Rozsypał się worek z nowymi płytami, ale tym
razem coś specjalnego – „Bella mia fiamma” , arie koncertowe Mozarta w wykonaniu Olgi Pasiecznik ( czy też
Pasichnyk). Zacznijmy od tego, co mniej ważne, ale zauważalne jeszcze przed
włożeniem CD do odtwarzacza. Jest to wydawnictwo piękne od strony edytorskiej:
grubaśna książeczka zawiera nie tylko teksty arii (także po polsku), ale też
sporo „płomiennych” jak należy zdjęć, na których oddano sprawiedliwość urodzie
artystki. Jest także smakowity i wiele wyjaśniający esej Piotra Kamińskiego. Bo
niby wiemy, że w czasach Mozarta pojęcie praw autorskich wyśmiano by gromko a
praktyka przyprawiłaby nam współczesnych
twórców różnych ACTA o zawał, ale tu informacje dostajemy podane prosto,
precyzyjnie i ładną polszczyzną. Nie
wszystkie z tych perełek to klasyczne arie koncertowe, niektóre powstały na
życzenie miłych pojemnemu sercu autora w celu zastąpienia nielubianych z jakiś
powodów ( najczęściej pewnie uważanych za niedostatecznie efektowne dla
gwiazdy) oryginalnych fragmentów oper
innych autorów. A teraz do zawartości właściwej , która zdecydowanie godna jest
tak starannej oprawy. Mieliśmy dużo szczęścia, że pochodząca z Ukrainy Olga
Pasiecznik znalazła w Warszawie swoje miejsce na ziemi. Przekonuję się o tym
zawsze mając okazję oglądać ją na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej, ten
album stanowi dobitne potwierdzenie.
Trudno powiedzieć, co tu podziwiać bardziej: pewność i precyzję
techniczną, piękno głosu czy wyraz emocjonalny – wszystkie te elementy są na
najwyższym poziomie. Wystarczy przeanalizować pierwszą arię – „Ah! Lo
previdi!”. Zaczyna się od krzyku zranionej tygrysicy – na miejscu zbrodniarza,
który zabił bohaterce ukochanego mężczyznę drżałabym ze strachu. Potem
następuje część lamentacyjna , w której głos Pasiecznik, mięknie, okrągleje,
pojawia się w nim cicha rozpacz. Dalej mamy na płycie pochwałę tytułowego
„Bella fiamma” ( po włosku płomień jest w rodzaju żeńskim…), arie komediowe
mieszają się z dramatem a każdy z nastrojow śpiewaczka oddaje tak, że znajomość
tekstu, choć pomaga w odbiorze, wcale nie jest niezbędna. Wrocławska Orkiestra
Barokowa pod ręką Jarosława Thiela towarzyszy solistce dyskretnie i fachowo –
tu nie ma wybuchów temperamentu, ale jest znakomita współpraca z Olgą Pasiecznik.
Trudno w to uwierzyć, ale jedyną sprawą,
którą firma Accord zaniedbała w tym przypadku okazuje się szersza promocja tej
płyty. Szkoda. A nie można to było zrobić i wrzucić na Tubę jakiegoś, krótkiego
chociażby „making of” lub przynajmniej jednej arii dla zaostrzenia apetytu?W tej
sytuacji zalinkowałam tylko dwa przykłady interpretacji Mozara przez Olgę
Pasiecznik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz