Dla
śpiewaczki powrót na scenę po urodzeniu dziecka, zwłaszcza pierwszego, jest zawsze momentem szczególnym. Wiąże się
nie tylko z tymi samymi problemami i stresami, które dotykają wszystkie
pracujące mamy, ale też z dodatkowymi, specyficznymi dla wykonywanego zawodu. Nigdy
nie wiadomo, jak zmiany hormonalne i fizyczne wpłyną na najwrażliwszy ze
wszystkich instrumentów. Ciało nie jest takie samo jak przed ciążą i porodem,
głos potrafi nieco zmienić barwę i rozmiar, trzeba dokonywać w związku z tym
pewnych korekt technicznych. Przeżycia związane z macierzyństwem mogą też
wpłynąć na kwestie wyrazowe, bo punkt widzenia świata i tego, co jest w życiu
ważne nigdy już nie wróci do stanu „sprzed”. Sympatycy świeżo upieczonych
śpiewających mam o tym wszystkim wiedzą, dlatego też z ciekawością i pewnym
niepokojem oczekują na ich ponowne pojawienie się na scenie. Nasza sopranowa gwiazda, Aleksandra Kurzak
zaprezentowała się w La Scali
jako Hrabina Adele kiedy jej córeczka miała 5 miesięcy, potem już realizowała
zobowiązania zawodowe w normalnym trybie wykonując role, z których już ją znamy
– Gildę, Gretel, Marie i wreszcie Violettę. Dzisiejszy post będzie właśnie
„Traviacie”, w której wystąpiła kilkanaście dni temu w Deutsche Oper Berlin,
debiutując w tym teatrze. Produkcja jest już dość sędziwa, jako, że była
ostatnią chyba (lub jedną z ostatnich)
prac słynnego reżysera Götza Friedricha i miała premierę w 1999 roku. Nie
zestarzała się jednak specjalnie, można pomyśleć, że powstała całkiem niedawno.
Akcję przeniesiono to początków wieku dwudziestego, pewnie gdzieś tuż przed
pierwszą wojną światową (bohaterka w
pierwszym akcie nosi już charakterystyczną krótką fryzurkę, ale też mamy nadal
długie suknie). W nieprzeładowanej scenografii uwagę zwraca czarna, błyszcząca
podłoga i szezląg, który będzie dla Violetty zarówno łożem śmierci, jak i
miejscem zmysłowej radości. Friedrich przeprowadził nas przez fabułę
arcymelodramatu prosto, elegancko i może nawet w sposób odrobinę chłodny, dając
szansę na dointerpretowanie postaci wypełnienie ich własną osobowością
śpiewakom. Niestety, w oglądanym przeze mnie spektaklu dyrygent Ivan Repusic
robił co mógł, żeby im to zadanie utrudnić jak tylko się da. Bodajże nigdy jeszcze
nie słyszałam tak zagonionej „Traviaty”, tak całkowicie pozbawionej muzycznych
niuansów, gubiącej detale i muzyczne subtelności, tak hałaśliwej. Nie znam
dobrze orkiestry DOB, ale z kilku zaledwie z nią zetknięć niebezpośrednich nie
wyniosłam złych wspomnień. Wynika z tego, że zawinił Repusic. Przełożyło się to
również na nierówności i niezborność chóru, który zwyczajnie nie nadążał. Murat Karahan nie walczył z koncepcją
dyrygencką (słysząc go po raz pierwszy nie wiem – nie chciał, czy nie potrafił)
a szkoda, mógł jako Alfredo wywrzeć znacznie lepsze wrażenie, niż to się w
istocie stało. Tenor ten ma niezły, mocny jak na tę partię głos z dobrą górą
skali, ale interpretacyjnie postawił na dziarskość, momentami sprawiającą
kiepskie wrażenie brakiem niezbędnej płynności i pokrzykiwaniem. Szkoda, bo to
obiecujący materiał na Alfreda, zwłaszcza, że udało mu się stworzyć sympatyczną
postać. Artur Ruciński był pod każdym względem szlachetnym Germontem –
właściwie od początku ciepłym i zatroskanym. Stawił też delikatny, ale
stanowczy opór próbie popędzania arii „Di Provenza”, za co jestem mu
wdzięczna. Walory głosu Rucińskiego są
nam świetnie znane – piękno i głębia, podobnie jak jego umiejętności pozwalające cieszyć się verdiowskim legato
mimo galopującego szefa orkiestry. Natomiast
z Aleksandrą Kurzak i Violettą sprawa jest bardziej złożona. Pamiętam
oczywiście warszawskie przedstawienia „Traviaty” z jej udziałem– wtedy wydawało
mi się, że o ile o ile głosowo partia nie sprawia artystce większych trudności,
interpretacyjnie koncepcja roli dopiero się rodzi. Jest to całkowicie normalne,
żadna śpiewaczka, z Marią Callas włącznie nie była kompletną Violettą już w swoim debiucie. Dziś z naszą
sopranistką rzecz ma się dokładnie odwrotnie niż kiedyś. Zastrzegam, iż nie mam
pojęcia, czy nie walczyła ona z jakimiś kłopotami zdrowotnymi, ale problemy
były słyszalne wyraźnie. Barwę głosu p. Kurzak, jak każdej innej jej koleżanki
można lubić albo nie - ja lubię. Ale drobne
błędy intonacyjne i naprawdę nieprzyjemnie świdrująco brzmiące zaostrzenia w
górze skali w pierwszym akcie wydały mi się niepokojące. Potem było już
znacznie lepiej. Właśnie w drugim akcie padają słowa, które Callas uczyniła
swoistym egzaminem dla każdej Violetty – „Amami, Alfredo”. Aleksandra Kurzak
zaś podała je naprawdę pięknie i przejmująco. A to jest ten szczególny moment,
od którego zależy czy uwierzymy bohaterce, czy nie. Tu, po podjęciu decyzji w
czasie rozmowy z ojcem Alfreda (doskonali byli w niej oboje) Violetta mierzy
się po raz pierwszy z jej konsekwencjami. Finałowy akt stanowił
wokalno-aktorskie tour de force Kurzak.
Dopracowany i konsekwentny był każdy najdrobniejszy gest i detal – wystarczyło
posłuchać jak doskonale wypadła scena czytania listu od Germonta (a wszelkie
„sceny czytania listów” są dla
śpiewaczek trudne i brzmią zazwyczaj nienaturalnie), z jakim gniewem Violetta wyrzucała z siebie
„È tardi !".Pełne buntu było też jej „Gran Dio! morir sì giovane”, pięknie płynne
i melancholijne „Addio del passato”, wstrząsające ostatnie słowa umierającej
dziewczyny Ah! io ritorno a vivere! Oh gioia! To wszystko sprawiło, że mogę
dopisać sobie Aleksandrę Kurzak do listy
moich ulubionych interpretatorek arcytrudnej partii Violetty, a nie jest ich
dużo.
Pewnie już Państwo wiedzą, że w tym roku do International Opera Award w
kategorii „Reader’s Award” nominowała
została trójka polskich śpiewaków : Aleksandra Kurzak, Mariusz Kwiecień i Piotr
Beczała. To już samo w sobie jest niezwykłe. Ja oddałam swój głos, stali
czytelnicy tego barytonocentrycznego bloga wiedzą doskonale na kogo.
Zagłosujcie i Wy! Dwa lata temu cała Malta wsparła (w innym plebiscycie)
Josepha Calleję i rezultat był, może i nam się uda. Zwłaszcza, że każdy z
wymienionych naszych artystów na nagrodę zasługuje.Głosować można pod tym adresem:
http://www.operaawards.co.uk/readersAwards.aspx
http://www.operaawards.co.uk/readersAwards.aspx
I
jeszcze dwa ciekawe linki:
Cóż, jakbyśmy się nie starali i tak wygra Jonas K. .... (
OdpowiedzUsuńBardzo go cenię, ale już nudne są te głosowania, bo przewidywalne.
A własnie niekoniecznie, gdybyśmy się postarali ... Calleja raz z Jonasem wygrał! Tyle, że naszych jest trójka i stanowią konkurencję także dla siebie.
OdpowiedzUsuńCzytam Twojego bloga i bardzo go lubię.
OdpowiedzUsuńNiestety mi pozostają tylko amatorskie nagrania tej Traviaty (nie ma w pobliżu nawet kina transmitującego spektakle!) ale z tego, co udało mi się zobaczyć i usłyszeć jestem bardzo zadowolona. Pewnie dlatego, że spodziewałam się kiepskiego aktorstwa Kurzak i Karahana, którego nigdy nie słyszałam. I zgadzam się z Tobą co do niego- brakowało delikatności w jego śpiewie, momentami odnosiłam wrażenie, że niepotrzebnie krzyczy, a nawet nie momentami, bo prawie każda partia była zaśpiewana mocno. Mimo to podobało mi się.
Co do głosowań, to jakoś mnie one nie przekonują. Moim zdaniem współcześnie (chociaż może się mylę, bo nie interesuję się "życiem operowym" intensywnie) ważna jest bardzo dobra promocja w Niemczech. Beczała, Villazon, Netrebko... niemiecka publiczność kocha nawet dość nieudane występy swoich idoli. A cały czas wydaje się, że o Kurzak jest cicho, mimo kontraktu z Deccą, roli w Met. Ale może to tylko moje odczucie.
Cieszę się, że czytasz. Kurzak jest naprawdę utalentowana aktorsko, miałam okazję ja widzieć wielokrotnie, kiedy jeszcze występowała regularnie w TWON. Zawsze żałuję, kiedy śpiewak, jak Karahan ma głos a nie potrafi go właściwie używać.
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi się, żeby chodziło o rynek niemiecki (Opera Awards np. są nagrodami brytyjskimi) . Ja mam wrażenie, że publiczność kocha przede wszystkim tenorów i soprany, niższe głosy mają zawsze mniej szans. Ja tego nie rozumiem, bo wolę własnie niższe. Pozdrawiam.
Tak, Rucinski byl muzycznie absolutnie bez zarzutu, rewelacyjne frazowanie, intonacja i dykcja. Kurzak ma przepiekny glos(!!!), jest szalenie muzykalna i przekonujaca aktorsko,jedynie gorne dzwieki zaspiewane byly czasem za wysoko. Byc moze faktycznie potrzeba troszke wiecej czasu po urodzeniu dziecka, zeby glos sie na nowo poukladal. Tenor byl z nich zdecydowanie najslabszy,a i orkiestra grala tez nie tak dobrze, jak mozna by sie spodziewac.
OdpowiedzUsuńGeneralnie jednak, naprawde udane przedstawienie!
A JA MIAŁEM BILETY NA RUCIŃSKIEGO DO TEATRU WIELKIEGO NA "ONIEGINA". NO I OGŁOSZENIE- RUCIŃSKI CHOY, ZASTĘPSTWO. JAKIŚ DZIADEK Z WROCŁAWIA...A TU MASZ, CHORY??? CHAŁTURKA W BERLINIE. BY CIĘ....
OdpowiedzUsuńczytam, czytam - a cudne głosy
OdpowiedzUsuńłapię przez internet - lub jak
Marię Callas - na dwupłytowym
wydaniu - swego rodzaju podróż
w czasie - rekonstrukcja emocji!