piątek, 2 sierpnia 2013

Hun Attyla i Rosjanie



Czasem zdarza się tak, że odczuwam potrzebę obejrzenia czegoś łatwego i melodyjnego, o w miarę prostej i klarownej akcji. Musi to jeszcze być odpowiednia produkcja, żebym nie musiała się zastanawiać nad masą zapewne bardzo głębokich znaczeń, jakie reżyser nadbudował dziełu. ”Attila” , owoc verdiowskich „lat galer”  nadaje się do tego znakomicie, bo choć dość często wystawiany, rzadko pada ofiarą unowocześniania i przeróbek. Mam na ten temat własną teorię. Moim zadaniem  przyczyna tego dziwnego zjawiska jest jedna : poprawność polityczna. Bo skoro w libretcie po jednej stronie mamy upadające imperium rzymskie, a po drugiej  Hunów, to kogoś w tych rolach obsadzić trzeba. A kandydatów na barbarzyńskie hordy brak – wszyscy się obrażą. Zaś naruszenia zasad poprawności dyrektorzy teatrów boją się znacznie bardziej niż gwałtu na zdrowym rozsądku czy  dobrym smaku, nie mówiąc już o intencjach autorskich, bo o to nie dba już nikt. I dlatego właśnie Attila pozostaje wodzem Hunów, a nie … tu można wpisać dowolną grupę narodowościową, religijną czy jaką kto chce. Pozostał nim także w inscenizacji, którą Mariinsky Label debiutuje na DVD i Blu Rayu. Mimo oszczędnych dekoracji produkcja petersburska (być może za sprawą podobnych kostiumów) wydała mi się bliźniacza tej z Met , a to były lata osiemdziesiąte. Reżyser Arturo Gama skupił się na ustawieniu poszczególnych sytuacji, zapewnienia chórowi czegoś do roboty i  … nieprzeszkadzaniu solistom. Nikomu tu nie kazano pracować w dziwacznej, niewygodnej do śpiewania pozycji , nie przewidziano też żadnych działań sprzecznych z podawanym tekstem. Jakież to czasami bywa odświeżające, u nas, w Europie zwłaszcza! Można sobie wyobrazić, że Verdi rozpoznałby własne dzieło bez zagrożenia nagłym zawałem serca. A muzykę napisał niezwykle melodyjną, momentami wręcz podejrzanie skoczną, pełną numerów, które da się zanucić po pierwszym usłyszeniu. Gergiev, potraktował ja poważnie i chociaż do specjalistów od Verdiego nie należy orkiestra Mariinsky’ego zabrzmiała bardzo dobrze, podobnie jak chór . Do solistów mam trochę zastrzeżeń, „Attylę” wystawia się zazwyczaj dla bohatera tytułowego, tak więc przyczyną zjawienia się tej opery w repertuarze była zapewne możliwość zaangażowania Ildara Abdrazakova.  Mam do niego pewien dystans, jak i do innych panów zaczynających drogę na szczyt jako załącznik do kontraktu małżonki. Tym niemniej przyznać muszę, że warunki głosowe ma Abdrazakov właściwe, by i tak zrobić karierę zaś połowica zapewne tylko bieg rzeczy przyspieszyła. Warunkom fizycznym też trudno wiele zarzucić – wysoki, dobrze zbudowany, w charakteryzacji zdumiewająco podobny do Samuela Rameya ( tyle, że nie rozbierany przez projektantkę kostiumów tak chętnie jak legendarny Amerykanin, zamiast gołej klaty musi wystarczyć widowiskowe rozchełstanie). Gra z dużym zaangażowaniem,  śpiewa też (momentami nawet zbyt dużym). Ale  brakuje mu całkowicie charyzmy, której Ramey miał w nadmiarze. Anna Markarova jest posiadaczką ogromnego głosu (co się w Rosji zdarza jakoś częściej niż gdzie indziej) bez najmniejszego trudu przebijającego się przez  grzmiącą orkiestrę i chór. Tyle, że ten instrument, nawet całkiem ładny w barwie traktuje bezlitośnie , według zasady – ma być głośno i wyraziście, o subtelnościach należy zapomnieć. Jej aktorstwo jest dokładnie takie samo. Mam wrażenie, że Markarova nie zdąży zrobić międzynarodowej kariery, bo ten głos zwyczajnie zedrze. Poczytałam sobie o niej trochę i znów przypomniała mi się odtwórczyni roli Odabelli w spektaklu w Met. Okazuje się, że Markarova, podobnie jak niegdyś Cheryl Studer śpiewa wszystko – od Rossiniego przez Wagnera do Turandot. Wróżę jej niestety podobną przyszłość i przedwczesny koniec działalności scenicznej. Vladislav Sulimsky nie krzyczał , ale był równie bezbarwny jak Abdrazakov, a to do Ezia należy przecież najsłynniejsza kwestia tej opery „Avrai tu l'Universo, resti l'Italia a me”.I tak dotarłam do Sergeia Skorokhdova , którego słyszałam po raz pierwszy i który zadziwił mnie niepomiernie kiedy tylko wydobył z siebie głos. Petersburski tenor zaskoczył mnie mianowicie nieomylnie i absolutnie włoską barwą  tego głosu, dziś spotykaną niezmiernie rzadko. Zwłaszcza u Rosjanina rzecz to niezwykła. Kto wie, czy wśród współczesnych tenorów lirycznych nie jest to barwa najpiękniejsza ze wszystkich! Tyle, że jej posiadacz nie bardzo potrafi się obchodzić ze swoim bezcennym darem. Nawet nie napina się szczególnie, ale, mój Boże, gdyby tak umiał tyle co Calleja to ten ostatni mógłby sobie tylko pomarzyć o kontraktach  bo intendenci staliby w kolejce do Skorokhodova. W każdym razie mimo wszystko jego karierę śledzić warto, a można , zdarza mu się występować w TWON. W nadchodzącym sezonie będzie w obsadzie pięknej, krótkiej opery Czajkowskiego „Jolanta”. Na koniec parę uwag o rosyjskiej szkole wokalnej – jak to jest, że ten niezwykle muzykalny naród produkuje masowo śpiewaków o wspaniałym materiale głosowym i niepokojących brakach techniczno-wyrazowych? Dlaczego większość z rosyjskich śpiewaków niemiłosiernie krzyczy i zdziera gardła? I skąd, wobec tego biorą się takie cuda jak Lezhnieva  czy Ignatovich?
W linkach zamieściłam kilka próbek talentu Skorokhdova. Warto przetrzymać krzykliwą (a jakże) Adinę, i posłuchać Nemorina.






12 komentarzy:

  1. Myślę, że bierze się to z nieposzanowania jednostki (obojętnie co robi) w Rosji, Kraj jest duży, muzykalny, więc i śpiewaków produkuje dużo. Zedrze się głos jednemu? Nie ma sprawy, zastąpi go inny, a nawet wielu innych. Pytasz, skąd się wzięła Lezhnieva, ano stąd, że dostała stypendium w Cardiff i skorzystała z niego. A potem pojawił się dobry wuj Marek (Minkowski), który poznał się na jej wielkim talencie, i z którym nagrała pierwszą płytę z ariami operowymi Rossiniego. Można ją ciągle kupić w polskich sklepach. Jeśli rosyski utalentowany artysta w porę wyrwie się tamtejszemu systemowi kształcenia i - nie boję się tego określenia: eksploatowania - odda się w ręce zachodnich profesorów, jest uratowany. Jeśli nie, będzie mięsem wszystkich teatrów operowych w Europie i Ameryce (przeżywających braki kadrowe) i szybko się wyeksploatuje. "Jednostka niczym", jak pisał poeta. W Rosji nic się w tym wzgkędzie nie zmieniło. Dlatego trzeba Bogu dziękować za Lezhnievą, Netrebko czy Ignatovich. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. A , to zupełnie jak z naszymi. Podleś do dziś ze zgrozą wspomina polski system kształcenia, który zniszczył głos jej siostry i o mało nie zrobił tego samego z nią. Kwiecień nauczył się śpiewać w MET (twierdzi, że w Krakowie nie dano mu nawet podstaw, w Warszawie zrobiono przynajmniej i tylko tyle), Beczała w Grazu.Ale Netrebko i Ignatovich są już "produktami" czysto rosyjskimi. Mnie strasznie żal zniszczonego talentu Gorchakovej, to był wspaniały głos.Obie płyty Lezhnievej oczywiście znam, ale ona robi dużo większe wrażenie na żywo, ze względu na to wewnętrzne światło, które się w nie zapala, kiedy śpiewa. A obejrzałaś Kiteż? Jak wrażenia? Pozdrawiam - ze względu na temperaturę otoczenia chłodno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za chłodne pozdrowienia. Ma być jeszcze cieplej. Strach się bać. Netrebko była na specjalnych prawach, trochę chroniona przez Gergiewa, który miał stuprocentową świadomość co trzyma w rękach i jaki to będzie splendor dla Rosji - gwiazda Met. To są niebywali konformiści, ta gwiazdorska trójka - Netrebko, Hvorostovsky i Gergiew. Patrzyłam na Putina na otwarciu II Maryjskiego. Użas. To samo myślę patrząc na alkoholiczny pysk Gergiewa, choć to dyrygent charyzmatyczny. Leżniewą słyszałam i widziałam w Warszawie. Legendę o Kiteżu obejrzałam dopiero parę dni temu (w tym tygodniu). Jeszcze mi się nie ułożyło, ale jest to przestawienie wyrezyserowane wstrząsająca. Villazon zamieścił wczoraj na swoim blogu pean na cześć Beczały i jego Ingemisco z Requiem. Trzeba przyznać, że zaśpiewał bardzo dobrze. Ale kudy mu do JK i do tych pian niewiarygodnych. Cały czas myślę, po co Villazonowi był ten post. Odpozdrawiam też chłodno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Popraw nazwisko Attyli. On się nazywa Abdrazakov, cokolwiek by to nie znaczyło. Wczoraj wysłuchałam koncdertu, w którym Pletniew brawurowo wykonał utwór faceta, który nazywał się Alexander Tsfasman. W Związku Radzieckim i w Rosji można się nazywać tak, że trudno to wymówić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Poprawiłam, dzięki. W celach sprawdzających obejrzałam "Toscę" z ROH z lipca. Antonenko w Puccinim sprawdza się dużo lepiej niż w "Otellu", chociaż oczywiście z Kaufmannem żadnego porównania , a to ta sama produkcja. Ale przynajmniej te przydechy i gwałtowne ataki w weryzmie tak nie rażą, a głos był w dobrej formie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mózg mi się gotuje i nie jestem w stanie nic robić. A muszę. Chyba przejdę na pracę nocną. Słuchanie muzyki mnie boli, oglądanie oper nie wchodzi w rachubę - czy już zawsze tak będzie? Antonenko po tym Otellu z Verbier kompletnie mi zbrzydł. Wierzę Ci na słowo, że w Tosce jest lepszy (a kto śpiewał Toskę?), choć nie bardzo wierzę, że Floria Tosca, mogąc mieć każdego faceta, wybrałaby właśnie jego. On nawet wyznanie miłosne zaśpiewa z odpowiednim patosem. Rosjanie najlepiej wypadają w rosyjskim repertuarze, a i takiego Leńskiego trzeba pilnować, żeby zamiast poetą nie był nadzorcą poetów. Zastanawiające, że kiedyś był jeden Fiodor Szaliapin i na tym koniec. W sobotę odebrałam z Merlina Koenigskindern Humperdincka, zachęcona Twoim wpisem. Ciągle jest nie rozpakowana z folii. Obejrzę i posłucham jak zelżeje upał.

