Prokofiew
musiał być w szampańskim nastroju tworząc, do spółki z przyszłą żoną Mirą
Mendelson „Zaręczyny w klasztorze”. Być może nowa miłość wprawiła go w ten stan
ducha, bo wszystko tu skrzy się dowcipem -
zarówno muzyka, będąca sama w sobie źródłem śmiechu jak tekst libretta.
Powstało ono na kanwie sztuki Richarda B. Sheridana „The Duenna”, co oznacza
ciekawą mieszankę narodowościową: Irlandczyk piszący na temat hiszpański
zainspirował Rosjanina. Co z tego wynikło? Chociażby niezwyczajnie brzmiąca,
ale zabawna nieodparcie zbitka językowa (postaci w trakcie śpiewanego
oczywiście po rosyjsku dialogu żartują sobie ze skomplikowanych, hiszpańskich
nazw miejscowości). Hiszpania wyłaniająca się z tego międzynarodowego kociołka
jest oczywiście mniej więcej na tyle prawdziwa,
ile w np. „Carmen” albo jeszcze mniej, bo przegląda się w krzywym
zwierciadle karykatury. Fabułę mamy tu bowiem czystko farsową a postaci to
tylko „typy”, nie zaś pełnokrwiste charaktery. Wydaje się to jednak w pełni
zamierzone, te ostanie skomplikowałyby
niezmiernie i tak szalenie powikłana intrygę. A ta zawiera wszystko, co
szanująca się farsa mieć powinna: miłość, liczne zamiany osób wraz z
wynikającymi z nich pomyłkami, polowanie na bogatego męża z jednej , a bogatego
zięcia z drugiej strony. I, jak to w tego typu historii to kobiety są siłą
sprawczą wydarzeń, zdecydowanie od swych mężczyzn inteligentniejsze i bardziej
pragmatyczne, co wcale nie wyklucza romantycznych porywów serca.
Zainteresowałam się „Zaręczynami w klasztorze”, bo zwabiła mnie opinia jedynego
w dziejach dwudziestowiecznej opery arcydzieła komedii, która potwierdziła mi
się w pełni. Obejrzałam produkcję stareńką (1998), ale znakomitą,
zarejestrowaną w czasach, kiedy Teatr Maryjski znany był ciągle jeszcze pod
imieniem poprawnego z punktu widzenia radzieckiej propagandy patrona Kirowa.
Był to jednak ten sam organizm, z tym samym szefem o imperialnych ambicjach na
miarę Karajana – Gergievem. Przez 15 lat te ambicje rozrosły się zresztą to
rozmiarów niebywałych, a co gorsza – w dużej części zrealizowały. Jednakże już
wówczas pan Gergiev potrafił zniszczyć obiecującą karierę zbuntowanego (jego
zdaniem) śpiewaka zaś wydatnie pomóc pokornemu pupilowi. Anna Netrebko należała
i nadal należy oczywiście do tych ostatnich i wsparcie, jakie od „cara”
otrzymała wydatnie jej karierę przyspieszyło. Trzeba jednak przyznać, że
przyszła supergwiazda miała jednak wszelkie warunki by Gergievovi zadanie
ułatwić (Gorchakova tez miała, ale się lekkomyślnie naraziła). Zanim przejdę do
zalet wykonawczych kilka słów o
produkcji. Ma ona niewymuszony wdzięk radzieckich komedii z lat
siedemdziesiątych (swoją drogą, nikt pewnie nie przypuszczał, że wydane
współcześnie na DVD będą się cieszyć wielkim powodzeniem w Polsce), ale jest to
w pełni świadomie zastosowana konwencja. Proszę popatrzeć chociażby na
charakteryzację Sergeia Alexashkina brawurowo grającego rolę Mendozy, handlarza
rybkami drugiej świeżości. Albo na Larissę Diadkovą jako Duennę, która dała
tytuł oryginałowi literackiemu. Tych, którzy nie wiedzą , o czym piszę namawiam
do sprawdzenia – w niektórych bibliotekach można te filmy wypożyczyć legalnie i
darmowo! Po tych „Zaręczynach w klasztorze” wiele subtelności spodziewać się
nie należy, ale reżyser Vladislav Pazi ani razu nie przekroczył granicy
pomiędzy śmiechem a rechotem. Czasami tylko nadmiar postaci na scenie męczy
oko, zwłaszcza, że wszystkie one są w ciągłym ruchu a kostiumy mienią się tęczą
barw. Do głównych bohaterów, których i tak mamy sporo Prokofiewowie dołączyli
jeszcze komentujące niektóre wydarzenia maski, zaś realizatorzy od siebie
dorzucili balet. Zespół baletowy Maryjskiego cieszy się zasłużoną estymą, ale
tu stanowi naddatek niekonieczny. Od strony muzycznej rzecz została wykonana
bez zarzutu – począwszy od dyrygenta, który ma dość trudne zadanie zapanowania
nad całym, olbrzymim aparatem wykonawczym. Przy „Wojnie i Pokoju” to pewnie i
tak betka, ale trzeba cesarzowi przyznać, co cesarskie – poprowadził orkiestrę
znakomicie wyraziście z niej wydobywając jej komiczne aspekty. Śpiewaków mamy
tu tak dużo , że trudno wymienić wszystkich, przy niektórych nazwiskach
zatrzymać się jednak trzeba. Podobał mi się Nikolai Gassiev jako pazerny tatuś
Don Jerome , Jurij Shkliar- Don Carlos – grand bardzo przywiązany do etykiety
i Vladimir Vaneev – wiecznie
pijany Padre Augustine. Kwartet kochanków wypadł na ich tle konwencjonalnie, za
co trudno przypisać winę wykonawcom – to po prostu takie role , ale Alexander Gergalov. Jevgenij Akimov, Marianna
Tarasowa i przede wszystkim Anna Netrebko zrobili co się dało. Jednak przede
wszystkim Anna (to chyba pierwszy zarejestrowany jej występ w pełnej operze,
debiutancką Nataszę zapisano później) , 27-letnia, wiotka, urocza, o wdzięku
porcelanowej laleczki. Czy ktoś na widowni słysząc jej głos, świeży, malutki,
jasny mógł podejrzewać, że to materiał na Lady Macbeth?
Nie byłam w stanie obejrzeć całości, mimo mojej sympatii dla Prokofiewa i dla Netrebko. To absolutnie nie jest moja konwencja. Nie lubię takiej opery. Nie lubię też tego komediowego kina z lat 70. Nic nie poradzę, że bardziej mi się podoba Idź i patrz czy Stalker niż Kaukaska branka. Ale pierwsza rejestracja Netrebko pokazuje, że od początku była niezła aktorką. Głosik malutki, to prawda, ale czysty jak kryształ. Pupilka Gergiewa, który, jak się okazało, postawił na dobrego konia. Nie przepadam za facetem, choć doceniam jego charyzmę. Śmieszy mnie to jego kreowanie się na rosyjskiego Karajana, choć w Maryjskim to jest Boh i Car. Szkoda, że nie mogę Ci wysłać zdjęcia, które Placido zamieścił dziś na FB. Jest na nim troje dzieci - Placido, jego siostra i jego kuzyn. Placido jest z nich najstarszy (ma jakieś 8 lat) i bardzo jestem ciekawa co chowa w zaciśniętej pięści.
OdpowiedzUsuńA ja to lubię, byle nie za często.Mnie tu bawi sama muzyka zaś Prokofiew to jest mój faworyt od dawna, ale ciągle znajduję w jego twórczości coś, czego wcześniej nie znałam.Teraz czeka na mnie "Gracz". Gergiev natomiast nie jest dla mnie śmieszny, tylko niebezpieczny. Jeżeli był w stanie zniszczyć taki talent jak Galina Gorchakova, tylko dlatego , że była nie całkiem posłuszna, to może wszystko. I nie ma się z czego śmiać.Kino radzieckie i teraz rosyjskie ma różne oblicza, jedno drugiemu nie przeszkadza. I sama się zastanawiam, czy te filmy (np. "Powrót" czy "Ładunek 200" tak porażają widza wszędzie, czy tylko u nas, Słowian?Zdjęcie pewnie ktoś rozpowszechni w sieci, kwestia czasu.Placido ma już chyba podrośnięte prawnuki, biorąc pod uwagę w jakim wieku został dziadkiem (miał ... 34 lata). A sam musiał być zabawnym dzieciakiem - jako 8 latek to zdaje się mia już niezłą praktykę sceniczną.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Powrót czy Ładunek 200 porażają na całym świecie, a dla nas jest to dodatkowo (dla tych co mają 30+, bo dla młodszych to jest na szczęście temat abstrakcyjny) bardzo bliskie wspomnienie. Kim jest Gergiew było widać na otwarciu Maryjskiego II. I ten Putin, który pogardził lożą prezydencką na korzyść siedzenia w towarzystwie Szczedrina i Plisieckiej... Obrzydliwość. Mam tylko nadzieję, że za parę lat (to może być niestety i za 20)młodzi dyrygenci odsuną Gergieva od świata. Będzie rządził w Petersburgu. I będzie miał na sumieniu nie jedną Gorchakovą. Niestety. To jest straszny system, który ma moc zniszczyć i złamać każdego. Zwłaszcza artystę.
UsuńPlacido okazał się lepszy od mojej koleżanki, która została babcią w wieku 36 lat. Nie wiedziałam o tym!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPlacido ożenił się mając 16 lat z dwa lata starszą dziewczyną. Smarkacz zwiał z domu, zwyczajnie. Potem małżeństwo unieważniono ze względu na wiek pana młodego, ale konsekwencje w postaci syna Jose pozostały. A, że niedaleko ... itd Jose wynik taty powtórzył (nie wiem , w jakich okolicznościach, ale papie raczej trudno było znaleźć kontrargumenty).
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam wywiad z Gheorghiu w "Telegraph". Przerażające. Z jej zdrowiem psychicznym chyba nie jest najlepiej i zastanawiam się (bez złośliwości)czy zawsze tak było, czy dzieje się coraz gorzej.Mam nadzieję, że to tylko mania wielkości, bo sądząc po tekście są inne, smutniejsze możliwości.
Czy to jest wywiad z czerwca tego roku 'I am stupid in love. It infects every bit of me’? Z tego zapamiętałam, że słuchacze muszą się coraz częściej wysilać, żeby usłyszec jej wciąż piękny głos, że poszła z mamą na koncert Michaela Bubble'a i, że powiedziała, że dziś operę się odbiera oczami i nie jest pewna czy Pavarotti i Caballe by się załapali.
OdpowiedzUsuńAle ta unieważniona żona Placido to nie była reżyser Marta?
Przeczytałam Twoją recenzję z Łucji z Grigolo. Gelb go zakontraktował do 2016 roku, bo tenorów nie ma znów tak wielu. Kaufmann i Beczała nie mogą śpiewać w każdej operze i last but not least - publiczność go uwielbia, bo lubi jak tenor jest wysportowanym typem fryzjersko-kelnerskim. Gelb, widać, też. A Grigolo zaśpiewa wszystko, nie ma żadnych zahamowań. Słyszałam w jego wyjonaniu Nessun dorma. Bez komentarza.
Przed chwilą przeczytałam ten wywiad po raz kolejny. Opowieść o tym jaka jest wyjątkowa i co się jej za to należy, że jest celebrytką od dziecka, że nie stosuje żadnych diet i jest zadowolona jak wygląda, wreszcie, że śpiewała dla całej rodziny królewskiej we wszystkich ich zamkach i pałacach, i że NIGDY nie kłamie - bezcenne. Dziennikarka, która zrobiła wywiad wicisnęła z G wszystko. Szkoda, że jeszcze nie było wiadomo o dziecku Kurzak i Alagnii.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zobaczyłam komentarz wywiadu napisany przez Wittgensteinsfoot: Vomit bag anyone?
OdpowiedzUsuńA wywiad jest z lipca. Sorry, czas tak leci
Marta Ornelas Domingo , pani reżyser (ale chyba tylko dzięki omnipotentnemu małżonkowi - beznadziejna jest)to aktualna od czterdziestu kilku lat żona Placida i jego cerber. Jest też mamusią dwóch młodszych potomków maestra: Placido jr i Alvara.Według legendy ten ostatni zaczął się rodzić dokładnie w momencie gdy tatuś dostał telefon od Binga wzywajacy go do Met - na nagłe zastępstwo za Corellego w "Adrianie". I to był debiut Dominga na tych deskach ( u boku Tebaldi).
OdpowiedzUsuńW tym wywiadzie przestraszyło mnie zwłaszcza przeświadczenie Angeli, że to z jej powodu teraz śpiewacy muszą być szczupli i seksowni. Poza bezdenną głupotą, świadczy to jeszcze o nieznajomości własnej dziedziny : czy ona nie słyszała o Annie Moffo na przykład?
Pan Grigolo na szczęście Nessun dorma wykonuje tylko na koncertach, na całą partię się nie porywa. Zaś tenorów lirycznych troszkę jest: Meli czy lansowany przeze mnie maniacko acz bezskutecznie Michael Spyres (biedactwo, niespecjalnie atrakcyjny wizualnie). Nie mówiąc już o Skorokhodovie.
Kaufmann and Domingo explain tenor jokes
OdpowiedzUsuńKaufmann - I think the only reason why there are tenor jokes is that we tenors can handle them well. The baritones can't.
Domingo - Tenors are what the viola players are to the orchestra. Someone has to be a lightning rod.
Kaufmann - There are more baritones. A really good baritone is therefore just about the best of the best. A tenor can be just a voice and nothing else. As a tenor you can have a career that would probably not be possible for a baritone.
Domingo - If Franco Corelli cancelled Tosca, then Carlo Bergonzi, Richard Tucker, Giacomo Aragall, Sándor Kónya and Luciano Pavarotti were ready to stand in. And what about today when Jonas is sick? I couldn't take over any longer. In Verdi and Puccini in fact I see a desert. So you have to be nice to Jonas and treat him very well.
Meli i Spyres, którego widziałam w Ciro, są OK. Skorokhodov też, Gergiev powinien mu pomóc :)
Ale Domingo i Kaufman mają rację - mało jest tenorów, którzy mogą zaśpiewać Verdiego i Pucciniego
Tak tak i Placido ma rację, że dla Jonasa trzeba być dobrym i nieba mu przychylać...
OdpowiedzUsuń