środa, 10 lipca 2013

Smutny koniec dream team’u – „Jaskółka” z Met, 2009



Smutne to, ale niegdysiejszy operowy dream team kończy się na naszych oczach, i to kończy w sposób bardzo brzydki. Angela Gheorghiu i Roberto Alagna byli w latach dziewięćdziesiątych uważani za parę nie do pobicia i pozostali tacy jeszcze przez jakiś czas. Klasyczne zestawienie sopran-tenor w życiu osobistym dosyć rzadko funkcjonuje , bo soprany nie wiedzieć czemu (chyba, żeby wziąć pod uwagę liczne dowcipy o tenorach)  wolą basów. Oni byli prawdziwym teamem prywatnie i zawodowo. W pewnym okresie nie dało się złapać ich na scenie osobno, co bywało irytujące. Angela i Roberto mieli jednak fatalną opinię jako skłonni do kaprysów i niebotycznych wymagań, co zaowocowało napiętymi ich stosunkami dyrekcjami różnych oper, także Met (gdzie się pobrali w 1996). Co dziwne, dostawało się głównie jej, mimo, iż on także słynnie z niezmiernie delikatnego ego. Tym niemniej na początku 2009  (premiera w Sylwestra 2008) stanęli na nowojorskiej scenie by wystąpić tam razem już chyba po raz ostatni w serii przedstawień rzadko grywanej opery Pucciniego, która stała się poniekąd ich specjalnością (nagrali ją już w 1996).Dziwnie się dziś tę „Jaskółkę” ogląda. Bo przecież wiadomo, że wystawiono ją specjalnie dla nich, chyba w ramach zapewnienia, że niegdysiejsze przewinienia zostały puszczone w niepamięć. Samo dzieło nie bez przyczyny nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem dyrektorów teatrów operowych – wydaje się być znacznie bardziej błahą odbitką „Cyganerii”. Podobny temat, bliźniacza instrumentacja i konstrukcja dramaturgiczna  - tylko bohaterka w finale ocala życie, które będzie toczyć się dalej pewnie bez wielkich dramatów. To u swych początków miała być operetka, wahanie Pucciniego  dało kiepskie efekty. Co nie znaczy wcale, że partytura nie zawiera pięknych fragmentów, a rzeczy całej nie ogląda się i słucha z przyjemnością. W końcu to jednak Puccini!  Prace nad produkcją nie zaczęły się w Met dobrze – reżyser wersji paryskiej Nicolas Joel został dotknięty zawałem serca, rzecz dokończył więc Stephen Barlow. I co skutkiem tego dostaliśmy? Spektakl ostentacyjnie , cukierkowo wręcz ładny, lekki, sympatyczny i do natychmiastowego zapomnienia. Oko dopieszczają śliczne kostiumy (Franca Squarciapino) , które idealnie leżą na zgrabnych figurach wykonawców . W tle mamy nie mniej piękne dekoracje, które w dodatku są tym, czym być powinny: salon to salon, kawiarnia to kawiarnia (zamiast "Momusa" mamy "Chez Bullier"), wreszcie finałowy azyl kochanków to cudne wnętrze w stylu art deco. Nie ironizuję ani trochę, uważam, że takie potraktowanie „Jaskółki” dobrze jej posłużyło. W dodatku Marco Armiliato wykonał koronkową robotę wydobywając z partytury wszelkie jej zalety, jak przede wszystkim jej mgławicową delikatność mieniącą się setką odcieni. Angela Gheorghiu jest nadal posiadaczką wyjątkowo atrakcyjnego głosu, nie zawsze jednak właściwie z tego daru korzysta. Tutaj pokazała nam promienne, połyskliwe góry skali, pozostawiającą sporo do życzenia średnicę i zastanawiający, całkowity brak dołu. Jako Magda stroiła kokietliwe minki i wdzięczyła się niemożliwie, co osłabiło wymowę finałowego dramatu. Mam z Gheorghiu podstawowy problem – trudno mi uwierzyć w szczerość uczuć jej bohaterek. Ale – może skaza tkwi w oku patrzącego, nie wiem. Z  Alagną sprawa wygląda inaczej . On zazwyczaj obdarza swoje postacie żarliwością, w autentyczność miłosnych wybuchów Ruggera trudno wątpić. Tyle, że są one wyrażane matowym, głuchym głosem, którego prawie nie rozpoznałam. Przecież jemu na dźwięczności dotąd nie zbywało. A jednak. To na szczęście nie była trwała tendencja, później zdarzało mi się słyszeć Alagnę w dużo lepszej formie, chociaż oczywiście dla nikogo czas w miejscu nie stoi. Druga para (znów kłania się „Cyganeria”) zrobiła na mnie doskonałe wrażenie . Lisette Oropesa jako … Lisette ma maleńki, srebrzysty sopran , którym posługuje się z pełną świadomością plusów i ograniczeń. Poza tym jest nieodparcie zabawna i sympatyczna, co w roli subretkowej ma znaczenie. Marius Brenciu , liryczny tenor z Rumunii debiutował w Met jako Prunier i był to udany występ. Czego nie da się powiedzieć o Samuelu Rameyu. Jego bohater, Rambaldo nie ma dużo do śpiewania, i na szczęście, bo to co ma, zostało wykonane drżącym, nieprzyjemnym głosem. Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść … Ostatnie spektakle „Jaskółki” z udziałem Gheorghiu i Alagny odbyły się w lutym 2009. W październiku Angela w wywiadzie ogłosiła rozstanie z mężem szeroko opowiadając, jak bardzo pragnie on jej powrotu. Ryzykując gniew Petera Gelba odwołała też swój udział w planowanej   „Carmen”, bo Josego miał śpiewać Roberto. Po mniej więcej roku Gheorghiu tą samą drogą co poprzednio ujawniła światu, że do rozwodu nie doszło i jest z małżonkiem bardzo szczęśliwa. Minęło trochę czasu, szczęście najwyraźniej nie okazało się tak pełne, gdyż para jednak potwierdziła, że rozwód się odbędzie (zgadnijcie kto i jak o tym zawiadomił).  On ustabilizował się uczuciowo przy boku pewnej doskonale nam znanej młodej gwiazdy, ona próbuje szczęścia głownie z dużo młodszymi tenorami. I byłoby to wszystko straszliwie banalne,  gdyby nie  pojawił się kolejny wywiad. I tu już drobne uszczypliwości tracą rację bytu, gdyż Gheorghiu powiedziała, że Alagna ją bił. Oskarżenie straszliwe , bo jeśli to prawda, możemy sobie wyobrazić jakie piekło przeszła ofiara przemocy domowej i dlaczego nie chciała wystąpić na scenie w roli mordowanej przez Jose Carmen. Z drugiej jednak, Robertowi Alagna trudno będzie udowodnić, że nie jest wielbłądem . Na razie wydał tylko oświadczenie, że nie będzie komentował  wypowiedzi swej żony, a sprawa jest w rękach prawników. I tak kończy niegdysiejszy dream team. Wszak w operze unhappy ending to norma, nieprawdaż?





