|
|
Z
głową wciąż pełną salzburskiego paskudztwa sięgnęłam po długo czekającą na swoją
kolej płytę z nagraniem najpopularniejszej
haendlowskiej opery dokonanym w 2005 roku na innym festiwalu – w
Glyndebourne. Cóż to za rozkosz dla oka
i radość dla ucha! David McVicar (dziś już, dzięki tytułowi nadanemu przez
królową Sir David) przeniósł akcję w czasy zupełnie niezgodne z librettem i w
niczym to operze nie zaszkodziło, wręcz przeciwnie. Zamiast Rzymian mamy tu bowiem kolonizatorów
znacznie bliższych współczesności – Brytyjczyków. Co dało nowe możliwości
poprowadzenia akcji i okazję do
stworzenia fantastycznych kostiumów , nie tylko żeńskich. McVicar pobawił się
trochę konwencjami i całość rozegrał w stylu … bollywoodzkim, dodając
nieodparcie kojarzącą się z nim choreografię. Wykonawcy, których musiało to
kosztować mnóstwo pracy (przynajmniej część z nich) sprawdzili się w !00%! Moim osobistym odkryciem ( lepiej późno…)
stała się Sarah Connolly w partii tytułowej. Doprawdy nie wiem, dlaczego cieszy
się ona głownie lokalną, brytyjską popularnością – jest warta sławy światowej.
Zmęczyli mnie już nieco falseciści w rolach pisanych dla kastratów. To
sztucznie wykreowane brzmienie takie właśnie jest – sztuczne. Dziś moda nakazuje
korzystanie z falsecistów – w imię wiarygodności wizualno-seksualnej, dźwięk
liczy się mniej, co samo w sobie stanowi curiosum. Na szczęście William
Christie i McVicar w roli Juliusza Cezara obsadzili Connolly zaś Sesto
–Angelikę Kirschlager. Connolly, dama
wyposażona w słusznych rozmiarów rzymski nos
i nosząca gładką,krótką blond perukę była rewelacyjna zarówno jako
wojownik, jak płomienny kochanek Cleopatry. Dysponuje przy tym pięknym,
swobodnym we wszystkich rejestrach mezzosopranem i znakomitą techniką, która
pozwoliła jej pokonać wszystkich 8 arii bez najmniejszych problemów. Nie można
tego samego powiedzieć o Daniele de Niese, którą Cleopatra nieco przerasta
wokalnie, da się ją uznać zaledwie za
poprawną.Za to wizualnie jest nie
do pokonania. Piękna twarz, wspaniałe
ciało, na którym liczne kostiumy leżą jak ulał, wdzięk i umiejętności taneczne
wysokiej klasy. Patricia Bardon była
bardzo dobrą Cornelią – godną, momentami tragiczną i efektowną dźwiękowo.
Angelika Kirsclager zachwyciła mnie jako Sesto – znów giętki, błyszczący
mezzosopran, talent aktorski i uroda w pakiecie. Czarne charaktery także
podałały zadaniu. Etatowy Tolomeo, Christophe Dumaux tym razem nie musiał
wyczyniać na scenie żadnych obrzydliwości , zagrał rozpieszczonego smarkacza, któremu
władza otrzymana przedwcześnie uderzyła do niezbyt mocnej głowy. Miał drobne
kłopoty z głosem, kilkakrotnie zdarzyło mu się nie utrzymać w rejestrze
falsetowym i na króciutki moment usłyszeliśmy jego naturalny baryton. Poza tym
– znakomicie. Christopher Maltman był , jak na obrzydliwca Achillę nieco za
seksowny, i ten uwodzicielsko-aksamitny głos. Jako Nirenus, powiernik Kleopatry
wystąpił Marokańczyk Rachid Ben Abdeslam. Nie dośc , że śpiewał zdecydowanie
dobrze, to potrafił nieopartym talentem komicznym doprowadzić widownię do
płaczu ze śmiechu. To jemu przypadła żywcem wyjęta z bollywoodzkich filmów
choreografia, co w połączeniu z kostiumem i naturalnym typem urody dało efekt
powalający.
Finał
opery ( a ma ona czasowo wymiar iście
wagnerowski – co najmniej 4 godziny samej muzyki) był radosny, feeryczny i
kolorowy. I tutaj to, co w Salzburgu raziło tu było dodatkowym elementem zabawy: zabite wredne typki, Achilla i Tolomeo
dołączyli do kolegów w końcowym chórze strojąc przy tym porozumiewawczo-zblazowane
miny do publiczności. Muzycznie całość poprowadził William Christie, a on , jak
wiadomo błędów prawie nie popełnia. Tym razem obyło się bez „prawie’.