Wakacyjny
powrót do wspomnień monachijskich – (nie tak dawnych) – “Fidelio”. Do teatru
szłam z nienajlepszymi przeczuciami , jako , że nie przepadam za samym utworem
a Calixto Bieito do moich ulubieńców nie należy, mówiąc oględnie. Ale czegóż
się nie robi, by posłuchać Anji Kampe i Jonasa Kaufmanna. Pewnie się
domyślacie, że wyszłam z BSO oszołomiona i pełna wrażeń stanowiących jeden
wielki chaos. Długo trwało, zanim się jako tako poukładały. To spektakl , który
zapiekłego tradycjonalistę mógłby przyprawić o zawał serca, ja również myślę ,
że momentami Bieito granicę interpretacji przekroczył. Ale też uważam tę produkcję za jedną z najlepszych,
jakie widziałam. Chociaż nie bardzo chciałabym do niej wracać, tak bardzo jest
przejmująca i depresyjna. Zacznijmy jednak od samej materii dzieła. Jak wiecie
trochę potrwało zanim Beethoven, po licznych poprawkach dokonał ostatecznej
redakcji . Bieito potraktował tę finałową wersję bardzo bezceremonialnie, tnąc
ją według własnych potrzeb i uzupełniając fragmentami tekstów Borgesa i
Cormacka McCarthy’ego. Z dialogów mówionych nie zostało prawie nic , Borges i
McCarthy za to rozpanoszyli się nadmiernie. Właściwie na plakacie powinna
zaistnieć informacja, że będziemy oglądać autorski collage Bieito z muzyką
Beethovena. Jej też reżyser w spokoju nie zostawił , i to poczynając od startu
– zamiast „Fidelia” mamy „Leonorę III”. W drugim akcie dostaliśmy zaś extra
bonus w postaci kwartetu smyczkowego op. 132. O tym, że to tak naprawdę nie
będzie „Fidelio” przekonaliśmy się już … przed uwerturą, kiedy Anja Kampe
zaczęła od recytacji wiersza „Labirynt” Borgesa. Znalazłam polskie tłumaczenie
Edwarda Stachury i przytaczam je, żebyście wiedzieli o co chodzi
Nie będzie nigdy wyjściowych
drzwi. Jesteś we wnętrzu,
a twierdza obejmuje wszelki punkt wszechświata
i ni awersu, ni rewersu nie posiada,
ni zewnętrznego muru, ni tajnego centrum.
Nie oczekuj, że niezłomność twej marszruty,
co uporczywie się rozwidla,
mieć będzie kres. Z żelaza twój los ukuty
jak i twój sędzia. Nie sądź, że będzie nacierał
byk, co jest człowiekiem i którego zadziwiająca
forma mnoga karmi przerażeniem gąszcze
z nie kończącego się utkane kamienia.
Nie istnieje. Niczego się nie spodziewaj,
nawet w czerni zmroku najdzikszego zwierza.
a twierdza obejmuje wszelki punkt wszechświata
i ni awersu, ni rewersu nie posiada,
ni zewnętrznego muru, ni tajnego centrum.
Nie oczekuj, że niezłomność twej marszruty,
co uporczywie się rozwidla,
mieć będzie kres. Z żelaza twój los ukuty
jak i twój sędzia. Nie sądź, że będzie nacierał
byk, co jest człowiekiem i którego zadziwiająca
forma mnoga karmi przerażeniem gąszcze
z nie kończącego się utkane kamienia.
Nie istnieje. Niczego się nie spodziewaj,
nawet w czerni zmroku najdzikszego zwierza.
Czas
uwertury oczywiście został zagospodarowany. Leonora krępowała sobie biust ,
zakładała męski strój. Co i tak niewiele dało, bo Anja Kampe ma tak kobiecy typ
urody, że na ów kamuflaż nikt nie dałby się nabrać nawet w ciemności. Nie miało
to jednak żadnego znaczenia, bo z oryginalnej fabuły nie zostało wiele ,
pierwszy akt rozpadł się na serię luźno ze sobą powiązanych scenek.
Zostaliśmy razem z bohaterami rzuceni w
otchłań labiryntu , w którym każdy ma swoje własne, mentalne więzienie, gdzie
niezrealizowane pragnienia, lęki i obsesje stanowią ściany. I owe mury
przekroczyć znacznie trudniej niż te fizycznie obecne. Ale, żebyśmy nie byli
skazani tylko na niedookreśloną metaforę
na scenie postawiono nam labirynt, imponującą konstrukcję ze stali i szkła
(dekoracje Rebecca Ringst) , w której postacie miotały się rozpaczliwie szukając nieistniejącego wyjścia. Cóż,
najwyraźniej historia triumfu miłości małżeńskiej nad złem wydała się Calixto
Bieito nazbyt banalna. W akcie drugim zmienił się nasz punkt widzenia. Dotąd
patrzyliśmy z góry, odtąd zaczęliśmy obserwować z boku. Nie temu zawdzięczałam
jednak , razem z resztą publiczności zmianę ważniejszą, bo jakościową. Wraz z
pojawieniem Florestana temperatura na sali niemal fizycznie się podniosła a
rozbuchane emocje osiągnęły zenit. Ten rezultat został osiągnięty tyleż dzięki
ogólnej koncepcji roli wykreowanej przez Bieito, co wykonawstwu Jonasa
Kaufmanna, który jest Florestanem
absolutnym: trudno opisać ile on potrafi wyrazić jednym, trzyzgłoskowym słowem
„Gott”. Zaczynał pianissimo na granicy słyszalności , potem wznosił głos niemal
do krzyku (wszystko to z przepiękną płynnością) by znów ściszyć swoją skargę
niemal do szeptu (brzmiało to nieco inaczej niż wersja dostępna na YT). Ten
Florestan cały był cierpieniem,
człowiekiem pogrążonym w walce z demonami własnego umysłu, ale też z
tymi realnymi. Groza natury duchowej, całkiem abstrakcyjna łączyła się bowiem z zupełnie realistyczną,
której dowodem były ślady tortur na twarzy. Chociaż – kto wie – być może
Florestan sam to sobie zrobił? W każdym razie długotrwałe więzienie – mentalne?
fizyczne? odebrało mu nadzieje i rozum. W niebieskim drelichu (a może to
piżama) klęczał na przedzie sceny, włosy miał tłuste i zmierzwione ( przeczesywał
je kompulsywnie co jakiś czas), był rozedrgany , pełen rozpaczy. Gdy pojawiła
się Leonora – Fidelio by wyzwolić ukochanego męża on jej nie rozpoznał, zbyt
skupiony na tym by uciec przed domniemanymi oprawcami. Anja Kampe, zupełnie
niewiarygodna jako chłopak śpiewała jednak wspaniale i stworzyła postać ciepłą
, tak prawdziwą w swym żarliwym uczuciu
, że przestało to mieć znaczenie. Duet małżonków pokazano zaskakująco: śpiewali
go … przebierając się: Florestan zrzucał więzienny drelich, Leonora męskie
przebranie. Ona założyła niebieska sukienkę, on czarny garnitur i białą
koszulę. Ale … nic tu nie było proste. Florestan nie potrafił wyzwolić się
psychicznie, konwulsyjnie tulił do siebie zdjęty kombinezon , symbol opresji
- trauma trwała . Powoli docierało to
także do Leonory .Moment, kiedy małżonkowie , już cywilnych strojach siedzieli
oparci o ścianę labiryntu i on osuwał się od niej , zaś ona zaczynała płakać a
nad ich głowami brzmiał kwartet smyczkowy dla mnie był wyjątkowo smutny. Potem, gdy Pizarro wymachując bronią strzelił,
Florestan upadł i przez chwilę wydawało się, że nie będzie happy endu – wbrew
Beethovenowi. Calixto Bieito nie sprzeniewierzył się autorowi, ale jego happy
end miał jednak wyraźny posmak goryczy, bo to Pizarro – Joker dowodził chórem
wyzwolonych, to on nadal sprawował władzę nad ciałami i duszami. Muszę przyznać, że wszystko to , choć brzydkie
zrobiło na mnie potężne wrażenie. Kreacja aktorsko-wokalna Kaufmanna jest fantastyczna, patrzenie na
niego momentami aż bolało. To , według mnie jedna z trzech jego najlepszych ról
(obok Lohengrina i Werthera) trudno mi
sobie wyobrazić lepszego Florestana.
Pozostali śpiewacy: Franz-Josef Selig – Rococo, Wolfgang Koch – Don
Pizarro, Laura Tatulescu – Marzelline i Jussi Myllys – Jacquino (tu postać
jednoznacznie wstrętna) także sprawili
się znakomicie , ale to już nie ten poziom. Daniele Gatti znów eksperymentował
z tempami. Bardzo mi się podobał LazArt Quartett, grający w niecodziennych
warunkach (w klatkach zawieszonych nad labiryntem) bardzo pięknie.