Nawet
najzagorzalszy zwolennik Wagnera potrzebuje czasem odpoczynku w lżejszych
klimatach. Zwłaszcza w tym specyficznym okresie roku. Stąd wypełnione po brzegi
sale teatrów operetkowych i koncerty sylwestrowe w najszacowniejszych wnętrzach
filharmonicznych. Tego typu wydarzenia traktujemy zazwyczaj na luzie i jesteśmy
bardziej niż zwykle tolerancyjni. Komuś głos się załamał? Ktoś nie trafił we
właściwą tonację”? Jakieś fałsze w dęciakach? A co tam, za to sopranistka
wygląda jak milion dolarów, tenor jest wyjątkowo sympatyczny a baryton popatruje
na publiczność uwodzicielsko. Po drugiej stronie rampy doskonale o tym wiedzą,
i choć dla prawdziwego artysty niewiele to zmienia, bo zawsze poważnie traktuje
każdy występ to przynajmniej w kwestii repertuaru może sobie trochę odpuścić. Na
takie okazje wybiera się więc albo utwory z natury swej lekkie i przebojowe
albo też ośpiewane tyle razy, że można wykonywać je na autopilocie. Obie strony
wychodzą zazwyczaj z koncertu w świetnym
nastroju, a tym wypadku tylko o to chodzi. Jeśli nie chce nam się akurat ruszać
z domu możemy sobie sprawić tego typu przyjemność bez konieczności
przywdziewania galowego stroju. I nie musi to wcale być powtórka z któregoś
koncertu trzech tenorów czy „Christmas In Vienna XXXVIII”. Firmy płytowe też
mają swoje grudniowe żniwa i wydają właśnie teraz DVD z zapisami eventów w tym
rodzaju z całego roku. Co czujniejsi z naszych „krewnychiznajomych”, którzy słyszeli,
że interesujemy się czymś tak dziwacznym jak opera czasami kładą nam pod
choinką taki prezent. To bywa miłe, bo
sami byśmy nie kupili, ale w świątecznym rozleniwieniu ogląda się przyjemnie.
Tak właśnie zostałam niespodziewaną właścicielką płyty zatytułowanej „Red
Ribbon Celebration Concert 2013”.
Tytuł opatrzony został datą, bo zdarzenie jest cykliczne, odbywa się pod
patronatem Clinton Heath Acces Initiative (CHAI). Szanowny patron, amerykański
ex-prezydent pojawił się 23 maja na scenie wiedeńskiego Burgtheater i wygłosił odpowiednią mowę. Poza tym pomiędzy
numerami muzycznymi aktorzy (wśród nich Eva Longoria) czytali krótkie teksty.
Oszczędzono mi przewijania, bo producent wyciął wszelkie elementy oficjalne
pozostawiając jedynie muzyczną esencję. W międzyczasie, jak to zwykle bywa
rzecz pojawiła się na You Tubie, więc pozwoliłam sobie ją dla Państwa
zalinkować, bo warta jest obejrzenia. Koncert miał oczywiście momenty lepsze i
gorsze, ale także będąc w lekkim i szampańskim nastroju postaram się
wypunktować przede wszystkim te pierwsze. Do nich należała z pewnością ORF
Vienna Radio Symphony Orchestra i dyrygent Omer Meir Wellber. I cóż za trafny wybór utworów – Johann Strauss, Czajkowski,
Mozart, Chaczaturian , Bizet – wszystko melodyjne, nie za długie, ale dobrze
grane. Gwiazdą wieczoru miała być zapewne Anna Netrebko, uwielbiana przez
miejscową publiczność (po zmianie obywatelstwa na austriackie) jeszcze bardziej
niż gdzie indziej. Śpiewana przez nią pieśń Rimskiego-Korsakowa „Słowik i róża”
wypadła rzeczywiście znakomicie a solistka zaprezentowała doskonale nam znane
zalety swego pięknego głosu – brzmiało to miękko, rozlewnie, tęsknie. W duecie
„Usta milczą, dusza śpiewa” Piotr Beczała był stroną zdecydowanie wiodącą, bo
Netrebko nie bardzo potrafi przestawić się na stylistykę operetkową . W swoim
numerze solowym także zdecydował się na Rimskiego-Korsakowa i również w pieśni Gościa Indyjskiego z „Sadka”
zaprezentował niezwykle atrakcyjnie (w repertuarze słowiańskim lubię go
najbardziej odkąd przestał śpiewać Mozarta, czego żałuję). Ildebrando
d’Arcangelo podobał mi się jako Mefisto (Boito), serenada Don Giovanniego
wymaga zwodniczej słodyczy, której cudny Włoch w głosie nie ma. Elisabeth
Kuhlman, Wiedenka z urodzenia dysponuje atrakcyjnym mezzosopranem, i chociaż
jej interpretacje do szczególnie pamiętnych nie należą zapewniła mi kilka
miłych chwil jako Dalila i Carmen. Królem dnia w moich uszach był Rene Pape. I
nawet nie ze względu na nieziemskiej urody głos, a przynajmniej nie tylko. Jego
interpretacja arii Wodnika z „Rusałki” okazała się jeszcze bardziej wzruszająca
i dramatyczna niż na płycie „Gods, Kings and Demons” (swoją drogą, fenomenalny
tytuł). Miałam łzy w oczach, a wcale niełatwo mnie o nie przyprawić - zwłaszcza
tym utworem, znanym mi w wielu różnych wykonaniach. Pape nie jest przystojny, ale kiedy śpiewa
nawet najpiękniejsi bywają tylko tłem. Jako Mefisto mój ulubiony bas nie musi używać szerokiego
gestu – wystarczy jedno spojrzenie, błysk w oczach i już wiemy, z kim mamy do
czynienia . Zaiste to „szatan poprowadził ten bal” . Od lat każdy koncert typu
„All Stars” musi (nie ma innej opcji) kończyć się toastem z „Traviaty”. Tym
razem bez chóru, więc czegoś brakowało. Ale i tak było przyjemnie. A ja pozwolę
sobie dołączyć się do tego toastu.
Moi Drodzy!
Na ten Nowy
Rok – życzę Wam i sobie wszystkiego muzycznego i niech nam minie śpiewająco!
Libiamo!
P.S. W koncercie wziął także udział Erwin
Schrott, ale miałam być miła. Wyglądał świetnie.
A jakby tak ktoś Autorce złożył życzenia to co by się stało? Zresztą, bez komentarza:)
OdpowiedzUsuńA ja właśnie życzę Autorce dużo pięknych i szczęśliwych dni w Nowym Roku !
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuńOd pewnego już czasu jestem stałym czytelnikiem tego blogu. Autorce składam najlepsze życzenia noworoczne i podziękowania.
OdpowiedzUsuńD
Ja, po wyprawie operowo-świątecznej do Barcelony, przyłączam się do życzeń noworocznych dla Papageny i wszystkich uczestników dyskusji oraz czytelników. Robert.
OdpowiedzUsuńDziekuję za życzenia obu panom. Co widziałeś Robercie?
OdpowiedzUsuńWidziałem "Kopciuszka" Masseneta w obu obsadach :-) Robert.
OdpowiedzUsuń