Nie przerzuciłam
się na modę i post nie dotyczy Versacego. Jego bohaterem jest Giovanni Battista
Pergolesi, a fraternizacja z nim nie wynika z mojej nadmiernej, acz czułej
poufałości. „Gianni” to tytuł opowiadania Roberta Silverberga, które poznałam
za pośrednictwem Przekroju (było to bardzo dawno temu) , potem zamieszczono je
w tomie „Playboy science fiction”. Tak , to fantastyka. Zaczyna się od … wyciągnięcia
bohatera z łoża śmierci i przerzucenia w przyszłość. I wszyscy dopytują się sprawcy
wydarzenia, dlaczego nie ratował Mozarta. Nie będę opowiadać całej fabuły, może
to kiedyś przeczytacie (warto!), ale scena, w której Gianni zapoznaje się z
całą muzyką, którą stworzono po nim wydała mi się wspaniała. W każdym razie ,
ja rozumiem , dlaczego Pergolesi. W ciągu przerażająco krótkiego życia (26 lat
– 1710-1736) stworzył rzeczy tak piękne i tak przejmujące, że do dziś kolejne
pokolenia melomanów przeżywają olśnienia przy pierwszym zetknięciu z tą
twórczością. Bo powiedzcie, czy jest piękniejsze i bardziej trafiające prosto
do serca „Stabat mater” ? Ta sekwencja bywała zaopatrywana w muzykę przez wielu
kompozytorów i niektóre wersje przez uczonych specjalistów są pewnie uznawane
za bardziej wzniosłe czy lepsze. Pewnie , Pergolesi to nie kosmiczny i odległy
w swej doskonałości Bach. Ale do mnie ,
istoty nie tak wyrafinowanej dociera poprzez emocje, a nie mózg. Ta obezwładniająca
słodycz cierpienia , dla baroku typowa u
niego występuje w stopniu przejmującym (pod warunkiem , ze nie mamy do
czynienia z okropna wersją nagraną przez Annę Netrebko i Mariannę Pizzolato pod
Antonio Pappano). Ale nie o męce
chciałam pisać, ale wręcz przeciwnie, o radości. Bo mimo, że miał tak niewiele
czasu, Gianni zdążył też napisać jedno z najbardziej rozkosznych dzieł w całym
operowym gatunku i wywołać nim całkiem poważną wojenkę między francuskimi
buffonistami i antybufonistami. A groźny incydent spowodowała opera , a
właściwie intermezzo, którego wykonanie zabiera czterdzieści kilka minut. Ale , żeby dało odpowiedni skutek musi być
perfekcyjnie, doskonale zagrane i zaśpiewane – lekkie i filuterne, ale nie
wulgarne i prostackie. Ma budzić serdeczny uśmiech, nie zaś głośny rechot. To z
pozoru rzecz nie tak trudna, ale tylko z pozoru. Bo komedia to najtrudniejszy z
gatunków. Proszę sobie wyobrazić, że trafiłam na spektakl doskonale spełniający
te wymagania i zawdzięczam to swoim respondentom, którzy zwrócili moja uwagę na
młodą bułgarską śpiewaczkę Sonię Yonchevą. Poszukując jej nagrań trafiłam na
produkcję „La serva padrona”, która sprawiła mi tyle przyjemności, że chcę się
nią koniecznie podzielić. Zarejestrowano ją 5 lat temu i naprawdę nie wiem, czy
to normalne przedstawienie, czy film bo choć rzecz cala dzieje się w teatrze
publiczności nie widać ani nie słychać jej reakcji. Obserwujemy za to częściej
niż zwykle znakomity zespół „I Barocchisti” i jego szefa Diego Fasolisa (
nieodparcie kojarzy mi się z Fantomasem ze starych filmów). Muzycy biorą udział
w akcji , i to zarówno aktorski jak … wokalny wykazując się bezbłędnym
poczuciem humoru. Nie tylko my mamy Grupę Mo Carta. Na scenie zaś to , co
trzeba : mieszczański domek, w którym rządy wdziękiem i sposobem zawłaszcza
dotychczasowa służąca. Gracja , z jaką czyni to Sonia Yoncheva zupełnie mnie
rozbroiła. Dziewczyna to nie tylko śliczna, ale z doskonałym wyczuciem
proporcji , zabawna, ale niepozbawiona subtelności. I rzeczywiście przed nią
wielka kariera , bo dysponuje też pięknym , ciepłym sopranem , którym posługuje
się z dużą finezją. Przy takiej partnerce weteran Furio Zanasi miał zadanie
ułatwione, bo nietrudno uwierzyć, że tak łatwo uległ jej urokowi. Zaś sam Furio
(che brutto nome, żeby tak zacytować jego bohatera) też ma mnóstwo męskiego
szarmu, poza tym jego giętki baryton dobrze służy muzyce Pergolesiego. Oprócz
tej dwójki na scenie mamy jeszcze 2 postaci buffo, z których tylko jedna –
Vespone – pochodzi z libretta , drugą dodano do towarzystwa. Panowie powinni
być w zasadzie niemi, ale w finale, kiedy świeżo poślubiona para zniknęła już
za kurtyną by zaznać małżeńskiego szczęścia … parodiują swoich państwa wykonując alternatywna wersję finałowego duetu i okazują się być barytonem –
Roberto Carlos Gerboles i falsecistą – Pablo Ariel Bursztyn ( ciekawe
zestawienie imion z nazwiskiem). I
Barocchisti i Diego Fasolis jak zawsze wykazują się wspaniałym temperamentem.
Zamieszczam link do tej perełki – nie lekceważmy drobnych przyjemności, warto
kliknąć.
Pozwalam sobie dopisać świeżutką wiadomość - Sonia Yoncheva zastąpi Aleksandrę Kurzak w grudniowych spektaklach "Rigoletta" w Met i bedzie to jej tamtejszy debiut. Zaszczyt ten podzieli z nią Irina Lungu, rosyjska sopranistka , znana już z "Rigoletta" w Aix-en-Provence.
Pozwalam sobie dopisać świeżutką wiadomość - Sonia Yoncheva zastąpi Aleksandrę Kurzak w grudniowych spektaklach "Rigoletta" w Met i bedzie to jej tamtejszy debiut. Zaszczyt ten podzieli z nią Irina Lungu, rosyjska sopranistka , znana już z "Rigoletta" w Aix-en-Provence.
Papageno, zgodnjie z polecem kliknęłam i zafundowałam sobie wspaniały podwieczorek. Yontscheva świetna, Zanassi takoż, Fasolis i jego orkiestra dobrze sobie radzą, dwóch służacych świetnie się mieści w konwencji. Jednym słowek - bardzo przyjemna niecała godzinka
OdpowiedzUsuńCieszę się, bo dla mnie dobrze (jak tu) wykonany Pergolesi to zawsze jest uczta. Strach pomyśleć, co mógłby napisać,gdyby dane mu było dożyć sędziwego wieku Mozarta - 35 lat...
OdpowiedzUsuń