niedziela, 22 września 2013

Było falsecistów wielu - Fagioli, Jaroussky i Hansen

 

Ale chyba nigdy aż tak wielu, jak dziś. Moda na wystawianie oper barokowych i panujący w ich inscenizacjach realizm seksualny wywołały popyt, a więc zgodnie z zasadami rynkowymi podaż zrealizowała się sama. I, jak to zazwyczaj bywa, w nadmiarze. Liczebność znanych i aspirujących do tej pozycji falsecistów zaczyna powoli dorównywać sopranom, a to już zjawisko zdumiewające. Niestety ilość nie przechodzi w jakość. A ponieważ rynek płytowy (przynajmniej w klasyce)wbrew ponurym przepowiedniom ma się zupełnie nieźle, każda szanująca się wytwórnia płytowa musi mieć co najmniej jednego „swego” falsecistę. W tym roku , na przełomie lata i jesieni małe i duże firmy zasypały nas przeróżnymi recitalami i zupełnie przypadkowo do moich rąk niemal jednocześnie trafiły trzy nagrane przez cienkogłosych panów. Moje zastrzeżenia co do sensu samego zjawiska pozostały w mocy, bo zmuszanie aparatu głosowego do produkcji dźwięku tak sztucznego nadal uważam za niemal równie bezsensowne, co niegdyś  masową produkcję kastratów. Dzisiejsi falseciści nie są już na szczęście ofiarami praktyk tak przerażających i odrażających, rodzi się jednak pytanie  - po co? Czy nie lepiej role pisane dla kastratów powierzać kobietom, jak to robił Handel gdy nie miał do dyspozycji śpiewaka na odpowiednim poziomie? Zwłaszcza, że niestety siłą rzeczy kariery panów uprzejmie nazywanych kontratenorami trwają zazwyczaj niezbyt długo – jesteśmy świadkami zmierzchu możliwości znakomitych całkiem niedawno Andreasa Scholla czy Davida Danielsa. Tak czy inaczej płyty przesłuchałam sumiennie i przynajmniej dwie z nich dostarczyły mi więcej przyjemności, niż się spodziewałam. Zacznę jednak od debiutanta, Davida Hansena i krążka Rivals: Arias for Farinelli & Co . Nie jest to żaden koncept album, tylko mieszanka nieco zapomnianych już, a przeżywających pewien renesans dzięki takim produkcjom arii Vinciego, Leo, Bononciniego i Broschiego. Z okładki patrzy na nas urodziwy młodzieniec o przenikliwym spojrzeniu nieprawdopodobnie niebieskich oczu. Głos zaś, określony jako „laserowy” zdecydowanie nie jest w moim typie, stanowi wręcz jego przeciwieństwo – jasny, ostry, przenikliwy. Za to technika wokalna u człowieka w tym wieku wydaje się być bez zarzutu. I tu konieczny wtręt. Jakieś pół roku temu Najwyższy Autorytet Operowy (bez ironii) w naszym kraju przy okazji „Rodelindy” na Opera Rara precyzyjnie ocenił kilku współczesnych falsecistów i przekonałam się przy tej okazji, że podoba mi się dokładnie to, co niedobre, nieprawidłowe i niewłaściwe z punktu widzenia profesjonalisty. Nie pierwszy raz … Fakt, że błąd ten dzieli ze mną legion słuchaczy nie powinien mnie pocieszać, ale cóż zrobić – mimo wszystko czuję się trochę pewniej wiedząc o tym. A wyznanie to uczyniłam, aby płynnie przejść od pięknego Australijczyka , który mi się nie podoba, więc zapewne jest świetny do śpiewaka, który uwiódł swoim głosem rzesze słuchaczy, a przez p. Kamińskiego oceniony został niezwykle surowo. Cykl Opera Rara nigdy na brak frekwencji nie narzekał , ale tym razem spora część publiczności zamiejscowej zeznawała zgodnie, że przywabił ją Franco Fagioli , artysta, który podbił mnóstwo serc występem w „Artaserse” . Dokonał wtedy sztuki nie lada – mając obok siebie czterech kolegów falsecistów , w tym dwóch znacznie sławniejszych wygrał ten swoisty pojedynek w opinii większości widzów i słuchaczy. Bywa Fagioli porównywany do Cecilii Bartoli, z która łączy go podobny temperament wykonawczy – zaangażowanie do granic śmieszności, minki, przytupy, kołysanie w rytm muzyki. Ale, w przeciwieństwie do włoskiej divy granic tych nie przekracza, bo w jego sposobie przekazywania muzyki nie ma (być może jeszcze, takie objawy z wiekiem się nasilają – jak u niej właśnie) szarży. Jego płyta nosi tytuł „Arias for Caffarelli” , co oczywiście znaczy, że zgodnie z obecną modą ma być hołdem dla barokowego giganta. Wybór patrona musiał być spowodowany kwestiami czysto muzycznymi, bo Caffarelli był podobno gwiazdorem wyjątkowo, nawet jak na kastrata (a został nim, proszę sobie wyobrazić … z własnej woli podejmując to niesłychane ryzyko utraty życia) nieznośnym. Ale, jak z opisów wiemy, miał  niesamowite możliwości wokalne. Franco Fagioli na szczęście dla siebie ma naturalne ograniczenia, ale jak na falsecistę brzmi zupełnie przyjemnie. Jego głos jest dość zaokrąglony , pełny , co nieczęsto się w tym rejestrze zdarza. Możliwości techniczne , na moje ucho wydają się nie posiadać żadnych ograniczeń – te niesamowite kaskady ozdobników produkowanych na jednym oddechu są zadziwiające. Właśnie dlatego Fagioli szczególnie dobrze sprawdza się śpiewając typowo barokowe arie di bravura, w których jego temperament realizuje się najlepiej. Moją uwagę przykuła jednak na tej płycie aria w nastroju kontemplacyjnym – fragment „Adriano In Siria”. Głównym autorem  zachwytu jest tu jednak Pergolesi, piszący bardzo prosto, ale w sposób trafiający  do serca. Fagioli tylko mu pomaga. I tak właśnie być powinno! Warto jeszcze wymienić akompaniujący soliście rewelacyjnie zespół Il Pomo d’Oro i jego szefa , Riccardo Minassi.
Kolejną i ostatnią płytę nagrał artysta znany i szaleńczo popularny nie tylko w Polsce. Słodycz jego głosu , rozpoznawalnego od pierwszych dźwięków (co się w jego fachu nieczęsto zdarza) zachwyca całe rzesze melomanów  i melomanek. Wiecie już zapewne, że piszę o jedynym i niepowtarzalnym Philippe Jarousskym, który doczekał się u nas pieszczotliwego spolszczenia „Żaruś” , co zawsze jest wyrazem uznania i miłości publiki. On, w przeciwieństwie do swego poprzednika najlepiej prezentuje się w melodiach o niespiesznym rytmie, nadając im  klimat nawet nie tyle lamentu co słodkiej właśnie melancholii. Kiedy mamy do dyspozycji także wizję i przed sobą tego dorosłego chłopca o wielkich, wilgotnych oczętach – nic, tylko się rozczulić. Przyznaję, że nawet mnie, nieszczególnie na falsetowe uroki  wrażliwą nowa płyta Jaroussky’ego zatytułowana „Farinelli.Porpora Arias” zauroczyła. Ma te same zalety, które znamy z poprzednich krążków i licznych koncertów (wyjąwszy te z Arpeggiatą, których szanujący się fan baroku tykać nie powinien). „Angelic voice”  leje się tu cudnie obojętnie właściwie którą arię wykonuje. Jaroussky ma poza tym tę zasadniczą zaletę, że doskonale przekazując emocje w muzyce zawarte nie popada zazwyczaj w pułapkę przesady. To się za często zdarza jego wokalnej partnerce, Cecilii Bartoli. Na tej płycie mamy bowiem rewanż za gościnny występ Jarousskyego na krążku „Mission” i Bartoli towarzyszy mu w dwóch duetach. Ich głosy świetnie do siebie pasują , stapiając się dają brzmienie pięknie nasycone, zaś obecność Philippe’a tonuje chyba temperament superdivy. Żeby zaś podsumować ten tekst nie odmówię sobie, oczywiście wyłącznie we własnym imieniu przyznać nagrody i ogłosić „ … and the winner is Philippe Jaroussky”.
W linkach, poza wizytówkami omawianych płyt są drobne niespodzianki. Zwłaszcza Fagiolego nie spodziewałam się ujrzeć i usłyszeć w takiej wersji.

34 komentarze:

  1. A ja uwielbiam Jaroussky'ego za jego miłość do śpiewania, którą słyszę w każdym dźwięku. I prawdę mówiąc niewiele mnie obchodzą opinie specjalistów. Arpeggiata jest zespołem popularnym, ale i popularyzatorskim i chwała jej za to. Moja przyjaciółka, która nie słuchała ani opery, ani instrumentalnej muzyki, z zachwytem wysłuchała kiedyś ich koncertu w mezzo, kupiła sobie płytę, a teraz edukuje się dalej. Po to jest Arpeggiata. Widziałam "Artaserse", choć nie przepadam za operami barokowymi, właśnie ze względu na kontratenorów. Śpiewali fantastycznie, choć wyglądali już niekoniecznie. Bardzo dziękuję za ten wpis. Na pewno skłonił mnie do zwrócenia baczniejszej uwagi na Franco Faggiolego. Zwłaszcza, że kariera kontratenorów trwa tak krótko. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mam, że nie lubię kontratenorów. Po prostu "organicznie" nie trawię tego sztucznego głosu, który tak lubią i promują Francuzi. Tak mam i nic na to nie poradzę. Jarroussky'ego Francuzom udało się bardzo skutecznie "wmówić" reszcie świata, to fakt. Trudno mi już zliczyć który to już raz "uroczy Żaruś" jest "artystą miesiąca" telewizyjnej stacji Mezzo. Ale chyba częściej od Natalie Dessay. Tak myślę.
    To wszystko nie zmienia faktu, że dziękuję Papagenie za ciekawe omówienie kontratenorowych nowości płytowych. Gdyby mi już kazano któregoś słuchać po grośbą tortur to zdecydowanie wybrałbym Franco Fagioli'ego. Nie wiem czy on przypomina Bartoli. Chyba nie, bo już coś bym wyczuł (ja, niestety, Bartoli nie cenię i nie lubię odkąd ją usłyszałem w dzieciństwie, a było to nagranie "Cyrlika", potem już było dla mnie coraz gorzej i dziwniej wraz z rosnącą sławą C.B. Ale, jak na kontratenora, brzmi całkiem znośnie i muzykalnie. I wirtuozowsko. Bo jak już mam się katować kontratenorowym śpiewem to niech chociaż mu to zaimponuje jakimiś fajerwerkami. Sorry za ten przekorny wtręt, ale jakoś tak przy niedzieli... Robert.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ponieważ połowę nazwy "kontratenor" zajmuje owo magiczne słowo "tenor", z chęcią słucham czasami i kontratenorów, a Żarusia lubię szczególnie za tę jego chłopięcość, niewymuszoność i ciepło osobowości. W Mezzo jest go rzeczywiście dużo, ale chyba nie dziwi, że Francuzi lansują swojego artystę, wszak to za pieniądze francuskich podatników kanał funkcjonuje. Do koncertu z Arpeggiatą nie wracam zbyt chętnie, wolę "prawdziwy" barok - np. występ Jarousskiego ze Spinosim czy z Ensemble Artaserse. Ostrości i mechaniczności śpiewu wielu kontratenorów nie lubię, dlatego przypadł mi do gustu niedawno widziany w "Solomonie" pod McCreeshem Iestyn Davies - gładki i szlachetnie brzmiący. Fagioliego chętnie posłucham, zachęcona przez Papagenę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Joanna: Pod warunkiem, że się wie , czym jest Arpeggiata i nie uważa jej za wzorzec barokowego wykonawstwa. Rozerwać się zawsze można według własnego gustu i nic nikomu do tego. Z tym, że całkiem sporo osób niestety uważa Arpeggiatę za ten wzorzec, na takiej samej zasadzie, jak nieświadomi fani kochają Il Divo czy Bocellego. Rzadko sie zdarza, żeby tego typu wykonawcy zaprowadzili słuchacza nieco głębiej, choc pewnie się zdarza. Nie mam nic przeciwko tego typu produkcjom ani ich fanom - tym bardziej - grunt, żeby tych rzeczy ze sobą nie mylić.
    Robert: Gratuluję recenzji z "Lucii" (Alfredo Germont to Ty, prawda? pamiętam jeszcze ze śp. Trubadura"). Też miałam z falsecistami tak jak Ty, dopóki Bejun Mehta nie podbił moich uszu. Teraz od czasu do czasu, byle nie za często słucham niektórych przez nikogo nieprzymuszana. Sprawy całej z Żarusiem jako facet nie zrozumiesz. On bezbłędnie budzi instynkty opiekuńcze (erotyczne byłyby w tym przypadku bezcelowe), a temu niewiele kobiet skutecznie się opiera... Mnie zaś nadmiar piritechniki drażni, tak mam.
    Donna del lago: No właśnie , Jaroussky jest milutki, cieplutki i taki żarliwy ... To lubimy, prawda? No i "kantów" w jego głosie nieco mniej, niż u większości kolegów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubimy, a owszem, ale jednakowoż nie w przesadnych dawkach i wyłącznie w połączeniu z drugą stroną medalu, czyli z wspomnianym przez Ciebie w innym miejscu aspektem, który nazwałaś "tygrysem" (z oczywistych względów u kontratenorów z tym raczej krucho). Taka mieszanka jest dopiero piorunująca!
      A Robertowi też gratuluję recenzji Łucji, od razu poznałam, że Alfredo to "nasz" Robert i też pamiętam Alfreda z "Trubadura". I śledziłam, trzymając kciuki, jego polemikę z Panem Dodkiem.

      Usuń
  5. Donno, tylko Jonas jest Jonasem, nie mieszajmy w to biednych falsecistów. Tygrysem bywa za to Sarah Connolly, którą uwielbiam. Ona jest bardziej zdobywcza niż wiekszość z nich .Bywa też tygrysicą. Chyba nikt się nie dziwił, że w ostatnim "Ringu" z ROH Wotan Terfela nie dał rady takiej kobiecie jak jej Fricka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydaje mi się że nie mieszam Jonasa do falsecistów, chciałam tylko powiedzieć, że u każdego śpiewaka, o każdym typie głosu, a więc i u falsecistów, szukam możliwie najszerszego spektrum środków wokalnych i wyrazowych jakimi się posługuje - żeby nie tylko miauczeli jak kotki, ale też zaryczeli jak tygrys, skoro już jesteśmy przy tego rodzaju metaforyce. A ten tygrys to po prostu określenie, jakiego użyłaś odnośnie J.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się że nie mieszam Jonasa do falsecistów, chciałam tylko powiedzieć, że u każdego śpiewaka, o każdym typie głosu, a więc i u falsecistów, szukam możliwie najszerszego spektrum środków wokalnych i wyrazowych jakimi się posługuje - żeby nie tylko miauczeli jak kotki, ale też zaryczeli jak tygrys, skoro już jesteśmy przy tego rodzaju metaforyce. A ten tygrys to po prostu określenie, jakiego użyłaś odnośnie J.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wydaje mi się że nie mieszam Jonasa do falsecistów, chciałam tylko powiedzieć, że u każdego śpiewaka, o każdym typie głosu, a więc i u falsecistów, szukam możliwie najszerszego spektrum środków wokalnych i wyrazowych jakimi się posługuje - żeby nie tylko miauczeli jak kotki, ale też zaryczeli jak tygrys, skoro już jesteśmy przy tego rodzaju metaforyce. A ten tygrys to po prostu określenie, jakiego użyłaś odnośnie J.

    OdpowiedzUsuń
  9. http://www.3sat.de/mediathek/?mode=play&obj=38188
    To jest adres, pod którym można obejrzeć cały film "Jonas Kaufmann - Mein Verdi"
    Papageno, ja nie słucham Arpeggiaty, ale będę się upierać, że jako popularyzator jest OK. Kto zechce, wysłucha prawdziwego Monteverdiego i zobaczy różnicę, a kto lubi to, co robi Arpeggiata i Pluhar, zostanie przy tym. Kontratenor to jest wykonawca bardzo specyficzny. Może śpiewać tylko w operach Haendla czy Vivaldiego, w Apollu i Hiacyncie (to jest opera, w której po raz pierwszy zetknęłam się z takim głosem), bo nie słyszałam, żeby współcześnie ktoś coś pisał dla kontratenorów. Jarousky'ego lubię za to, że śpiewanie sprawia mu przyjemność. Ja to słyszę.

    OdpowiedzUsuń
  10. A jednak nie tylko. Jaroussky nagrał płytę "Opium" z pieśniami francuskimi, wśród autorów Faure, Debussy, Franck, Saint-Saens. Bardzo interesująca rzecz, chociaż niewątpliwie nie dla wszystkich.A widziałaś jego zeszłoroczny koncert z Lemieux? Zespół towarzyszący "ugotował się" ze śmiechu, takie rzeczy wyczyniali we dwójkę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie mam Opium i od marca nie mam telewizora. Telewizor może będę miała, ale jeszcze się nie zdecydowałam. Kontratenorzy często adaptują utwory sopranowe, ale może są to jakieś rarytasy, zupełnie mi nieznane. Posłucham płyty, bo raczej kupować jej nie będę. Aż tak bardzo za kontratenorami nie przepadam, żebym ich miała kolekcjonować! Przed chwilą usiłowałam sobie wyobrazić jak by wyhlądał Giulio Cesare gdyby zamiast Bejuna Mehty śpiewała kobieta. Według mnie - gorzej. Wstałam przed chwilą. bo nocą słuchałam Oniegina z Met. Jeszcze nie wiem na jakim świecie żyję, bo ta różnica czasu jest zabójcza, ale Netrebko chyba przeszła siebie, a Kuda Kuda w wykonaniu Beczały też mnie wzruszyło. Spróbuję sobie wszystko poukładać w głowie. Wieczorem napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  12. I ten wstrętny Gergiew poprowadził orkiestrę wspaniale

    OdpowiedzUsuń
  13. Joanno, czyżbys nie widziała "Giulio Cesare" z Glyndenbourne (wersja "bollywoodzka") z Sarah Connolly w tytułowej roli? Ona jest najlepszym Cezarem jakiego widziałam i słyszałam, testosteronu ma więcej niż 3 kontratenorów razem wziętych, nadto jeszcze wdzięk, głos i technikę. Ja też słuchałam "Oniegina", ale mnie nie Beczała interesował, ale Kwiecień.Większą recenzję planuję popełnić po transmisji kinowej, ale wieczorem chętnie podyskutuję o nocnych przeżyciach. Zaś gdybyś miała ochotę na tego Żarusia z Lemieux , to jest na Rutrackerze.

    OdpowiedzUsuń
  14. Mnie się też bardzo podoba "Julek" z Glyndenbourne. Wszyscy są tam na swoim miejscu, oczywiście, od Cleopatry trudno oderwać oczy :-) To chyba najlepsza wydana wersja wizualna.
    Ale Ewa Podleś też była wspaniałym Giulio Cesarem. Niestety, nasza contralto assoluto nigdy nie miała szczęścia do komercyjnego wymiaru kariery. Możemy się chyba cieszyć tylko nagraniami transmisji radiowych z Toronto czy San Diego. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Co do oczu - zgoda, uszy bywały bardziej dopieszczane , ale i tak OK. Pamiętam Danielle jeszcze jako Barbarinę, cudna była. Ale w tym "Julu" do łez mnie śmieszył Rachid Ben Abdeslam .A propos p. Podleś - na Parterre Box ktoś złożył jedynej udzielajacej sie tam aktywnie Polce gratulacje suponując, że musi być dumna z naszych w Onieginie. I dodając, że gdyby Łariną była Podleś , to szczęście osiągnęłoby zenit. A co do Podleś i mediów - sprawa chyba jest nieco bardziej skomplikowana. Ona ma twardy , zdecydowany charakter i nikomu , żadnej firmie nie pozwoliłaby mówić sobie co i jak ma robić. Słusznie! Ale o to rozbiła się jej medialna kariera, np. z Deccą nawet nie chciała rozmawiać.A i tak jako jedyna polska spiewaczka dopracowała się kultu i rzesz wyznawców (do których oczywiście należę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko racja co piszesz o Podleś. Chciałem tylko nadmienić, że, z powodu braku tej szeroko rozumianej medialności nie możemy się dzisiaj cieszyć jakimś DVD-BR z np. J. Cezarem z Podleś. Możemy się wprawdzie pocieszyć wspaniałą Kornelią, ale to przedstawienie z Barcelony jest jednakowoż okropne. Robert.

      Usuń
  17. Ależ widziałam! Sarah jest fantastyczna jako Giulio Cesare! I kiedy w nelsonowskim mundurze śpiewa Rule Britannia podczas ostatniej nocy Promsów. Oczywiście wszystko mi się pomyliło - myślałam o Rachidzie Ben Abdeslamie, który i w G i w Met śpiewał Nirena, a napisałam Bejun Mehta, który też jest kontratenorem i rzeczywiście
    śpiewał Juliusza C. Mogę to złożyć tylko na karb niedospania i zarwania nocy, albo też osielstwa własnego, ktłóre każe mi szybciej pisać niż myśleć. Sarah nie ma konkurencji, o czym zresztą napisałam na moim blogu.
    Jaroussky'ego pewnie sobie kiedyś sciągnę. Przypomniałam sobie (oglądając Opium w Amazonie), że parę lat temu słyszałam recital pieśni francuskich PJ na festiwalu w Verbier. Wspaniale, Zapamiętałam też fantastycznego akompaniatora, który też towarzyszy PJ na płycie. Przypomniałam też sobie, że jest współczesna opera z partią kontratenorową, napisaną specjalnie dla Mehty - Written on Skin, Benjamina.
    Wczorajszy Oniegin podobał mi się częściowo. Świetna Netrebko zwłaszcza w scenie pisania listu, doktórej dodała własną wizję Tatiany i w III akcie, Beczała zaśpiewał dobrze i wzruszająco Kuda, Kuda, Gergiew poprowadził orkiestrę momentami może zbyt pompatycznie, ale mnie się to podobało, Oniegin - z nim mam największy kłopot: za dużo wiem od Ciebie o Kwietniu i dlatego go usprawiedliwiam. Jednak scena odpowiedzi na list Tatiany wydała mi się nie do końca wiarygodna (o ileż lepsza była w Czerniakowie z Teatru Bolszoj), ale w III akcie ten żebrzący o uczucie Oniegin podobał mi się. .

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie usprawiedliwiaj Mariusza, on tego nie wymaga.Wydaje mi się , że to jest kwestia koncepcji reżyserskiej (utwierdziłam się w tym przekonaniu oglądając wideo tego fragmentu wrzucone do sieci przez Met), w której Oniegin nie jest żadnym zimnym draniem, tylko właściwie sympatycznym facetem trochę przytłoczonym przez okoliczności.On jest tu wyraźnie zakłopotany , nie chce wcale Tatiany urazić. Szkoda, bo Oniegin na początku powinien wiać lodem - MK przecież to potrafi. Potrafi zagrać wszystko, ale jeżeli reżyserka tak mu rolę ustawiła, to nie może grą wyrażać jednego, a śpiewać czegoś innego. Ale wokalnie nie do końca był w formie, męczy go alergia.Myślę , że na transmisję się zepnie i będzie OK.. Netrebko świetna. Beczała - czy ja jestem jedyną osobą w kosmosie , która słyszy u niego wyraźne problemy z górą? On tez, podobnie jak Anna ostatnio przytył i na romantycznego poetę nie wygląda. I na dodatek nie lubię samej postaci Leńskiego, ale dlaczego - to już dłużej wyłożę przy recenzji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteś "sama w kosmosie". Problemy z "górą" (mniejsze lub większe) Baczała miał odkąd ja go pamiętam. Pewnie dlatego, że jego śpiew to jednak przede wszystkim wynik ogromnej sily woli i pracowitości. On po prostu wysokie dzwięki musiał "stworzyć". Tak myślę. Robert.

      Usuń
    2. Papageno, przeczytałam oświadczenie Gelba (nie w sprawie Putina i Czajkowskiego) dotyczące rezyserii. Właściwie jej nie było. Trzeba by było premierę spostponować i kazać ją wyreżyserować komuś, kto ma czas i koncepcję. Ale cały Nowy Jork był zalepiony Netrenbko i Kwietniem (tym pięknym zdjęciem z III aktu), bilety sprzedane, sama rozumiesz. Beczała zawsze miał słabą górę, ale nadrabia to "ogromną siłą woli i pracowitością", jak napisał Robert. Mnie się ostatnia aria Leńskiego bardzo podobała. Nie wiem jak to wygląda koncepcyjnie, ale wokalnie, chapeau bas! Też nie lubię Leńskiego. Kiedyś, jako uczennica, nawet się cieszyłam, że Oniegin go zabił, i że już będzie od niego spokój do końca poematu! Drugą parą są w Onieginie Mattei i Popławska, a Leńskiego śpiewa Villazon. Hmmm...

      Usuń
    3. To się cieszę, samemu smutno i nudno. Ale właśnie w "Kuda, kuda" głos Beczały w górze nieprzyjemnie zaskrzeczał. Poza tym mam ten problem, że barwa jego głosu nieszczególnie mi odpowiada. Jako Leński ostatnio niezły był Korchak, także Kaiser.Zaglądałaś na FB Beczały? Zemdliło mnie na widok zdjęcia z bukietem od prezydenta ....

      Usuń
    4. Muszę powiedzieć, że mnie się bardzo podobała kiedyś aria Leńskiego w interpretacji Ramona Vargasa ( i na moje ucho niezła wymowa rosyjska). To chyba była jakaś transmisja z Met (ze zmanierowaną, jak zwykle, Fleming w roli Tatjany) I, szczerze mówiąc, duże wrażenie ( a rzadko mi się to zdarza w przypadku Rolanda) zrobił na mnie Villazon w "E. Onieginie" w Berlinie.
      Jeśli idzie o Kwietnia to nie mam przesadnego doświadczenia z jego Onieginami, ale ogromnie mi się podobało w Paryżu przedstawienie Czerniakowa z jego właśnie udziałem. Robert.

      Usuń
    5. Zgadzam sie w obu wypadkach. Tyle,że Vargas dziś to już nie to, ale ciągle klasa. Villazon zawsze był dobrym Leńskim, nawet w tej produkcji. Ten Oniegin z :Bolszoj to pierwszy Tcherniakov z którym się zetknęłam i wtedy nie wiedziałam jeszcze, że on tak samo robi prawie wszystko. Wtedy zrobił na mnie duże wrażenie, Oniegin jako ofiara opresyjnego społeczeństwa. No i Kwiecień był wspaniały.

      Usuń
    6. Dokładnie. Ja też później byłem bardzo rozczarowany pracami Tcherniakova...Z małym wyjątkiem: podobał mi się jeszcze jego "Makbet" z Urmaną. Robert.

      Usuń
    7. A widziałeś "Legendę o niewidzialnym grodzie Kiteżu i dziewicy Fiewronii" z Amsterdamu? Jeśli nie , to obejrzyj koniecznie, to jest fantastycznie piękne pod każdym względem. Tcherniakov (są pewne znaki charakterystyczne), ale zupełnie niezwykły. Juz sie boję, co on z biedną "Traviatą" zrobi - w zamtuzie przy stole posadzi? No i ta obsada, nie wiem, czy w grudniu sie skuszę.

      Usuń
    8. Chętnie obejrzę "Legendę". Obsadzie "Traviaty" to ja przede wszystkim współczuję. Nie wiem kim trzeba być, żeby zaśpiewać taką rolę w "paszczy lwa" i nie być na dodatek Włoszką. A Damrau ma taki rodzaj głosu i taki jego kolor, który chyba Włochom nie w smak jeśli idzie o Violettę. No, ale jej wybór i decyzja. Zobaczymy. Robert.

      Usuń
  19. Tak myślałam Papageno,że nie do końca jesteś zadowolona z nowojorskiego Oniegina.Ja po tych wszyskich "nerwach' odetchnęłam jak tylko MK dał głos.
    Uważam,że był świetny[ciekawa jestem w których momentach słyszałaś brak formy] i jak nigdy podobał mi się w "Wy mnie pisali.."Uważam,że robienie potwora z Oniegina za reakcję na list egzaltowanego dziewczęcia,które poznał dzień wcześniej jest conajmniej bezpodstawne i nieuzasadnione psychologicznie.
    Dziewczyna zakochała się się od pierwszego wejrzenia,bezsenna noc rozbuchała emocje,wyznała uczucie-tak bywa.Co ma zrobić facet,który poznał ją dzień wcześniej,zamienił kilka słów i jej nie uwodził przecież.Ma oświadczyć się, udawać uczucie?.Zareagował dyplomatycznie- nie nadaje się do małzeństwa itp, nawet zadeklarował uczucie braterskie.To jak postępował potem,na balu to inna sprawa.Moim zdaniem to wszystko świetnie oddał MK i pamiętam jak kiedyś mówił ,że tak rozumie tę postać.Oniegin to nie aż taki zimny drań.
    Nareszcie też w finale usłyszałąm prawdziwy duet Tatiany i Oniegina[ Netrebko była świetna] i uwierzyłam,że "szczęście było tak blisko.."Halina

    OdpowiedzUsuń
  20. Słyszałam kilkakrotnie nadmierne napięcie i ciśnięcie głosu.Zawsze się to Kwietniowi zdarzało, ale nie w Onieginie, to rola, która w jego głosie leży jak rękawiczka.I to nie to, że Oniegina chciałabym widzieć jako potwora. Jasne, że jego zniecierpliwienie jest usprawiedliwione, tyle że on jednak powinien być nieco znudzonym dandy. W związku z tym Tatiana, którą on widzi właśnie jako rozhisteryzowaną pannę ( nie do końca tak jest, dla niej to jednak miłość na całe życie) tym bardziej go drażni. A z tą reakcją ... Nie ma nic bardziej upokarzającego niż deklaracja braterskich uczuć w odpowiedzi na miłosne wyznanie.Poza tym, on ją jednak poucza w tonie dość nieprzyjemnym. A i na końcu okazuje się świnią, a nie przyjacielem.Po takim wyznaniu Gremina usiłuje mu odbić Tatianę , którą on biezumno lubit".Swoją drogą, gdzie oni znaleźli tego koszmarnego Tanovitskiego , ja bym go w gminnym niemieckim teatrzyku nie zatrudniła, a co dopiero w Met! Halino, te wszystkie nasze dywagacje mogą nie mieć sensu, bo obie sądzimy po strzępach i zdjęciach, pogadamy po 5.10. Powiem Ci tylko, że mnie też to "szczastie było tak wazmożno, tak blisko" rozkłada na łopatki, także tym razem. Potwierdza sie niegdysiejsza uwaga Roberta o kiepskiej dykcji Netrebko - rosyjski Mk był lepszy niż jej. Ale wokalnie - wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
  21. Oj,Papageno nie wytrzymam do 5-ego.Jeszcze raz dochodzę do wniosku,że transmisja radiowa ,pod warunkiem dobrej jakości i świetnego wykonania jest nie do przecenienia.Naturalnie w połączeniu z widzianym całym przedstawieniem -przedtem lub potem, tak to odbieram .Nie rozprasza nas nic,pozostaje tylko muzyka i śpiew-no i słychać jakby więcej.Także fatalnego faktycznie Gremina o dykcji niektórych nie wspominając].Wracając do I-szego aktu,kto mógł przewidzieć,że to będzie taka wielka miłość,napewno nie Oniegin a co miał poza przyjacielskim uczuciem ofiarować skoro tylko było mu jej żal.Pouczenie aby pochopnie nie wyznawała uczuć dopiero co poznanemu facetowi bo może zostać zraniona było faktycznie niepotrzebne ale prawdziwe.Potem jak wspomniałam było różnie ale nie zgodzę się na jego świniowatość w finale.Doszło do niego,że ją kochał,co stracił i jak może tego nie wyznać i jakoś o nią zawalczyć! To nie cynizm,to sama szczerość i prawda psychologiczna.I na dodatek dowiaduje się,że Tatiana też jeszcze go kocha....Tak myślę.Pozdrawiam,Halina

    OdpowiedzUsuń
  22. Dopiero jak przeczytałam jeszcze raz doszło do mnie,że powinno być "świadomą świniowatość"Naprawdę nie pochwalam odbijania żon mężom i odwrotnie! No chyba,że zachodzą wyjątkowe okoliczności a tutaj takich nie było.Halina

    OdpowiedzUsuń
  23. A dla mnie najlepszym, nazwanym przez ciebie, falsecistą jest David Hansen. Nie dość, że brzmi genialnie, to do tego jest dosyć przystojny. Jego głos jest moim ulubionym, naprawdę.Dla mnie jego głos jest wysublimowany, aksamitny, delikatny, a momentami przenikliwy. A nawet powiedziałbym, że perfekcyjny! Faggioli mi w ogóle nie podchodzi. A co do "Żarusia" to już w ogóle go znieść nie mogę.

    OdpowiedzUsuń
  24. Rzecz gustu. Ja najbardziej lubię Bejuna Mehtę, ale on nową płytę wydaje dopiero w styczniu.

    OdpowiedzUsuń