poniedziałek, 16 maja 2022

Na 10-lecie bloga - "Córka pułku" czyli Donizetti na Kubie

To już 10 lat, drodzy Czytelnicy. Tyle z jedną, ponad roczną przerwą goszczę na Waszych monitorach, jako, że pierwszy post opublikowałam 16 maja 2012. Przez ten czas zmienił się otaczający nas świat, moje bezpośrednie otoczenie i przede wszystkim zmieniliście się Wy. Nie wiem, czy wśród dzisiejszych odwiedzających tę stronę jest ktoś, kto razem ze mną zaczynał wędrówkę po świecie opery ale wiem, że zarówno sposób jej percepcji jak i sami Czytelnicy są inni niż na początku. Wiele zawdzięczam rozwojowi pożytecznego narzędzia, jakim jest automatyczne tłumaczenie. Gdyby nie ono, operomaniacy z szerokiego świata nie stanowiliby większości moich gości. Ale z drugiej strony, jak mawiał Tewje Mleczarz liczba komentarzy zmniejszyła się drastycznie, i niewiele osób chce mi powiedzieć o tym, czy zgadza się ze mną czy też nie. Pocieszam się, że to tendencja ogólna bo blog jako taki staje się powoli anachronizmem. Ale – ponieważ nigdy nie będę pokazywać się na YT ani używać mediów społecznościowych (takie dziwactwo) przy nim pozostanę. Dziękuję Wam, kochani za lata minione i - zostańcie ze mną! A dziś - mój ukochany Donizetti i jedna z najpiękniejszych jego oper, zgodnie z pogodną okazją w radosnym nastroju i z happy endem, czyli „Córka pułku” z Bergamo. Koprodukcja z Teatro Lirico Nacional de Cuba przeniosła akcję do czasów kubańskiej rewolucji, co było pomysłem dosyć ryzykownym. Każdy widz z kraju, który ma nieprzyjemność komunizm znać z autopsji wie dlaczego. Ale może na Karaibach … W każdym razie na czas spektaklu o tych zastrzeżeniach trzeba zapomnieć i muszę przyznać, że nie jest to szczególnie trudne, tyle radości i wibrujących kolorów niesie ze sobą ta inscenizacja. Zanim jednak o szczegółach należy wspomnieć jaką wersję dzieła nam zaprezentowano. Jak zawsze w Bergamo była nowa edycja krytyczna, tym razem Claudia Toscaniego. Zmiana miejsca akcji wymusiła również konieczność “przepisania” dialogów mówionych, o co trudno mieć pretensję. Zresztą – co tu dużo gadać – niewielu widzów i słuchaczy (oczywiście wyjąwszy tych, co wciąż żyją w „starych dobrych czasach prawdziwego belcanta”) będzie tu zgłaszać pretensje jakiekolwiek. Można oczywiście zauważyć pewne kłopoty, ale są one drobne. Jako całość produkcja Luisa Ernesto Doñasa jest urocza, swobodna, radosna i zapewnia odbiorcy prawie 2,5 godziny eskapistycznej, czystej rozrywki co w dzisiejszych, niewesołych czasach bezcenne. Żeby ten efekt osiągnąć reżysera musiał wesprzeć wydatnie cały team kreatywny, w tym Angelo Sala, którego scenografia nawiązuje do obrazów Raula Martineza, a były one też inspiracją dla projektanta kostiumów Maykela Martineza. Wszystko, co widzimy rwie oczy gorącymi kolorami jakie rzadko ostatnio widujemy na scenie. Doñas pomyślał też o tym, żeby większość przynajmniej tego, co widzimy jako tako zgadzało się z tekstem śpiewanym. Skąd więc wszystkie odniesienia do Francji w nim obecne? Ano, stąd, że w armii Castro oddziały miały nazwy własne i 21 regiment, który oglądamy nazywa się po prostu „La France”. Oglądałam tę „Córkę pułku” z szerokim uśmiechem na twarzy i nie przeszkadzał mi w niej nawet obcy wtręt dźwiękowy, bo Ernesto López Maturell grał na kubańskich bongosach tak energetycznie! Z całą pewnością nie bawiłabym się w połowie tak świetnie, gdyby strona muzyczna nie dorównała jakością inscenizacyjnej, a tak się stało. Michele Spotti dyrygował orkiestrą Donizetti Opera z wielkim temperamentem, ale nie zgubił liryzmu w drugim akcie. Śpiewacy sprawiali wrażenie, że bawią się równie dobrze jak widownia, co jest arcytrudne – bo wywołanie takiego uczucia lekkości i swobody u widza wymaga absolutnej kontroli i bardzo ciężkiej pracy zaprawionej odrobiną spontaniczności. Jako Marie lśniła nieznana mi jak dotąd Sara Blanch – pod każdym względem doskonała i na dodatek urocza. John Osborn zasłużenie odebrał owację za swoją koronną scenę. Ma on tego pecha, że dziś wykonują partię Tonia Javier Camarena i Juan Diego Florez a z nimi trudno konkurować. Osborn spróbował dodając nawet własne ozdobniki i od strony wokalnej udało się. Osobiście wolę jego konkurentów, ale to już kwestia gustu, a nie umiejętności tenora. Paolo Bordogna był młodym i dźwięcznie brzmiącym Sulpicjuszem (zaskakująco młodzi i pełni wigoru okazali się też „Messieurs son pere”, czyli chórzyści). Okryciem wieczoru okazała się Adriana Bignagni Lesca jako Markiza Berkenfield operująca swym na ucho ciężkim instrumentem (piękny kontralt) z lekkością i wdziękiem. Przy tym typie głosu śpiewaczka będzie pewnie skazana na role raczej poważne, a tu miała okazję zaprezentować swój niewątpliwy talent komiczny. Tak więc, Drodzy Czytelnicy ja wkraczam w drugą dekadę a Wy – słuchajcie Donizettiego i „Śmiejmy się. Kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie” (Beaumarchais). !

8 komentarzy:

  1. Papageno, gratuluję jubileuszu i życzę jeszcze wielu kolejnych dziesiątek! :)
    Drusilla

    OdpowiedzUsuń
  2. poprostuopera22 maja 2022 02:23

    Pozostaje mi tylko pogratulować okrągłego jubileuszu :) Spadkiem ilości komentarzy bym się nie przejmował - u mnie jest podobnie, ale to chyba właśnie tendencja spadku zainteresowania blogiem jako formą wyrażania siebie. Teraz to już nawet dyskografie robią w formie nagrań audio: https://www.youtube.com/watch?v=nWl53kEQgF4

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Posłuchałam podcastu o nagraniach "Toski", ale ani forma, ani opinie tego pana mnie nie przekonują, chociaż sam mówi ładnym, kojącym głosem.

      Usuń
    2. To znaczy mnie też nie wszystko tam przekonuje - bardziej chodziło mi o to, że taka forma publikacji może stanowić przyszłość operowego świata.
      Zresztą z tymi dyskografiami to teraz różnie bywa - siedzę teraz nad dyskografią "Nabukka" - nagrań studyjnych jest może z 5. Nagrań na żywo - z pięć razy tyle... I jak tu nie liczyć się tym, że stworzona lista nagrań się nie zdezaktualizuje? :)

      Usuń
  3. Papageno komentarzy może mniej, ale z pewnością się czyta a to najważniejsze. Czasem Twoje analizy są ciekawsze od samych spektakli co też sprawia sporo czysto czytelniczej przyjemności. I niezmiennie się cieszę, że prowadzisz ten Blog - jeden z najciekawszych w sieci. I mam nadzieję, że przerwy już nie będzie. Szkoda, że nie mam czasu wszystkiego obejrzeć co omawiasz a tym bardziej skomentować. Ale to już mój problem i moja strata. Pozdrawiam serdecznie. Robert.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Mnie też praca i inne codzienne kwestie zajmują coraz więcej czasu i przyznaję, że dla opery mam troszkę mniej serca niż kiedyś. Najlepiej w ostanich miesiącach bawiłam się na balecie - to był "Dracula". Może to się zmieni w nowym sezonie, oby ...

      Usuń