      Usuń
  6. Toscą była nieznana mi wcześniej Martina Serafin - przyzwoita, ale trochę drewniana aktorsko a Scarpią Scott Hendricks. Niechęć do muzyki pewnie Ci minie, kiedy upał odpuści, co ma nastąpić w weekend. Ja mam jeszcze prawie 3 miesiące do urlopu, co budzi zasadniczą wątpliwość, czy doczekam.Ale jeśli już, to będzie ... być może równie gorąco jak u nas. A Rosjan nie skazywałabym tylko na ich rodzimy repertuar. pewnie nie miałaś siły posłuchać Skorokhdova (ten to ma nazwisko!), ale facet jest lepszy w lekkim Verdim i w Donizettim niż we własnym repertuarze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeszłam na życie nocne. O wiele lepiej. Na lubię upałów latem
    kiedy muszę być w mieście. Dziś rano znalazłam taki wywiad, którego udzieliła Netrebko 1 kanałowi niemieckiej telewizji. http://mediathek.daserste.de/sendungen_a-z/431902_ttt-titel-thesen-temperamente/16330550_anna-netrebko-im-interview
    Czekam na jej Verdiego i na pewno go sobie kupię.
    I czekam na Nos Szostakowicza, w którym śpiewa Skorokhodov, ale to repertuar rosyjski. Posłucham go dziś w nocy. Co za diabeł każe nam pisać rosyjskie nazwiska po angielsku? Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tak napisanego Szostakowicza, nie wiedziałam o kogo chodzi. Z innej beczki - czy znasz taki wywiad Pappano dla The Independent o kondycji fizycznej śpiewaków z nazwiskami?

    OdpowiedzUsuń
  8. Właśnie sprawdziłam Skorokhodova. Nie śpiewa w Nosie. Jego jedyne "gastrole" w tym roku, to Jolanta Czajkowskiego w TWON. Pójdę, bo to pierwsza koprodukcja z Met. Od dziś sprzedają bilety.

    OdpowiedzUsuń
  9. ja już dziś byłam w TWON (poświęcenie moje nie zna granic) i mam bilety na Jolantę (chyba najdroższe w sezonie) , Lohengrina (Bartmiński, może być różnie, ale mimo to...) i oczywiście koncert Kurzak i Kwietnia. Z transliteracją nazwisk rosyjskich jest rzeczywiście kłopot. Ja przyjęłam zasadę , że te , które utrwaliły się w świadomości w wersji polskiej przytaczam zgodnie z tradycją, bardziej współczesne po angielsku. To wygląda w naszych oczach pokracznie, ale skoro sami artyści tak chcą być zapisywani (a chcą), nie mnie ich poprawiać. Dzięki za link do Anny , obejrzę wieczorem. Nie znam wywiadu z Pappano, słyszałam , że wywołał w środowisku duże poruszenie. Jest gdzieś do złapania?

    OdpowiedzUsuń
  10. http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/classical/news/song-and-dance-at-opera-as-director-sir-antonio-pappano-lays-into-underperforming-stars-8533125.html
    Tu jest Pappano, ale warto też poczytać Fabia Luisiego i dwie mezzo z Met:
    http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/03/two-big-mezzos-respond-to-maestros-pappano-and-luisi.html

    http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/03/only-on-slipped-disc-the-mets-conductor-responds-to-antonio-pappanos-singer-outburst.html

    Ja pocztałam też co zwyczajni ludzie myślą na ten temat. To jest dyskusja pod tymi tekstami. Bilet na Jolantę mam chęć kupić online
    Ucieszyłam się, że Polacy dają radę (a propos nowego wpisu), tylko szkoda, że trzeba do nich jeździć do Wiednia :(

    OdpowiedzUsuń
  11. Czyżby "Alexander Tsfasman" był tak niemiłosiernie przekręconym "Aleksandrem Tansmanem"??!

    Obejrzałam kilka fragmentów Requiem z Verbier a propos wpisu Villazona o Beczale. To prawda, pan Piotr śpiewa pięknie, nośnie, bezwysiłkowo (w ogóle świetna realizacja dźwiękowa transmisji),ale co z interpretacją? Ja w ogóle nie słyszę (zwłaszcza w Ingemisco, które ma tak wyrazistą emocjonalnie treść) np. dynamicznego cieniowania czy operowania barwą...

    OdpowiedzUsuń