Czasem
zdarza się tak, że odczuwam potrzebę obejrzenia czegoś łatwego i melodyjnego, o
w miarę prostej i klarownej akcji. Musi to jeszcze być odpowiednia produkcja,
żebym nie musiała się zastanawiać nad masą zapewne bardzo głębokich znaczeń,
jakie reżyser nadbudował dziełu. ”Attila” , owoc verdiowskich „lat galer” nadaje się do tego znakomicie, bo choć dość
często wystawiany, rzadko pada ofiarą unowocześniania i przeróbek. Mam na ten
temat własną teorię. Moim zadaniem przyczyna tego dziwnego zjawiska jest jedna :
poprawność polityczna. Bo skoro w libretcie po jednej stronie mamy upadające imperium
rzymskie, a po drugiej Hunów, to kogoś w
tych rolach obsadzić trzeba. A kandydatów na barbarzyńskie hordy brak – wszyscy
się obrażą. Zaś naruszenia zasad poprawności dyrektorzy teatrów boją się
znacznie bardziej niż gwałtu na zdrowym rozsądku czy dobrym smaku, nie mówiąc już o intencjach
autorskich, bo o to nie dba już nikt. I dlatego właśnie Attila pozostaje wodzem
Hunów, a nie … tu można wpisać dowolną grupę narodowościową, religijną czy jaką
kto chce. Pozostał nim także w inscenizacji, którą Mariinsky Label debiutuje na
DVD i Blu Rayu. Mimo oszczędnych dekoracji produkcja petersburska (być może za
sprawą podobnych kostiumów) wydała mi się bliźniacza tej z Met , a to były lata
osiemdziesiąte. Reżyser Arturo Gama skupił się na ustawieniu poszczególnych
sytuacji, zapewnienia chórowi czegoś do roboty i … nieprzeszkadzaniu solistom. Nikomu tu nie
kazano pracować w dziwacznej, niewygodnej do śpiewania pozycji , nie przewidziano
też żadnych działań sprzecznych z podawanym tekstem. Jakież to czasami bywa odświeżające,
u nas, w Europie zwłaszcza! Można sobie wyobrazić, że Verdi rozpoznałby własne
dzieło bez zagrożenia nagłym zawałem serca. A muzykę napisał niezwykle melodyjną,
momentami wręcz podejrzanie skoczną, pełną numerów, które da się zanucić po
pierwszym usłyszeniu. Gergiev, potraktował ja poważnie i chociaż do
specjalistów od Verdiego nie należy orkiestra Mariinsky’ego zabrzmiała bardzo
dobrze, podobnie jak chór . Do solistów mam trochę zastrzeżeń, „Attylę”
wystawia się zazwyczaj dla bohatera tytułowego, tak więc przyczyną zjawienia
się tej opery w repertuarze była zapewne możliwość zaangażowania Ildara
Abdrazakova. Mam do niego pewien dystans,
jak i do innych panów zaczynających drogę na szczyt jako załącznik do kontraktu
małżonki. Tym niemniej przyznać muszę, że warunki głosowe ma Abdrazakov
właściwe, by i tak zrobić karierę zaś połowica zapewne tylko bieg rzeczy
przyspieszyła. Warunkom fizycznym też trudno wiele zarzucić – wysoki, dobrze
zbudowany, w charakteryzacji zdumiewająco podobny do Samuela Rameya ( tyle, że
nie rozbierany przez projektantkę kostiumów tak chętnie jak legendarny
Amerykanin, zamiast gołej klaty musi wystarczyć widowiskowe rozchełstanie). Gra
z dużym zaangażowaniem, śpiewa też (momentami nawet zbyt dużym). Ale brakuje mu całkowicie charyzmy, której Ramey miał w nadmiarze. Anna
Markarova jest posiadaczką ogromnego głosu (co się w Rosji zdarza jakoś
częściej niż gdzie indziej) bez najmniejszego trudu przebijającego się
przez grzmiącą orkiestrę i chór. Tyle,
że ten instrument, nawet całkiem ładny w barwie traktuje bezlitośnie , według
zasady – ma być głośno i wyraziście, o subtelnościach należy zapomnieć. Jej
aktorstwo jest dokładnie takie samo. Mam wrażenie, że Markarova nie zdąży
zrobić międzynarodowej kariery, bo ten głos zwyczajnie zedrze. Poczytałam sobie
o niej trochę i znów przypomniała mi się odtwórczyni roli Odabelli w spektaklu
w Met. Okazuje się, że Markarova, podobnie jak niegdyś Cheryl Studer śpiewa
wszystko – od Rossiniego przez Wagnera do Turandot. Wróżę jej niestety podobną
przyszłość i przedwczesny koniec działalności scenicznej. Vladislav Sulimsky
nie krzyczał , ale był równie bezbarwny jak Abdrazakov, a to do Ezia należy
przecież najsłynniejsza kwestia tej opery „Avrai tu l'Universo, resti l'Italia a me”.I tak
dotarłam do Sergeia Skorokhdova , którego słyszałam po raz pierwszy i który
zadziwił mnie niepomiernie kiedy tylko wydobył z siebie głos. Petersburski
tenor zaskoczył mnie mianowicie nieomylnie i absolutnie włoską barwą tego głosu, dziś spotykaną niezmiernie
rzadko. Zwłaszcza u Rosjanina rzecz to niezwykła. Kto wie, czy wśród
współczesnych tenorów lirycznych nie jest to barwa najpiękniejsza ze wszystkich!
Tyle, że jej posiadacz nie bardzo potrafi się obchodzić ze swoim bezcennym
darem. Nawet nie napina się szczególnie, ale, mój Boże, gdyby tak umiał tyle co
Calleja to ten ostatni mógłby sobie tylko pomarzyć o kontraktach bo intendenci staliby w kolejce do
Skorokhodova. W każdym razie mimo wszystko jego karierę śledzić warto, a można
, zdarza mu się występować w TWON. W nadchodzącym sezonie będzie w obsadzie pięknej,
krótkiej opery Czajkowskiego „Jolanta”. Na koniec parę uwag o rosyjskiej szkole
wokalnej – jak to jest, że ten niezwykle muzykalny naród produkuje masowo
śpiewaków o wspaniałym materiale głosowym i niepokojących brakach
techniczno-wyrazowych? Dlaczego większość z rosyjskich śpiewaków niemiłosiernie
krzyczy i zdziera gardła? I skąd, wobec tego biorą się takie cuda jak Lezhnieva
czy Ignatovich?
W linkach
zamieściłam kilka próbek talentu Skorokhdova. Warto przetrzymać
krzykliwą (a jakże) Adinę, i posłuchać Nemorina.
Myślę, że bierze się to z nieposzanowania jednostki (obojętnie co robi) w Rosji, Kraj jest duży, muzykalny, więc i śpiewaków produkuje dużo. Zedrze się głos jednemu? Nie ma sprawy, zastąpi go inny, a nawet wielu innych. Pytasz, skąd się wzięła Lezhnieva, ano stąd, że dostała stypendium w Cardiff i skorzystała z niego. A potem pojawił się dobry wuj Marek (Minkowski), który poznał się na jej wielkim talencie, i z którym nagrała pierwszą płytę z ariami operowymi Rossiniego. Można ją ciągle kupić w polskich sklepach. Jeśli rosyski utalentowany artysta w porę wyrwie się tamtejszemu systemowi kształcenia i - nie boję się tego określenia: eksploatowania - odda się w ręce zachodnich profesorów, jest uratowany. Jeśli nie, będzie mięsem wszystkich teatrów operowych w Europie i Ameryce (przeżywających braki kadrowe) i szybko się wyeksploatuje. "Jednostka niczym", jak pisał poeta. W Rosji nic się w tym wzgkędzie nie zmieniło. Dlatego trzeba Bogu dziękować za Lezhnievą, Netrebko czy Ignatovich. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA , to zupełnie jak z naszymi. Podleś do dziś ze zgrozą wspomina polski system kształcenia, który zniszczył głos jej siostry i o mało nie zrobił tego samego z nią. Kwiecień nauczył się śpiewać w MET (twierdzi, że w Krakowie nie dano mu nawet podstaw, w Warszawie zrobiono przynajmniej i tylko tyle), Beczała w Grazu.Ale Netrebko i Ignatovich są już "produktami" czysto rosyjskimi. Mnie strasznie żal zniszczonego talentu Gorchakovej, to był wspaniały głos.Obie płyty Lezhnievej oczywiście znam, ale ona robi dużo większe wrażenie na żywo, ze względu na to wewnętrzne światło, które się w nie zapala, kiedy śpiewa. A obejrzałaś Kiteż? Jak wrażenia? Pozdrawiam - ze względu na temperaturę otoczenia chłodno.
OdpowiedzUsuńDziękuję za chłodne pozdrowienia. Ma być jeszcze cieplej. Strach się bać. Netrebko była na specjalnych prawach, trochę chroniona przez Gergiewa, który miał stuprocentową świadomość co trzyma w rękach i jaki to będzie splendor dla Rosji - gwiazda Met. To są niebywali konformiści, ta gwiazdorska trójka - Netrebko, Hvorostovsky i Gergiew. Patrzyłam na Putina na otwarciu II Maryjskiego. Użas. To samo myślę patrząc na alkoholiczny pysk Gergiewa, choć to dyrygent charyzmatyczny. Leżniewą słyszałam i widziałam w Warszawie. Legendę o Kiteżu obejrzałam dopiero parę dni temu (w tym tygodniu). Jeszcze mi się nie ułożyło, ale jest to przestawienie wyrezyserowane wstrząsająca. Villazon zamieścił wczoraj na swoim blogu pean na cześć Beczały i jego Ingemisco z Requiem. Trzeba przyznać, że zaśpiewał bardzo dobrze. Ale kudy mu do JK i do tych pian niewiarygodnych. Cały czas myślę, po co Villazonowi był ten post. Odpozdrawiam też chłodno.
OdpowiedzUsuńPopraw nazwisko Attyli. On się nazywa Abdrazakov, cokolwiek by to nie znaczyło. Wczoraj wysłuchałam koncdertu, w którym Pletniew brawurowo wykonał utwór faceta, który nazywał się Alexander Tsfasman. W Związku Radzieckim i w Rosji można się nazywać tak, że trudno to wymówić.
OdpowiedzUsuńPoprawiłam, dzięki. W celach sprawdzających obejrzałam "Toscę" z ROH z lipca. Antonenko w Puccinim sprawdza się dużo lepiej niż w "Otellu", chociaż oczywiście z Kaufmannem żadnego porównania , a to ta sama produkcja. Ale przynajmniej te przydechy i gwałtowne ataki w weryzmie tak nie rażą, a głos był w dobrej formie.
OdpowiedzUsuńMózg mi się gotuje i nie jestem w stanie nic robić. A muszę. Chyba przejdę na pracę nocną. Słuchanie muzyki mnie boli, oglądanie oper nie wchodzi w rachubę - czy już zawsze tak będzie? Antonenko po tym Otellu z Verbier kompletnie mi zbrzydł. Wierzę Ci na słowo, że w Tosce jest lepszy (a kto śpiewał Toskę?), choć nie bardzo wierzę, że Floria Tosca, mogąc mieć każdego faceta, wybrałaby właśnie jego. On nawet wyznanie miłosne zaśpiewa z odpowiednim patosem. Rosjanie najlepiej wypadają w rosyjskim repertuarze, a i takiego Leńskiego trzeba pilnować, żeby zamiast poetą nie był nadzorcą poetów. Zastanawiające, że kiedyś był jeden Fiodor Szaliapin i na tym koniec. W sobotę odebrałam z Merlina Koenigskindern Humperdincka, zachęcona Twoim wpisem. Ciągle jest nie rozpakowana z folii. Obejrzę i posłucham jak zelżeje upał.
UsuńToscą była nieznana mi wcześniej Martina Serafin - przyzwoita, ale trochę drewniana aktorsko a Scarpią Scott Hendricks. Niechęć do muzyki pewnie Ci minie, kiedy upał odpuści, co ma nastąpić w weekend. Ja mam jeszcze prawie 3 miesiące do urlopu, co budzi zasadniczą wątpliwość, czy doczekam.Ale jeśli już, to będzie ... być może równie gorąco jak u nas. A Rosjan nie skazywałabym tylko na ich rodzimy repertuar. pewnie nie miałaś siły posłuchać Skorokhdova (ten to ma nazwisko!), ale facet jest lepszy w lekkim Verdim i w Donizettim niż we własnym repertuarze.
OdpowiedzUsuńPrzeszłam na życie nocne. O wiele lepiej. Na lubię upałów latem
OdpowiedzUsuńkiedy muszę być w mieście. Dziś rano znalazłam taki wywiad, którego udzieliła Netrebko 1 kanałowi niemieckiej telewizji. http://mediathek.daserste.de/sendungen_a-z/431902_ttt-titel-thesen-temperamente/16330550_anna-netrebko-im-interview
Czekam na jej Verdiego i na pewno go sobie kupię.
I czekam na Nos Szostakowicza, w którym śpiewa Skorokhodov, ale to repertuar rosyjski. Posłucham go dziś w nocy. Co za diabeł każe nam pisać rosyjskie nazwiska po angielsku? Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tak napisanego Szostakowicza, nie wiedziałam o kogo chodzi. Z innej beczki - czy znasz taki wywiad Pappano dla The Independent o kondycji fizycznej śpiewaków z nazwiskami?
Właśnie sprawdziłam Skorokhodova. Nie śpiewa w Nosie. Jego jedyne "gastrole" w tym roku, to Jolanta Czajkowskiego w TWON. Pójdę, bo to pierwsza koprodukcja z Met. Od dziś sprzedają bilety.
OdpowiedzUsuńja już dziś byłam w TWON (poświęcenie moje nie zna granic) i mam bilety na Jolantę (chyba najdroższe w sezonie) , Lohengrina (Bartmiński, może być różnie, ale mimo to...) i oczywiście koncert Kurzak i Kwietnia. Z transliteracją nazwisk rosyjskich jest rzeczywiście kłopot. Ja przyjęłam zasadę , że te , które utrwaliły się w świadomości w wersji polskiej przytaczam zgodnie z tradycją, bardziej współczesne po angielsku. To wygląda w naszych oczach pokracznie, ale skoro sami artyści tak chcą być zapisywani (a chcą), nie mnie ich poprawiać. Dzięki za link do Anny , obejrzę wieczorem. Nie znam wywiadu z Pappano, słyszałam , że wywołał w środowisku duże poruszenie. Jest gdzieś do złapania?
OdpowiedzUsuńhttp://www.independent.co.uk/arts-entertainment/classical/news/song-and-dance-at-opera-as-director-sir-antonio-pappano-lays-into-underperforming-stars-8533125.html
OdpowiedzUsuńTu jest Pappano, ale warto też poczytać Fabia Luisiego i dwie mezzo z Met:
http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/03/two-big-mezzos-respond-to-maestros-pappano-and-luisi.html
http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/03/only-on-slipped-disc-the-mets-conductor-responds-to-antonio-pappanos-singer-outburst.html
Ja pocztałam też co zwyczajni ludzie myślą na ten temat. To jest dyskusja pod tymi tekstami. Bilet na Jolantę mam chęć kupić online
Ucieszyłam się, że Polacy dają radę (a propos nowego wpisu), tylko szkoda, że trzeba do nich jeździć do Wiednia :(
Czyżby "Alexander Tsfasman" był tak niemiłosiernie przekręconym "Aleksandrem Tansmanem"??!
OdpowiedzUsuńObejrzałam kilka fragmentów Requiem z Verbier a propos wpisu Villazona o Beczale. To prawda, pan Piotr śpiewa pięknie, nośnie, bezwysiłkowo (w ogóle świetna realizacja dźwiękowa transmisji),ale co z interpretacją? Ja w ogóle nie słyszę (zwłaszcza w Ingemisco, które ma tak wyrazistą emocjonalnie treść) np. dynamicznego cieniowania czy operowania barwą...