Po raz
kolejny przyszło mi się zastanowić nad dziwną polityką nagraniową Opernhaus
Zurich. Mam wrażenie, że rejestruje się tam wszystkie ważniejsze spektakle, z
tym, że tylko niektóre z zamiarem późniejszego wydania na płytach DVD. Reszta
to tak zwane zapisy techniczne , filmowane ustawioną w sporej odległości jedną
kamerą, z kiepskiej jakości obrazem i niewiele lepszym dźwiękiem. Leżą sobie
one spokojnie gdzieś w archiwach by nagle wyciekać do sieci , zwłaszcza, a
właściwie wyłącznie wtedy, gdy wśród wykonawców spektaklu znajdował się ktoś,
kto później zrobił karierę . Tak było z występami Jonasa Kaufmanna , którego
kreacja w „K W tej sytuacji Massimo
Cavalletti mógł zostać uznany za zrównoważonego Enrica. Ale tylko w tej.
Cavaletti, posiadacz pięknego, nasyconego głosu także miotał się nerwowo i
stroił groźne grymasy uznając to widać za środki aktorskiego wyrazu. Gorzej, że
również wokalnie zachowywał się podobnie pokrzykując i napinając się zupełnie niepotrzebnie. Dla
niego jest jednak nadzieja – dziś, 5 lat później zrobił wyraźne postępy i
pozbył się tej okropnej maniery. W tych okolicznościach umiar i klasa
pozostałej dwójki protagonistów błyszczała jeszcze silniej. Laszlo Polgar nie
był wprawdzie w dobrej formie wokalnej (wydaje mi się, że to już działała
choroba – zmarł w 2010 roku mając 63 lata) , ale jego ciepły bas i piękne frazowanie nadal mogły sprawiać
słuchaczowi przyjemność. Stworzył przy tym zaskakująco sympatyczną jak na
nominalny czarny charakter postać. Elena Mosuc jako Lucia jest właściwie taka
jak była w jako Marguerite w „Fauście” czy Gilda w „Rigoletcie” – bardzo
porządna śpiewaczka , kulturalnie i z powodzeniem realizująca swą partię, choć
do ekscytujących ani jej głos, ani interpretacja nie należały. W tym spektaklu
był to jednak oczywisty walor. Nello Santi poprowadził zurychską orkiestrę
troszkę za szybko i hałaśliwie, choć ten ostatni efekt mógł być wynikiem
nienajlepszego zapisu dźwięku. Tak sobie oglądając tę „Lucię” myślałam też o
tym, jak wiele zależy od indywidualności wykonawców. W „Lucii” madryckiej punkt
kulminacyjny przesunął się na finałową scenę Edgarda (Domingo), w warszawskiej
był tam, gdzie należy, czyli w scenie szaleństwa głównej bohaterki (Kurzak),
zaś w Met całkiem niespodziewanie
konfrontacja Enrica i Lucii (Kwiecień i Netrebko) była w spektaklu
najciekawsza. Być może z nostalgią wspominałabym świetną (chyba współcześnie
najlepszą) pannę Ashton Patrizii Ciofi,
gdyby nie jej Edgardo, którym okazał się … jakże, Vittorio Grigolo. igskinder” była w Internecie grubo wcześniej, niż
zdecydowano się ją (nawet w tej ubogiej wersji) wydać oficjalnie, można też
sobie znaleźć jego pierwszego „Fausta”. Bardzo jestem ciekawa, czy mają też
zapis filmowy (podejrzewam, że mają) jego Księcia Mantui. Ale nie o Kaufmanna
tym razem mi chodzi. Obejrzałam sobie tego typu zapis „Lucii z Lammermoor” z
2008 roku. Moja uwagę ściągnął na niespecjalnie lubianą operę Damiano
Michieletto, którego karierę reżyserską śledzę od pewnego czasu z
zainteresowaniem. „Lucia” rzadko pada ofiarą przeróbek typu skandalicznego, bo
jej staromodna fabuła z punktem kulminacyjnym w wielkiej, solowej scenie
szaleństwa głównej bohaterki jakoś nie inspiruje tuzów regietheatru.
Michieletto także ograniczył się do przeniesienia akcji w bliżej nieokreślone
lata dwudziestego wieku i ustawienia z boku sceny dziwacznej szklanej
konstrukcji. Wygląda ona trochę jak krzywa klatka schodowa i stanowi miejsce
gwałtownych przebieżek w górę i w dół , jakim oddają się nasi amanci w chwilach
napięcia emocjonalnego. Ma też zdaje się podkreślać grozę sytuacji, kiedy
stłoczeni w niej goście weselni oświetleni siną poświatą obserwują wybuch
obłędu biednej Lucii. Nie mam pojęcia, czy są to „schody do nieba” czy wręcz
przeciwnie, ale na nich pojawia się zjawa, która będzie prześladować nie tylko
bohaterkę, ale też jej ukochanego niemal ustawicznie. Dama ta, odziana w
znaczącą biel (aczkolwiek sam kostiumik typu „new look” z lat 40/50 jest
rozczarowująco standardowy) ogranicza swą aktywność do ciągłych spacerów po
scenie powodując konieczność zachowania napiętej uwagi u innych postaci
zmuszonych do unikania kolizji z upiorem. Wszystko to razem nie wydało mi się
ani inspirujące, ani warte szczególnej uwagi. I byłaby to „Lucia” jak
dziesiątki innych gdyby nie wykonawca roli Edgarda, który zasługuje na dłuższą
refleksję, zwłaszcza, że to zapewne on był przyczyna upubliczniena tego zapisu.
W zasadzie starannie unikam kontaktu z działalnością artystyczną pana Vittorio
Grigolo (kpiny z nazwisk są niewskazane, ale … nie bez powodu czujny Word
poprawia mi na gigolo) ale tym razem przetrwałam do końca zastanawiając się
prostacko jak, u licha ten facet mógł osiągnąć tak wysoka pozycję w operowym
światku. Przecież niewątpliwa, choć mydlano-fryzjerskiej proweniencji uroda nie
mogła być jedyną przyczyną. No dobrze: cudny Vittorio ma całkiem ładny głos
(pominąwszy nieznośny „groszek”) i przyzwoita górę skali. Nie porywa się też na
zadania wokalnie go przerastające. Ale – na Boga , przecież to pajac! Jego
histeryczna nadaktywność, konwulsyjna potrzeba skupienia na sobie uwagi ,
„łezka” której używa we wszystkich co bardziej dramatycznych momentach
ośmieszają zarówno postać, jak jego samego. Wygranie w kategorii „Narcyz” z
Dimą Hvorostovskim to zadanie prawie niewykonalne. A jednak Grigolo się
udało.
Papageno,ciekawam bardzo dlaczego nie lubisz "Lucii"?.Czy ze względu na libretto czy samą muzykę?Wiem, wiem -to nie Wagner ani Verdi ale jednak...
OdpowiedzUsuńNa mnie ta opera działa.Treść jest sensowna i dramatyczna,postacie wyraziste i konsekwentnie pokazane,szczególnie Lucia,która jest od początku nadwrażliwa i nieodporna na taką traumę i presję jakiej została poddana.Nie dziwi,że zmuszona do małżenstwa i oszukana przez najbliższych jej facetów nie wytrzymuje napięcia i popada w coś co nazywano kiedyś obłędem.
Muzyka adekwatnie oddaje te klimaty.
Jednak jest kilka warunków np. konieczne jest świetne wykonanie-wokalnie i aktorsko a także wg mnie ważne jest pozostawienie akcji chociaż w XIX-m wieku.Halina
Nie przepadam za scenami szaleństwa, którymi kompozytorzy pierwszej połowy XIX wieku tak chętnie faszerowali swoje dzieła. Ale masz oczywiście racje, żę dobrze wykonana "Lucia" może być nie lada przyjemnością. Chociaż z Donizettiego i tak wolę "L'Elisir" i "Don Pasquale'a" (nie musi zaraz być Wagner czy późny Verdi, czyli cięższy kaliber) a z poważnych chyba najbardziej "Lucrezię Borgię".
OdpowiedzUsuńZ 'kanonicznego" repertuaru nigdy nie lubiłam "Cyganerii" a "Tosca" przejadła mi się już tak straszliwie, że nawet możliwość kolejnego bezpośredniego spotkania z Kaufmannem na żywo nie zdołała mnie skusić.
Papageno, masz wiele racji pisząc o Grigolo...Ale byłem wczoraj w Bastille na "Lucii" z Ciofi i Grigolo. I kurczę ten facet ma świetny, taki bardzo słoneczny-włoski głos, potrafi nim coraz subtelniej władać i stworzył porywczego,romantycznego i atrakcyjnego tak wokalnie jak i scenicznie Edgara.
OdpowiedzUsuńO tym ile wczoraj odcieni i niuansów ze swej postaci wydobyła Ciofi to chyba można książkę napisać. I nie przeszkadzała w tym momentami fascynująca, ale często absurdalna inscenizacja Serbana.
Owacja po "obłędzie" jakiej dawno w Paryżu nie słyszałem, ale i Grigolo odebrał swoją porcję ekstazy widowni.
Tezier bardzo dobry wokalnie, ale, jak zwykle, sztywny. Robert.
Robercie, przy tylu wędrówkach operowych (zazdraszczam, jak się pisze u p. Doroty) to Ty powinieneś pisać bloga! Grigolo dla mnie pajacem pozostanie, nic na to nie poradzę. Chyba, że gwałtownie się zmieni, w co nie bardzo wierzę.Zupełnie mi zepsuł londyńskiego "Rigoletta". A zalety samego głosu dostrzegam, o czym wspominałam, podobnie jak doskonałość Ciofi. Chociaż przeszkadza mi jednak ten groszek , czy zdołał go ograniczyć?No i nie chciałabym stanąć obok niego na scenie (mimo, że zdaje się jest bardzo szarmancki dla partnerek - to chyba ten typ, co na czas akcji potrafi "zakochać się" w każdej, bez względu na wiek i urodę). Chłopak strasznie pluje po prostu - przepraszam za to sformułowanie, ale oględniej się tego nie da wyrazić.
OdpowiedzUsuńTego groszku za bardzo nie słyszałem, może po prostu w sali to nie przykuwa uwagi...
OdpowiedzUsuńGrigolo to, wg. mnie, klasyczny przykład "typowego" włoskiego tenora: łączącego urodę i ekspresję śpiewu z cyrkowo-kiczowatymi sztuczkami, patos z błazenadą. Trochę clowna i narcyza, trochę artysty. Przy wszystkich różnicach sławy, poziomu i osiągnięć tacy byli wielcy poprzednicy: od Pavarottiego po Corellego czy del Monaco.
Moim zdaniem Grigolo ma bardzo duży potencjał i od niego zależy czy będzie kiedyś kimś na miarę Placido Domingo, czy też skończy jak Villazon.
Na razie robi wrażenie trochę takiego dzieciaka bawiącego się w operę i uwielbiającego oklaski. Przy Ciofi to była różnica co najmniej klasy jeśli idzie o styl i interpretację, ale tak dawno się nie słyszało atrakcyjnie brzmiącego Włocha, tak dobrze wyglądającego i sprawnego fizycznie (a inscenizacja w Paryżu wymaga sporych akrobacji, np. Lucia śpiewa na huśtawce nad fosą orkiestrową),że pewnie wielu widzów przymyka oko na jego "pajacowanie" i wokalne "efekty". Robert.
"Klasyczny przykład "typowego" włoskiego tenora: łączącego urodę i ekspresję śpiewu z cyrkowo-kiczowatymi sztuczkami, patos z błazenadą. Trochę clowna i narcyza, trochę artysty. Przy wszystkich różnicach sławy, poziomu i osiągnięć tacy byli wielcy poprzednicy: od Pavarottiego po Corellego czy del Monaco"."Pajac,oszołom,psychiczny"-to w innych miejscach tego blogu.Może by tak jednak Drodzy Melomani trochę mniej "bezczelnej pewności swego",a więcej skromności i szacunku dla wielkich mistrzów pzeszłości,bo przypadkiem mogą to czytać profesjonaliści i ludzie,którzy mają trochę inne zdanie i nie uważają,że tylko i wyłącznie trzy obecne gwiazdy [a zwłaszcza jedna] nadają się do słuchania.A z tego typu epitetami nie spotkałem się na żadnej innej stronie poświęconej operze. Niestety,nie wystarczy kupić sobie płytę! Paweł
OdpowiedzUsuńPanie Pawle, przepraszam, jeśli Pan odebrał moje wypowiedzi jako epitety. W moim odczuciu to co napisałem w niczym nie ujmuje wielkości Pavarottiemu czy Corellemu. Starałem się tylko napisać o pewnym zjawisku wszak opera włoska zawsze miała w sobie coś z cyrku. Piszą o tym nie tylko amatorzy, ale i tzw. profesjonalni autorzy. Nie wierzę więc, że nie spotkał się Pan na żadnej innej stronie operowej, że Corelli nie zawsze wdawał się niuanse interpretacji, a Pavarotti rozmieniał na drobne. To m.in chciałem powiedzieć w zw. z Grigolo.
UsuńMeloman-amator ma prawo być "bezczelnie pewny swego", ale mnie to czasem właśnie przeszkadza u profesjonalnych autorów wygłaszających różne nie znoszące sprzeciwu opinie i ustalający hierarchie wartości: kto ma prawo co śpiewać i gdzie itd., itp.
Ja oczekiwałbym od profesjonalistów więcej "pokory i szacunku". Meloman-amator, bloger ma prawo wyrażać, w granicach dobrego smaku i taktu, swoje nawet bardzo wyraziste czy ostre opinie i wrażenia.Robert.
Ps. Odnoszę wrażenie, że jest Pan znawcą, być może, profesjonalnie związany ze sztuką liryczną. Bardzo więc cenne byłyby Pańskie opinie czysto merytoryczne na temat nagrań czy śpiewaków. Ale proszę nie ingerować w styl wypowiedzi i oceniać "znawstwo" innych Uczestników. Robert.
UsuńSzanowny Panie Robercie!Z moich licznych dyskusji z operomanami nowego pokolenia odnoszę dziwne wrażenie,że są oni tak przywiązani do swoich racji,że próba przekonania ich do choćby niewielkich od nich odchyleń za pomocą środków merytorycznych,nie ma najmniejszego sensu.Nie wiem,jaka jest tego przyczyna,ale myślę,że to chęć bycia niezacofanym zwolennikiem lansowanej przez pewne kręgi nowoczesnej i zmodernizowanej wersji opery i odcięcia się od zacofanych zwolenników opery tradycyjnej.Ja akurat nie jestem szczególnym fanem jednego konkretnego śpiewaka,czy też grupy,gdyż uważam,że bardzo bym się przez to zubożył.Szanuję każdego,który ma coś pozytywnego do pokazania na scenie operowej bez uciekania się do amatorskich czy medialnych trików.Nie wiem,czy nazywanie kogoś pajacem lub oszołomem pozostaje w granicach dobrego smaku,to chyba jednak wytwór tych wszystkich anonimowych i przez to mało sensownych dyskusji w sieci.Miałem i tak zamiar więcej nie pisać,pozwoliłem sobie jednak tym razem zareagować,a więcej tego robić nie będę,tak będzie lepiej dla wszystkich.Pani Prof.Łętowska opowiadała kiedyś,że słyszała wraz z mężem wszystkich wielkich tenorów swoich czasów,ale gdy usłyszeli Corellego-"wcisnęło ich z wrażenia w fotele". Nie przypinajmy więc łatek,gdy niewielkie mamy o czymś z konieczności pojęcie. Hasło "interpretacja" to świetny wytrych do "bardzo uczonych" dyskusji,ale świetnym interpretatorem był też Sinatra-śpiew operowy to troszkę bardziej złożona kwestia.Paweł
OdpowiedzUsuńRobercie, te wypowiedzi Pawła były raczej do mnie, to ja napisałam najostrzej - "pajac" i nie cofam.Tak odbieram p. Grigolo , zaś mając stuprocentową pewność, że tego nie przeczyta i przykro mu nie będzie mogę sobie na to pozwolić. Z Pavarottim to też prawda, ale on, mimo swojej powierzchowności wyposażony był we wdzięk równie kolosalny jak ciało, dużo więc mu się wybaczało.No i miał umiejętności, o których Piękny Vittorio mógłby tylko pomarzyć.
OdpowiedzUsuńPawle - a ja mam wrażenie , coraz bardziej nieodparte, że to Ty chciałbyś , żebysmy wszyscy padali na kolana na sam dźwięk Wielkich Nazwisk Przeszłości. Nie i nie! Nie wystarczy nazywać się Corelli, żeby zachwycać. Poza tym, jeśli uważasz, że ton moich wypowiedzi nie ma wymaganej przez Ciebie klasy i smaku, trudno. Ja się trzymam zasady "myśl swoje i na to samo pozwól innym". I nade wszystko - wyrażaj swoje opinie, ale nie pouczaj nikogo, kto ma inne zdanie. Robert ma rację - nie wiem , dlaczego przyznajesz sobie prawo do oceniania uczestników dyskusji. W moim wypadku to oczywiste - to mój blog, więc sama się wystawiam na oceny. Ale inni?
No cóż, powiem Panu w zaufaniu, że mnie Corelli też często wbija z wrażenia w fotel. A jestem jeszcze raczej młody więc chyba podpadam pod "nowe pokolenie operomanów". Niezależnie jak bardziej skomplikowany jest śpiew operowy od Sinatry - kluczem do serca odbiorcy opery jest interpretacja. W tym więc sensie opera jest (przynajmniej dla mnie) przede wszystkim sztuką interpretacji. Inna sprawa na czym ona bazuje: ja jestem zwolennikiem wierności kompozytorowi i stylowi, ale w ramach tej wierności szukam także pewnego nowatorstwa i wyobraźni. Niewielu jest w dzisiejszej operze takich Artystów, ale są. Robert.
OdpowiedzUsuń"Skromność i szacunek" należy się nie tylko wielkim mistrzom z przeszłości ale i wielkim mistrzom teraźniejszości, a "bezczelna pewność swego" emanuje moim skromnym zdaniem bynajmniej nie z wypowiedzi Papageny czy Roberta. Dużo by można napisać, ale szkoda nerwów. Ja też sobie obiecałam, że nie będę brać udziału w dyskusji wywołanej przez osobę, która od pewnego czasu próbuje całemu blogowi narzucić swój jedynie słuszny punkt widzenia na każdą kwestię.
OdpowiedzUsuńCzytając powyższą wymianę zdań chciałam tylko nie być milczącą większością, "dać znać", że zgadzam się z Robertem i Papageną, którzy "walczą" o wolność wypowiedzi na tym blogu.
Bo czytanie na nim komentarzy, nie mówiąc już o ich pisaniu, stało się, przynajmniej dla mnie, ostatnimi czasy sprawą niezbyt komfortową. Jako wielbicielka "zwłaszcza jednej gwiazdy" zaczęłam się czuć jak w oblężonej twierdzy, jakimś getcie, za murami którego toczy się zupełnie inne życie. Podczas gdy "tam" się cieszą, chwalą, nagradzają, dzieją się ciekawe rzeczy, "tutaj" mrok i trwoga, a roztrząsa się fundamentalne kwestie, z którymi gdzie indziej już dawno się uporano (tenor czy baryton?, przyciemnia sztucznie czy nie?, technicznie jest świetny czy beznadziejny? itd).
Jak wszyscy czytuję też inne blogi (chociaż z umiarem, bo mało czasu), ale "nie spotkałam się na żadnej innej stronie" z podobną sytuacją, gdzie jeden uczestnik dyskusji próbuje sobie do tego stopnia podporządkować innych i rozstawia ich bezpardonowo po kątach. Pozostaje mieć nadzieję, że dotrzyma wyrażonej w jednym ze swoich wpisów obietnicy.
I żeby jak najszybciej zmienić temat: ja Robertowi też zazdroszczę licznych wyjazdów i też zachęcam do dzielenia się swoimi wrażeniami po powrocie (inne osoby też zachęcam, też tak ogólnie - do pisania na blogu, chociaż grozi to, jak widać, niespodziewanymi kontuzjami...)
Mnie zaskoczyła Twoja (mogę bez "Pana"?) ocena śpiewu Vittorio Grigolo w paryskiej Łucji, bo zupełnie zgadzam się z oceną Papageny działań tego śpiewaka. Niedawno Mezzo pokazywało koncert z Paryża z lipca b.r., spod wieży Eiffla, o zupełnie masowym zakroju (Boże, skąd tyle ludzi!?), z nim i Sonią Yonchevą w rolach głównych. Moim zdaniem naprawdę źle tam śpiewał. Może więc repertuar bel canto pozwala lepiej zaprezentować się jego głosowi niż Puccini?
Nie słyszałem tego koncertu w Mezzo. Wspomnialaś o Yonchewej. Ona była Lucią w 2 obsadzie (niestety z powodu strajku w tym dniu Opera Paryska przedstawiła wersję koncertową). To niesamowicie utalentowana dziewczyna! Może niekoniecznie do Łucji (koloratura i ogólnie belcantowa retoryka nie jest jej mocną stroną), ale co za głos, temperament i, przepraszam Pawła, interpretacja! Moim zdaniem już wkrótce będzie tzw. dużym nazwiskiem. Robert.
UsuńSzanowna Pani "Del Lago":"Tutaj" mrok i trwoga, a roztrząsa się fundamentalne kwestie, z którymi gdzie indziej już dawno się uporano (tenor czy baryton?, przyciemnia sztucznie czy nie?, technicznie jest świetny czy beznadziejny? itd)"-to moja krytyka cytowana przez Panią-Pani zdaniem całkowicie bezprawna.A oto następny Pani wpis:"W przeciwieństwie do Vitorio, który śpiewał głosem bardzo rozchwianym i rozedrganym, w mezzopiano i piano zanikającym, z emocją spazmatycznie przesadną i sztuczną. Podczas słuchania pociłam się nie mniej niż on."-to krytyka całkowicie uprawniona,bo nie dotycząca Pani ulubieńca.Pozwoliłem sobie niegdyś podrzucić [nie]sławny artykuł mojego włoskiego przyjaciela,wieloletniego współpracownika najlepszych włoskich teatrów dotyczący salzburskiego "Carlosa". I jakie przydomki otrzymał on od Pań?-"psychiczny oszołom nienawidzący całego świata". Gdyby tak Miłe Panie zadały sobie trud przejrzenia innych jego wpisów,to zobaczyłyby,jak wiele w nich życzliwości dla młodych,choć niekoniecznie jeszcze sławnych śpiewaków. O mojej skromnej osobie też "dużo można by napisać",domyślam się,że Szanowna Pani miałaby wielką ochotę obrzucić mnie równie wymyślnymi epitetami,a jedynie takt i kultura nie pozwalają Pani na to.Są Państwo zresztą w ogromnym błędzie twierdząc,że tylko Wy jako Melomani macie "zbójeckie" prawo oceniać ostro artystów,a nikt nie ma prawa oceniać Państwa kompetencji i stylu wypowiedzi.A niby dlaczego? Nikt z Szanownych Państwa nie jest przecież papieżem.Problem polega na tym,że jedynie anonimowo i w sieci mogą grać Państwo role ostatecznych ekspertów,bo w realu nie byłoby to możliwe.Panie Robercie-proszę mi uwierzyć-są jeszcze naprawdę osoby,które wiedzą,"kto ma prawo co śpiewać i gdzie",niestety,mało kto ich dzisiaj słucha. Ta wiedza była zawsze podstawą wieloletnich karier,np. takiej Pani Freni.Jako wieloletni pedagog śpiewu włoskich konserwatoriów[z mieszanej polsko -włoskiej rodziny] ,stykam się z tym na co dzień.Porozmawiam przy okazji z Vittorio na temat groszku w jego głosie,innych opinii nie powtórzę,bo byłoby to poniżej mojej zawodowej godności.Zresztą,ja tego groszku nie słyszę,więc chyba zwolnię się z pracy.Szkoda tylko,że wielki Lucianone nie dowie się już,iż tylko "dzięki wdziękowi i umiejętnościom,pomimo nienajlepszej powierzchowności" uniknął nazwy "pajaca".Myślę,że wspaniale by się bawił.No coż,jak to mówią w wojsku najlepsze jest "rozpoznanie walką",wypadło ono tu bardzo smutno.Obawiam się,że przeskoczyli Państwo włoskich "loggionisti",oni krzyczą owszem w teatrze,ale robią to z odsłoniętą twarzą,i nie słyszałem,aby do kogoś krzyczeli oszołomie,psycholu lub pajacu! Ale to Państwa sprawa,mnie to "blogowanie" do niczego jest niepotrzebne."In bocca al lupo"!
UsuńO jej! Panie Pawle (skoro już przeszliśmy na poziom bardziej oficjalny)-wyjaśnił nam Pan skąd ten poziom emocji w sprawie Grigolo. Znajomy (nie daj Boże uczeń?).Ale skoro tylko Wy, pedagodzy macie prawo wyrokowania, dlaczego osiągacie tak marne rezultaty? Czy rzeczywiście nerwy zaślepiły Pana do tego stopnia, że nie dostrzega Pan ąutorytatywnego i nieznoszącego sprzeciwu tonu własnych wypowiedzi? A to właśnie to, co zarzuca Pan nam.Można tę rzecz wybaczyć fanom, można amatorom - profesjonaliście nie! A czego niegodnego dopatrzył się Pan w mojej wypowiedzi o Pavarottim zupełnie nie rozumiem. Te 2 zalety: umiejętności i wdzięk są przecież bezcenne. Chyba, że znów mam paść na kolana przed gigantem przeszłości ... Nie zrobię tego, nie był wszak papieżem. Na przyszłość radziłabym staranniejsze czytanie - przedstawiając się w swoim profilu wyraźnie podkreśliłam własne amatorstwo. Jeżeli ono Pana drażni tak bardzo, jak się Pan tu znalazł? I dlaczego zarzuca Pan innym anonimowość, skoro sam się Pan nie przedstawił z nazwiska? Na pożegnanie pozdrawiam i serdecznie i życzę samych sukcesów w pracy pedagogicznej. Byłyby korzystne nie tylko dla Pana, ale także dla nas, wstrętnych, anonimowych rzesz operomaniaków, których losem jest milczeć i słuchać jedynie słusznych opinni...
UsuńKoncert można zobaczyć na YT. Też uważam że Sonya Yocheva będzie niedługo gwiazdą pierwszej wielkości. W tym paryskim koncercie podobała mi się bardziej w Cyganerii niż w Traviacie - zabrzmiało to bardzo świeżo i naturalnie, pięknym i stabilnym dźwiękiem. W przeciwieństwie co Vitorio, który śpiewał głosem bardzo rozchwianym i rozedrganym, w mezzopiano i piano zanikającym, z emocją spazmatycznie przesadną i sztuczną. Podczas słuchania pociłam się nie mniej niż on. Sorry, jeżeli kogoś niechcący uraziłam, ale świat włoskich tenorów to zdecydowanie nie mój ogródek.
OdpowiedzUsuńHm, w trakcie paryskiej "Lucii" Grigolo był wokalne naprawdę bardzo dobry. Głos znakomicie wypełniał trudną salę Bastille i, jak wspominałem, potrafił cieniować dynamikę czego jeszcze np. w 2009 nie umiał lub nie chciał robić. Największe zastrzeżenia miałem do stylu - to był taki trochę, przepraszam za karkołomne i autorskie określenie, "belcantoweryzm". W ostatniej scenie był jednak poruszający i zebrał przed kurytną ogromną owację.
UsuńW drugiej obsadzie śpiewał Edgara Michael Fabiano - i to był już naprawdę belcantowy miód plus fantastyczna emisja. Robert.
Ależ Robercie, ja Ci wierzę w kwestii postępów Grigolo. To, co u niego jest dla mnie nie do zniesienia to kwestie interpretacyjne, ten , jak to określasz "belcantoweryzm" w połączeniu z narcyzmem. Nie wątpię też, że dużej ilości słuchaczy to się podoba i nagradzają go owacjami. Mnie się nie podoba i wręcz irytuje. Zaś Fabiano - tu 100% zgody. Jest świetny wokalnie, bardzo mi przypadł do gustu w "Lombardczykach". Będę śledzić jego karierę z przyjemnością. Spełnia standardy Gelba, jest więc nadzieja, że będzie się pojawiał w transmisjach z Met. No i młody jest, więc mobilny i chce mu sie latać do Europy.
UsuńCo my tu będziemy się przekonywać :-) Jeśli ktoś ma ochotę sprawdzić "nausznie" to ta "Lucia" z Ciofi/Grigolo/Tezier będzie transmitowana "live" 26 września w Radio Classique.
UsuńA Fabiano jest naprawdę świetny i też będę go obserwować.Robert.
Dzięki za wiadomość, posłucham. Jak nie będę widzieć Grigolo, to może inaczej go odbiorę.
UsuńChciałabym parę słów i ja dodać choć może już i nie warto.
OdpowiedzUsuńTo jednak my melo- i operomani zapełniamy sale koncertowe i takie nasze zbójeckie prawo- oceniać mniej lub bardziej emocjonalnie i niekoniecznie profesjonalnie[oczywiście myślę o sobie bo o znajomości rzeczy Papageny i pozostałych dyskutantów nie ma co wątpić] wykonawców i całą resztę.I fajnie jeżeli mamy gdzie to robić.
P.S.Ostatnio na Mezzo dają paryskiego "Króla Rogera".Po dłuższym czasie obejrzałam go kolejny raz stwierdzając znowu jaka wspaniała jest kreacja Kwietnia.Nie przeszkodziły mu ani absurdalne pomysły Warlikowskiego ani mętny tekst Iwaszkiewicza ani przysłowiowe gacie.Pozdrawiam, Halina.
To przedstawienie Warlikowskiego nawet mi się podoba do momentu gdy się pojawiają myszy. Tego już nie mogę strawić. Robert.
UsuńŻeby tylko myszy,dla mnie mało co ma tam sens.A co Pan sądzi o wykonaniu Kwietnia? Halina
OdpowiedzUsuńKwiecień jest, moim zdaniem, znakomitym Rogerem niezależnie od inscenizacji w której występuje. To przecież jego, jak mawiają Francuzi, "rôle fétiche". Miałem okazję być wtedy na tym przedstawieniu w Paryżu. Pamiętam, że zaskoczyła mnie i drażniła marna dykcja Olgi Pasiecznik :-( Tak rzadko ma się okazję ze światowej sceny operowej słuchać języka polskiego, a tu takie rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że Warli nie osiągnął tu tak znakomitego efektu jak w brukselskiej "Medei", która jest moim ulubionym przedstawieniem w jego reżyserii. Robert.
I ja muszę dołączyć do grona zazdroszczących takich możliwości oglądania.Była szansa na inscenizację Rogera w Poznaniu ale z dziwnych powodów została zmarnowana.
OdpowiedzUsuńJeżeli idzie o dykcje to faktycznie bywa fatalnie a dla mnie jest to bardzo istotne.Nie mogę strawić Kurzak śpiewającej Chopina na wiadomej płycie natomiast Kwiecień i w tym jest super.A jaką ma dykcję w rosyjskim!Halina,
Ja , tak jak Robert uważam, że ten paryski Roger nie był taki zły. I też do momentu pojawienia się myszy. Wiele sobie obiecuję po produkcji, którą ROH zapowiedziała na sezon 2014/15 i bardzo jestem ciekawa, jak Pappano poprowadzi Szymanowskiego. Bo, że Kwiecień doskonale zaśpiewa to pewnik. Mam niewzruszony zamiar być wówczas na widowni. Wierzę również, że Mariuszowi uda się doprowadzić w końcu do wystawienia "Rogera" w Met, nawet, jeśli to będzie za 10 lat (choć mam nadzieję, że wcześniej).
OdpowiedzUsuńRobercie, z dykcja Pasiecznik nie jest może najlepiej. Ale szczytem wszystkiego jest pod tym względem Kurzak i jej nagranie pieśni Chopina. Na tej płycie Kwiecień prezentuje dykcję nienaganną, Kurzak zaś koszmarną. Słuchacz się zastanawia w jakim języku ona śpiewa, bo polski przypomina to z bardzo daleka. Szkoda tym większa, że od strony wokalnej oboje są świetni zaś akompaniament Nelsona Goernera bajeczny.
Koszmarna dykcja Kurzak na tej płycie z Chopinem jest już, niestety, legendarna. Dziwne, bo jej włoski czy francuski brzmi całkiem dobrze więc raczej chyba nauczono ją przywiązywania wagi do teksu. No, ale pieśń bez dykcji i kultury słowa to już masakra. Robert.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą czasem sięgam po jakieś nagrania np. dawnych polskich śpiewaków - legendarnych, zasłużonych etc. Zazwyczaj są to arie włoskie czy francuskie z polskim tekstem. I często nie mogę zupełnie zrozumieć "o czym ta pani/pan tak pięknie śpiewa?". Tekst tam bywa zmasakrowany kompletnie. Nie wiem czy wtedy nie przywiązywano do tego w Polsce wagi? Jak się okazuje różnie to bywało z tymi dawnymi mistrzami...Robert.
No nie wiem[myślę o paryskim Rogerze],kompletne np.poplątanie czasów,jest ci Roksana w niezawansowanej ciąży i nagle jakiś chłopaczek wyskakuje,to dawanie sobie w żyłę ,też jak dla mnie bezcelowe,te golasy w gatkach w baseniku-co to ma znaczyć? Chyba i Freud miałby kłopot z sensowną interpretacją, jako że u niego wiadomo-śni ci się szafa znaczy stosunek seksualny..
OdpowiedzUsuńZaś co do dykcji w naszym kraju, to chyba nigdy nie przywiązywano do tego wagi-w ramach festiwalu ChiJE słuchałam w Dwójce któregoś z koncertów gdzie trzy pieśni z poematów Kasprowicza śpiewała E. Podleś,owszem pięknie ale nie wiem w jakim języku ,zrozumiałam tylko słowa-"matko boska" i"nieśmiertelna".
Ach Papageno,ja też wybieram się żeby nie wiem co, na Rogera w ROH.A narazie trzymam kciuki za Met i naszego MK.Halina
Ewy Podleś będę bronić :-) Ja nigdy nie mam problemy ze zrozumieniem śpiewanych przez nią słów. Oboje z Jerzym Marchwińskim zawsze przywiązywali dużą wagę do tekstów. Mam większość nagrań Podleś, w tym lirykę wokalną, i wszędzie jej dykcja jest co najmniej poprawna. Robert.
UsuńDopiero teraz doczytałam się,że jeszcze raz zabrał głos p.Paweł. I tu poczułam się wywołana do tablicy-powiem wprost -uprawia Pan klasyczną manipulację.
OdpowiedzUsuńJeżeli napisałam,że operomani mają prawo do wyrażania swoich opinii nie znaczy to przecież automatycznie,że zabieramy to prawo innym czyli np. krytykom ,profesjanalistom.Byłoby to absurdalne.Halina
Halino, p. Paweł już się z nami pożegnał życząc nam powodzenia - chyba nie spełniamy jego standardów.
OdpowiedzUsuńPoniedziałkowa premiera ma być transmitowana, ale nie wiem czy tylko przez Sirius czy też na stronie Met. Z moich informacji wynika, że wszystko idzie dobrze, więc jeśli zdrowie MK wytrzyma, reszta z pewnością nie zawiedzie.
Zaciekawiłaś mnie okrutnie.Czyżbyś miała wieści z tzw.pierwszej ręki? Jak rozumieć transmitowana? Czyżby wcześniej niż w Live HD? Wybieram się do Wrocławia albo Olsztyna.
OdpowiedzUsuńPowiedz proszę.Halina
Nie ma tak luksusowo, Gelb by nie wyraził zgody. Sirius to kanał radiowy, który nadaje wyłacznie spektakle Met, bieżące i historyczne. Opening Night Met zazwyczaj transmituje (też dźwiękowo) na swojej stronie. Jedziesz tu albo tu? To są jeszcze bilety? U nas wyprzedały się w ciągu 1,5 dnia a i na powtórkę zostało jeszcze ... 4. Mnie to bardzo cieszy, chociaż tłok będzie straszny. Aha, jeszcze wiadomość z ostatniej chwili - Pasterza w ROH zaśpiewa Saimir Pirgu, bardzo porządny rumuński tenor. Także młody (1981) i urodziwy, co daje nadzieję, że słowa "mój bóg jest piękny jako ja" wreszcie nie zabrzmią śmiesznie...
OdpowiedzUsuńByło to z mojej strony myślenie życzeniowe jak widać.
OdpowiedzUsuńZarówno w Olsztynie jak i Wrocławiu są bilety.Rok temu byłam w Filharmonii Warmińsko -Mazurskiej więc może teraz wybiorę się do kina Nowe Horyzonty.
Co do słów z Rogera to może być ciężko bo nie tylko te bywają śmieszne.Pomysł i akcja opery są oryginalne i podobają mi się ogromnie ale Iwaszkiewicz tak je wyraził,że aż chce się przetłumaczyć je na polski.I pomyśleć,że był to poeta,który pisywał z taką prostotą.Halina
Fantastyczny post! Naprawdę użyteczne wskazówki przedstawione na tym stronie. Podziwiam Twoją dyspozycję w tworzenie takich wartościowych materiałów. Chciałby też zaprezentować zajrzenie własnego strony, gdzie również znajdziecie wartościowe wskazówki na temat stylu. Serdecznie zapraszam do link mój blog. Dobrej przeglądania!
OdpowiedzUsuń