środa, 7 listopada 2018

Diabeł w Madrycie




 „Faust” z madryckiego Teatro Real nie obiecywał mi wiele – średnio lubiana opera, w roli tytułowej śpiewak, którego doceniam ale nie bardzo chętnie słucham i reżyseria w rękach człowieka, co niedawno popełnił okropną i nonsensowną „Normę” w ROH. Postanowiłam jednak dać szansę transmisji, bo z drugiej strony w wydarzeniu miała uczestniczyć trójka innych artystów bardzo przeze mnie cenionych.  Rezultat tego eksperymentu okazał się nadzwyczaj interesujący, bo o ile muzycznie spektakl był mniej więcej taki, jakiego oczekiwałam, to oprawa teatralna zaskoczyła mnie  mocno. Álex Ollé  (La Fura dels Baus) nie stracił wprawdzie szczególnego, właściwego całej grupie „charakteru pisma”, ale pomimo pewnych dziwactw zdołał nim w miarę spójnie i, co najważniejsze nie wchodząc w spór z sensem dzieła je opowiedzieć. Przy okazji udowodnił, że bazując na identycznym pomyśle co Dess McAnuff w Met  - Faust jako naukowiec pracujący nad podejrzanym projektem i laboratorium jako jego naturalne środowisko – jest w stanie przeprowadzić nas przez całą historię w sposób znacznie bardziej inspirujący. Przede wszystkim, zmieniając czas akcji Ollé nie naruszył żaden sposób ani delikatnej struktury dzieła, ani nie ingerował w relacje między postaciami. Czart pozostał czartem, niewinne dziewczę niewinnym dziewczęciem i tak dalej. Co więcej diabeł w żaden sposób nie wdzięczył się do publiczności reprezentując zło w czystej postaci. Zaskakująco tradycyjnie czmychał przed krzyżem rekompensując sobie ów moment słabości w scenie kuszenia Małgorzaty gdzie dokonywał bluźnierstwa. Tylko sam Faust wydał mi się cokolwiek nijaki, ale on taki jest w samym tekście – to z kolei zło banalne, codzienne. Niektórych odbiorców spektaklu
trochę mogą zirytować niektóre pomysły – np. olbrzymie sztuczne biusty, stadka plastikowych humanoidów czy „genderowa” świta Mefista ale jakoś się one wpisują w fabułę w niczym jej nie zaburzając. Muzycznie przedstawienie trzeba zaliczyć do udanych pomimo drobnych zastrzeżeń. Dan Ettinger jak na moje ucho mógłby nieco mniej ufać swemu zamiłowaniu do dramatycznych efektów i, tym samym, gwałtownych skoków dynamicznych bo nie służy to lirycznym głosom, a takimi dysponują w większości jego soliści. Poza tym orkiestra brzmiała znakomicie. Z Piotrem Beczałą mam zazwyczaj ten sam problem – nie ufam sobie bezustannie podejrzewając, iż jeśli coś mi się w jego śpiewie nie podoba, to wina moich uprzedzeń. Tym razem stało się podobnie, tyle, że nasz tenor miał kłopot (zwłaszcza na początku) nie z górą skali, co mu się zdarza często, ale ze ściśniętą średnicą i nieobecnym dołem. Za to wyższe dźwięki brzmiały klarownie i pewnie. Faust Beczały był poza tym, na ile się w tej operze dało udany aktorsko. Luca Pisaroni zaprezentował się od tej strony fantastycznie – jego Mefisto momentami wręcz wydał mi się trudny do oglądania, tak groźny, nieprzyjemny i wyzbyty z wszelkiej kokietliwości (sprzyjają temu jego naturalne warunki i cokolwiek diaboliczna uroda) . Wokalnie – cóż ja wolę w tej partii prawdziwe basy z przepastnym, wibrującym dołem i większym wolumenem niż ten, którym dysponuje Pisaroni, jednak bas-baryton, bo to daje artyście większą swobodę w kreowaniu roli także głosem. Krańce możliwości tym razem słyszalne były wyraźne, chociaż oczywiście Luca Pisaroni jest śpiewakiem wybitnym i nawet przy pewnych ograniczeniach może dać słuchaczowi wiele (i dał). Marina Rebeka okazała się fenomenalną Małgorzatą – jakie to piękne frazowanie, jaki wielobarwny głos, ile emocjonalnej prawdy! Stéphane Degout , mój ulubiony baryton Martin nie wydaje się idealnym wyborem do roli Valentina. Rzeczywiście, jego liryczny głos czasem ginął w orkiestrowej masie. Za to dał niezmiernie szczerą i przekonującą interpretację swojej postaci – znacznie sympatyczniejszą niż w tym wypadku bywa. Degout był przy tym szalenie chłopięcy (charakteryzacja odmłodziła go o dobre 15 lat)  a młody wiek nieco usprawiedliwia kategoryczność osądu moralnego i gwałtowność uczuć. Skład solistów dobrze uzupełniły Serena Malfi jako Siebel i Sylvie Brunet-Grupposo jako Marta.
P.S. Teatro Real niepostrzeżenie wyrósł nam na jeden z najlepszych europejskich scen operowych. Oby tak dalej.








2 komentarze:

  1. Dlaczego niepostrzeżenie wyrósł? ;) Teatro Real to od dawna jedna z czołowych europejskich scen.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jakoś do niedawna tak go nie postrzegałam.Ale to się zmieniło.

    OdpowiedzUsuń