Narażę się, oj, narażę. Ze wszystkich stron
docierają do mnie westchnienia I zachwyty – nie, nie nad konkretnym śpiewakiem.
Nad kontratenorami en masse. A właściwie nad falsecistami, bo kontratenor to
tylko lepiej brzmiące, ale nieprawidłowe określenie tego rodzaju głosu. Tu także korekta: to nie jest gatunek głosu,
bo żaden falsecista się nim nie urodził
( tym także różni się od prawdziwego kontratenora , klejnotu rzadszego
niż brylant) , co czasem daje się na scenie słyszeć, kiedy śpiewakowi nie udaje
się utrzymać w tym sztucznym rejestrze i nagle słyszymy jego naturalny baryton
(najczęściej). Wraz z coraz większą popularnością
oper barokowych zapotrzebowanie na falsecistów gwałtownie wzrosło. W imię
seksualnego realizmu wszechwładni reżyserzy wolą bowiem, aby role pisane dla
kastratów śpiewali cienkogłosi panowie niż panie w spodenkach. W takiej
sytuacji np. Handel zdecydowanie wolał zatrudniać kobiety, ale co tam jakiś
Handel. Kilka miesięcy temu w Nancy wystawiono dawno zapomnianą operę
„Artaserse” Vinciego i posunięto się jeszcze dalej: wszystkie role , również
żeńskie wykonali mężczyźni , w związku z czym mamy na scenie 5 falsecistów i 1
tenora. Oczywiście realizatorzy mają swoje argumenty, głównie ten, że tak też
było na premierze w 1730 roku. Wtedy jednak kastraci musieli wystąpić w
partiach damskich, bo kobiety nie miały wstępu na włoskie sceny. A jaki tego
eksperymentu rezultat? Moim zadaniem od strony wizualnej dosyć pokraczny.
Sztuczność całej sytuacji została – oczywiście celowo – jeszcze podkreślona
przez wzięcie akcji w nawias , mamy bowiem teatr w teatrze. W czasie uwertury
bohaterowie zasiadają w garderobie, malują się, spotykają na przedspektaklowej
pogawędce w szlafrokach wreszcie z całym ceremoniałem przywdziewają kostiumy. A
te ostatnie są dziwaczne, ostentacyjnie sztuczne i przesadzone. Co zapewne ma
być dodatkowym elementem gry z widzem . O ile jednak wszystkie te pióra,
skórzane kurty z kolczastymi wypustkami, przedziwne nakrycia głowy, straszliwe peruki i geometryczne krynoliny dają się jakoś usprawiedliwić to już wejście na
scenę tytułowego bohatera odzianego w damską koszulę nocną (dla nieznających
fabuły: Artaserse to mężczyzna, syn króla Kserksesa) w żaden sensowny sposób
się nie tłumaczy. Sztuka aktorska także jest w tej produkcji specyficzna,
podkreślająca sztuczność i teatralność sytuacji. Gest ma tu podwójne znaczenie – ma przekazać nie
tylko komunikat o stanie uczuć postaci ale też przypomnieć widzowi, że znajduje
się w operze, najdziwniejszym i najbardziej szalonym rodzaju teatru. No cóż,
mam wrażenie, że wielu z tych, którzy przetrzymają ponad 4 godziny spektaklu ma
to szansę się spodobać. Dla mnie, po pewnym czasie patrzenia z zainteresowaniem
stało się nieznośnie nużące. Zaś muzycznie, dla osoby jak ja niespecjalnie
wrażliwej na specyficzny urok głosu falsecisty nużące było jeszcze bardziej. Mimo,
że sam utwór pełen jest naprawdę pięknych fragmentów a męski sekstet wykonał go
bardzo dobrze. Wśród śpiewaków prym wiódł zdecydowanie Franco Fagioli jako
Arbace – brzmienie jego głosu jest pełniejsze niż u jego kolegów . No i udało
mu się mnie wzruszyć. Philippe Jaroussky – jaki jest, każdy słyszy. Ulubieniec
tłumów zawsze trzyma poziom, tu także, ale tym razem nie zachwyciłam się nim,
był OK. Drugi gwiazdor , Max Emanuel
Cencic ma właśnie taki głos , jakiego
szczerze nie cierpię: świdrujący, płaski, skrzypiący aczkolwiek trudno by coś
zarzucać jego technice. Poza tym facet w damskich szatkach zazwyczaj wygląda
dość pokracznie (chyba, że jest trans- Tajem - oni są piękniejsi od większości znanych mi
kobiet), i nic tego nie zniweluje.Z ulgą słuchałam Juana Sancho, jedynego w
tym towarzystwie tenora. Poza ciepłą barwą głosu wyróżniał się też
naturalnością, z jaką traktował frazę.Całością żelazną ręką w aksamitnej
rękawiczce pokierował Diego Fasolis – temperament nie przeszkodził mu
poprowadzić Concerto Köln z precyzją, której ta muzyka wymaga.
Jest Papagena pewna, ze słuchała opery "Artaserse"? Jurij Minenko jest bowiem jak najbardziej "falsecista", tyle ze spiewajacym naprawde pieknym, mocnym kontratenorem. Jedyny tenor na scenie, to Juan Sancho, kiepski zreszta, spiewajacy glosem "plaskim i swidrującym", czyli takim, jak Papagena nie lubi:)) Ale co do Franca Fagioli i innych "falsecistow" zgadzam sie z Papagena calkowicie!
OdpowiedzUsuńNie, Papagena niczego już nie jest pewna. Mój błąd , z nazwiskami, poprawiam. Co do barwy tenora , każdy odbiera po swojemu, być może moja ulga, że to nie kolejny falsecista była tak duża, że...
OdpowiedzUsuńJaroussky falsecistą? pierwsze słysze... a słysze go stosunkowo często
OdpowiedzUsuńA no właśnie, mówiłam, że się narażę. Spór o właściwą terminologię trwa nie od dziś, według tej do której ja się przychylam tak właśnie jest - Jaroussky, jak i czterech jego kolegów w tym spektaklu to falseciści. Co nie jest w żadnym razie określeniem wartościującym.
OdpowiedzUsuńJeżeli oglądałaś tę operę na YouTubie, nie dziwię się, że się nie podobała. Ja za to ja widziałam z Nancy na żywo, dwukrotnie. Jest to jedna z najpiękniejszych wizualnie oper, jakie kiedykolwiek obejrzałam. Kostiumy są bogate (jeśli chodzi i o projekt i wykonanie). Obawiam się, że gdyby ubrac artystów w kostiumy z XVIII wieku, toby dopiero wyszło pokracznie. Nie mówiąc o żenującej (jak dla mnie) modzie na minimalizm wszystkiego (dekoracji, kostiumów itd.), która również by się tu nie sprawdziła. Panowie odgrywający roke żeńskie mieli nie lada zadanie aktorskie i świetnie się spisali: Semira i Mandane mają swój charakter. Moim zdaniem każda częśc (nie jest to dokładny podział na akty)jest urozmaicona, inna wizualnie i ciekawa muzycznie. A całe przedsięwzięcie opery z Nancy jest właśnie tym ciekawsze, że nie jest jakimś odtworzeniem inscenizacji tylko autorskim projektem z zaproszoną orkiestrą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie, nie na Tubie, na dużym ekranie TV. Ale wrażenia mam ,jakie mam. Pisząc posta wiedziałam ( i dałam temu wyraz), że to ma szansę się spodobać. Tyle, że nie mnie, na to już nic nie poradzę, Ale szanuję oczywiście każdą opinię odmienną, choć czasem mnie dziwią (nie w tym wypadku, oczywiście).Pozdrawiam wzajemnie!
OdpowiedzUsuńw zasadzie nie rozumiem zachwytu nad żeruskim. wydaje mi się miałczącą niewiastą. natomiast Max jest daleki od śpiewania płaskim głosem. hmmm. jesteś pewna, że to o niego Ci chodziło?
OdpowiedzUsuńŻaruś jest taaaaki słodki, niektórzy (niektóre?) to lubią. Poza tym jest fachowcem - dla mnie niezbyt ekscytującym, ale w porządku. Cencica w tym przypadku niestety tak słyszę. Pewnie coś tracę przez brak tolerancji na falsetowe brzmienie, ale nic nie mogę z tym zrobić..Chociaż wspólna płyta obu panów mi się podobała. A i tak jedynym falsecistą, którego lubię bardzo jest Bejun Mehta.
OdpowiedzUsuń