wtorek, 12 stycznia 2021
Donizetti na wyspie - "L'ange de Nisida"
Jeśli poszukacie informacji o zapomnianej operze Donizettiego „L’Ange de Nisida” dowiecie się zapewne, że była pierwszą wersją „Faworyty”. To prawda, ale … niecała. Rozstrzygnięcie, czy mocno niekompletna prawda nadal pozostaje prawdą pozostawiam Państwu. Nie namawiam tutaj do rozważań filozoficznych, ale sama musiałam w tej kwestii podjąć decyzję. Dzieje kolejnych mutacji „Anioła” są tak długie i skomplikowane, że przedstawienie ich wymagałaby kilku sążnistych postów. A na to nie tylko nie mam ani miejsca, ani cierpliwości, ale nie sądzę by ktoś z Was pasjonował się tematem na tyle, aby przeczytać. Tak więc w skrócie, który i tak trochę zajmie. Rok 1834 (prawdopodobnie) : Donizetti pracuje nad „Adelaide” do libretta niewiadomego autora. Znane są jednak źródła literacko-muzycznej inspiracji – sztuka Françoisa-Thomasa-Marie de Baculard d'Arnaud „Les amants malheureux ou le comte de Comminges” , pierwowzór libretta opery Paciniego „Adelaide e Comingio”. Istnieją też podejrzenia, iż libreciści Donizettiego, Gustave Vaëz i Adolphe Royer korzystali nie tylko z tekstu Gaetano Rossiego, ale też dramatu Victora Hugo „Marion Delorme”. W każdym razie „Adelaide” nigdy nie została ukończona przez kompozytora. 1839: Donizetti tworzy nową operę dla Théâtre de la Renaissance w Paryżu wykorzystując lwią część materiału pozostałego po „Adelaide” . Skończył 27 grudnia, ale „L’Ange de Nisida” nie doczeka się prapremiery, bo scena, na której miał ją zaprezentować publiczności zbankrutowała. Wobec tego Donizetti przerobił gruntownie rzecz całą i tak 2 grudnia 1840 „Faworyta” ujrzała światła rampy i odniosła sukces. Koniec historii? Niezupełnie. „Faworyta” przetrwała w żelaznym repertuarze, mniej lub bardziej intensywnie pojawiając się na światowych scenach, o „Aniele z Nisidy” słuch zaginął na wiele, wiele lat. Może po części z powodu błędnego przekonania o niemal identyczności z późniejszą odsłoną, może braku troski ze strony samego Donizettiego. Nikt nie dbał o dzieło do tego stopnia, że kawałki porozłaziły się po świecie, niektóre znikły w czasoprzestrzeni na zawsze, większość po niesamowitej pracy detektywistycznej udało się odnaleźć. Bo, wyobraźcie sobie ktoś postanowił z tej opery się doktoryzować (konkretnie włoska muzykolożka Candida Mantica w 2008, na University of Southampton). Potem nieoceniona Opera Rara chciała rzecz nagrać, co w końcu doprowadziło do wystawienia wersji koncertowej w Royal Opera House (2018) i ukazania się CD pod batutą Marka Eldera. Ufff, skomplikowane? Nic podobnego, posłuchajcie dalej, tym razem o składaniu wielkich puzzli. Fragmenty rękopisu Donizettiego odnaleziono w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku w Bibliothèque nationale de France w Paryżu. Były to nijak nie połączone, luźne stronice niemające żadnej numeracji. Tyle, że nawet one znikły tajemniczo nieco później. Za to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki (i nie była to różdżka Harrego Pottera, który jeszcze się nie narodził w wyobraźni J.K. Rowling) w nowojorskiej Public Library znaleziono mikrofilm z tymi samymi kawałkami partytury. No dobrze, ale jak to poskładać (470 stron)? Tu pomocny okazał się manuskrypt libretta pisany i opatrzony uwagami przez Vaëza, przechowywany w Archives nationales. Okazało się jednak, że część muzyki nie jest zorkiestrowana a recytatywy albo gdzieś wyparowały, albo nigdy ich nie było (nie taka rzadkość, Donizetti recytatywów pisać nie lubił i czasem tę pracę wykonywali dla niego inni na zamówienie). Przed wystawieniem „Anioła z Nisidy” w Londynie wszystko to zostało uporządkowane i uzupełnione. W tym czasie Festiwal w Bergamo już miał w planach wystawienie wreszcie scenicznej prapremiery dzieła. Ale w Fundacji Donizettiego postanowiono, że na ile się da należy przygotować całość unikając obcych wtrętów, z dopisanych recytatywów więc zrezygnowano. I wreszcie w listopadzie 2019, po prawie 180 latach oczekiwania i złych przygód „Anioł z Nisidy” zstąpił na scenę. Zanim jednak przystąpię do szczegółów tego wielkopomnego zdarzenia wypada poświęcić nieco miejsca różnicom między nim a „Faworytą”. Po pierwsze - nie należą do tego samego gatunku. „Faworyta” jest melodramatem, „Anioł” to opera semiseria. Po drugie – libretto. Ci sami autorzy, częściowo tekst, podobny zarys fabuły (nie taki sam!) ale inne miejsce, inny czas, inni bohaterowie. W sumie niby niewiele, ale te małe szczegóły mogą sporo zmienić w charakterze postaci. Amant, Leone de Casaldi pierwotnie nie był zakonnym nowicjuszem (stawał się nim dopiero w akcie czwartym, po publicznej kompromitacji) więc Sylvia de Linares nie miała na sumieniu uwodzenia młodego mnicha, w przeciwieństwie do Leonor de Guzman. Król Neapolu Fernand Aragoński jest postacią mniej konkretną i słabiej umotywowaną psychologicznie niż jego odpowiednik , monarcha Hiszpanii Alfons XI. I tak dalej. Warto jeszcze wspomnieć, bo może dla niektórych odbiorców być solidna niespodzianka, że w „Aniele” mamy postać buffo (napisaną dla basa) - Don Gaspara – i to bohater dość istotny. Po trzecie – muzyka. Nie nastawiajcie się na przebojowe fragmenty „Faworyty” bo ich tu nie uświadczycie. Brak arii solowych trojga protagonistów (one były napisane specjalnie do wersji późniejszej). Znajdziecie za to mnóstwo chórów, concertato kończące akt trzeci i finałowy wielki duet kochanków. „Anioł z Nisidy” przyniesie Wam też niespodzianki, z których największą już w pierwszym akcie.To fragment, który potem Donizetti wykorzystał w „Don Pasquale”, tu był arią Don Gaspara. Znawcy twórczości Donizettiego wytropią też coś z „Księcia Alby”, „Marii di Rohan” czy „Córki pułku”. Teraz możemy sobie odetchnąć i przejść do przedstawienia z Bergamo. Ale jeśli myślicie, że to koniec komplikacji … Otóż okazało się, że Teatro Donizetti wymaga natychmiastowego remontu i nie bardzo jest gdzie nieszczęsną operę wystawić. Do miejscowego Teatro Sociale przeniesiono już pokazywane w ramach projektu Tutto Donizetti „Piotra Wielkiego” i „Lucrezię Borgię”, nic więcej już by się nie zmieściło. Reżyser Francesco Micheli podjął więc decyzję o tym, iż „Anioł z Nisidy” spotka się z publicznością z poziomu parteru widowni (bez foteli oczywiście), widzowie zaś zasiądą w lożach i na balkonach. Jak w teatrze elżbietańskim. I tak, ci z Was, którzy czytali niedawne moje posty z tegorocznej edycji festiwalu mogą się przekonać, że piszę na bieżąco – przygotowując je nie wiedziałam, skąd się wzięło granie opery w tym szczególnym miejscu. Z tą przykrą różnicą, że w 2020 publiczność nie mogła otaczać zaimprowizowanej sceny. Wracając jednak do 2019 powinnam podjąć się odpowiedzi na proste pytanie – czy „Anioł z Nisidy” wart był tych wszystkich szalonych wysiłków, jakie włożono by doprowadzić w końcu do prapremiery? Odpowiadam wyłącznie we własnym imieniu : jako uzupełnienie spuścizny Donizettiego – tak, natomiast powszechny repertuar wiele na tym nie zyskał. Inscenizacja także nie budzi mojego zachwytu, zupełnie bez związku z ograniczeniami wynikającymi z przymusowego sposobu realizacji. Brak dekoracji można przecież ograć, co zresztą zostało całkiem udatnie wykonane, projekcje na podłodze z powodzeniem wskazywały nam wyspę jako miejsce akcji, podpowiadały też skojarzenia związane z poszczególnymi postaciami. Uwierzycie, że kostiumy mogą nam odebrać mnóstwo radości oglądania i śledzenia fabuły wcale nie dlatego, że są brzydkie? Nie były. Były za to niezwykle łopatologiczne, i raczej nie w ramach puszczenia oczka do widza oraz podkreślenia komicznych elementów dzieła. Tytułowa bohaterka została tu poszkodowana szczególnie – na początku przyczepiono jej skrzydła abyśmy nie mieli wątpliwości z jak szlachetną istotą przyszło nam obcować. Później uwięziono ją w posągu-kostiumie jako wcielenie Matki Boskiej i odarto z niego gwałtownie, gdy Sylvia została zdemaskowana jako kobieta upadła. Sceny z królewskimi dworzanami powodowały, że chciało się zacytować zupełnie inną operę („Cortigiani, vil razza dannata!”) … Szkoda, bo gdy Micheli rezygnował z dosłownych środków okazywało się, że potrafi reżyserować zwłaszcza kameralne sceny między protagonistami. Wokalnie spektakl nie wypadł olśniewająco. Właściwie wszyscy śpiewacy: Lidia Fridman, Konu Kim, Florian Sempey (tak, nawet on), Roberto Lorenzi i Federico Benetti zaprezentowali się porządnie, przyzwoicie ale nic więcej. Może taki odbiór ich śpiewu to wina mojego osobistego gustu, bo lokalnej publiczności podobali się bardzo. Natomiast moje uszy podbił chór, fantastyczny, nie bez powodu cieszący się zasłużoną świetną opinią. Dyrygent Jean-Luc Tingaud subtelnie i z wyczuciem poprowadził orkiestrę z Bergamo. Jeżeli traficie gdzieś w sieci (ja dostałam płytę pod choinkę) na ten spektakl proponuję go sprawdzić. Zawsze warto na własnych uszach przetestować, czy rzeczywiście „Faworyta” jest dziełem doskonalszym niż „Anioł z Nisidy”.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz