tym Gleadow
doskonale bawił się rolą i charakteryzacją i budził szczere rozbawienie u
publiczności. Z postaci drugoplanowych najciekawszy wydał mi się Guillaume
Andrieux jako Fiorello – doskonale prowadzony baryton, dobra prezencja,
sceniczna werwa – jeszcze o nim nie raz usłyszymy. W sumie – ten rok operowy
zaczął mi się mimo wszystko całkiem dobrze, oby tak dalej. Gdyby mieli Państwo ochotę
sprawdzić – tu jest całość https://www.youtube.com/watch?v=_9R549oIqfs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz