Zaczynam mieć wrażenie, że w Europie lat 80/90 tych istniała tylko jedna, bezwzględnie obowiązująca wersja „Semiramidy”. Kilkakrotnie już znęcona nazwiskami wykonawczyń zabierałam się do oglądania spektakli z różnych miejsc i czasów (Aix-en-Provence 1980, Turyn 1982,
Ma
ona oczywiście niewielkie modyfikacje, ale są to naprawdę drobne szczegóły typu
ciemniejsze lub jaśniejsze światło, barania głowa nad ołtarzem bądź jej brak,
bardziej lub mniej rozcapierzona peruka. W pewnym sensie jest to nawet
interesujące, bo ile razy ma się szansę obserwować jak tę samą formę różni
artyści wypełniają całkiem odmienną treścią? Ale jest też niezmiernie męczące,
bo Pizzi stworzył spektakl pełen „pomysłów” (cudzysłów zdecydowanie konieczny),
które nie przydają sensu opowiadanej historii czasem wręcz ją ośmieszając zaś
kostiumy straszliwie utrudniają życie śpiewakom krępując im ruchy a tym samym
ujemnie wpływając na możliwości interpretacyjne. Zacznijmy od chóru : pojawia
się on na proscenium w czasie uwertury odziany w szare stroje z czasów mniej
więcej powstania „Semiramidy” i zasiada po bokach według starej zasady panie na
prawo, panowie na lewo. Co samo w sobie nie ma większego znaczenia, nie w
takich miejscach widywało się już chór. Ale to tylko jedna jego część,
pozostali chórzyści pojawią się na scenie w strojach zgodnych z formułą
przedstawienia. I teraz muszę , po prostu muszę poświęcić sporo uwagi tym
kostiumom. Największe kuriozum stanowi to, co sadystycznie usposobiony Pizzi
(zajął się też scenografią) nakazał nosić mężczyznom. Panowie dźwigają na sobie
kanciaste konstrukcje ozdobione różnymi emblematami (jak głowa meduzy), w
których wyglądają jakby głowa wystawała z
kartonowego pudła . A owe głowy również ustrojono w niepoddające się
opisowi, dziwaczne nakrycia. Na pierwszy rzut oka panie mają lepiej, ale to
złudzenie. Dla Semiramidy zaprojektowano
zdumiewająco udrapowane , barokowo bogate suknie, które śpiewaczkom
wyraźnie sprawiają kłopot. Zaś te chórzystki, które nie miały szczęścia
wylądować na proscenium muszą się uporać z kartonowymi krynolinami bocznymi
(pamiętacie , jak ten hiszpański
wynalazek cudownie wykpił Louis de Funes w „Manii wielkości?) W akcie pierwszym
wszyscy bohaterowie noszą biel , czasem złamaną kością słoniową i poruszają się
na tle białych dekoracji. Oraz wszyscy, co do jednego są blondynami.Tylko Arsace, też blond wyjątkowo łagodnie potraktowany powiewa
purpurowym płaszczem – za to imponującej długości. Akt drugi i rewolucyjna zmiana:
czarne charaktery na czarno, Arsace i reszta jak poprzednio . Przy tych
absurdalnych kostiumach scenografia wydaje się wzorem ascezy: kilka podestów,
kilka ciągów schodów , ołtarz. Doskonale funkcjonuje „kurtyna” – brama
składająca się z kilku modułów, które rozsuwają się pokazując nam wybrane
fragmenty sceny i tworząc dla nich ramę.
Poświęciłam tak dużo miejsca „okolicznościom inscenizacyjnym”, bo one
zasadniczo wpływają na akcję, która właściwie jest symboliczna, można by to
spokojnie nazwać Koncertem w Bardzo Dziwnych Kostiumach. Nie wiem, czy Pizzi
usiłował się w ten sposób odciąć od typowo operowych absurdów w rodzaju „krągła dama w roli syna znacznie
młodszej pani”, jeśli tak – to się dziwię. Tego rodzaju zjawiska wpisane są w
istotę gatunku. Zaś fabuła „Semiramidy” jest , jak na dziewiętnastowieczne
operowe standardy dość banalna – tradycyjne zaginione dziecię nieznające
rodziców, występna królowa niewłaściwie lokująca swe uczucia, ziejący żądzą władzy
i młodego ciała czarny charakter – nic nowego i szczególnie szokującego… I
doprawdy konia z rzędem temu, kto domyśliłby się , że pierwowzór libretta
stanowił utwór Woltera.
A
teraz o wykonawcach. Trudno mi ocenić dyrygentów i orkiestry , bo kiepska
jakość zapisu dźwięku powodowała, że wszystkie miały dziwnie blaszane
brzmienie. Na szczęście solistów słychać było znacznie lepiej. I tu:
Aix,
1980. Zdecydowanie najlepsza Semiramida
– Montserrat Caballe. Przyznaję się do uwielbienia dla jej głosu, moje uszy ją
wybrały i koniec (dlatego też nie robię sobie przykrości i unikam jej późnych
dokonań). Dla mnie to najpiękniejszy głos żeński, jaki zarejestrowano na
płytach. Ale nie tylko w tym rzecz -
Caballe pochodzi jeszcze z pokolenia umiejącego śpiewać bel canto, co w
połączeniu z urodą instrumentu i tymi nieziemskimi piano i pianissimo
(wyobraźmy sobie jej duet z Kaufmannem – to by dopiero było piano!) dawało tak
znakomity efekt. Poza tym Caballe naprawdę potrafiła grać samym głosem, a kiedy
rola pozwalała jej pokonać warunki fizyczne także ciałem. Tu można było
zaobserwować interesujące zjawisko – kiedy diva miała za partnerkę beznadziejną
aktorkę Marilyn Horne sama także nieruchomiała i z rzadka wykonywała jakiś
gest. Zaś kiedy towarzyszył jej prawdziwy aktor, Samuel Ramey budziła się w
niej aktorzyca. Ramey to też Assur numer 1 – piękny, ruchliwy głos, wspaniała,
swobodna koloratura, interpretacja. Marilyn Horne śpiewała znakomicie pokonując
bez problemu trudności (niebagatelne) swojej partii. Ale chyba chciała być
większą gwiazdą niż Caballe (niewykonalne) a jej mezzosopran do uwodzicielskich
nigdy nie należał. Francisco Araiza miał kiepski dzień i jako Idreno
zadziwił mnie negatywnie , bo pamiętam go jako fachowego tenore leggiero.
Turyn,
1982. Kolejna pięknogłosa Semiramida, Katia Ricciarelli. Ale nagranie pochodzi
już z czasów fatalnego zauroczenia Karajanem i pewne problemy , głównie intonacyjne słychać wyraźnie. Ogólnie jednak
wrażenie zostawiła mi pozytywne , zwłaszcza , że starała się też pokonać wrodzoną
sceniczną rezerwę i grać na tyle, na ile Pizzi raczył pozwolić. Miała u swego
boku wspaniałego Arsace – Lucię Valentini-Terrani. To był wyjątkowo piękny,
bogaty, soczysty, dźwięczny głos, cóż za
dźwięki piersiowe, prawie jak u Podleś! I jaka nieskazitelna technika.!
Niestety, kariera i życie tej wspaniałej śpiewaczki zakończyły się
przedwcześnie - zmarła w 1998 na
białaczkę w wieku 52 lat. Paniom towarzyszył bardzo dobry Idreno – Dalmacio
Gonzales i kiepski w roli Assura Feruccio Furlanetto, który chyba był już w
trakcie przestawiania się na cięższe partie i koloraturę zaprezentował fatalną.
Wenecja, 1992. Semiramida – Mariella Devia , Assur - Carlo Colombara, Idreno – Luca Canonicci. Troje dobrych, efektywnych śpiewaków , którzy
takież stworzyli kreacje – zdecydowanie dobre , chociaż nie pamiętne. Ale była
z nimi Ewa Podleś – Arsace ponad wszystkich innych. Co ja tu opisywać będę,
sami wiecie – Podleś, rok 1992, Rossini. Ta energia, ta siła przekazu!
A
w MET w tym samym mniej więcej czasie (1990) pokazywała „Semiramidę” na bogato.
Ale to już zupełnie inny temat .
Lucia Valentini-Terrani ma u mnie swój "ołtarzyk". Głos (dla mnie)przepiękny, elegancja, stylowość, a zarazem ekspresyjność śpiewu, fenomenalna technika. Dla mnie: niebotyczny poziom interpretowania Rossiniego. I przy ogromnym podziwie dla La Podleś - nagrania "Kopciuszka" i "Włoszki w Algierze" w interpretacji Włoszki są moim punktem odniesienia. Szkoda, że jej kariera nie trwała długo, nawet nie wiem dlaczego tak się stało(?)
OdpowiedzUsuńCo innego Arsace - tu, wg.mnie, Podleś rządzi niepodzielnie. Podziwiałem tę partię w wykonaniu naszego "contralto assoluto" w Polsce i poza nią.
Wiem, że wielu ludzi hołubi przede wszystkim Horne, ale dla mnie Ewa Podleś jest w tej partii bezkonkurencyjna.Robert.
Kariera Valentini-Terrani nie mogła trwać długo z przyczyn,które opisałam wyżej. Zachorowała na białaczkę, co wykluczyło ją z pracy . Nie miała niestety tyle szczęścia co Jose Carreras, chociaż leczono ją w tym samym szpitalu -zmarła przedwcześnie w 1998.Nie doczekała się nawet 52 urodzin. Zgadzam się, to była fantastyczna śpiewaczka.
OdpowiedzUsuńOczywiście, wiem o jej chorobie, ale kariera zgasła przecież sporo przed jej białaczką. Zmarła w 98 roku, ale przestała nagrywać czy występować w renomowanych teatrach chyba już pod koniec lat 80...Ostatnie jej chyba znaczące występy o jakich się doczytałem to początek lat 90 w Marsylii i Berlinie...Szkoda. Gdy chcę sobie posłuchać Rossiniego wciąż najchętniej sięgam po jej nagrania, np. piękną płytę recitalową z Albero Zeddą...
OdpowiedzUsuńR.