„Faust” z madryckiego
Teatro Real nie obiecywał mi wiele – średnio lubiana opera, w roli tytułowej
śpiewak, którego doceniam ale nie bardzo chętnie słucham i reżyseria w rękach
człowieka, co niedawno popełnił okropną i nonsensowną „Normę” w ROH. Postanowiłam
jednak dać szansę transmisji, bo z drugiej strony w wydarzeniu miała
uczestniczyć trójka innych artystów bardzo przeze mnie cenionych. Rezultat tego eksperymentu okazał się
nadzwyczaj interesujący, bo o ile muzycznie spektakl był mniej więcej taki, jakiego
oczekiwałam, to oprawa teatralna zaskoczyła mnie mocno. Álex
Ollé (La Fura dels Baus) nie stracił wprawdzie
szczególnego, właściwego całej grupie „charakteru pisma”, ale pomimo pewnych
dziwactw zdołał nim w miarę spójnie i, co najważniejsze nie wchodząc w spór z
sensem dzieła je opowiedzieć. Przy okazji udowodnił, że bazując na identycznym
pomyśle co Dess McAnuff w Met - Faust
jako naukowiec pracujący nad podejrzanym projektem i laboratorium jako jego
naturalne środowisko – jest w stanie przeprowadzić nas przez całą historię w
sposób znacznie bardziej inspirujący. Przede wszystkim, zmieniając czas akcji Ollé
nie naruszył żaden sposób ani delikatnej struktury dzieła, ani nie ingerował w
relacje między postaciami. Czart pozostał czartem, niewinne dziewczę niewinnym
dziewczęciem i tak dalej. Co więcej diabeł w żaden sposób nie wdzięczył się do
publiczności reprezentując zło w czystej postaci. Zaskakująco tradycyjnie
czmychał przed krzyżem rekompensując sobie ów moment słabości w scenie kuszenia
Małgorzaty gdzie dokonywał bluźnierstwa. Tylko sam Faust wydał mi się cokolwiek
nijaki, ale on taki jest w samym tekście – to z kolei zło banalne, codzienne.
Niektórych odbiorców spektaklu
trochę mogą zirytować
niektóre pomysły – np. olbrzymie sztuczne biusty, stadka plastikowych
humanoidów czy „genderowa” świta Mefista ale jakoś się one wpisują w fabułę w
niczym jej nie zaburzając. Muzycznie przedstawienie trzeba zaliczyć do udanych
pomimo drobnych zastrzeżeń. Dan Ettinger jak na moje ucho mógłby nieco mniej
ufać swemu zamiłowaniu do dramatycznych efektów i, tym samym, gwałtownych
skoków dynamicznych bo nie służy to lirycznym głosom, a takimi dysponują w
większości jego soliści. Poza tym orkiestra brzmiała znakomicie. Z Piotrem
Beczałą mam zazwyczaj ten sam problem – nie ufam sobie bezustannie
podejrzewając, iż jeśli coś mi się w jego śpiewie nie podoba, to wina moich
uprzedzeń. Tym razem stało się podobnie, tyle, że nasz tenor miał kłopot
(zwłaszcza na początku) nie z górą skali, co mu się zdarza często, ale ze
ściśniętą średnicą i nieobecnym dołem. Za to wyższe dźwięki brzmiały klarownie
i pewnie. Faust Beczały był poza tym, na ile się w tej operze dało udany
aktorsko. Luca Pisaroni zaprezentował się od tej strony fantastycznie – jego
Mefisto momentami wręcz wydał mi się trudny do oglądania, tak groźny,
nieprzyjemny i wyzbyty z wszelkiej kokietliwości (sprzyjają temu jego naturalne
warunki i cokolwiek diaboliczna uroda) . Wokalnie – cóż ja wolę w tej partii
prawdziwe basy z przepastnym, wibrującym dołem i większym wolumenem niż ten,
którym dysponuje Pisaroni, jednak bas-baryton, bo to daje artyście większą
swobodę w kreowaniu roli także głosem. Krańce możliwości tym razem słyszalne
były wyraźne, chociaż oczywiście Luca Pisaroni jest śpiewakiem wybitnym i nawet
przy pewnych ograniczeniach może dać słuchaczowi wiele (i dał). Marina Rebeka
okazała się fenomenalną Małgorzatą – jakie to piękne frazowanie, jaki
wielobarwny głos, ile emocjonalnej prawdy! Stéphane Degout , mój ulubiony
baryton Martin nie wydaje się idealnym wyborem do roli Valentina. Rzeczywiście,
jego liryczny głos czasem ginął w orkiestrowej masie. Za to dał niezmiernie
szczerą i przekonującą interpretację swojej postaci – znacznie sympatyczniejszą
niż w tym wypadku bywa. Degout był przy tym szalenie chłopięcy (charakteryzacja
odmłodziła go o dobre 15 lat) a młody
wiek nieco usprawiedliwia kategoryczność osądu moralnego i gwałtowność uczuć.
Skład solistów dobrze uzupełniły Serena Malfi jako Siebel i Sylvie Brunet-Grupposo
jako Marta.
P.S. Teatro Real
niepostrzeżenie wyrósł nam na jeden z najlepszych europejskich scen operowych.
Oby tak dalej.
Dlaczego niepostrzeżenie wyrósł? ;) Teatro Real to od dawna jedna z czołowych europejskich scen.
OdpowiedzUsuńJa jakoś do niedawna tak go nie postrzegałam.Ale to się zmieniło.
OdpowiedzUsuń