Tytuł
może egzaltowany, ale wiadomość o odejściu Montserrat Caballe, która opuściła
nas zaledwie kilka godzin temu bardzo mnie dotknęła, tak, jak podejrzewam
większość naszej, operowej społeczności na całym świecie. Nikomu z Was, drodzy
Czytelnicy nie trzeba tłumaczyć kim była i jak wspaniałą postać straciliśmy.
Media lubią przyklejać etykietki, ale w tym wypadku termin”ostatnia diva” nie
był na wyrost. Diva w najbarwniejszym tego słowa znaczeniu – z cudownym głosem,
genialną muzykalnością i bogatą osobowością. Miewała gwiazdorskie kaprysy, ale
też wielkie serce, cięty dowcip i błyskotliwą inteligencję. Śpiewała w czasach,
w których niestandardowe wymiary nie były żadną przeszkodą w karierze i nie
przesłaniały tego absolutnego cudu, jakim był jej głos. Wybaczcie, ale w tym
momencie nie stać mnie na więcej. „La Superba” otrzymała ode mnie hołd na tym
blogu kilka lat temu https://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/2014/11/gos-anioa.html .
Teraz mogę tylko powiedzieć – Szczęśliwej drogi do nieba,
Maestra!
Zły tydzień dla muzyki - w poniedziałek Charles Aznavour, dzisiaj Montserrat Caballe... Cóż, pozostaje się cieszyć, że mieli dobre, szczęśliwe życie i odeszli spełnieni. Pokój ich duszom!
OdpowiedzUsuńWspaniała. I zawsze ten uśmiech...
OdpowiedzUsuńO tak, ona się uśmiechała całym człowiekiem, nie tylko ustami.I chyba, mimo wszelkich kłopotów i przeciwności po prostu umiała celebrować życie.
OdpowiedzUsuńStosunkowo pozno ją doceniłem. Choć jej legendarna Norma w Orange zawsze robiła na mnie kolosalne wrażenie. Uchodziła za diwę repertuaru włoskiego, ale warto przypomnieć jak niesamowitą była Salome w nagraniu jeszcze lat 60.
OdpowiedzUsuńTak,pisałam też o tym nagraniu. Caballe jak mało kto potrafiła grać głosem i kto się nie poddaje terrorowi obrazka mógł to w pełni docenić.
Usuń