9 komentarzy:

  1. Coś nawaliło z transmisją. Na tym adresie
    http://213.155.73.76/gasteig/pc.htm
    działa

    OdpowiedzUsuń
  2. Korzystam z przerwy w Łucji, żeby Ci napisać, że komentarze po kolejnej premierze La Rondine w ROH były w większości takie, że wprawdzie wszyscy pamiętają jak śpiewał Z Gheorghiu Alagna, ale nowy tenor, Charles Castronovo jako Ruggero jest przystojniejszy (to prawda) i lepiej śpiewa (nie wydaje mi się). Londyn kocha Angelę i to było widać w tweetach po przedstawieniu. Tylko jednej pani było żal Alagnii i bardzo się dziwiła, że Gheorghiu ciągle śpiewa tę partię. To ona zauwazyła, że kostiumy (ładne, bo ładna była wtedy moda) są na Angelę za ciasne! Szkoda, że rozeszli się tak paskudnie. I ten wywiad Angeli dla Independent, który przedrukowały wszystkie tabloidy... Użas

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieki za link do Lucii. Pooglądałam trochę, ale przestałam, nie mogę znieść mimiki Damrau a dźwięk nie jest zą tak dobry , żeby się męczyć. Ja z kolei czytałam kilka uszczypliwych komentarzy z Londynu, że obecne zachowanie Gheorghiu spowodowane jest ... quasi reklamą. Sugerowano, że chce wzbudzić zainteresowanie "Jaskółką", bo bilety szły kiepsko! W to akurat nie wierzę (tzn w reklamę, bo spektakle naprawdę były dalekie od wyprzedania). Myślę, że to część jakiś gierek między byłymi i prawdy się nie dowiemy. Tak czy inaczej - żal. Zaś Charles Castronovo może rzeczywiście dobrze śpiewać Ruggera, bo on jest świetnym tenorem lirycznym . Pamiętam go z "Il Postino", cudny był. Alagna do moich faworytów nie należy, ale kiedy jest w formie i wykonuje właściwy repertuar ciągle słucha się go bardzo miło. No i on sprawia sympatyczne wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się "poświęciłem" i wysłuchałem, co jakiś czas zerkając na obraz na smartfonie. Mówię o Lucii. Cóż, "Regnava nel silenzio" jakbym słuchał kopii Gruberovej (której w bel canto, przepraszam, nie trawię)1:1. Potem było naprawdę dobrze, a czasami wręcz świetnie. Duety z Calleja, z Tezier, sekstet - naprawdę trzymała poziom. Aż, niestety, przyszło najważniejsze, czyli "scena szaleństwa". Coś chyba mi się przypomniało z W.Allena, zdaje się, że w jakimś jego starym filmie pada kwestia:"Gdy słucham Wagnera chcę napaść na Polskę". I Diana, niestety, śpiewa z patosem i "siłą" Brunhildy. Naprawdę jakby germański walec przeszedł po Donizettim. A już koloratura w towarzystwie harmonijki szklanej brzmiała momentami jak jakaś niemiecka parodia...Rossiniego.
    Calleja - wyborny. Co za głos, dykcja, frazowanie! Mam wrażenie, że nawet trochę opanował to staromodne wibrato. Ten śpiewak jest chyba trochę niedoceniany!
    A wracając do wpisu. Papageno, czy pisząc o brzydkim końcu "traumpaar"(by pozostać w niemieckich klimatach)miałaś na myśli ostatnie opowieści Angeli w brytyjskiej prasie o "przemocy domowej" ? Robert.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapomniałam o "reklamie". To się powtarzało jako komentarz pod wywiadem, ale - Angela zamknęła swoje prywatne konta na FB i Twitterze - jakby się przestraszyła, że posunęła się za daleko. A swoją drogą - dlaczego ludzie, którzy w ROH odpowiadają za repertuar, reanimowali akurat spektakl Joela? Myślę, że liczyli na to, że skandal z Alagnami spowoduje napływ widzów, Tyle tylko, że czytelnicy tabloidów rzadko chodzą do opery. Po raz pierwszy oglądałam całą operę w wersji koncertowej. To bardzo dziwne doświadczenie. Od jutra opera wisi w internecie przez 2 tygodnie. Posłucham (ale tylko posłucham) sceny szaleństwa. Też nie mogłam znieść mimiki Damrau :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Reanimacja dzięki skandalowi? Repertuar planuje się z dużym wyprzedzeniem. Wynurzenia są raczej pochodną udziału AG w reanimacji. Skandalem jest jedynie załatwianie przez AG spraw "małżeńskich" publicznie.

    A względem meritum czyli przedstawienia Jaskółki w MET - oglądałam je jakiś czas temu - wszystko śliczne i na miejscu, sama opera śliczna, z tej przelewającej się śliczności nie dałam rady dopatrzyć do końca.
    Marysia

    OdpowiedzUsuń
  7. Repertuar tak, ale pozostaje kwestia bieżącej sprzedaży biletów. Ja sobie rozłożyłam oglądanie na dwa etapy i dałam radę. "Jaskółka" taka ma być, ten typ tak ma.
    Robert jak zawsze bezwzględny... jedno mnie tylko zdziwiło. Calleja niedoceniany? Przecież śpiewa wszędzie, nagrywa, ma świetne recenzje. Ucieszyłam się, że najwyraźniej przeszedł na rozsądną dietę, niczym Beczała. Nie jest tylko utalentowany aktorsko, ale trudno, można to wybaczyć. Mnie się Calleja bardziej podoba niż Beczała, za co obrywam od fanów "naszego człowieka" regularnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak jakoś "Lucia w Monachium" skojarzyła mi się wagnerowsko :-) Miałem wrażenie, że Diana śpiewa ze sceny na scenę coraz głośniej, coraz bardziej atletycznie jakby nie mogła uwierzyć, że jednak jej bohaterka to krucha, nadwrażliwa dziewczyna, może bardziej smutna niż szalona, przynajmniej w I i II akcie.
      Calleja, jasne, śpiewa w ważnych teatrach, ale jednakże, mam wrażenie, że jest wciąż trochę traktowany "z przymrużeniem", wciąż mu się wypomina to wibratello, zarzuca, że się stylizuje na dawnych śpiewaków. W tym sensie napisałem, że trochę niedoceniany.
      Ale słuchanie go wczoraj to była prawdziwa przyjemność, spodziewana zresztą. Tezier też był na swoim miejscu. Robert.

      Usuń
  8. Świetnie napisane, lekko i przyjemnie. Blog dodany do codziennej prasówki.

    OdpowiedzUsuń