poniedziałek, 29 lipca 2013

Labirynt nasz codzienny - "Fidelio" według Bieito i Kaufmanna



Wakacyjny powrót do wspomnień monachijskich – (nie tak dawnych) – “Fidelio”. Do teatru szłam z nienajlepszymi przeczuciami , jako , że nie przepadam za samym utworem a Calixto Bieito do moich ulubieńców nie należy, mówiąc oględnie. Ale czegóż się nie robi, by posłuchać Anji Kampe i Jonasa Kaufmanna. Pewnie się domyślacie, że wyszłam z BSO oszołomiona i pełna wrażeń stanowiących jeden wielki chaos. Długo trwało, zanim się jako tako poukładały. To spektakl , który zapiekłego tradycjonalistę mógłby przyprawić o zawał serca, ja również myślę , że momentami Bieito granicę interpretacji przekroczył. Ale też  uważam tę produkcję za jedną z najlepszych, jakie widziałam. Chociaż nie bardzo chciałabym do niej wracać, tak bardzo jest przejmująca i depresyjna. Zacznijmy jednak od samej materii dzieła. Jak wiecie trochę potrwało zanim Beethoven, po licznych poprawkach dokonał ostatecznej redakcji . Bieito potraktował tę finałową wersję bardzo bezceremonialnie, tnąc ją według własnych potrzeb i uzupełniając fragmentami tekstów Borgesa i Cormacka McCarthy’ego. Z dialogów mówionych nie zostało prawie nic , Borges i McCarthy za to rozpanoszyli się nadmiernie. Właściwie na plakacie powinna zaistnieć informacja, że będziemy oglądać autorski collage Bieito z muzyką Beethovena. Jej też reżyser w spokoju nie zostawił , i to poczynając od startu – zamiast „Fidelia” mamy „Leonorę III”. W drugim akcie dostaliśmy zaś extra bonus w postaci kwartetu smyczkowego op. 132. O tym, że to tak naprawdę nie będzie „Fidelio” przekonaliśmy się już … przed uwerturą, kiedy Anja Kampe zaczęła od recytacji wiersza „Labirynt” Borgesa. Znalazłam polskie tłumaczenie Edwarda Stachury i przytaczam je, żebyście wiedzieli o co chodzi

Nie będzie nigdy wyjściowych drzwi. Jesteś we wnętrzu,
a twierdza obejmuje wszelki punkt wszechświata
i ni awersu, ni rewersu nie posiada,
ni zewnętrznego muru, ni tajnego centrum.
Nie oczekuj, że niezłomność twej marszruty,
co uporczywie się rozwidla,
mieć będzie kres. Z żelaza twój los ukuty
jak i twój sędzia. Nie sądź, że będzie nacierał
byk, co jest człowiekiem i którego zadziwiająca
forma mnoga karmi przerażeniem gąszcze
z nie kończącego się utkane kamienia.
Nie istnieje. Niczego się nie spodziewaj,
nawet w czerni zmroku najdzikszego zwierza.

Czas uwertury oczywiście został zagospodarowany. Leonora krępowała sobie biust , zakładała męski strój. Co i tak niewiele dało, bo Anja Kampe ma tak kobiecy typ urody, że na ów kamuflaż nikt nie dałby się nabrać nawet w ciemności. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo z oryginalnej fabuły nie zostało wiele , pierwszy akt rozpadł się na serię luźno ze sobą powiązanych scenek. Zostaliśmy  razem z bohaterami rzuceni w otchłań labiryntu , w którym każdy ma swoje własne, mentalne więzienie, gdzie niezrealizowane pragnienia, lęki i obsesje stanowią ściany. I owe mury przekroczyć znacznie trudniej niż te fizycznie obecne. Ale, żebyśmy nie byli skazani tylko na niedookreśloną  metaforę na scenie postawiono nam labirynt, imponującą konstrukcję ze stali i szkła (dekoracje Rebecca Ringst) , w której postacie miotały się rozpaczliwie  szukając nieistniejącego wyjścia. Cóż, najwyraźniej historia triumfu miłości małżeńskiej nad złem wydała się Calixto Bieito nazbyt banalna. W akcie drugim zmienił się nasz punkt widzenia. Dotąd patrzyliśmy z góry, odtąd zaczęliśmy obserwować z boku. Nie temu zawdzięczałam jednak , razem z resztą publiczności zmianę ważniejszą, bo jakościową. Wraz z pojawieniem Florestana temperatura na sali niemal fizycznie się podniosła a rozbuchane emocje osiągnęły zenit. Ten rezultat został osiągnięty tyleż dzięki ogólnej koncepcji roli wykreowanej przez Bieito, co wykonawstwu Jonasa Kaufmanna, który  jest Florestanem absolutnym: trudno opisać ile on potrafi wyrazić jednym, trzyzgłoskowym słowem „Gott”. Zaczynał pianissimo na granicy słyszalności , potem wznosił głos niemal do krzyku (wszystko to z przepiękną płynnością) by znów ściszyć swoją skargę niemal do szeptu (brzmiało to nieco inaczej niż wersja dostępna na YT). Ten Florestan cały był cierpieniem,  człowiekiem pogrążonym w walce z demonami własnego umysłu, ale też z tymi realnymi. Groza natury duchowej, całkiem abstrakcyjna  łączyła się bowiem z zupełnie realistyczną, której dowodem były ślady tortur na twarzy. Chociaż – kto wie – być może Florestan sam to sobie zrobił? W każdym razie długotrwałe więzienie – mentalne? fizyczne? odebrało mu nadzieje i rozum. W niebieskim drelichu (a może to piżama) klęczał na przedzie sceny, włosy miał tłuste i zmierzwione ( przeczesywał je kompulsywnie co jakiś czas), był rozedrgany , pełen rozpaczy. Gdy pojawiła się Leonora – Fidelio by wyzwolić ukochanego męża on jej nie rozpoznał, zbyt skupiony na tym by uciec przed domniemanymi oprawcami. Anja Kampe, zupełnie niewiarygodna jako chłopak śpiewała jednak wspaniale i stworzyła postać ciepłą ,  tak prawdziwą w swym żarliwym uczuciu , że przestało to mieć znaczenie. Duet małżonków pokazano zaskakująco: śpiewali go … przebierając się: Florestan zrzucał więzienny drelich, Leonora męskie przebranie. Ona założyła niebieska sukienkę, on czarny garnitur i białą koszulę. Ale … nic tu nie było proste. Florestan nie potrafił wyzwolić się psychicznie, konwulsyjnie tulił do siebie zdjęty kombinezon , symbol opresji -  trauma trwała . Powoli docierało to także do Leonory .Moment, kiedy małżonkowie , już cywilnych strojach siedzieli oparci o ścianę labiryntu i on osuwał się od niej , zaś ona zaczynała płakać a nad ich głowami brzmiał kwartet smyczkowy dla mnie był wyjątkowo smutny.  Potem, gdy Pizarro wymachując bronią strzelił, Florestan upadł i przez chwilę wydawało się, że nie będzie happy endu – wbrew Beethovenowi. Calixto Bieito nie sprzeniewierzył się autorowi, ale jego happy end miał jednak wyraźny posmak goryczy, bo to Pizarro – Joker dowodził chórem wyzwolonych, to on nadal sprawował władzę nad ciałami i duszami.  Muszę przyznać, że wszystko to , choć brzydkie zrobiło na mnie potężne wrażenie. Kreacja aktorsko-wokalna  Kaufmanna jest fantastyczna, patrzenie na niego momentami aż bolało. To , według mnie jedna z trzech jego najlepszych ról (obok Lohengrina i Werthera)  trudno mi sobie wyobrazić lepszego Florestana.  Pozostali śpiewacy: Franz-Josef Selig – Rococo, Wolfgang Koch – Don Pizarro, Laura Tatulescu – Marzelline i Jussi Myllys – Jacquino (tu postać jednoznacznie wstrętna)  także sprawili się znakomicie , ale to już nie ten poziom. Daniele Gatti znów eksperymentował z tempami. Bardzo mi się podobał LazArt Quartett, grający w niecodziennych warunkach (w klatkach zawieszonych nad labiryntem) bardzo pięknie. 













32 komentarze:

  1. Dziękuję za relacje, muszę przyznać, że piekielnie (albo jeszcze bardziej, patologicznie) zazdroszczę Ci możliwości zobaczenia tego przedstawienia. Na youtube dostępne są jedynie fragmenty i nawet tyle wzbudziło moje ogromne zainteresowanie. Zwłaszcza że Fidelio to jedna z moich najulubieńszych oper. Nie wspominając o Kaufmannie oczywiście.
    Uzupełnienie aktu drugiego o fragment kwartetu op. 132 wydaje mi się wyjątkowo trafne, a sama realizacja na scenie niezwykle poruszająca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za fantastyczną relację. Muszę zobaczyć to przedstawienie! Muszę. Idealnie byłoby posłuchać go z porządnego blue-raya, ale nie ma niestety wersji Calixto Bieito. Twój opis tego spektaklu skłonił mnie do obejrzenia Borysa Godunowa w reżyserii Bieito z opery monachijskiej. Strasznie się przed nim broniłam i nawet Alexander Tsymbaluk mnie nie przekonał. Ty i Twoja bardzo osobista recenzja to zrobiła

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, mnie tez się ten kwartet wydał na miejscu. Obawiam się , Joanno, że szansa na zobaczenie tego jest już niewielka. Sama szukałam, bo spektakl był transmitowany przez jakiś niemiecki kanał TV, ale nie znalazłam. A z tym "Borysem" - sama nie wiem, też się trochę boję. Bieito jest nieprzewidywalny - robi rzeczy wspaniałe i robi koszmarki. Ale tez zaryzykuję ze względu na swoje nowe odkrycie wokalne, tenora Skorokhodova. Wprawdzie to nie jego koronny repertuar, bo ma tak nieomylnie włoski typ głosu, ze aż boję się pisać, kogo mi przypomina. Ale chcę go sprawdzić w czymś innym, niż słyszałam po raz pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie lubię u niego, że on sobie z muzyką poczyna jak mu się podoba. Jednak dla mnie opera to przede wszystkim muzyka i śpiewacy. Chociaż widziałam jego Plateau i podobało mi się, ale już Don Giovanni absolutnie nie. Nie mam niestety Borysa do posłuchania przed przedstawieniem z Monachium, a nie znam go na tyle, żeby ocenić układanki Bieito. Ale dziś oglądam.
    Zupełnie bez związku - byłaś w Monachium na Don Carlo? Jeśli tak, to czy byłaś też na Requiem? Pape się ucieszył, że już nie musi śpiwać Verdiego tylko jedzie na urlop. Aha, zobaczyłam Kobietę z jeziora. Barcellona, DiDonato i Florez nie mają konkurencji!

    OdpowiedzUsuń
  5. Na Rutrackerze Borysów masz do woli, jeśli chcesz... Na Don Carlo i Requiem byłam. Koncerty na wolnym powietrzu mają to do siebie, że dźwięk się jednak troszkę rozłazi, ale Pape jest boski wszędzie. Don Carlo jeszcze lepszy niż w styczniu 2012, dla Kaufmanna to chyba był w tej roli występ życia. Bardzo mu współczułam, skórzany płaszcz w tej temperaturze... (słynne loki poskręcały mu się w baranka). Głos brzmiał wspaniale. Harteros i Pape też cudowni.Tezier wypadł zgodnie z przewidywaniami - nieco drewniany aktorsko, szkoda - ale głosowo o trzy klasy wyżej niż zeszłoroczny Boaz Daniel. Za Gubanovą, która zastąpiła Sonię Ganassi nie przepadam szczególnie, ale też była dużo lepsza od wrzaskliwej Smirnovej. Mehta to ten sam przypadek - dyrygent nie natchniony, ale trzymajacy poziom skutecznie. Było pięknie, chyba już nie zobaczę i nie usłyszę tej opery tak wykonanej. I tylko Mariusza żal ...
    Di Donato ma jednak konkurencję, i to o połowę młodszą. Właśnie sobie obejrzałam recital Julii Lezhnievej i szczęka mi opadła do podłogi, mówiąc kolokwialnie. To dziecko jest niezwykłe! Arię składającą się wyłącznie z koloratur śpiewa tak, jakby to był naturalny sposób wypowiadania się. W ogóle jest naturalna i jakas taka ... anielska. Śpiewała też "Tanti affetti" - i Joyce może się obawiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lezhnievą widziałam i na żywo, i ten recital, o którym piszesz. Faktem jest, że śpiewa jak anioł, ale czy da radę wytrzymać całą operę? Na razie reżyserzy wolą angażować "pewniaki", bo to i im, i teatrom zapewnia frekwencję i dobre recenzje. Koniecznie obejrzyj na youtube reklamówkę nowej płyty Lezhnievej DEKKI, dla której zaczęła nagrywać Julia. Śpiewa na niej i opowiada o swoim życiu. Reklamówka nazywa się (chyba) Alleluja, tak jak cała płyta i motet Porpory, który też na niej jest. Cała nadzieja w Met, bo popiera młodych, obsadza ich i czas najwyższy żeby zainteresowała się Lezhnievą. Na dodatek odpowiada "standardom Gelba" :). Cieszę się, że byłaś w Monachium i to na takim przedstawieniu!
      Nie dałam rady obejrzeć do końca Borysa :(

      Usuń
  6. Papageno, czy możemy się spodziewać "regularnej", obszernej recenzji z "Don Carlosa"? Wiem że w tamtym roku opisywałaś szczegółowo ten monachijski spektakl, ale tegoroczny ponoć przerósł wszelkie oczekiwania. Rozmawiałam wczoraj ze znajomą, która była na przedstawieniu i opowiadała o nim jak o czymś, czego może trzy razy do tej pory w operze doświadczyła!
    Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego pan intendent Bachler tak się skutecznie cały czas opierał żeby nie zrobić nagrania video z tego przedstawienia, a za to poszedł na zakończenie festiwalu w internecie Borys. Ja nie mam nic przeciwko Borysowi, ale wcześniej był on transmitowany w Mezzo, więc to już załatwia sprawę jakiegoś szerszego dostępu do tego spektaklu. A tego Carlosa jak nie było tak nie ma (ta sama sytuacja z Fideliem, którego nie ma gdzie obejrzeć!)
    A propos Jonasa - można już oglądać reklamówkę jego verdiowskiej płyty (na stronie Amazon.de)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Polityka p. Bachlera jest zadziwiająca - godzi się na transmisje internetowe i wielka chwała mu za to, a wzbrania się wydawać DVD/Blu-ray. Słuszałam jakieś miałkie tłumaczenia o "ulotności" wieczoru etc. W efekcie - kwitnie piractwo. Na youtubie ubiegłoroczny Carlos jest/był(?) dostępny, dostępny jest/był(?)Trubadur.
    MET dająca transmisje do kin regularnie wydaje swoje rejestracje, dlatego śmiem już się cieszyć na tegorocznego Parsifala.
    Jesienią ma ukazać się też na DVD Requiem Verdiego pod Barenboimen, z Harteros, Garancą, Kaufmannem, Pape.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też nie rozumiem tej polityki. Zwłaszcza, że nawet gdyby wszyscy operomaniacy dysponowali nieograniczonymi zasobami czasowymi i finansowymi to pojemność teatrów jest tu zaporą nie do przejścia. Co widać najlepiej kiedy rusza booking na atrakcyjne spektakle. W świecie idealnym każdy z nas mógłby docenić ulotność chwili na miejscu, bo to zupełnie inna jakość, ale na razie to niemożliwe. Donno, a co ja mogę napisać, jakich słów użyć ... Twoja znajoma ma absolutną rację, to było przeżycie z gatunku nieopisywalnych właśnie. Dla mnie high point spektaklu stanowiła aria Filipa - Pape snuje się po scenie w szarawej bieliźnie i jest absolutnie królewski i absolutnie ludzki zarazem. Wszystko ma w głosie - i samczo-władczą butę i rozczarowanie i tęsknotę za miłością. Harteros i Kaufmanna , jak wiesz łączy specyficzna chemia - w "Don Carlo" jeszcze bardziej widoczna niż w "Trubadurze" czy "Lohengrinie". Jak śpiewają nie podejmuję się relacjonować.Trzeba by użyć przymiotników w stopniu najwyższym. I jeśli Kwiecień nie był w stanie zaśpiewać Posy ( duetu Kaufmann-Kwiecień już chyba nie usłyszymy, obym się myliła) dobrze, że udało się z Tezierem. Aktor z niego żaden, ale głos znakomity.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co do Pape to wierzę Ci zupełnie, bo to również dla mnie jest najwspanialszy i najpiękniejszy dzisiaj głos basowy. Niemcy mogą być naprawdę z siebie dumni, że mają obecnie tak wspaniałe trzy głosy (RP,AH,JK),które również w repertuarze nie-niemieckim stanowią światową czołówkę. A zgromadzenie i na jednej scenie w tym samym czasie jest po prostu operową rozpustą.
    Nie wiem czy też miałaś takie odczucia odnośnie Teziera, ale ponoć strasznie się "nadzierał". Znajoma mówiła, że nie spodziewała się usłyszeć tak dużego głosu, co oczywiście samo w sobie jest zaletą, ale on po prostu śpiewał bardzo głośno, tak jakby wchodząc w ten "gwiazdorski" spektakl chciał w nim koniecznie mocno zaistnieć i "przekrzyczeć" wszystkich. Wraz z niezbyt zniuansowaną, nieco sztampową interpretacją było to dla słuchu po prostu męczące.
    Ale obaj panowie, z którymi Posa śpiewa duety nie dali się zbić z pantałyku. W rezultacie ta wokalna "par"a, z jaką wszedł w spektakl Tezier, udzieliła się także im im i podziałała pozytywnie, podnosząc temperaturę wokalną spektaklu. To przecież zawsze tak działa, że śpiewacy się wzajemnie inspirują i nawet ci najlepsi, którzy zwykle "ciągną" przedstawienie, śpiewają jeszcze lepiej. Ponoć duet Posy i Carlosa wywołał największą owację publiczności tego wieczoru. (Chociaż ja akurat nie jestem zwolenniczką mierzenia jakości wykonania głośnością reakcji publiczności. Tym bardziej, że uważam, że publiczność w Monachium, jakkolwiek bardzo obyta, jest jednak publicznością dosyć przypadkową, gdyż wyłonioną na podstawie jakiegoś tajemniczego i zupełnie dla mnie niezrozumiałego losowania biletów spośród napływających zamówień).
    Co do Jonasa, to nie będę zanudzać, ale ponoć rzeczywiście był w świetnej formie głosowej i nie oszczędzał się zupełnie, co może trochę zaskakiwać, gdyż po pierwsze upał był straszny, a po drugie w poprzednim Carlosie zaliczył wypadek na scenie, kiedy to zranił się (chyba w żebro) upadając na swój nieusunięty w porę z podłogi miecz. W każdym razie wisiałyśmy ze znajomą na słuchawce bardzo długo opisując detale wykonania naszego ulubieńca, ach...
    Pozostaje więc tylko czekać do 16 sierpnia i mieć nadzieję, że forma wokalna się utrzyma. Ale Rene już nie będzie, chociaż za to będzie Pappano. Co do Posy to za Hampsonem nie przepadam raczej. Inscenizacja powinna być "spoko", tradycyjna, mam nadzieję że nie nudna. Czytam właśnie długi wywiad z reżyserem Peterem Steinem w "Opernglasie". Starszy pan, który sam mówi o sobie "jestem staromodnm reakcjonistą" i który lubi po prostu "opowiadać sensowne historie".

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie mam pojęcia, czego chciał Tezier, ale on zwyczjanie do subtelnych nie należy, co nie zmienia faktu, że głos ma piękny. Zaś Jonas należy do rzadkiego gatunku śpiewaków (jeszcze jedna różyczka na ołtarzyk) wrażliwych na partnera i słuchających go.Gdybym miała porównywać jego duet z Tezierem i ten z Kwietniem - do były zupełnie różne światy. Z Tezierem bardziej brawurowo, męsko i rzeczywiście głośno. Z Kwietniem (tylko z nasłuchu, ale na świetnym sprzęcie) to była miękkość,czułość i bez wydzierania się. Gdybym usłyszała w Monachium ten kwartet wokalny:Pape, Kaufmann, Harteros, Kwiecień pod Pappano, to śmierć z operowej rozkoszy byłaby niechybna. W Monachium, bo ta produkcja mi się bardzo podoba. I jeszcze jedno - nie wiem, gdzie siedziała Twoja znajoma. Ja dziwnym zrządzeniem tej tajemniczej machiny losującej zazwyczaj ląduję bardzo blisko sceny i po lewej (parzystej) stronie widowni. A w tej inscenizacji Kaufmann trzyma się raczej swojej prawej , czyli naszej lewej własnie. Tak wiec kolejny raz mogłam popatrzeć mu w oczy i podziwiać jak kompletna to jest kreacja. No i dostrzec te skrecające się od gororąca i wilgoci w sprężynki loki.O "Don Carlosie" pewnie pogadamy po 16-tym, chociać bez pape, to już nie to samo... Hampson zaś jest dokładną odwrotnością Teziera - głos taki sobie, ale elegacki i cyzelować potrafi. Fakt, że czasami brzmi też jakoś głucho i matowo, może to kwestia wieku?

    OdpowiedzUsuń
  11. Papageno, jutro o 19.00 jest na żywo Requiem Verdiego z Verbier. Agresta, Barcellona, Beczała i Abdrazakov - soliści, dyryguje Noseda

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięki za informację. Nie wiem czy się zdecyduję, jedno Requiem tygodniowo mi chyba wystarczy, ale ta Barcellona... Verbier dobrze mi się kojarzy - z "Don Giovannim" w wersji semi staged.Śpiewali Pape jako Leporello, Terfel - Don Giovanni, Samuil, Dasch , Gleadow no i Thomas Quasthoff - Komandor. Oni tak grali, że mimo orkiestry za plecami i jednej kanapy w roli scenografii to był jeden z lepszych "Giovannich", jakich widziałam. A widziałyście tegoroczny koncert jubileuszowy Verdi-Wagner? Terfel , mimo oczywistych zalet niegdy nie będzie moim Wotanem. Antonenko to niestety porażka, miałam nadzieję, że po 5 latach trochę dojrzał interpretacyjnie, ale nie. Co do Netrebko nie ma o czym mówić, ona zawsze rozgrzewa się z czasem, a tu go nie miała. W końcu najlepszy, także wyrazowo okazał się Markov , dużo ciekawszy niż w "Trubadurze".

    OdpowiedzUsuń
  13. Widziałam koncert Verdi - Wagner. Staram się śledzić tegoroczne Verbier, choć nie zawsze mi się udaje. Wczoraj Trifonov, obaj Capuconowie, Bashmet i Vilde Frang tak zagrali kwintet fortepianowy Dworzaka, że słucham go wciąż i wciąż. To jest festiwal, na którym tworzą się niesamowite zespoły kameralne, które potem nie mają ciągu dalszego. bo nie mogą. To jest też festiwal, podczas którego pokazywane są koncertowe wykonania oper. Tego Don Giovanniego z 2009 roku pamiętam, choć nie oglądałam go w całości. Żałuję. Nie lubiłam koncertowych oper, bo drażniła mnie orkiestra na scenie, brak dekoracji i kostiumów, Chyba nadal ich nie lubię. Ale, ale - mimo, że w Medici nie ma już nagrania tej opery, jest jedna aria - uwaga! Pape śpiewa arię "katalogową" z Dasch: http://www.medici.tv/#!/mozart-don-giovanni-honeck-pape-quasthoff-terfel/
    Jest też ta opera na DVD. Kupiłam przed chwilą w ciemno: http://shop.vendio.com/blackivory28/item/2082454806/index.html
    Otello i Walkiria utwierdziły mnie w przekonaniu, że Antonenko na pewno nie jest tym Otellem, którego bym chciała oglądać i, że Theorin nie jest tak fantastyczna jak o niej piszą krytycy, i że Rosjanie zawsze śpiewają jak bohaterowie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i wolałabym, żeby nie śpiewali włoskich oper. Mnie się Terfel bardzo podobał. Requiem obejrzę. Może nawet coś napiszę, jeśli będzie warto.

    OdpowiedzUsuń
  14. Joanno, telepatia jakaś, czy co? Właśnie piszę posta o "Attyli" z Maryjskiego i jednym z tematów będzie (opublikuję jutro) stan rosyjskiej wokalistyki. Z Antonenką najgorsze jest to, że facet się wcale nie rozwija (on nie jest Rosjaninem, ale śpiewa rosyjską szkołą).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem z powstańczej rodziny, więc godzina W jest dla mnie święta. Z największym trudem zdążyłam na Verdiego. Upał tam straszny, ale nasz człowiek we fraku i coś mało się pocił. Noseda ogarnał całość bardzo dobrze. Opinie o nim jako specjaliście od Verdiego nic nie są przesadzone. Barcellona bardzo dobra, Abdrazakov ma te same wady co Antonenko (wiem, że nie jest Rosjaninem, ale śpiewa jakby był)i nie jest to ani Pape, ani Terfel. Myślę, że wykonania monachijskie czy paryskie były lepsze jeśli idzie o solistów. Po Verdim poszłam jszcze w miasto, zobaczyć jak świętuje 69 rocznicę. Niestety, tam gdzie jest Don Giovanni nie ma Fidelia, choć JK ma osobną zakładkę. Podejrzewam, że za tą firmą stoi człowiek, który nagrywa z telewizji i z internetu, o czym by świadczyły: repertuar, okropne amatorskie okładki i niskie ceny. A tzw. superstary zza wschodniej granicy jeszcze długo nie będą Domingiem ani Pavarottim, choć pewnie tak o sobie myślą. Dobranoc

      Usuń
  15. Ja też dużo oglądam koncertów z Verbier, ale głównie w retransmisjach na Mezzo. I pewnie dlatego ten festiwal kojarzył mi się do tej pory z koncertami instrumentalnymi - kameralnymi i solowymi, bo Mezzo w ostatnich kilku latach nie pokazało nic śpiewanego z tej imprezy.
    To co mnie często zdumiewało w koncertach kameralnych to (tak jak pisze Joanna) tworzenie zespołów z największych gwiazd instrumentalistyki solowej. Pamiętam że szczytem rozpusty był dla mnie koncert, w którym po Sokolovie i Frayu (Sonata Beethovena), na estradę weszli Bell,Maysky i Kissin (Trio Mendelssohna), by po nich jeszcze m.in. Jansen i Goerne zagrali Kwartet Faurego! Takie coś to tylko w Verbier!
    Dlatego zdziwiłam się, że gra się tam też operę i to w tak gwiazdorskich obsadach. Na jakim to kanale można oglądać na żywo? Oczywiście przegapiłam ten koncert Wagner-Verdi, bardzo żałuję, bo jako osoba o tenoro-centrycznym widzeniu świata (muzycznego)chciałabym szczególnie usłyszeć pana Antonenkę. Tak w "celach informacyjnych" oczywiście, bo przy moich dotychczasowych preferencjach wątpię, aby ktoś "nowy" mógł mi się znacząco spodobać.
    A co Anna śpiewała konkretnie? Czytałam ostatnio wywiad z nią, w którym opowiada jak bardzo ciężko pracowała (to jej słowa) nad swoją technika wokalną, żeby przygotować się do przyszłych debiutów w verdiowskich rolach.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie tylko, także Lugano, gdzie rządzi Martha. Koncert z Verbier masz na YT, także na Rutrackerze (nie namawiam do ściągania, ale gdy co... ). Był pierwszy akt Otella i trzeci Walkirii.
    Joanno, mój przyjaciel mawia , że w sieci jest wszystko, tylko czasem niedokładnie szukamy. Tak podejrzewam w kwestii "Fidelia", choć w tym wypadku sama nie potrafię go znaleźć. Coś, co było rejestrowane przez TV (a było, widziałam na własne oczy) gdzieś być musi.Kupowanie od pirata nie ma sensu. To już lepiej samemu się pomęczyć przy szukaniu i przeformatowywaniu, co jest legalne. Nie powinno sie tylko ściągniętych materiałów rozsyłać dalej poza kręgiem znajomych (to wolno).Rosjanie , których tak nie lubisz (ja też mam jedno uprzedzenie narodowościowe, wstydzę się , ale mam i tak już zostanie - ale moje dotyczy Francuzów) mają cała masę stron, na których można znależć rzeczy wspaniałe. Życia by nie wystarczyło, żeby to wszystko obejrzeć i przetrawić... W czasie Godziny W byłam w pracy , a pracuję w tzw instytucji kulturalnej. Co roku obserwuję jak ludzie reagują kiedy syreny zaczynają wyć . Zdarzyła mi się rok temu mała awanturka, bo przez minutę niczego nie możnabyło u nas załatwić... Wczoraj tylko jeden młody człowiek (przykre, prawda) nie wstał nawet z krzesła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosjan kocham. Rosji nie lubię. Ukraińców, Litwinów, Łotyszy itd. też kocham, ale nie lubię ich rządów i tego wszystkiego co się składa na państwowość. Przez rok jeżdziłam co miesiąc na 2 tygodnie do Rosji i na Ukrainę, mówię po rosyjsku (to jest ciągle język urzędowy w tzw. krajach byłego ZSRR), oglądam rosyjskie filmy, słucham rosyjskich płyt, kocham ich balet, nie przepadam za operą (choć i tu zdarzyły mi się wyjątki), ale nie znoszę tej ich wielkomocarstwowości, nepotyzmu, korupcji, milicji i różnych takich. Francuzów też nie przepadam, ale to moja wina - nie znam języka i nie mogę się porozumieć ani z kelnerem, ani z panią na poczcie. Ale wszystko, poza ludźmi, którzy mnie nie rozumieją, mi się we Francji podoba.
      Wczoraj było w Warszawie podniośle i patetycznie. A, że część nie zatrzymuje się, albo nie wstaje - ich problem. Ja staram się widzieć tych, co się zatrzymali. Tylko na widok starych, żyjących za nędzne emerytury powstańców z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, robi mi się smutno. Koniecznie obejrzyj trailer filmu, który zrobił Komasa ze starych kronik http://www.youtube.com/watch?v=DHBtxwE_bQ0/ Już się nie mogę doczekać kiedy go zobaczę w całości. Zabieram się do szukania Fidelia. Muszę sobie kupić silniejszy komputer. I już się oblizuję na tego Don Giovanniego z Verbier. Aria Leporella narobiła mi smaku. Ciekawe kiedy przypłynie? Pozdrawiam

      Usuń
  17. Joanno jeżeli uda Ci się znaleźć Fidelia, to proszę daj znać, bo ja na pewno nie jestem taka dobra w szukaniu w sieci.
    Ale wczoraj trafiłam (bo trudno nie było) na coś ciekawego - całe "Potępienie Fausta" z Jonasem z Brukseli 2002 na Yt, w nawet znośnej jakości (do tej pory widziałam tylko fragmenty).
    Jak to kiedyś Papagena ujęła - osobowość sceniczna JK była wtedy jeszcze w fazie wykluwania się, niemniej jednak warto obejrzeć i posłuchać.
    A Antonenko, ojej, zupełnie nieciekawie w Otellu!

    OdpowiedzUsuń
  18. A rozumiesz te ołówki? Ja wiem, że to miało być abstrakcyjne, ale może jednak coś znaczyło? Z "Fideliem" będzie bardzo trudno. Jest w sieci ten z Zurychu, z Camillą Nylund. Jonas tam śliczniejszy niż w Monachium, śpiewa pięknie, ale jednak wrażenie nieporównywalne...

    OdpowiedzUsuń
  19. Upał taki, że palcem kiwnąć się nie chce, a tu głową każą ruszać i nad jakimiś ołówkami się zastanawiać!
    Początkowo myślałam, że będzie stosunkowo prosto - ołówek symbolem pracy naukowca, intelektualisty, wynalazcy, może być też artysty, słowem każdego twórcy. Ale potem za dużo było tego, tych ołówków i straciłam rozeznanie. Symbole Małgorzaty i Mefistofelesa (piłka plażowa i kontrabas z futerałem) były już oszczędniej używane, dlatego lepiej zadziałały.
    Inscenizacja (nie wiem czy to nie jest za duże słowo) nie przypadła mi do gustu. Bo nie lubię minimalizmu bez "zagęszczenia" sceny w inny sposób (niż rzeczami), bo gorąco i bo w międzyczasie przyszedł listonosz i przyniósł drugi akt. Jaki drugi akt? I dlaczego tylko drugi akt? Chyba nie wyduszę z siebie tego. Co do drugiego pytania - no trudno, lepiej drugi akt niż żaden.
    Na razie obejrzałam i przeżywam.
    Pozdrawiam póki co.

    OdpowiedzUsuń
  20. Który drugi akt? ten z Zurychu? Bo czego, to już raczej nie muszę pytać. A Cosi z Jonasem 29-letnim , ostatnią prace Strehlera widziałaś?

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie z Zurychu. Z Monachium.
    Cosi poszatkowane jest w ilości chyba z ok.90 minut na Yt, ale nie wzięłam się za to jeszcze szczerze mówiąc. Tamten pierwszy głos Jonasa to w ogóle nie jest to. Ale pewnie dobrze byłoby zobaczyć to kiedyś w jednym kawałku.

    OdpowiedzUsuń
  22. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  23. Ja to mam w całości i to jest miłe doświadczenie - może o tym napiszę. Zawsze dobrze jest od czasu do czasu zobaczyć to tak jak zostało napisane , nie jako ciężki dramat. Kupiłaś ten drugi akt od pirata? Fajnie, że się udało. Jak wiesz, też podziwiam Kaufmanna, chociaż taką fanką jak Ty ngdy pewnie nie będę. Ale to jest kreacja wyjątkowa, dla mnie chyba najbardziej przejmująca ze wszystkich jego. Zawsze mnie ciekawiło jak się "strząsa" z siebie taką rolę. Bo kiedy gra się coś tak bolesnego a po paru chwilach spotyka z mnóstwem adoratorów i jest pogodnym, zrelaksowanym facetem, to trzeba mieć w sobie dużo rozsądku i psychicznej mocy.

    OdpowiedzUsuń
  24. Są osoby, które potrafią nagrywać internetowe transmisje oper czy koncertów. Będąc w Monachium na Trubadurze na dzień dobry dostałam od znajomego gorące jeszcze nagranie z transmisji sprzed dwóch dni 5.07. Tym razem trzeba było trochę dłużej poszukać "wśród ludzi" (oto dowód na wyższość człowieka nad siecią!). I całkiem gratis. Pierwszy akt się po prostu źle nagrał.

    Ten drugi akt chwycił mnie za gardło od razu, kiedy tylko labirynt stanął "na nogach" i pojawili się wiszący nad nim na asekuracyjnych linach akrobaci. Wstęp do arii Florestana sam w sobie wywołuje dreszcze, ale w połączeniu z ruchami wiszących postaci, kiedy próbują one stanąć na nogi na tym labiryncie, potem utrzymać równowagę, upadają, są podciągane - robi jeszcze mocniejsze wrażenie. Niepewność, bezradność, zawieszenie w próżni - ile tu miejsca dla nowych sensów, metafor!
    Jonas trochę inaczej niż kiedy Ty go słyszałaś w grudniu 2010 (wtedy dyrygował Gatti, teraz w lipcu 2011 - Adam Fischer, myślę że bardziej zdecydowanie) śpiewa "Gott" - na końcu nie ścisza, urywa krzyk w fortissimo, ale tak jest lepiej, naturalniej (znasz te zarzuty o manieryczność). Oczywiście śpiewa przepięknie i poruszająco jak tylko on potrafi - ile ten nieludzko udręczony Florestan ma w sobie człowieczeństwa! Co mnie dodatkowo jeszcze dzięki obrazowi wprawiło w osłupienie: śpiewając (jakby jadł bułkę z masłem) tę technicznie niemal nie-do-zaśpiewania ostatnią część arii - wspina się jednocześnie po metalowej konstrukcji labiryntu, a nawet jeszcze podciąga się na rękach do góry na ostatnich dwóch powtórkach "ins himmlische Reich", co oczywiście nie ma najmniejszego wpływu na samą jakość śpiewania! Po prostu oczy w słup.

    Nie wszystko u Bieito jest zgodne ze śpiewanym tekstem, co przecież samo w sobie jest śmiertelnie poważnym zarzutem. Gdzie jest ta granica, za którą to już nie jest Beethoven tylko "Bieito według Beethovena"? Nie wiem, tylko że to jest tak cholernie przekonywujące i prawdziwe! Złamanie czarno-białej wymowy wielu scen - np. Rocco i Leonora w rolach oprawców (kolejnych) nieszczęsnego Florestana. Ach jak oni go poniewierają - narkotyzują, krępują, wloką po podłodze za nogi, siłą wmuszają alkohol.
    No i oczywiście finał, o którym właściwie nie wiadomo co myśleć - niby happy end, ale ten szyderczo-szelnowski Joker?

    OdpowiedzUsuń
  25. Ale najbardziej wstrząsające wrażenie zrobiła na mnie scena, której u Beethovena nie ma: kiedy kończy się duet Leonory i Florestana, ci stoją trzymając się za ręce, ale bardzo zagubieni i niepewni, zaczyna rozbrzmiewać część Kwartetu smyczkowego op.132 i podnoszą się, dotąd leżące nieruchomo na konstrukcji labiryntu, zawieszone na linach postacie. Wszyscy nieruchomieją i wpatrują się w niebo, skąd zjeżdżają trzy klatki z grającymi muzykami grającymi kwartet. Robi się totalnie metafizycznie. Leonora i Florestan oboje płaczą, jemu wracają nerwicowe tiki, czesze się, sięga po swoją zdjętą wcześniej piżamę, wchodzi do labiryntu. Po chwili Leonora też tam wchodzi, nawet błądzi po nim Rocco, tuląc do piersi, jak Florestan swoją piamę, jakąś teczkę. Każdy właściwie coś tuli, jakąś swoją traumę, nerwicę, lęki - Leonora buty Fidelia, których ten nie zdążył jeszcze ubrać. Na koniec pojawiają się w labiryncie ludzie z zawieszonymi na szyjach na sznurkach białymi, nie zapisanymi kartkami.
    I w takich okolicznościach milknie kwartet, a zaczyna się finał - ten Beethovenowski. W muzyce już apoteoza na całego, ale tych dwoje jeszcze się nie odnalazło, jeszcze ciągle dopiero się staje. On się w końcu odczepi od tej swojej kurczowo ściskanej piżamy i obejmie ją. Ale nawet na samym końcu, żeby nie było tak różowo, powszechną szczęśliwość weźmie w cudzysłów pajacujący na całego Joker-Don Fernando. Szczerze szczęśliwemu wreszcie Florestanowi zawiesi na szyi taką samą białą kartkę jak noszą inni, tylko że pustą, na której nagryzmoli flamastrem "frei"...
    To trzeba zobaczyć.
    Czytałam, że publiczność i prasa podczas pierwszej serii przedstawień bardzo krytycznie odniosła się do tej produkcji. Właściwie to się dziwię i nie dziwię. Tutaj, podczas transmisji internetowej, reakcja publiczności była na wskroś pozytywna. Przegryźli się z problemem widocznie. Albo byli uprzedzeni.


    Co do Anji Kampe jeszcze słowo, to podobała mi się, bo choć głosu do Leonory nie ma(!), to jest tak spontaniczna i świeża, że można tego prawie nie zauważyć(!) W tej swojej kobiecości, intuicyjności, zaangażowaniu przypomina mi A.M.Westbroeck jako Zyglindę w Met. Mało która śpiewaczka tak ma.

    Mnie też by Papageno interesowało, jak się "strząsa" takie role z siebie. Trzeba Jonasa zapytać przy najbliższej okazji. Dobrze że on jest Niemiec, ten typ tak ma.

    OdpowiedzUsuń
  26. Jest jeszcze w sieci urocze video z Paryża, z Werthera. Jonas bawi się na nim gumisiami (podobno ma do nich dużą słabość), opycha się , po czym wychodzi na scenę (kamera to pokazała chyba w jednym ujęciu) i przecudnie umiera przez cały ostatni akt.
    Nie wiemy czy oni go poniewierają, czy on to tak widzi. Ten fragment , kiedy Florestan się wspina związany jest z imieniem Leonory która przez krótką chwilę jest dla niego nadzieją - porzuconą szybko i z własnej woli. To jest właśnie to - pielęgnujemy nasze lęki i traumy.I koniec końców każdy zostaje we własnym labiryncie, żeby nie wiem ile emblematów "frei" miał na szyi. Mnie się to ściszenie na końcu "Gott" bardzo podobało, a zarzuty - nie wszyscy odbieramy tak samo, na szczęśćie. I Gatti też mi się podobał, chyba to jego zamyślenie i spokój lubię . Po Parsifalu w Met niektóre autorytety piekliły się, że o zrujnował.Ja bym takiego rujnowania więcej chciała.O finale myslę, że to nie jest żaden happy end. W piekle, które sami sobie gotujemy nie jest możliwy. Aha, jeszcze co do "strząsania".
    To już Ty Jonasa pytaj. Ja jakoś ostatnio przestałam po spektaklach wizytować artystów. Odkąd pewnego śpiewaka znam nieco lepiej i widzę ile czasem kosztuje wyjście do ludzi , uśmiechy i uprzejme konwersacje - już się powstrzymuję. Co nie znaczy, że powstrzymałabym się przed okazaniem swego uwielbienia Peterowi Mattei, gdyby taka okazja się zdarzyła.Ale Kaufmann rzeczywiście jest 100% pragmatycznym Niemcem, może jego to tak nie dotyka. WYbacz chaos w odpowiedzi, ale reagowałam bezpośrednio i trochę mi groch z kapustą wyszedł.

    OdpowiedzUsuń
  27. Zajrzałam do Fidelia z Zurychu, ale to jest jakaś zupełnie inna bajka - statycznie, z obojętnymi (Polgar) lub ładno-poprawnymi (Nylund) minami, choć dobrze śpiewają. Jonas taki schludny, grzeczny. Żadnych niedomówień i nadinterpretacji, nudno.
    Chciałabym usłyszeć to "Gott" ściszone na końcu, bo wyhamować, zrobić diminuendo zamiast urwać jest znacznie trudniej - może nie chciał ryzykować w transmisji?
    To ciekawa interpretacja, że poniewieranie Florestana przez Rocca i Leonorę może być wytworem tylko jego chorego umysłu. Ale generalnie odejście w tym przedstawieniu od dosłowności tego co się dzieje na scenie bardzo mi w tej akurat operze odpowiada.
    Urocze video z gumisiami widziałam oczywiście i pochwalam takie luzackie odreagowywanie (ale nie pochwalam takiego nagrywania i pokazywania wszystkiego na Yt. Znając Jonasa, on tego nie zrobił "do kamery", bo nie pajacuje na pokaz jak Villazon, więc chyba nie był zbyt uszczęśliwiony publikacją).
    Gatti w Parsifalu całkiem mnie przekonał i pokonał, choć łatwo nie miał! Pamiętam to swoje początkowe zszokowanie powolnością temp, wszystko mi się rwało, brakowało napięcia i treści - ale tylko do czasu (taak, moje uszy i wyobraźnia były uwięzione w pewnym dźwiękowym... labiryncie, wytworzonym przez dotychczas słuchane nagrania; ale stopniowo udało im się z niego uwolnić!) Czekam niecierpliwie na tego Parsifala na dvd, mam nadzieję że zostanie inaczej zmontowany niż był pokazany.

    OdpowiedzUsuń
  28. Ale Jonas miał przecież pełną świadomość obecności kamery i nawet grał tymi gumisiami troszeczkę. Może miał ochotę pokazać nam nieco radośniejszą twarz.Biedny Villazon! Pamiętaj o różnicy temperamentów, to jest Meksykanin, oni, jeszcze bardziej niż Włosi lubią szeroki gest i przesadę.Ja tam go pozytywnie odbieram,chociaż jego nadaktywnośc bywa męcząca. Ale za to ma coś , czego Kaufmann nie ma - talent plastyczny.Jego rysunki, też zresztą rozbuchane i nadmiarowe są autentycznie śmieszne.
    Popatrz, dziwny ten Bieito. Potrafi zrobić takiego "Fidelia" i coś tak odrażającego jak ten słynny "Bal maskowy"...

    OdpowiedzUsuń
  29. Miałam na myśli, że Jonas nie robił tego "do kamery" na pokaz do Yt, że osoba która to opublikowała nadużyła trochę jest zaufania. Każdy ma prawo robić prywatnie co mu się podoba, ale żeby zaraz z tym biec do Yt? To frustrujące wiedzieć, że każdy może wszystko nagrać i opublikować, a potem inni to dowolnie skomentować. Blaski i cienie bycia osobą publiczną.
    Co do Villazona, to oczywiście "kwestia gustu" jak się odbiera jego sposób bycia. To że jest Meksykaninem nie tłumaczy go chyba zbyt wiele. Np. Vargas też jest Meksykaninem.

    OdpowiedzUsuń