środa, 24 kwietnia 2019

"Katedra Marii Panny w Paryżu" i "La Esmeralda"


Cornélie Falcon jako Esmeralda

„Katedra Marii Panny w Paryżu” przez niemal dwieście lat funkcjonowania w kulturze zainspirowała niezliczone adaptacje – były dramaty, filmy, obrazy, komiksy, gry, jeden z najsłynniejszych musicali wszechczasów z kultową rolą Garou, balet i wreszcie, chociaż niewielu o tym pamięta, opery. Wśród nich jedna szczególna, bo z librettem pióra … Victora Hugo. Dzieje jej powstania i recepcji są opowieścią samą w sobie, i to opowieścią zdumiewającą mimo banalnego początku. A można za niego przyjąć trudne narodziny we wpływowej i majętnej rodzinie Bertin. Dziewczynka, której nadano imię Louise skutkiem problemów przy pojawieniu się na świecie została częściowo sparaliżowana i całe życie spędziła na wózku inwalidzkim. Była  jednak utalentowana w wielu dziedzinach i czy to skutkiem postępowych jak na tamte czasy poglądów, czy też braku szans na dobre zamążpójście nie  tylko nie przeszkadzano jej, ale wręcz pomagano rozwijać rozliczne pasje artystyczne. Uczyła się więc muzyki, malarstwa, próbowała swych sił w poezji. Jej pierwsza opera „Guy Mannering” (z librettem według Waltera Scotta) powstała gdy kompozytorka miała 19 lat i nigdy nie pojawiła się na scenie, ale już następne – „Wilkołak” i „Fausto” (tak, porwała się na Goethego) wystawiała paryska Opéra Comique. Tymczasem wielkie triumfy kasowe zaczęła na rynku wydawniczym święcić powieść Victora Hugo i wielu było chętnych do przerobienia jej na operę, w tym Berlioz i Meyerbeer, autor nie zgadzał się jednak na adaptację. Wreszcie ulegając prośbom zaprzyjaźnionej rodziny postanowił oddać swoją historię w ręce panny Bertin, ale libretto chciał napisać sam. Nie był to dobry pomysł, tekst się mistrzowi nie udał – przede wszystkim dlatego, że Hugo ciął nie tam, gdzie było trzeba. Skutkiem tego niemal straciliśmy wątek Quasimoda, który został wyrzucony na drugi plan na pierwszym pozostawiając konwencjonalną love story między Esmeraldą i Phoebusem i pożądliwego księdza. Gdy zapis libretta trafił w ręce cenzorów powieściowy oryginał był już na indeksie kościelnym, właśnie głównie za sprawą postaci Claude’a Frollo – człowieka zdolnego do każdej zbrodni w imię fizycznej żądzy. Cenzura wymusiła więc zmianę tytułu na „La Esmeralda” i takie zmiany słów, które usuwały jakiekolwiek odniesienia do kapłańskiego stanu czarnego charakteru. Premiera odbyła się 14 listopada 1836 w Théâtre de l'Académie Royale de Musique i , delikatnie mówiąc nie była sukcesem a wiązała z awanturą i zamieszaniem, mimo, że w jej realizację zaangażowane były tuzy ówczesnego francuskiego świata artystycznego. Muzycznie przygotował ją sam Hector Berlioz, w rolach głównych wystąpiły supergwiazdy :  Cornélie Falcon i Adolphe Nourrit, nawet bogatą scenografię i kostiumy projektowali ludzie cieszący się w swoich dziedzinach zasłużoną estymą. Nic to nieszczęsnej „Esmeraldzie” nie pomogło, zaszkodzili jej natomiast bardzo zwolennicy teorii spiskowej, według których jeśli w partyturze były udane fragmenty, to z pewnością napisał je … Berlioz, a nie jakaś tam panna Bertin. Przykro wspominać, ale wśród zawistnych awanturników wznoszących wrogie wobec rodziny Bertin w ogóle (o to chodziło – drażnili wpływami i majątkiem) zaś autorce w szczególe był Alexandre Dumas – ojciec. Po tym nieudanym starcie opera miała jeszcze kilka wystawień i znikła ze sceny aż do roku 2002, kiedy to w celu uczczenia 200-lecia urodzin Victora Hugo zaprezentowano w Besançon wersję z fortepianem (zredagowaną przez Berlioza i Liszta). Sześć lat później zdecydowano się dać jej szansę na kontakt z widownią  w Montpellier. Była to wprawdzie tylko forma koncertowa, ale za to orkiestrowa. To właśnie wykonanie nagrała i wydała pod swoim szyldem firma Accord i ono, jako jedyne dostępne stało się podstawą dzisiejszego posta. Zasadnicze pytanie jest oczywiste – czy „La Esmeralda” warta była okrutnego wyroku losu i zniknięcia w otchłani niepamięci?  Przesłuchałam płyty uważnie i kilkakrotnie i nadal nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi.  Najsilniejsze wrażenie, jakie miałam przy pierwszym słuchaniu to nieprawdopodobna melodyjność tej muzyki,, i to taka wprost, typu raczej włoskiego niż francuskiego. Zaskoczyła mnie też lekkostrawność całości, ale tu rękę przyłożyli realizatorzy nagrania obsadzając je głosami na mój gust nieco nazbyt delikatnymi. Sama kompozytorka popełniła chyba zasadniczy błąd dając dwie role tenorom – w partii Quasimoda prosiłoby się o barytona!. W partyturze mamy małe perełki, ze szczególnym uwzględnieniem dramatycznej arii basowej, arii Quasimoda o dzwonach, popisu Phoebusa i jego duetu z Esmeraldą. Ogólnie – „La Esmeralda” zapewne nigdy nie znalazłaby się w repertuarowym kanonie i nie zasługuje na to, ale … tego się przyjemnie słucha, więc od czasu do czasu, czemu nie. Niestety, obawiam się, że nagranie z którym miałam do czynienia sytuacji nie polepszy, przede wszystkim ze względu na całkowicie chybioną obsadę roli tytułowej. Skoro na premierze śpiewała ją sama Cornélie Falcon powinniśmy słyszeć głos typu, któremu dała nazwisko – na pograniczu sopranu i mezzo, dramatyczny, nasycony, gęsty. A dostaliśmy Mayę Boog, superlekki i miły w odbiorze głosik, w którym nie ma cienia zmysłowości i fatalizmu. Z dwóch tenorów lirycznych bardziej podobał mi się Frédéric Antoun jako Quasimodo, ale i Manuel Nuñez Camelino w eksponowanej partii Phoebusa nie zawiódł. Największą wokalną atrakcją okazał się Francesco Ellero d'Artegna, doświadczony włoski bas w którego interpretacji Frollo był najważniejszym bohaterem opery. Piękny głos o sporej głębi i sile, znakomite legato, wspaniałe wyczucie postaci. Lawrence Foster dyrygował z temperamentem uważnie towarzysząc swoim solistom.
„La Esmeralda” nie jest dziełem wielkopomnym, ani nawet takim, do którego chce się wielokrotnie powracać. Ale – czasem warto oderwać się od pomników i poświęcić dwie godziny na coś piankowo lekkiego i miło brzmiącego. Zwłaszcza teraz. Katedra wbrew niektórym doniesieniom nie spłonęła, jest i będzie. Za pięć lat, za dziesięć…
Louise-Agelique Bertin


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz