niedziela, 3 stycznia 2021

"Rusałka" na dobry początek roku

Los miewa dziwne kaprysy zarówno w sprawach wielkich jak i tych zupełnie małych. Z tych drugich – nie mam pojęcia dlaczego, ale postanowił, że moje spotkania z „Rusałką” będą podwójne. Zawsze, ale to zawsze, kiedy trafiam na tę jedną z najpiękniejszych oper w całej literaturze gatunku natychmiast pojawia się kolejna odsłona. Rok 2020 był wprawdzie wyjątkiem od wielu reguł, ale akurat ta dla mnie pozostała aktualna. Przed Świętami Mikołaj ( jakoś trudno mi uroczego grubasa w czerwieni nazywać świętym) skonsultował się ze mną w kwestii prezentu i zażyczyłam sobie DVD ze spektaklem zarejestrowanym w 2019 w Glyndebourne. W związku z tym sieć natychmiastowo podrzuciła mi transmisję z madryckiego Teatro Real. Zaczęłam od przedstawienia angielskiego , bo już o nim słyszałam i to raczej dobrze. Pojawiło się na festiwalowej scenie w 2009, powtórzono je dwa lata później (w obu wypadkach z Aną Marią Martinez i Brandonem Jovanovichem). Raz trzeci, ten, o którym dziś będę pisać zarejestrowano i wydano w Opus Arte (premiera była dostępna tylko na CD pod marką własną Glyndebourne). Możecie nie być pewni, dlaczego właściwie tak jestem łasa na każdą dostępną edycję „Rusałki”. Możecie, bo to kolejna rzecz, o której dyrektorzy polskich teatrów operowych nie pamiętają. Z wyjątkiem, za co należą się wyrazy sympatii i uznania szefostwa Opery Nova , gdzie 9 lat temu powstała udana produkcja, nadal w pozostająca repertuarze bydgoskiej sceny. I warto się wybrać, kiedy już będzie można. Pamiętają natomiast niestety twórcy reklam jak to zazwyczaj bywa umieszczając najpopularniejszą arię w filmikach zachwalających różne dobra bez sensu i kontekstu. „Rusałka” miała prapremierę w roku 1901, była dzieckiem kompozytora już dojrzałego i wiedzącego czego chce. Dziewiąta, przedostatnia opera Dvořáka skorzystała nie tylko na jego autoświadomości, ale także na doświadczeniu teatralnym – w młodości przez czas dłuższy był altowiolistą w Prozatímní divadlo (Teatrze Tymczasowym – przepraszam, nie wiem, czy i jak to się powinno odmieniać w języku czeskim) w Pradze. Swoją drogą, ciekawe, czy już wówczas wirtuozi altówki padali ofiarą niewczesnych dowcipów jak dziś. Dvořák pisał do gotowego libretta Jaroslava Kvapila mającego swe źródła w kilku materiałach literackich – czeskich baśniach, „Ondynie” i „Małej syrence”. W czasach szalejącego na światowych scenach weryzmu zarówno ta historia jak ta partytura były wyjątkowe. I są takie do tej chwili. Stawiają jednak przed realizatorami trudne do zrealizowania postulaty – trzeba jakoś pożenić romantyzm, symbolizm, baśniowość z całkiem nowoczesnym i realistycznym postrzeganiem stosunków międzyludzkich. W dodatku widz i słuchacz musi pogodzić się z tym, że nie doczeka tu ani lieto fine, ani porządnej, efektownej dramy zamykającej fabułę. Dobrze zrobiona „Rusałka” pozostawia odbiorcę z uczuciem melancholii a czasem i głębokiego smutku. Dlatego nie warto kontynuować oglądania złych przedstawień, bo one tylko szkodzą naszej percepcji utworu, zaryzykuję twierdzenie, że nawet wtedy, gdy są dobre muzycznie. W takim przypadku lepiej nie narażać swych oczu i ewentualnie ograniczyć się do ścieżki dźwiękowej. Wiem co mówię niestety, niejeden koszmarek usiłowano mi wcisnąć. Nie tym razem na szczęście. Chyba najmniej udały się Melly Still elementy współczesne, zwłaszcza nimfy leśne o tandetnym wyglądzie potrząsające biustami w rytm muzyki. Jeśli to miało podkreślić nieprzenikalność światów to bez powodzenia – nimfy powinny należeć do porządku baśniowego bądź, jak kto woli porządku natury, tego, za którym skazana na banicję Rusałka będzie wiecznie tęsknić. Zastanawia mnie również brak pomysłu niemal wszystkich reżyserów biorących się za to dzieło na postać Wodnika. Najczęściej bywa pokazywany jako quasi-demon a czasem charakteryzacją jest doprowadzony do karykatury. Problem ów zaistniał też w inscenizacji, o której rozmawiamy. Nieapetyczny wygląd łysego osobnika w sinym ubranku i sinym makijażu można uznać za kłopot drugorzędny ale Still nie bardzo chyba wiedziała kim Wodnik ma być, zwłaszcza dla Rusałki. Wiedzącym znającym oba światy i mającym świadomość, że są niekompatybilne? Tworem podświadomości (jeśli rusałki taką miewają) bohaterki ostrzegającym ją przed nieszczęściem? Czy wreszcie ojcem tracącym dziecko? Na tym zakończę listę zastrzeżeń do tej inscenizacji. Mimo nich reżyserce udało się przykuć mnie do ekranu z rzadką skutecznością. A także z wydatną pomocą Rae Smith, autorki scenografii i kostiumów oraz Paula Constable’a, projektanta oświetlenia stworzyć opowieść magiczną, symboliczną i przejmująco bolesną. Mamy tu siostry bohaterki „pływające” w powietrzu (wyglądają bardziej jak koniki morskie niż syreny), mamy ją samą obejmującą ogonem nieświadomy jeszcze co się z nim dzieje obiekt swych uczuć, mamy kontrast kolorystyczny czerwieni i bieli w drugim, „ludzkim” akcie i wiele innych, dopełniających się wzajemnie obrazów. Oraz piękny finał, za który nie wiem komu należy podziękować. Oglądałam filmiki z poprzedniej odsłony tej produkcji i różnił się on drobnym szczegółem. Ale to taki drobiazg decydujący o wszystkim. Ponieważ wznowieniem zajmowała się Melly Still nie potrafię orzec, czy ona podjęła tę decyzję, czy wynikała ona z osobowości śpiewaka . Otóż kiedy na premierze Rusałka ofiarowywała swemu Księciu ostateczny pocałunek ten drgał gwałtownie i umierał (wiem, brzmi nieco śmiesznie), teraz zaś mamy powolne, spokojne osuwanie się w niebyt. Niewiele, ale bardzo wiele. Komuś skojarzyło się to z wagnerowską liebestod i mnie też. Jako Książe wystąpił amerykański tenor Evan LeRoy Johnson, który okazał się najlepszym wcieleniem tego bohatera, jakiego miałam okazję podziwiać. Nie tylko słodko i łagodnie umierał i znakomicie wyglądał (powiedzmy sobie szczerze – to nigdy nie przeszkadza), ale przede wszystkim świetnie śpiewał, jakby słowiańską kantylenę miał we krwi. Słyszałam go niedawno jako Cassia w „Otellu” i już wówczas mi się podobał ten jasny i ciepły głos, ale teraz z dużym zaciekawieniem będę obserwować jego karierę. Sally Matthews jako Rusałka budzi więcej wątpliwości. Jej kreacja aktorska jest wspaniała i przejmująca, wokalna nie do końca. Sopranistka dysponuje naprawdę dużym głosem i w dramatycznych częściach roli sprawdza się bardzo dobrze, ale tam, gdzie partytura wymaga bardziej lirycznego śpiewania już nie jest tak pięknie, momentami głos popada w niemiłe dla ucha vibrato. Jeśli przyjrzeć się całokształtowi zaliczyłabym Matthews ten występ jednak na plus. Białoruski bas Alexander Roslavets skrzywdzony zewnętrznym wizerunkiem Wodnika (i tak miał lepiej niż poprzednik z 2009, ten wyglądał jak ludzik Michelina) z wokalną stroną partii poradził sobie nieźle. Doskonale wypadły pod każdym względem obie panie reprezentujące mroczną stronę kobiecości. Piotr Kamiński uważa, że to właściwie ta sama postać, którą powinna grać jedna śpiewaczka. Nie spotkałam się z inscenizacją, w jakiej tak by się stało, trudno byłoby znaleźć wykonawczynię zdolną podołać takiemu zadaniu. Zarówno Ježibaba jak Obca Księżniczka są mezzosopranami, ale wykorzystują inne rejestry głosu. Patricia Bardon jako czarownica wydała mi się kobietą bardzo z tej ziemi (często pokazuje się Ježibabę jak bohaterkę z horroru), mocno zniecierpliwioną ludzką niestałością i nieludzką naiwnością. Jeszcze bardziej podobała mi się debiutująca w Glyndebourne Zoya Tsererina , posiadaczka niskiego , zmysłowego głosu. Robin Ticciati dyrygował z pięknym wyczuciem frazy, ale nie zawsze panował nad dynamiką dźwięku i London Philharmonic Orchestra momentami zagłuszała solistów. Ogólnie – cieszę się, że namówiłam Mikołaja na taki wybór i z pewnością będę do tej płyty wracać. A przede mną jeszcze „Rusałka” z Madrytu i ciąg dalszy świątecznych prezentów. Ale jedno Wam powiem – przyjemnie oglądało się żywe, zarejestrowane w 2019 przedstawienie. Wreszcie z entuzjastycznie reagującą publicznością, bez maseczek i dystansu społecznego. Oby to wróciło jak najszybciej. Takie są moje życzenia dla Państwa na rok.2021

2 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego w Roku 2021, Papageno!
    Twoje obecne spotkanie z Rusałką ma szansę stać się potrójne, bo jutro będzie można ją obejrzeć w serwisie streamingowym z opery wiedeńskiej :)
    http://operalovers.pl/rusalka-z-piotrem-beczala-w-transmisji-z-wiednia/
    Pozdrawiam serdecznie
    Drusilla

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG, aż się boję pomyśleć co będzie dalej... Dzięki za wiadomość, obejrzę.
    Pozdrawiam i jak się teraz mówi - Najlepszości w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń