czwartek, 31 maja 2012

„La Forza del destino”, La Scala 1978, DVD


Kiedy straciłam już nadzieję na jako tako komplementarną wizualnie i dźwiękowo wersję „Mocy przeznaczenia” pojawiła się ta płyta zawierająca spektakl z 1978 roku  z La Scali. Od początku spodobał mi się pomysł scenograficzny: realistyczna część dekoracji , stylowa, ale nieatakująca nadmiernym bogactwem oraz ilością detali łączyła się znakomicie ze stylizowanymi obrazami typu trompe l’oeil    współtworząc różne miejsca akcji, których w tej operze jest sporo. Także niestety od początku niemile uderzyło mnie jakieś takie blaszane i płaskie  brzmienie orkiestry – nie wiem, czy to kwestia niedoskonałego zapisu dźwięku, czy kiepskiej formy dyrygenta Giuseppe Patane. W każdym razie najsłynniejsza verdiowska uwertura ucierpiała zdecydowanie, chociaż tempa zarówno w niej jak i później były rozsądne. W roli Leonory wystąpiła Montserrat Caballe – wiadomo, że jako niewinne dziewczę rozdarte między uczuciem do ojca i młodego mężczyzny nie mogła być wiarygodna, chociaż jej rzemiosła aktorskiego trudno się czepiać – zrobiła co się dało. Śpiewała cudownie, powtarzanie kwestii o jej niebiańskich pianach jest nudne, ale cóż – takie one były! Jose Carreras z kolei , wówczas 32-letni (ślicznyż chłopiec, czegóż chcieć) zewnętrznie spełniał wszelkie warunki nieszczęśliwego, prześladowanego przez tytułowe przeznaczenie amanta. Cechowało go słynne Melancholijne Spojrzenie i  zdecydowana rezerwa w kontaktach fizycznych z partnerką (żadnego namiętnego miętoszenia, nie mówiąc o całowaniu – najwyżej rączka w rączkę lub dłoń na ramieniu ukochanej), co akurat tutaj było na miejscu. Forma wokalna Carrerasa była pod koniec lat 70-tych bez zarzutu, jeszcze wtedy nie krzyczał, ale nie brakowało mu nerwu dramatycznego (później ten sam efekt – bez powodzenia, oczywiście – usiłował osiągać wrzaskiem),  brzmiał ładnie, miękko, okrągło.  Piero Cappuccilli miał za to pewne kłopoty z załamującym się chwilami ( tylko chwilami) głosem, chyba po prostu cierpiał na jakieś lekkie przeziębienie. Na szczęście jego umiejętności pozostały bez zmian a i piękna barwa straciła na tym minimalnie, więc 4 duety na tenor i baryton wypadły tak jak powinny ( dla mnie to jest high point w tej operze). Preziosillę kreowała nieznana mi wcześnie ( nie zrobiła kariery, słusznie) Alicia Nave, urodziwa pani o fantastycznej figurze , ale niemiłosiernie nadużywająca portamento i zdzierająca głos. W partiach drugoplanowych basów obsadę La Scala miała wręcz luksusową: wystąpili Nicolai Ghiaurov i Sesto Bruscantini, obaj świetni. Mimo pewnych zastrzeżeń to najlepsza „Moc” jaką widziałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz