piątek, 14 września 2012

Boski idiotyzm , czyli "Giovanna D'Arco"


Po raz kolejny przyszło mi się zdziwić, że libretto „Trubadura” uchodzi za najbardziej absurdalne ze wszystkich.  Rzeczywiście nie jest szczytem sensu i logiki, ale w porównaniu z „Giovanną D’Arco” to arcydzieło. W fabule „Giovanny” znajdziemy bowiem wszystko: wątek miłosny między Dziewicą Orleańską a królem, domniemane opętanie (o które podejrzewa się nawet sama bohaterka)  oraz tatusia , który stanowi chyba najdoskonalszy przykład niebezpiecznego idioty w dziejach gatunku. Przeraźliwy ten wytwór „talentu” Temistocle Solery młody Verdi okrasił muzyką dziwnie zróżnicowaną pod względem wartości: od fragmentów  rzeczywiście pięknych (np. finały drugiego i trzeciego aktu) do wstrząsająco banalnych, mogących stanowić ilustrację pojęcia „włoska kataryna”. Cała ta opera , pomimo wszystko potrafi słuchaczowi sprawić sporo nieco wstydliwej , porównywalnej do oglądania filmów Eda Wooda radości. Pod warunkiem, że jest świetnie wykonana, oczywiście. Nagranie , które przez wiele lat było jedynym dostępnym spełniało ten warunek – śpiewali Montserrat Caballe, Placido Domingo i Sherril Milnes, dyrygował James Levine. Bardzo je lubiłam i obawiam się, że moja pamięć utrwaliła je  jako wzorzec bezwzględny. Zeszłoroczna polska produkcja (Wioletta Chodowicz, Giovanni Andrea  i Artur Ruciński pod Łukaszem Borowiczem) była zaledwie przyzwoita, co wzbudziło we mnie zasadniczą wątpliwość -  po co? Teraz wpadła mi w ręce płyta DVD z utrwalonym spektaklem Teatro Communale di Bologna z 1989 roku i z pewnością zostanie ze mną na dłużej. Jest to produkcja firmowana nazwiskiem Wernera Herzoga, który w kinie wykazuje się umiarem i szlachetnym gustem, zaś w operze czasem daje upust dziecięcemu upodobaniu do kiczu. Z takim przypadkiem mamy tu do czyniena . Wystarczy popatrzeć na scenografię i kostiumy stylizowane niby na średniowiecze, ale tak żeby było ślicznie. Więc jeśli cudna wydaje się barokowa z wyglądu fontanna, to ją umieszczamy na środku sceny nie przejmując się realiami. Jeśli typowi urody głównej śpiewaczki służą powłóczyste szaty to tak ją ubieramy, nie opinając zbroją  i nie niszcząc efektu długich włosów hełmem. Nadto Herzog ma dziwna predylekcję do mężczyzn w powłóczystych , sutannopodobnych szatach  - tutaj takie noszą wszyscy. Wszyscy też dzierżą w rękach długie kije, spełniające różne role: a to włóczni, a to berła, a to laski. Sama reżyseria jest nienamolna – to jeszcze nie były czasy wielkich aktorskich wymagań wobec śpiewaków. Toteż zmieniają oni miejsca na scenie według przykazań Herzoga wykonując czasem ogólnikowe gesty mające podkreślać uczucia i skupiają się raczej na śpiewaniu. A jakże rozczulająco naiwnie pokazuje nam Herzog śmierć  Giovanny i jej odejście do Boga : z tyłu sceny , za pomocą efektów specjalnych (to też reżyser lubi)  otwiera się świetlisty  tunel i dusza zmarłej właśnie świętej może spokojnie powędrować do raju.  Wykonawcy na szczęście spisali się znakomicie . Riccardo Chailly obrał idealne tempa, o co w tej operze nie jest łatwo, bo już sam Verdi narzucił niektórym cabalettom rytm iście piorunujacy. Chailly miał do dyspozycji orkiestrę może nie mistrzowską, ale fachową, jak to niegdyś we włoskich teatrach bywało. Niewdzięczną rolę Giacomo wykonał Renato Bruson , jeden z ówczesnych „trzech barytonów” i przyznaję , że doceniając pozostałych dwóch specjalistów od Verdiego – Piero Cappuccillego i Sherrilla Milnesa jego właśnie zawsze lubiłam najbardziej. Bruson dysponował bardzo charakterystycznym, nie przez wszystkich lubianym, ale rozpoznawalnym natychmiast głosem i umiejętnościami klasy mistrzowskiej. Dziś ma już ponad siedemdziesiątkę i zajmuje się nauczaniem.  Taką drogę życiową obrała też Susan Dunn , z tym, że ona porzuciła aktywną karierę śpiewaczą zdecydowanie przedwcześnie, mając 40 lat. Nie wiem, czy przyczyną był jakiś kryzys wokalny, w momencie rejestracji „Giovanny” miała lat 35 i jej głos brzmiał przepięknie. Kryształowo czysty, liryczny sopran, któremu, gdy trzeba nie brakowało mocy bez najmniejszych trudności pokonywał wszelkie pułapki partytury. Dunn nigdy nie została supergwiazdą, dopracowała się tylko pozycji „znanej śpiewaczki” i stanowi dla mnie zagadkę dlaczego. Chyba nie chodziło o opływowe kształty, to jeszcze nie ten okres. Vincenzo LaScola w 1989 był na początku kariery, która właśnie zaczynała się rozwijać w szybkim tempie. Śpiewał jasnym, ale ciepłym tenorem znakomicie sprawdzającym się we wczesnym Verdim, nie krzyczał, nie wypychał dźwięku siłowo. Niestety, rok temu LaScola zmarł na atak serca w wieku 53 lat.
Właśnie się przekonałam o istnieniu drugiego polskiego nagrania "Giovanny"! Zdumiewająca popularność. Płyta, wydana przez Dux zawiera rejestrację zeszłorocznego spektaklu Opery Wrocławskiej i nie  warto by jej było wspominać (okropna Ewa Michnik, taka sobie Anna Lichorowicz - Giovanna, przerażający Nikolay Dorożkin - Carlo) gdyby nie bardzo dobry Mariusz Godlewski - Giacomo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz