niedziela, 25 maja 2014

Opera inna niż wszystkie

Zaiste, dziwna to opera, pod pewnymi względami niepodobna do niczego, co w tym gatunku dotąd widziałam. W tym, że Rachmaninow zdecydował się napisać muzykę do tekstu Puszkina nie ma jeszcze nic szczególnego – romantyczny poeta okazał się na przestrzeni dwóch wieków librecistą równie efektywnym oraz inspirującym jak Shakespeare. Tutaj nawet dosłownie librecistą, bo kompozytor nie zawracał sobie głowy jakimkolwiek przykrawaniem utworu dla swoich potrzeb, potraktował go wprost. Takie przypadki już się wcześniej zdarzały.  Ale fakt, że Rachmaninow zdecydował się właśnie na „Skąpego rycerza”, z jego całkowicie wydawałoby się nieoperową fabułą jest już zdumiewający. Poniósł koszty podjęcia takiego ryzyka – jego dzieło nigdy nie stało się popularne, nawet w Rosji wystawiane bywa niezmiernie rzadko, a co dopiero gdzie indziej. Szkoda, bo rzecz to smakowita i przez swoja osobność niezmiernie interesująca. Dodać należy, iż ta odrębność nie kryje się w warstwie muzycznej – tam wpływy wagnerowskie są aż nadto oczywiste, można się nawet dosłuchać bezpośrednich cytatów z „Pierścienia Nibelunga”. Osobliwość kryje się w fabule i konsekwencjach scenicznych, jakie ona powoduje. Całość (trwająca niewiele ponad godzinę) składa się z trzech obrazów : w pierwszym młody rycerz Albert narzeka na skąpstwo ojca, za sprawą którego nie może honorowo wypełniać obowiązków wobec swego suwerena – wszak wyposażenie (koń, zbroja, giermek) drogo kosztuje. Wymknąwszy się dzielnie pokusie otrucia rodzica, dziedzic rusza na skargę do hrabiego zaś tatuś oddaje się największej rozkoszy swego życia – liczeniu zgromadzonych dóbr. Wszystko kończy się jak powinno – wrednego skapca trafia apopleksja przed obliczem władcy, droga do skarbca staje przed spadkobiercą otworem. Jak łatwo z tego opisu wywnioskować brak tu najmniejszej rólki kobiecej zaś jedyną miłością jest żądza pieniądza. W dodatku w dzisiejszych czasach rzecz mocno trąci polityczną niepoprawnością, jedną z pięciu postaci okazuje się bowiem podły żydowski lichwiarz – to on sugeruje narzekającemu synowi własnoręczne skrócenie Baronowi życia. Na domiar trudności, które trzeba pokonać przy wystawianiu „Skąpego rycerza” partia tytułowa nie należy do łatwych – jej zasadniczą część stanowi kolosalny (jakieś 25 minut!) monolog, który mógłby wystraszyć wytrawnego wagnerowskiego basa. Była pisana dla Fiodora Szalapina, on jednak pokłocił się z Rachmaninowem przed premierą na której wykonał ją ktoś inny. Z niezbyt bogatej praktyki wykonawczej wynika, że chętnie po rolę Barona sięgają co odważniejsi wśród barytonów, jak w inscenizacji którą obejrzałam. Miała ona miejsce w 2004 roku na festiwalu w Glyndebourne. Reżyserka  Annabel Arden zrezygnowała ze średniowiecznych realiów chcąc nam chyba przypomnieć o tym, jak odwieczna i ponadczasowa jest obsesja gromadzenia dóbr. Aby zaś uświadomić widowni jej nieczystą naturę zatrudniła akrobatkę ucharakteryzowaną na istotę wyrażnie diablej proweniencji. Postać ta milcząco towarzyszy bohaterom a to wyginając się pod sufitem, a to niemiłosiernie krzywiąc twarz w odrażającym grymasie komentującym ludzkie działania. Niepotrzebnie. Tym bardziej, że grzebanie przy czasie akcji powoduje nieuchronna konsekwencję w postaci niezgodności obrazu ze śpiewanym tekstem. Bo oto widzimy współczesnie odzianego mężczyznę, który lamentuje nad swym dziurawym hełmem i wasalnymi obowiązkami wobec przystojniaczka w garniturze i z kucykiem. Arden założyła prawdopodobnie, że to żaden koszt i najważniejsze jest przesłanie. Trochę mnie jednak irytuje założenie, że bez tego nie pojmę w czym rzecz. Taka łopatologia powoduje u mnie zawsze dyskomfort. Ale – może powinnam się cieszyć, że reżyserka nie posunęła się znacznie dalej, a mogła, biorąc pod uwagę dzisiejszą praktykę sceniczną. W każdym razie Sergei Leiferkus, wykonawca kluczowej roli Barona podołał trudnemu zadaniu. Może chciałoby się troszkę głębszego brzmienia, ale baryton Leiferkusa bez problemu osiągał za to górę skali, no i co za mróżąca krew w żyłach interpretacja! Richard Berkeley-Steele  nie dysponuje niestety głosem o właściwej mocy i jako Albert nieco się męczył. Problem jednak w tym, że Rachmaninow napisał tę partię dla porządnego heldentenora, zaś takich brakuje nawet do spektakli  wagnerowskich.  Berkeley-Steele  śpiewał jednak nie tylko z wysiłkiem, ale też koszmarnym, trudno rozpoznawalnym rosyjskim. Scenicznie zaś jego Albert nieoparcie przypominał mi Siegfrieda. Albert Schagidullin w krótkiej acz ważnej roli Księcia zaprezentował się bardzo kompetentnie. Jak zazwyczaj, gdy słyszy się operę po raz pierwszy najtrudniej ocenić pracę dyrygenta – na moje ucho Vladimir Jurowski znakomicie poradził sobie z gęstą orkiestracją partytury.

„Skąpy rycerz” nie jest z całą pewnością propozycją dla zaczynających dopiero swa przygodę z operą, ale poławiaczom pereł zmęczonym podążaniem tylko znanymi ściezkami polecam serdecznie. W nadchodzącym sezonie La Monnaie zamierza wystawić pod tytułem „Trojka” wszystkie jednoaktówki Rachmaninowa: „Aleko”, „Skapego rycerza” i „Francescę da Rimini” w dobrej, wschodnioeuropejskiej obsadzie. Radość z tego wydarzenia psuje mi tylko jedno – reżyserię powierzono pani Kirsten Dehlholm (związanej z grupą Hotel Pro Forma), która ostatnio zafundowała Poznaniowi koszmarnego „Parsifala”…

https://www.youtube.com/watch?v=iWqWqiISe00



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz