środa, 25 lipca 2012

"Opera oper"


“Don Giovanni” – opera oper, największe dzieło w historii muzyki ( tę śmiałą tezę postawił Piotr Wierzbicki, który … i tak nie bardzo je lubi) . Dla mnie – używka absolutna, od której jestem uzależniona. Po prostu muszę co jakiś czas obejrzeć „Don Giovanniego” , jeśli nie w teatrze, to przynajmniej na DVD.  W związku z tym mam za sobą sporą ilość wersji utworu i wielu poznanych ( na szczęście lub niestety niebezpośrednio) Giovannich . To postać specyficzna, bo chociaż do zaśpiewania ma właściwie niedużo (żadnej porządniej arii)  jest  centrum akcji i osobą, wokół której wszystko się toczy. Jeśli nawet nie ma go na scenie wszystko dzieje wokół niego i z jego powodu. Dlatego też koncepcja tej roli decyduje o tym, jaki będzie cały spektakl. Proszę więc nie dziwić się, że bieżące relacje ze swych peregrynacji po świecie opery będę przeplatać wspomnieniami o różnych (czasami krańcowo) Don Giovannich.

Na początek „Don Giovanni” najwcześniejszy , z Salzburga 1954.Miałam tę płytę chyba z rok kiedy  wreszcie przyszedł jej czas. Pierwsze zaskoczenie to fakt, że moje wyobrażenia o nieistnieniu aktorstwa operowego w tamtych czasach  (z wyjątkiem Callas oczywiście) były całkiem bezzasadne. Tutaj ono istnieje zdecydowanie, choć dla dzisiejszego widza jest bardzo staromodne. Akcja sceniczna przeprowadzona została w stuprocentowej zgodzie z literą dzieła, brak jakichkolwiek kontrowersji. Sługa jest sługą, pan panem, ofiara uwiedzenia ofiarą właśnie. OK., choć nudno troszeczkę. I kostiumy  żeńskie dość brzydkie. Don Giovanni wygląda , nie wiedzieć czemu jak Erroll Flynn w roli Robin Hooda, nawet kapelusik z piórkiem ma. Ówczesna damska maniera wokalna dla mnie nie daje się znieść:  modne były głosy ostre, wysokie, szklane i tu wszystkie bez wyjątku takie są. Sądząc po nazwiskach- Lisa della Casa, Elisabeth Grummer, Erna Berger -  były to bardzo dobre śpiewaczki, ale nie w moim guście. Za to Cesare Siepi chyba rzeczywiście był jednym z najlepszych Donów wszechczasów – cóż za miękkość i zwodnicza aksamitność barwy, wielka płynność i władczy ton gdzie trzeba. I na dodatek przystojny, mimo tyrolskiego nakrycia głowy i rajstopek .Nie bardzo za to mogę zaakceptować prowadzenie orkiestry przez legendarnego Furtwanglera – za głośno, za wolno, za monumentalnie.

6 komentarzy:

  1. Staromodne, staromodne, ale Komandor zdążył jeszcze przed śmiercią przytulić córkę! I to się liczy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie - jest tak jak w tekście, jak ma być - gdzie te czasy ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego w tekście akurat nie ma (bo gdzie?), ale jest słodkie i urocze. Zwłaszcza, że w innych przedstawieniach śpiewacy w tym momencie albo się mijają, albo zachowują się w sposób sugerujący coś całkiem odmiennego. Gdyby jeszcze Don Giovanni zamordował Komandora podstępem, dla mnie to byłby ideał...

    OdpowiedzUsuń
  4. Niedosłownie zgodne z literą, ale z duchem tak... A co do podstępu, tu się nie zgodzę. Do licznych przestępstw Don Giovanniego tchórzostwo akurat nie należy. A - i tu już są na to odpowiednie słowa w tekście - on nawet nie bardzo chce walczyć z Komandorem bo wie, jaki będzie tego wynik.

    OdpowiedzUsuń
  5. A podstęp jest wynikiem tchórzostwa? Raczej to sposób zwiększenia swoich szans na ujście cało, nieuczciwy, ale skuteczny - w końcu Don Giovanni nie zwiódł wieśniaków z tchórzostwa, ale zdając sobie sprawę z tego, że z całą zgrają nie ma szans (czyli podstępy, aby wyplątać się z opresji stosuje jak najbardziej).Te słowa, które padają przed walką z Komandorem równie dobrze można zinterpretować jako próbę zastraszenia przeciwnika - akurat by się Don Giovanni przejmował czyimś życiem (oprócz swojego, rzecz jasna). Raczej mu chodzi o to, żeby jak najmniejszym kosztem wyjść z opresji - a w momencie, kiedy zrozumiał, że Komandor nie da się zastraszyć, jedynym wyjściem pozostało mu zabicie go możliwie szybko i ulotnienie się, zanim zlecą się ludzie. A że Komandor jest doświadczony i zdesperowany... inaczej tego nie widzę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, moim zdaniem jest w podstępie taki element. I Don Giovanniemu nie zależy na własnym życiu przede wszystkim - przecież on na własne życzenie podaje rękę Komandorowi i nie próbuje się uwolnić nawet w ostatnim momencie - już cierpiąc piekielne katusze. A tak ogólnie - to jest bohater, o którym można w nieskończoność. Motywacje Anny, Elviry Leporella itd są dosyć jasne a on wciąz pozostaje zagadką. Można mu przypisać rozliczne cechy i motywacje - pewnie właśnie dlatgo Mozart uczynił go tak "przezroczystym" muzycznie.

    OdpowiedzUsuń