Rok należy
zaczynać jak najlepiej – a ponieważ nie zdążyło się jeszcze wydarzyć nic, co
kryterium jakości by spełniało – powrót
do przeszłości i artysty, którego pamięć pozostaje droga większości melomanów,
przynajmniej tych interesujących się operą włoską.Po pół wieku od zakończenia
jego kariery i 48 latach po śmierci nazwisko Ettore Bastianiniego pozostaje
najprościej mówiąc synonimem określenia „baritone verdiano” .Verdi pisząc tyle
wspaniałych arii na ten najbardziej naturalny głos męski musiał chyba przewidzieć
nadejście tego właśnie śpiewaka. Koleje jego losu, zarówno zawodowe jak
prywatne są dość dobrze znane i łatwo dostępne w mediach, więc poświęcę im
zaledwie kilka zdań. Był Toskańczykiem z urodzenia i z całej duszy kochał swoje
miasto, Sienę - tam też pożegnał się ze
światem potwierdzając tezę, że wybrańcy bogów umierają młodo. Bastianini miał
niewiele ponad 44 lata, zaś choroba, wyjątkowa perfidna w wypadku człowieka
pracującego głosem (rak gardła) wymusiła
na nim zakończenie kariery już w 1965 roku. A rozpoczynał ją wprawdzie dosyć
wcześnie, ale jako bas, by po mniej wiecej 10 latach przestawić głos i koło
trzydziestki startować po raz drugi, już jako baryton. Pozostało po nim wystarczajaco dużo nagrań,
żeby każdy mógł ocenić i docenić sam – wybrałam dla Państwa trochę, ale na You
Tubie jest ich mnóstwo. Jako pierwsza rzuca się w uszy niesłychana uroda i
pełnia tego bogatego, wspaniałego instrumentu jednocześnie aksamitnego i
autoratywnego, wyrównanego we wszystkich
rejestrach – po prostu jednego z najpiękniejszych głosów jakie kiedykolwiek
zarejestrowano. Ale tę niesłychaną jakość, do jakiej dziś nawet nie zbliżył się
żaden z jego następców dawała ona tylko w komplecie z również najwyższej klasy
umiejętnościami. Bastianini nie bał się niczego i bez oporów ryzykował zabrudzenie
tego aksamitu dla osiągnięcia rezultatu wyrazowego. Bywał partnerem legend
wokalnych wszechczasów i nigdy nie pozstawał w cieniu – nawet Marii Callas czy
Franco Corellego. Z tym ostatnim śpiewał wyjątkowo często i gdybym miała
wskazać najciekawszy duet baryton – tenor ci dwaj panowie znaleźliby się w najściślejszej
czołówce. Wykonywał Bastianini przede wszystkim rodzimy repertuar, w nim czuł
się najlepiej.Solidna szkoła belcanto jaką odebrał na studiach procentowała też
przy partiach verdiowskich - jego legato
było miodopłynne. Miewał za to lekki problem z górą skali, co u ex-basa
raczej nie dziwi. Zaś wracając do kwestii wyrazowych warto przyjrzeć się bliżej
jego interpretacji szczególnie pod tym względem wymagającej arii – „Eri tu” z
„Balu maskowego”. To ten przerażający moment, kiedy Renato (bądź hrabia Anckarström) miotany jest iście piorunującą
mieszanką uczuć – furią na dwoje ludzi, których kochał i którzy go zdradzili
(bo przecież zdradzili, nawet jeśli nie fizycznie), tęsknotą za utraconą
miłością, poczuciem krzywdy, zazdrością i wreszcie tym, które niestety zwycięzy
– chęcią zemsty.Ta fenomenalna aria nazbyt często interpretowana bywa
monotonnie – albo grzmiąco i wściekle, albo miękko i sentymentalnie. Bastianini
ma w głosie wszystkie skomplikowane emocje naraz. Brzmi w nim czułość, gdy
wspomina „dolcezze perdute”, ale czujemy w tym samym momencie gniew jego
bohatera.
Brak sentymentalizmu przy niepopadaniu w niepotrzebny brutalizm był
chyba zasadniczą cechą interpretacji Bastianiniego. Kto nie wierzy, powinien posłuchać jak jego Rigoletto
przeklina dworzan a Iago wygłasza swoje mrożace krew w żyłach credo. Tacy
artyści rodzą niesłychanie rzadko – nienaganna technika, uroda głosu i jeszcze
ów element tajemniczy i nienazwany, który powoduje, że słuchając masz ciarki na
plecach … A, jakby tego było mało dostał
Bastianini od Boga jeszcze jeden prezent – był niezmiernie urodziwym mężczyzną,
co bardzo mu się na scenie przydawało. Bo, proszę Państwa dobry wygląd
operowych gwiazd nie jest wynalazkiem naszych czasów, niegdyś tylko stanowił
dodatkowy bonus do zalet wokalnych, zaś dzisiaj wydaje się najważniejszy. Za te
wszystkie dary przyszło Bastianiniemu zapłacić bardzo drogo – odszedł tak
wcześnie, że najlepsze dla barytona lata na scenie powinny być ciągle jeszcze przed nim. Do końca utrzymywał
swą chorobę w tajemnicy i ze spokojem znosił kiepskie recenzje pisane przez
nieświadomych okrutnych faktów recenzentów. Podobno w ostatnich 2 latach jego
wokalnej aktywności (1963-65) zdarzały mu się spektakle kiepskie, ale też
porywające – jakby chciał podarować swojej publiczności wszystko, co jeszcze mu
pozostało.Na ten Nowy Rok życzmy sobie aby Ettore Bastianini doczekał się
wreszcie godnego następcy a na dobry
początek posłuchajmy nagrań mistrza.Wśród nich - na koniec - mała niespodzianka.
https://www.youtube.com/watch?v=zfN7LMQfua8
https://www.youtube.com/watch?v=maebpxPKktY
https://www.youtube.com/watch?v=wJFFCQdux68
https://www.youtube.com/watch?v=iyWvXtEeIDQ
http://www.youtube.com/watch?v=ZzJhp2efXCE
słucham właśnie wywiadu Wiesława Ochmana, w którym wyznał, że własnie Ettore Bastianiniego najbardziej podziwiał z głosów męskich...
OdpowiedzUsuńups, PODZIWIA ... do tej pory.
UsuńA kto jak kto ale Ochman ... ten wie, co mówi.
I jego opinia w tej materii jest szczególnie cenna.
niestety pierwszy z linków jest już nieaktualny...
OdpowiedzUsuń( https://www.youtube.com/watch?v=zfN7LMQfua8 )
drugi link także już nieczynny...
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=wJFFCQdux68
OdpowiedzUsuńto aria Gerarda "Nemico della patria" z III aktu opery "Andrea Chénier"(Wróg Ojczyzny) Umberto Giordano.
Gerard - zbuntowany były lokaj, obecnie rewolucjonista śpiewa tam dramatyczną arię, ukazującą jego rozdarcie:
"Jam zawsze sługa! ...Posłuszny sługa pełen gwałtownej namiętności! Ach, gorzej! Zabijam i drżę, a zabijając płaczę!"
oczywiście aria Gerarda "Nemico della patria" (zaczynająca się od tych słów ) oznacza (Wróg Ojczyzny).
UsuńTytułową postacią jest tu poeta Andrea Chénier (to rola napisana dla tenora) ale to postać Gerarda i jego dramatyczna droga najbardziej zapadają w pamięć.
Nawet w wykonaniu gwiazd, gdy w 1960 Bastianiniemu towarzyszyły takie gwiazdy jak tenor Franco Corelli i słynny sopran liryczny Renata Tebaldi - ukochany przez Włochów słowik, primadonna assoluta (...póki na scenę nie wtargnęła Maria Callas)
O tak, opinia Ochmana jest szczególnie cenna. Zgadzam się też co do Gerarda, to jest najpełniejszy charakter w tej operze, chociaż Maddalena i Chenier też są interesujący.
UsuńJakie to szczęście czytać o geniuszu scen operowych to samo, co samemu się myśli! Też piszę notatkè w swoim blogu salon.24
OdpowiedzUsuńByłem wielbicielem głównie Tito Gobbi ale słuchając Callas odkryłem w jej nagraniach kogoś o niezrównanym głosie, ktory pozniej zidentyfikowałem. To jeden z najwspanialszych głosów w historii,nie mam co do tego najmniejszych watpliwosci. Niestety, teraz już nie ma takich artystów, nawet ci trzej tenorzy nie mogą się z nim równać.
Serdecznie pozdrawiam, dethomas13@yahoo.com