wtorek, 10 grudnia 2013

Towarzyszka Violetta w "La Scali"

Bardzo chciałam tym razem nadać rzeczom właściwą kolejność i rozpocząć od wykonawstwa czysto muzycznego. Problem jednak w tym, że w wypadku „Traviaty” granej w La Scali na otwarcie sezonu 2013/2014 kłopoty, jakie mieli artyści na scenie wynikały w sporej części (chociaż oczywiście nie w całości) z reżyserskiej koncepcji dzieła. A raczej z jej braku. Przedstawienie bowiem wyglądało tak, jakby Dmitri Tcherniakov nie tylko kompletnie nie miał przekonania do samego utworu, ale też zupełnie nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Pomysł, żeby wystawić operę po bożemu zapewne nawet nie przyszedł mu do głowy, tak szaleńczej odwagi od  żadnego szanującego się reżysera nikt już nawet nie śmie wymagać. Co w związku z tym nam zaproponowano? Coś, co naprawdę trudno wybaczyć. Dramat salonowy, którym w istocie jest „Traviata” zamienił się w kiepską farsę z niższych warstw społecznych. Momentami miałam wrażenie, że patrzę na historyjkę  typu „jak radzieccy kołchoźnicy wyobrażali sobie życie wyższych sfer”. Maniery głównej bohaterki  i jej gości zostały wzięte wprost z tamtych rejonów  (darmowo udostępnię p. Tcherniakovowi pomysł na finał duetu Violetty i Germonta seniora – no przecież to się prosi o porządnego „niedźwiedzia”, gdzież on?). Dodano do tego konwulsyjny nadmiar ruchu wszędzie tam, gdzie go nie potrzeba i bezruch oraz brak kontaktu między protagonistami tam, gdzie sytuacja się go domagała. Skutki okazały się straszne  - także w warstwie muzycznej  ponieważ Diana Damrau skrupulatnie dostosowała się do poleceń i zaprezentowała nam Violettę jako krzykliwą dziewoję pozbawioną stylu i wdzięku. Nie mam też pojęcia, co biedna sopranistka uczyniła tak okropnego, że ukarano ją kostiumami straszliwej brzydoty skrzętnie ukrywającymi atuty a podkreślającymi wady jej urody. O ile można jednak  i chyba trzeba całą winę za sceniczny kształt postaci zrzucić na Tcherniakova, to niestety odpowiedzialność za jej stronę wokalną spoczywa już na śpiewaczce. Od jakiegoś czasu podejrzewam, że niezmiernie sympatyczna i utalentowana, a także posiadająca przecież świetny głos Damrau podąża niewłaściwą ścieżką. Siła tego sopranu, kontrola oddechowa i przyjemna barwa nie budzą wątpliwości ale przecież Violetty nie powinno się śpiewać jak … niemal Wagnera. Szkoda. Taka maniera wykluczyła u mnie wszelką możliwość wzruszenia i przejęcia się losem nieszczęsnej „Zbłąkanej”. Diana Damrau znakomicie zrealizowała wszystkie zapisane  nuty, ale Violetty tam nie było.   Na biednego Željko Lučića zawzięli się do spółki reżyser i dyrygent – pierwszy odwracając od niego uwagę podczas „Di Provenza” poprzez chaotyczne i hałaśliwe momentami działania Alfreda, drugi zaganiając tę  przepiękna arię w sposób niewytłumaczalny. Lučić i tak wyszedł z tego obronną ręką i zachował spokój pozwalając podziwiać ciepłą barwę głosu oraz stworzył właściwie jedyną sympatyczną postać. Sztuka  ta nie mogła się udać Piotrowi Beczale, bo nie pozwolił mu na to Tcherniakov. Chyba po raz pierwszy widziałam, żeby kochankowie traktowali się nawzajem z tak daleko posunięta rezerwą. Beczała zrobił, co się w tej sytuacji dało, ale nie mogło to wiele zmienić. Nie z jego winy. Śpiewał na swym zwykłym poziomie – ładnie, żarliwie, z bardzo dobrym legato. Nie udała mu się kadencja w drugim akcie, być może przecenił własne siły, ale bardzo roztropnie nie próbował nawet zwieńczyć cabaletty wysokim C. Za to był elegancki wokalnie – zaleta nie do przeceniania w takim spektaklu. Nie demonizowałabym też buczenia przy ukłonach – Beczała znalazł się w doborowym towarzystwie Pavarottiego, Alagny czy Caballe. To jest wyłącznie dowód na słuchową niesprawność buczących i ich brak manier. Tudzież zawodową fachowość klaki  … sami wiecie czyjej. Tyle, że człowiek przestaje się dziwić nieopanowanej niechęci niektórych artystów do teatrów włoskich w ogóle, a do La Scali w szczególności. Włosi traktują operę w kategoriach sportu narodowego zamiast sztuki i zachowują się jak kibice (żeby nie powiedzieć kibole). Na koniec jeszcze jedna łyżka dziegciu, ale trudno pochwalić Daniele Gattiego za ten występ. Kojarzony zazwyczaj z przesadnie wolnymi tempami dyrygent postanowił dokonać nagłej reformy i zaczął się bardzo spieszyć. Podejrzewam, że owo „przebudzenie Śpiącego Królewicza” nastąpiło nagle i bez konsultacji ze śpiewakami. Stąd zapewne te liczne, spanikowane spojrzenia w stronę orkiestronu





27 komentarzy:

  1. "Tyle, że człowiek przestaje się dziwić nieopanowanej niechęci niektórych artystów do teatrów włoskich w ogóle, a do La Scali w szczególności. Włosi traktują operę w kategoriach sportu narodowego zamiast sztuki i zachowują się jak kibice (żeby nie powiedzieć kibole)."-No nie! Może właśnie już tylko oni wymagają mistrzowskiej sztuki wokalnej. W końcu gdzieś czegoś trzeba wymagać.Beczała mógł przecież wywalczyć wykonanie cabaletty bez powtórki,która nie miała sensu i tylko go zmęczyła.A śpiewał nieźle,ale nic więcej.Słyszałem zresztą jego o wiele gorsze występy.To obrażanie się na fejsie jest śmieszne i nieprofesjonalne.Pamiętam,jak po mediolańskim występie w "Pajacach" wygwizdano sromotnie Oksanę Dykę.I śpiewała tam potem Aidę-już bez gwizdów.I niech się burzą fani pana B,ale nie ma on kanonicznej techniki Pavarottiego czy Bonisollego,ma technikę dobrego tenora niemieckiej szkoły,a to nie musi się Włochom podobać.Podobnie Lucic nie ma elegancji i precyzji śpiewu Brusona,a dodatkowo w La Scali kłaniają się duchy Bastianiniego i Cappuccillego .Można by się raczej zastanowić,czy 40 lat temu w ogóle by nas w tym miejscu zatrudniono,a nie obrażać się,że ktoś tam sobie gwizdnął. A już na pewno nie pisałbym o "słuchowej" niesprawności buczących",bo nie wiemy kto buczał,tak samo jak nie wiemy,kto ukrywa się pod sympatycznym pseudonimem "Papagena",wiemy tylko,że pisze zawsze z ogromną pewnością siebie. O.A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Operozaurusie! Widać w sprawie pana B. zawsze musi mi mi się trochę dostać, niezależnie od tego, czy mi się podoba czy nie.Twój argument o wymaganiach mnie nie przekonuje (w tym wypadku) - od Beczały trzeba, a od Damrau nie? Przecież jej Violetta była toporna (wokalnie) , a gwiazdę obrzucono różami. Wiesz, wielokrotnie wielbiciele Piotra Beczały zarzucali mi tu brak manier - ale mimo wszystko ja, jeśli mi się artysta nie podobał wolę po prostu opuścić ręce i go nie oklaskiwać bądź obdarować wyłącznie grzecznościowymi brawkami.Przy tym zostanę. A co do mojej pewności siebie (domyślam się, że Twoim zdaniem nadmiernej) - ten typ tak ma. Możesz tylko polubić mimo wszystko lub nie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja Miła Papageno nie zgodzę się z oceną Damrau,bo i tak była wokalnie najlepsza z całej trójki,co nie znaczy,że idiomatycznie "włoska",a kreacja aktorska chybiona.Tak jak napisałem,trzeba być niezłym ryzykantem,by powtarzać arcytrudną cabalettę,o wiele trudniejszą od stretty Manrica.Lucic to z kolei typowy przykład znakomitych warunków głosowych,nie do końca wykorzystanych,jego wyryczane góry,zupełnie oderwane od reszty rejestru mogą odstraszać.Nie brałbym Włochom za złe,że gwiżdżą,powiem więcej:po to są właśnie Włosi,by gwizdać w operze. Jest to ich odwieczna tradycja,znacznie lepsza niż owacyjne ryki ignorantów z MET,co kiedyś mimochodem zauważył sam Beczała.A już zupełnym nonsensem jest rezygnacja z tak zaszczytnego kontraktu. Byłem parę lat temu osobistym świadkiem ogromnej klęski Patrycji Ciofi w "Łucji"(jej popisowej roli) na scenie La Scali,zupełnie zasłużonej,gdyż jej głos wykazywał w tym okresie cechy zużycia graniczącego z afonią.I cóż-pani ta nie wstąpiła z tego powodu do karmelitanek bosych,poprawiła wiele i dzisiaj się podoba.Nie nazywałbym też włoskich operomanów kibolami,nie słyszałem aby wyrywali krzesła w teatrze.Oni po prostu "tak mają", a są wśród nich ludzie o niewyobrażalnej pasji i znawstwie.Przywykli do pewnego poziomu, nie dostają już niestety tego,czego oczekują,ani od swoich ani od zagranicznych śpiewaków i wyrażają jedynie swój zawód.Dla jasności-ja lubię pana B. jako śpiewaka, uważam jednak,że mały prztyczek w nosek jeszcze żadnej operowej gwieździe nie zaszkodził.A gdy piszę o technice jakiegoś śpiewaka,mam na myśli nie tylko samą projekcję głosu,lecz także frazowanie i styl,gdyż są to dla mnie rzeczy nierozłączne. Nie sposób przecież zaśpiewać stylowej włoskiej frazy operując gardłowym dźwiękiem.Pozdrawiam O.A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aha,wystarczy przypomnieć sobie wykonanie arii z "Lunatyczki" przez Damrau w trakcie pożegnania Iona Hollendra w Wiedniu. Wtedy była fatalna,tu jednak zadała sobie wiele trudu,choć z pewnością trudno ją porównać z Cotrubas,o Callas nie wspominając. Takie mamy czasy,dziś sama wokalna przyzwoitość zapewnia miejsce na podium i ja też nad tym boleję.Dodam jeszcze,że zarówno Beczała jak i Lucic mają nieporównanie lepsze warunki głosowe od tej pani, aby osiągnąć perfekcyjną "italinita" i dlatego można od nich wymagać więcej-niestety nie osiągają. O.A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Italianita'-oczywiście,brak możliwości korekty przeoczeń. O.A.

    OdpowiedzUsuń
  6. Widziałem tę "Traviate" w kinie. Wytrzymałem do końca transmisji i zasiadłem do oglądania z jak najlepszymi intencjami. Bardzo chciałem, żeby mi się podobało, bo lubię tę operę - uważam, że jest najbardziej wzruszająca w całym repertuarze, a śpiewaczka może w niej pokazać niemal wszystkie emocje i niuanse duszy.
    Wyszedłem jednak po prostu zdruzgotany, bo jeszcze liczyłem, że La Scala wyznaczy jakiś poziom, że z dostępnych wokalistów, mówiąc brzydko, na rynku zostanie skompletowana optymalne obsada. Niestety, zawód ogromny. Mnie zawiodła przede wszystkim Diana Damram, reżsyser Czerniakow i dyrygent Gatti. Uważam, że obaj panowie - Beczała i Lucić wywiązali się ze swych zadań, mimo wszystko, lepiej od protagonistki.
    Papagena właściwie napisała o tej anty-Violetcie niemal wszystko. Moim zdaniem Damrau zaprezentowała pod względem wokalnym i scenicznym wulgarną karykaturę postaci Violetty - kobiety wrażliwej, zmysłowej, upadłem, a zarazem pełnej szlachetności... I jeżeli włoska publiczność ocenia taką kreację (nawiasem mówiąc bardzo negatywnie ocenioną przez słynnego mediolańskiego krytyka P. Isotte) owacją i różami to jednak jest jak najbardziej możliwe, że nie różni się ona aż tak bardzo od "dyletantów z MET". Może po prostu premierowa publiczność jest wszędzie podobna?
    Co do słynnej "galerii" w La Scali. Byłem w tym teatrze parę razy. Wśród tych osób są oczywiście pasjonaci, ale są też po prostu zawistnicy, nagraniowi fundamentaliści lub fani śpiewaczki, której akurat nie zaangażowano do danej roli. Przypadek Ciofi w 2006 roku był pouczający gdyż część galerii nie mogła wybaczyć, że w I obsadzie znalazła się Ciofi zaś w drugiej wielka Devia. Byłem na obu spektaklach - obie były znakomitymi Luciami, obie były idiomatyczne, na wskroś wloskie - Mariella olśniewająca wokalne, Patrizia ograniczenia wokalne rekompensująca wyrafinowaniem frazowania, ultramuzykalnością i zaangażowaniem scenicznym. Gwizdy i buczenia były chamskie i pokazujące zacietrzewienie. Podobnie niedorzeczne były gwizdy dla Antonacci w "Mari Stuardzie" i wiele innych przypadków. Kto dał prawo tym osobom tak się zachowywać i dlaczego jest to przez niektórych traktowane jako część uświęconej tradycji? Jestem zwolennikiem wyrażania uznania i dezaprobaty na spektaklu. Ale ofiarami mediolańskiej galerii, tak się dziwnie składa, stają się prawie zawsze artyści o międzynarodowym uznaniu, którzy w najgorszym razie prezentują poziom poprawny. A za poprawność się nie buczy. Za odstępstwa stylistyczne, brak profesjonalizmu wokalnego i muzycznego - jak najbardziej. Maria Callas dostała w latach 50 pod nogi pęczek rzodkiewek - to też było odpowiednie, znamionujące operową pasję?
    Przepraszam za przydługi wpis, ale co jakiś czas pojawia się tu osoba, która nie dyskutuje merytorycznie, ale "ustanawia poziom" i ocenia personalnie autorkę bloga. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  7. PS. Paolo Isotta, opiniotwórczy i niezależny recenzent "Corriere della sera" napisał prosto z mostu, m.in: " La lettura della lettera farebbe ridere se non facesse piangere”. La regia “fa svolgere l’Opera in un mondo sguaiato di nuovi ricchi quali esistono solo in Russia”, al primo atto “tutto il monologo della protagonista avviene in presenza di un donnone, una sorta di Vanna Marchi coi capelli tinti carota”, il maestro Gatti “adotta tempi inspiegabili”, la protagonista Diana Damrau “è un ottimo soprano di coloratura; ma il Mi bemolle lo fa malissimo”.
    W pierwszym zdaniu już czytamy, że to najgorsza Traviata jaką autor ma w pamięci. A podejrzewam, że facet widział więcej niż my wszyscy razem wzięci. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ma Pan całkowitą i absolutną rację Panie Robercie,ja też już dawno zauważyłem,że tylko Pan potrafi tu dyskutować merytorycznie. Dlatego też w moim poście o inscenizacjach (pod Bjoerlingiem) prosiłem ,aby go nie komentować, gdyż spodziewałem się podobnej Pańskiej tyrady. Pokorne dzięki,że Pan uszanował moją prośbę,ja oczywiście odwdzięczę się zniknięciem z tego bloga,idąc w ślady wielu osób,którym tak uprzejmie Państwo już podziękowaliście.Niestety,w takim teatrze jak Scala poprawność nie wystarczy,no chyba że Panu.I chwała tym "chamskim" loggionistom,że buczą. Dawniej w tych teatrach walczono każdego wieczoru o życie,dziś śpiewacy uważają,że wystarczy poprawność,wspierani jak widać przez wybitnych znawców stylu na widowni.Pozwoli Pan jednak,że jako człowiek z nie gorszym operowym wykształceniem od Pana Isotty i czterdziestoletnią praktyką pozostanę przy swoim zdaniu. W tym spektaklu wszystko było niedobre,jeśli jednak taki Lucic zaprezentował dla Pana coś więcej niż "naturszczyka", w przeciwięństwie do rzeczywiście złej Damrau,która jednak włożyła wszystkie swe umiejętności w głos taki jaki niestety ma,to o czym dyskusja?Niestety,żałosną cechą tego bloga jest to ,że Pani Papagena ,jak i jej dwójka czy trójka wiernych respondentów,każdą próbę wyrażenia odmiennego zdania traktuje jako "niemerytoryczny",osobisty atak na siebie.To strasznie męczące i niesympatyczne i zróbcie Państwo coś ze sobą, bo się po prostu ośmieszacie, nie jesteście fachowymi krytykami o uznanych nazwiskach,ich zresztą też lubicie wyszydzać,nawet p. Kamiński przy całym ogromie swej wiedzy jest tysiąc razy skromniejszy od Was.Chętnie zresztą bym się Panu przedstawił osobiście,ale trochę mi szkoda mojego nazwiska,zwłaszcza ,że paru młodych i zdolnych polskich śpiewaków zawdzięcza mi swoje kariery i to,że w ogóle śpiewają. Serdecznie pozdrawiam i do niezobaczenia( a raczej nienapisania) O.A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałbym rozbudowywać offu na blogu Papageny. Porusza Pan sporo kwestii i trudno się tak od razu do wszystkiego odnieść. Nie rozumiem dlaczego Pan znowu zarzuca różne rzeczy w kontekście fachowej krytyki? To jest blog amatorski, autorka jest pasjonatką opery, dyskutują melomani. I tyle. Mam swoje zdanie o recenzentach w Polsce i Europie. Od dłuższego czasu, poza paroma wyjątkami, wolę czytać "amatorskie" blogi od recenzji tzw. profesjonalnych. Zwłaszcza gdy wiem, że jeden "uznany recenzent" to nauczyciel niemieckiego a inny to matematyk. Piotr Kamiński, człowiek o wielkich horyzontach, wiedzy i rozlicznych talentach, też nie ma formalnego wykształcenia muzycznego. Jak więc Pan mierzy kto ma prawo zabierać głos o operze, a kto nie?
      Oczywiście, że poprawność to na La Scale i inne wielkie teatry za mało. Za mało na sukces, ale chyba i za dużo, żeby publicznie sponiewierać wysiłek zawodowy. Myślę, że to kwestia osobistej wrażliwości.
      Loggioniści...Wie Pan może kiedyś gdy Italia była potęgą wokalną, gdy kariera we Włoszech była trampoliną do sławy światowej mieli oni jakiś urok. Ale teraz? Z czym publiczność La Scali zostanie gdy już wygwiżdże i zrazi do siebie wszystkich wybitnych artystów? Niestety, ale Włosi mają od lat niewielu dobrych śpiewaków: znaczące międzynarodowe nazwiska można chyba obecnie policzyć nawet na palcach jednej ręki...
      Nikt kto zna historię spiewu i nagrania nie stwierdzi, że Lucić to ktoś na miarę Brusona czy Nucci. To śpiewak działający w obecnym krajobrazie wokalnym. I, stety czy niestety, w tym repertuarze nie ma za wiele konkurencji. La Scala, jeśli idzie o barytonowe role Verdiego, nie ma za wiele do wyboru. Jeśli idzie o Alfreda to jest lepiej, ale tez bez przesady: Grigolo to jednak śpiewak, uważam, mniej wyrafinowany i elegancki wokalnie i muzycznie od Beczały. Francesco Meli to świetny śpiewak i artysta i on, być może, byłby tu kontrpropozycją.
      Jeśli idzie o Violettę to tutaj decyzja dyrekcji La Scali, żeby zaangażować jasną i zimną niemiecką koloraturę jest dla mnie zagadką i podejrzewam, że Diana Damrau ma po prostu znakomitego agenta, który narzucił paru ważnym teatrom jej kandydaturę na "Violette naszych czasów". Ale ma chyba parę adekwatniejszych, przy wszystkich ewentualnych zastrzeżeniach, koleżanek: Desiree Rancatore, Aleksandra Kurzak, Sonya Yoncheva, wciąż Netrebko, choć Rosjanka chyba się już pożegnała z Violettą, nawet Maria Agresta byłaby ciekawszym wyborem.
      Zwłaszcza trzy pierwsze to młode, utalentowane i szczupłe młode kobiety w których czar rzucany na zastępy majętnych mężczyzn chyba jednak bardziej byśmy uwierzyli niż w korpulentną niemiecką divettę jak z taniej operetki. Pozdrawiam ciepło, Robert (zwykły meloman-operowy podróżnik, którego nazwisko nic by Panu zapewne nie powiedziało).

      Usuń
  9. Muszę stanąć w obronie p.O.A. To przecież Pan Panie Robercie upadł na kolana przed p Isotta,czy jak mu tam.Tymczasem cytowany przez Pana fragment jego wypowiedzi trąci rusofobią.Nie tylko w samej Rosji są nowobogaccy,ten pan zapomniał chyba o rodzimych "bunga bunga".Recenzja typu "to dobra śpiewaczka,ale mi-bemol jej nie wyszło" też daje do myślenia o wybitnym guście tego krytyka,pianisty i teoretyka z wykształcenia.Pani Papagena,powinna zdawać sobie sprawę pisząc publicznie w sposób ostry,subiektywny i bezkompromisowy(do czego ma pełne prawo),że sama będzie czasem obiektem naturalnej krytyki a tymczasem mamy tu dziecinadę.Zgadzam się,że Damrau to był fatalny wybór, ale "Traviata" Kurzak w Turynie też nie była raczej sukcesem.Nad tym,że taki Lucic nie ma konkurencji możemy jedynie wylać wiadro łez,a facet marnuje dobry głos na śpiewanie niechlujne i toporne.Nie nazwałabym tego wysiłkiem zawodowym,raczej właśnie niedoróbą.Nie wiem jakich wybitnych śpiewaków ci krzyczący Włosi mieliby wyrzucać z La Scali,bo takich im się tam nie oferuje. W podobnym jak Pan tonie wypowiedział się intendent Lissner,który wysłał tych ludzi z jaskółki precz z teatru. Zapomniał tylko,że to nie oni,a on osobiście ponosi "polityczną odpowiedzialność" za tego knota na scenie.Ogólnie to więcej tolerancji i otwartości.Nikt nie każe padać na kolana przed "fachowymi recenzentami",ale nie róbcie z siebie Mili Państwo ludzi,którym nie można zwrócić na coś żadnej uwagi,bo to faktycznie nieładnie wygląda.Wesołych Świąt życzę-Joanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Joanno, ależ ja przed nikim nie padam na kolana, a już zwłaszcza przed recenzentami nawet jeśli niektórych czytam z zainteresowaniem. Isotte przytoczyłem jako ciekawostkę zwłaszcza, że Pan O.A. kontestował znajomość tematu. Iosttę o tyle czasem warto przeczytać, bo jest fachowcem, a do tego niezależnym co się chyba coraz rzadziej zdarza.
      Jednakowoż na kolanach nie czytam, bo posiadam jeszcze zdrowe oczy i uszy, opery słucham i oglądm już trochę lat, jakieś tam przygotowanie muzyczne mam. Recenzja Isotty jest w necie tylko we fragmentach, ale w "Corriere" pisał on szczerzej o interpretacji. Ale przecież nie trzeba jego czytać, by słyszeć, że jak na sopran koloraturowy to koloratura w "Sempre libera" była bardzo ociężała i zdyszana, nawet grupetti w "Brindisi" brzmiało nieprecyzyjnie. I co? Ta czujna część publiczności dyktująca smak i gust tego nie usłyszała? Nawiązuję do tego co pisała Papagena: od Beczały wymagamy, punktujemy niedociągnięcia, a od Diany Damrau nie ?
      Ja Kurzak też słyszałem w Turynie, w równie głupiej i brzydkiej inscenizacji, fakt, nie była tam zbyt przekonująca, ale przynajmniej, moim zdaniem, była bliższa postaci Verdiego. W Warszawie była jednak, zwłaszcza w III akcie, poruszająca.
      Nie podzielam opinii, że Lucić śpiewa niechlujnie i topornie. Po raz pierwszy zobaczyłem i usłyszałem go w Dreznie, w "Rigoletto" gdzie łatwo zdmuchnął pod względem interpretacji wokalno-scenicznej Gildę Diany Damrau (śpiewała tę rolę tak impulsywnie, tak chciała z Gildy zrobić wielką heroinę, że z delikatnej poetyckiej postaci Verdiego nie zostało nic zgoła) oraz Flóreza, który, na szczęście, szybko zrezygnował z tej roli co dowodzi jego pokory i dużego profesjonalizmu.
      Niewątpliwie zgadzam się jednak z panem O.A., że P. Beczała niepotrzebnie dał publicznie wyraz frustracji. Artysta powinien przecież wiedzieć, że złe recenzje czy reakcje widzów to część jego pracy. I po prostu powinien zabiegać o uznanie, a nie się obrażać. Tu pełna zgoda. W tym kontekście nie podobała mi się np. postawa Roberta Alagna, który zszedł ze sceny w trakcie spektaklu. Publika zapłaciła za bilety i śpiewak powinien wykonać swoją pracę do końca. Robert.

      Usuń
    2. Wystarczy jednak Panie Robercie przypomnieć sobie słynny spektakl Met, gdzie Lucic sporo się namęczył, zwłaszcza w pierwszym akcie. Tak to już jest ze śpiewakami, którzy nie śrubują wysokiej pozycji głosu (jak to zawsze czynił np. Domingo), że są kondycyjnie nierówni, zdarzają im się często dobre, a czasem znakomite spektakle. Zaliczam do tych przypadków również Panią Olę-fenomenalny głos ... i często słyszalne zmęczenie. Zostawmy już w spokoju tę nieszczęsną Damrau, myślę, że swoich fanów przezornie przywiozła ze sobą, ja na jej miejscu też bym tak zrobił. Signore Isotta zasłynął min. z ciągłego krytykowania Renato Brusona. Trochę dziwne-przyzna Pan! Może więc faktycznie lepiej w ogóle nie czytać tych gazetowych krytyk. Nie przypominam sobie, abym kontestował czyjąś znajomość tematu, już raczej Pan kontestuje moją. Wybaczy mi Pan moją ogromną zarozumiałość, ale akurat parę osób też uważa mnie za fachowca i nie jest moją intencją nikogo stresować. Po prostu, staram się coś napisać z innego punktu widzenia, i dziwi mnie ta frustracja na punkcie moich postów. Nie mam przecież zamiaru nikogo odciągać za nogi od jego ulubieńców, piszę tylko szczerze to, co sądzę, na podbudowie tysięcy godzin wszelkiej maści "wycia" codziennie przeze mnie od wielu wielu lat wysłuchiwanego. I nie obrażam się śmiertelnie, bo po pierwsze nie ma o co, a po drugie-nie jest to cecha ludzi inteligentnych. Pozdrawiam Panią Papagenę i Pana oczywiście. O.A. (już z tą nieszczęsną spacją, ja się jednak stale uczę)

      Usuń
    3. O, mamy zgodność - bardzo się cieszę. Uwielbiam głos i sztukę wokalną Renato Brusona.
      I mam pytanie, całkiem poważne. To na czym się opierać, kto może mnie poprowadzić w zawiłych kwestiach sztuki wokalnej? Poza moim osobistym odczuciem i moim "mi się podoba/ nie podoba". Kogo uznac za prawdziwego fachowca? Stan pedagogiki wokalnej jest kiepski, zawodowi śpiewacy bywają różni, prasa - nie, blogi tez - bo to, jak mój tylko dzielenie się amatorskimi opiniami. Wobec tego, co? Pozdrawiam też.

      Usuń
    4. I to nie jest tylko Pani problem Pani Papageno, ja też Pani na to nie potrafię odpowiedzieć. Nawet branie lekcji u jednego pedagoga to dziś za mało, trzeba by u kilku i to dobrych, a nie ma ich wielu. Może znów wyjdę na Dinozaurusa, ale nie ma chyba innej drogi, niż ciągłe własne porównywanie do tych nagrań ze złotego okresu, nawet jeśli ktoś uważa to za fundamentalizm. Niech to będzie taki wzorzec z Sevres. I pisać jak najbardziej własne opinie,ale nie w stylu: "no coś ty", albo "a co ty tam wiesz". Każdy może nie mieć racji, a nawet zmienić o czymś zdanie, i Pani i ja-żaden grzech! O.A.

      Usuń
    5. Panie O.A., ani mnie dziwi, ani nie dziwi krytykowanie Brusona. Przecież każdy, nawet fachowiec, ma swoich ulubieńców i antypatie. Sztuka jest od tego żeby wywoływać emocje, spory itd. Wybitne postaci opery zawsze wzbudzają różne opinie. Ileż to rzeczy nawypisywano o Ewie Podleś - jednej z największych śpiewaczek w historii tak bardzo i długo ignorowanej we Włoszech, w La Scali...Isotta nie lubi Brusona, pewien znany francuski krytyk nie przepuści Nucciemu. I tak to się kręci. Ale, niezależnie od tego, niektóre opinie dają mi do myślenia, a inne tylko bawią. Isotte, Segaliniego czy Kamińskiego lubię czytać co nie znaczy, że zawsze się z nimi zgadzam. A nawiasem mówiąc Brusona bardzo lubię (choć nie zawsze), ale Makbetem był wybornym w towarzystwie Renaty Scotto (wiem, wielu jej nie znosi zwłaszcza w tego typu partiach) czy tak bardzo się teraz rozmieniającej na małe rólki Mary Zampieri.
      Jasne, Lucić ma za uszami. Jego Makbet z Met mi się nie podobał, ale kiedyś w Wiedniu był znakomitym ojcem Germontem. Jednym słowem: jest nierówny, ma braki, świat opery i jego marketing pędzi teraz bardzo szybko. Robert.

      Usuń
  10. Co za koincydencja - pani Joanna popełnia taki sam (a rzadko spotykany) błąd, jak pan A.O. - mianowicie brak spacji po znaku interpunkcyjnym...

    OdpowiedzUsuń
  11. A w świetle prawa jest to dowód wystarczający do skazania na dożywocie. Oj ludzie ludziska. Mało,że się marnie znacie na operze, to jeszcze uważacie,że każdy człowiek {być może nawet starszy} jest fachowcem od komputera i wszystko na nim potrafi napisać. Proponuję też szukać podobnych wpisów tego pana np. na Onet.pl. Nie kompromitujcie się dalej, bo żal was się robi, a najlepiej to sobie otwórzcie agencję detektywistyczną, może lepiej wam wyjdzie od tego bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo, oto pierwszy z brzegu przykład z Onet.pl : esik do ~Mariusz: Leży.Bo USA to nie jest niepodległe państwo ale narzędzie.A zarządzający ten sam.Nie słyszałeś co mówiła parę dni temu Tymoszenko że nowo powstały rząd ma zawrzeć umowy z MFW.Nie wiesz co to za instytucja i po co bierze się od niej pożyczki?I oczywiście że chodzi o osłabienie Rosji.Nie wiedziałem tylko że Kaczyński jest na usługach tego systemu. zwiń Wkleiłam bez żadnej korekty.

      Usuń
  12. Pani Joanno! Ależ ja sobie w pełni zdaję sprawę z praw moich respondentów!. Gdyby tak nie było, kasowałabym te wszystkie komentarze, które odnoszą się nie tyle do meritum, co do mojego charakteru, inteligencji, a nawet stanu zdrowia psychicznego. Nie wiem, czym tym razem sobie zasłużyłam na określenie "dziecinnada" .Dla jasności - nie obrażam się, tylko jestem ciekawa. Nie widziałam Kurzak w Turynie, ale w Warszawie mi się podobała . Na pewno bardziej niż Damrau w sobotę. Pani Joanno, staram się być otwarta, ale z doświadczenia wiem, że prowadząc bloga obrywam właściwie za każdą opinię. Podobał się Lucic - przecież był okropny! Nie podobał się - był świetny , a ty się na niczym nie znasz (przy okazji Rigoletta). Taka jest natura tego medium, nie spodziewałam się zaczynając, że będą mnie głaskać ze wszech stron. I mają oczywiste prawo nie głaskać, byle tylko nie wymyślali. Zaś ja nie jestem coca-colą, wszystkim podobać się moje opinie nie mogą - bo nie mogę się zgadzać ze wszystkimi. Ja również serdecznie Pani życzę Wesołych Świąt i także proszę o nieco tolerancji dla moich poglądów na operę, którą przecież obie kochamy.

    OdpowiedzUsuń
  13. Otóż to Papageno Droga,coca-colą nie jesteś, lubić Cię nie wszyscy muszą - znam parę osób łącznie z sobą,które tego płynu nie cierpią.I pamiętajmy o karawanie.....kiedyś tu wspomnianej.Obyś się nie uginała i jechała dalej.
    A robi sie faktycznie niemiło, coraz częściej pojawia się odczucie jakiegoś dyskomfortu-niby nie ma sensu reagować na te wszystkie docinki, złośliwości i pojawiające się demonstracyjne pożegnania z blogiem w stylu"zabieram swoje zabawki i idę do domu" z drugiej zaś strony nie chce się człowiek dać zastraszyć i oddawać pola.
    Tak więc kolejny raz chyba nie można się godzić na przenoszenie okropieństw naszego życia publicznego na teren taki jak ten blog.
    Każdy ma prawo do swojego zdania na wywołane przez Papagenę tematy, zupełnie odmiennego od jej czy innych wypowiadających się tutaj ale do diaska! oddzielajmy opinię od osoby interlokutora i przestańmy go obrażać!
    Skoro jesteśmy innego zdania na dany temat to je przedstawmy i nie kończmy kwestii stwierdzeniem o cudzym braku kultury,wiedzy i wręcz rozumu.
    Dajmy też sobie prawo do zachwytu nad swoimi ulubieńcami niezależnie od tego czy jesteśmy zawodowymi krytykami muzycznymi czy tylko melomanami bez podkreślania za każdym razem,że i oni mogą gorzej wypaść bo jest to przecież oczywiste.
    "Traviatę" od której wszystko się zaczęło obejrzałam w internecie i zdanie mam podobne jak większość Państwa więc nie chcę się powtarzać.Mam też wrażenie,że niedługo ktoś napisze poważne dzieło na temat-"Buczenie a sprawa polska" więc tę kwestię pozostawiam otwartą.
    P.S.Miło było przeczytać opinię p.Kamińskiego o tym jak wspaniale wypadł M.Kwiecień w paryskich "Purytanach",prawda Papageno? Cały czas mam nadzieję na ukazanie się tej transmisji w internecie.Halina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie można przeczytać opinię Piotra Kamińskiego o "Purytanach"? Robert.

      Usuń
  14. Na blogu p.Doroty Szwarcman,którego jestem stałą czytelniczką.Jest to jednak opinia o MK a nie recenzja przedstawienia.O ile pamiętam to był pierwszy wpis z 8-ego.Halina

    OdpowiedzUsuń
  15. To był komentarz do posta "Jubilaci, eklektyzm i Uri Caine" - 7.12 , 9.22. I pewnie, że miło było to przeczytać, zwłaszcza, że opinia p. Kamińskiego dotyczyła zarówno muzycznych, jak scenicznych zalet Kwietnia. na francuskim forum ODB Opera jest długa dyskusja na temat całego spektaklu, jak wszystkie tam dość ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  16. Dzięki serdeczne za informację - już odnalazłem. Faktycznie, Kamiński pisze tylko o Kwietniu. Przeglądałem franuskie recenzje w necie i generalnie chlastane jest tam wszystko i wszyscy z wyjątkiem Pertusiego. Ale wiadomo spektakl spektaklowi nierówny. Mnie się Kwiecień zawsze podobał w bel canto. Pamiętam jego piękny występ w paryskim "Napoju miłosnym" parę lat wstecz...
    Zdaje się, że początkowo w tych "Purytanach" zapowiadano Dessay i Floreza...Robert.

    OdpowiedzUsuń
  17. Halino, Robercie - "Purytanie" z Bastylii już na Rutrackerze.

    OdpowiedzUsuń
  18. Wielkie dzięki,Papageno.Halina
    P.S W niedzielę wybieram się do TWON na "Jolantę".Jestem ciekawa bardzo i naprawdę staram się być jak najlepszej myśli.H.

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja idę we wtorek. Też mam dobre przeczucia, zwłaszcza, że na szczęście dla mnie p. Gergiev ogranicza swoją aktywność tylko do premiery, a ja premier organicznie nie cierpię. Niepokoi mnie tylko Tanovitsky.

    OdpowiedzUsuń