Wizyta
w Bayerische Staatsoper stanowi od pewnego czasu żelazny punkt każdego mojego
sezonu operowego, bo to blisko, dobry teatr i Monachium, jedno z
najpiękniejszych europejskich miast. W listopadzie 2009 wybrałam się tam na „Don
Giovanniego” i produkcja autorstwa Stephena Kimmiga do dziś prześladuje mnie w
koszmarnych snach. Nazwisko reżysera przytoczyłam jako ostrzeżenie – ktoś kto
był zdolny do potraktowania tak Mozarta nie zasługuje na drugą szansę.
Po
krzyku zbolałego serca trochę opisu. Akt 1. Po rozsunięciu kurtyny widzimy
scenę zabudowaną obskurnymi kontenerami portowymi, które będą się przesuwać i
otwierać ukazując brudne wnętrza ( na jednym jakże odkrywczy napis „Welcome in
Spain”). W czasie uwertury spaceruje po nich goły staruszek, zaś Don Giovanni
(wersja 1: długie, ciemne włosy, długi płaszcz) pali papierosa, pije wprost z
butelki i ćpa. Pojawia się Leporello ( dla odmiany prawie łysy), po czym Don
zabija Komandora z glocka (wersja 2: look włoskiego mafioso, włosy ciemne,
półdługie). Po scenie z Donną Elvirą Leporello śpiewa arię rejestrową nie do
niej, bo już sobie poszła, ale do publiczności. I tak dalej aż do sceny balu,
gdzie to pojawiają się figury pingwinów … a Don Giovanni prezentuje się w wersji 3: długie, platynowe włosy, garnitur ze złotej
lamy. Akt 2. Don w wersji 4: ohydny tupecik z grzywką, który przy zamianie
ubrań wyląduje na głowie Leporella. Giovanni i Leporello obłapiają Elvirę „na
sandwicza”, przy czym Don czyni to twarzą w twarz, bynajmniej nie ukrywając
swej tożsamości. Zamiast cmentarza mamy kontener rzeźnicki zapełniony
realistycznie wyglądającymi półtuszami, w związku z tym Komandor musi wychylić
głowę spośród nich żeby przyjąć zaproszenie na kolację. To , że Zerlina śpiewa
„Vedrai carino” anglezując na pobitym Masetto jest już banalne. Uff, dobrnęliśmy do finału gdzie w jednym z
kontenerów umieszczono nowoczesną
kuchnię, w której Giovanni i Leporello
gotują kolację – zapachy rozchodziły się bardzo apetyczne, bo rzeczywiście to
czynili. Tu Don wygląda w miarę normalnie (wersja 5) : krótkie włosy i
kamizelka. Do piekła usiłuje go wciągnąć rządek facetów już to w strojach
chrześcijańskich duchownych (Komandor okazał się biskupem), już to w mundurach wojskowych. Bez
powodzenia – bohater kona samorzutnie, na podłodze swej kuchni. Fascynujące,
nieprawdaż? Najgorsze, że wszystko to razem nie tworzyło żadnej opowieści, a stanowiło tylko ciąg nieudanych skeczy i wątpliwej jakości , za to łopatologicznie
wyłożonych „pomysłów” ( jak ten z ciągłymi zmianami wizerunku
bohatera - inaczej przecież tępy widz
nie zrozumiałby, że poszukuje on wiecznie własnego ja) .Don Giovanni, który w
zamyśle autorskim do sympatycznych nie należy, tu był najprościej mówiąc degeneratem i kanalią i
wyłącznie tym ( zalazły się nawet aluzje
pedofilskie, podejrzewam że reżyser śnił o
Stawroginie) – o filozoficznej
głębi mowy być nie mogło. Szkoda , bo Mariusz Kwiecień jest w stanie zagrać
wszystko, ale należy mu dać chociaż cień szansy! A jego głos, jak zawsze
miodowo-welwetowy w tonie, giętki i gorący ma właśnie to wszystko, czego na
scenie brakowało. Krytyk Opera Magazine napisał później , że tak go ten
spektakl zniesmaczył, iż Kwiecień był już w połowie „Deh, vieni alla finestra” ,
kiedy dotarło do niego (recenzenta, nie
artysty) jak pięknie jest to śpiewane. . Leporello – Alex Esposito sprawdził
się doskonale pod każdym względem – jego postać straciła najmniej na
reżyserskich ekscesach i dźwiękowo okazał się bez zarzutu. Pavol Breslik nie
był w stanie ożywić Ottavia, ale tego nikt nie potrafi, a śpiewak dysponuje
naprawdę pięknym, okrągłym tenorem lirycznym i umie go używać ( tylko w „Il Mio
tesoro” były intonacyjne niedokładności).Panie wypadły gorzej : do
zaakceptowania była Maija Kovalevska- Donna Elvira, ale już Ellie Dehn – Anna i
Laura Tatulescu- Zerlina.Obie mają ostre, spiczaste głosy nie mają zaś
niezbędnego legato. Kent Nagano narzucił orkiestrze dziarskie tempa, ale trochę
za długo brzmiało to zbyt sucho i za głośno.
Po
spektaklu publiczność solidnie wybuczała inscenizację (buczałam razem z innymi
– bodajże pierwszy raz w życiu)) i entuzjastycznie oklaskiwała Kwietnia,
Breslika i Esposito. Nagano i reszta obsady otrzymała solidny, ale nieporównywalny
aplauz. Kiedy po spektaklu rozmawiałam z Mariuszem Kwietniem przyznał on, że
był to najgorszy „Don Giovanni”, w jakim miał nieszczęście brać udział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz