To
moje drugie zetknięcie z tą operą . Z pierwszego, dość już dawnego utrwaliło mi
się wspomnienie późnowerystycznej muzyki i zdecydowanego nadmiaru postaci drugoplanowych o dziwacznych imionach typu Samaritana,
Smaragdi czy … Biancofiore. Tamte wrażenia potwierdziły mi się w 100 %, Chociaż
prapremiera „Franceski” miała miejsce w 1914 roku słucha się tego jak
Leoncavalla: stała, najwyższa temperatura uczuć powoduje , że bohaterowie wyglądają
na pogrążonych w permanentnej histerii. Paryska produkcja jest dziwaczna sama w
sobie, przede wszystkim obciążona okropną, przeładowaną scenografią. Na domiar
złego Giancarlo Del Monaco (syn Mario) nie potrafił zdecydować w jakim czasie
umieścić akcję. Z pewnością nie jest to wiek 13-sty, kiedy prawdziwe wydarzenia
miały miejsce . W pierwszym akcie kostiumy zdecydowanie sugerują początek wieku
XX (charakterystyczne suknie w
cukierkowych kolorach, duże kapelusze) potem mamy przełom
średniowiecze-renesans, ale taki, jak go sobie wyobrażali prerafaelici. Scenografia stanowi konglomerat wstrząsający. Akt pierwszy przyprawiłby
Zefirellego o palpitacje serca z zazdrości (a może krzywdzę Zefirellego, on
przynajmniej nie zestawiłby ze sobą przedmiotów od Sasa do lasa), natomiast
widza bolą oczy od nadmiaru, zaś zęby od koszmarnie zestawionych ze sobą ,
całkowicie nieprzystawalnych szczegółów typu „antyczne” kolumny i kanapy w
stylu artdeco. Wszystko to zalewają jeszcze masy niezmiernie kolorowego
kwiecia, które mogłoby się przyśnić jakiemuś szalonemu floryście. Brrrr! Akt drugi jest mniej rozpasany wizualnie, ale Giovanni Malatesta
przybywający na pole bitwy przez otwierające się wrota … na dziobie okrętu to
pomysł absurdalny. W trzecim akcie akcja przenosi się do sypialni bohaterki, w
której na ścianie, wśród kwadratowych plafonów jeden straszy maską pośmiertną
Gabriele d’Annunzio, autora literackiego pierwowzoru libretta . Poza tym zasłane
kilkoma różnymi tkaninami łoże (musi być, na nim odbędzie się hmmm… ważna część
akcji), liczne świeczniki , mnóstwo ozdóbek oraz stojak z rozłożoną, olbrzymich
rozmiarów księgą (kochankowie czytają o sir Galahadzie). Pierwszy obraz czwartego aktu jest najmniej
przeraźliwy plastycznie - jadalnia w pałacu Malatestów , w drugim powracamy do
sypialni. Akcję Del Monaco przeprowadził w sposób podkreślający elementy
melodramatyczne, co momentami prowadzi do śmieszności, bo libretto samo w sobie
do umiarkowanych nie należy. Ofiarą padł tu przede wszystkim William Joyner
jako groteskowo paskudny i okrutny złoczyńca Malatestino. Szkoda, bo śpiewał
znakomicie , a podczas ukłonów okazał się najprzystojniejszym mężczyzną w
obsadzie. Równie dobry wokalnie był
George Ganidze jako Giovanni , jemu nawet udało się stworzyć w miarę
zrównoważoną postać. Francesca podobała mi się zdecydowanie mniej. Svetla
Vassileva jest piękną kobietą i
wspaniale wygląda w kostiumach, ale to nie czyni jej dobrą aktorką ani
śpiewaczką. Dysponuje ładnym, ciepłym
głosem, ale nie ma wystarczającej siły co prowadzi do zastąpienia wyrazu
dramatycznego przez krzyk. Przeszkadzała mi też nieco nadekspresyjna mimika i
duże wibrato. W tej sytuacji gwiazdą wieczoru
został Roberto Alagna , co zresztą niespodzianki nie stanowiło. Partię Paolo
Zadonai napisał na nieco ciemniejszy i mocniejszy głos, ale Alagna z wiekiem
zyskuje na barwie a siły wystarczyło. W
moich wdzięcznych wspomnieniach pozostaje jako Paolo idealny Placido Domingo,
znacznie gorętszy głosowo i scenicznie lecz jego czas niestety już minął, a
współcześnie trudno mi sobie wyobrazić kogoś lepszego (no, może nie tak trudno,
ale Kaufmann jest jeden i wszystkiego śpiewać nie może) niż Alagna. Sprawia
wrażenie kochanka raczej lirycznego i żarliwego niż namiętnego, ale to
koncepcja do przyjęcia. Ma też w sobie ciepło, które uwiarygodnia jego bohatera
jako obiekt miłosnej pasji Franceski (bo przydomek „il bello” w jego przypadku
jest średnio adekwatny, zwłaszcza, że został skrzywdzony okropnymi kostiumami).
Daniela Orena zupełnie słusznie wybuczała część publiczności: pod jego ciężką
ręką orkiestra brzmiała
tak właśnie – ciężko , nie czuło się przestrzeni ani oddechu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz