czwartek, 14 lutego 2013

Bella mia fiamma


Rozsypał się worek z nowymi płytami, ale tym razem coś specjalnego – „Bella mia fiamma” , arie koncertowe Mozarta  w wykonaniu Olgi Pasiecznik ( czy też Pasichnyk). Zacznijmy od tego, co mniej ważne, ale zauważalne jeszcze przed włożeniem CD do odtwarzacza. Jest to wydawnictwo piękne od strony edytorskiej: grubaśna książeczka zawiera nie tylko teksty arii (także po polsku), ale też sporo „płomiennych” jak należy zdjęć, na których oddano sprawiedliwość urodzie artystki. Jest także smakowity i wiele wyjaśniający esej Piotra Kamińskiego. Bo niby wiemy, że w czasach Mozarta pojęcie praw autorskich wyśmiano by gromko a praktyka przyprawiłaby  nam współczesnych twórców różnych ACTA o zawał, ale tu informacje dostajemy podane prosto, precyzyjnie i ładną polszczyzną.  Nie wszystkie z tych perełek to klasyczne arie koncertowe, niektóre powstały na życzenie miłych pojemnemu sercu autora w celu zastąpienia nielubianych z jakiś powodów ( najczęściej pewnie uważanych za niedostatecznie efektowne dla gwiazdy) oryginalnych  fragmentów oper innych autorów. A teraz do zawartości właściwej , która zdecydowanie godna jest tak starannej oprawy. Mieliśmy dużo szczęścia, że pochodząca z Ukrainy Olga Pasiecznik znalazła w Warszawie swoje miejsce na ziemi. Przekonuję się o tym zawsze mając okazję oglądać ją na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej, ten album stanowi dobitne potwierdzenie.  Trudno powiedzieć, co tu podziwiać bardziej: pewność i precyzję techniczną, piękno głosu czy wyraz emocjonalny – wszystkie te elementy są na najwyższym poziomie. Wystarczy przeanalizować pierwszą arię – „Ah! Lo previdi!”. Zaczyna się od krzyku zranionej tygrysicy – na miejscu zbrodniarza, który zabił bohaterce ukochanego mężczyznę drżałabym ze strachu. Potem następuje część lamentacyjna , w której głos Pasiecznik, mięknie, okrągleje, pojawia się w nim cicha rozpacz. Dalej mamy na płycie pochwałę tytułowego „Bella fiamma” ( po włosku płomień jest w rodzaju żeńskim…), arie komediowe mieszają się z dramatem a każdy z nastrojow śpiewaczka oddaje tak, że znajomość tekstu, choć pomaga w odbiorze, wcale nie jest niezbędna. Wrocławska Orkiestra Barokowa pod ręką Jarosława Thiela towarzyszy solistce dyskretnie i fachowo – tu nie ma wybuchów temperamentu, ale jest znakomita współpraca z Olgą Pasiecznik.
Trudno w to uwierzyć, ale jedyną sprawą, którą firma Accord zaniedbała w tym przypadku okazuje się szersza promocja tej płyty. Szkoda. A nie można to było zrobić i wrzucić na Tubę jakiegoś, krótkiego chociażby „making of” lub przynajmniej jednej arii dla zaostrzenia apetytu?W tej sytuacji zalinkowałam tylko dwa przykłady interpretacji Mozara przez Olgę Pasiecznik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz