Tęskne oczekiwanie na nowe CD Kaufmanna, Leżniewej i Beczały (z Verdim, Tauber nie dla mnie) umilam sobie sprawdzaniem innych, pewnie wcale nie mniej interesujących. Właśnie przesłuchałam płytę o bardzo standardowym tytule „A Fool for Love” , ale niezmiernie ciekawej zawartości. Ukazała się kilka miesięcy temu, ale dopiero dziś, po obejrzeniu „Ciro in Babilonia” z Pesaro jej wykonawca zwrócił moją baczną uwagę. Młody amerykański tenor , Michael Spyres przedstawia tu swoją wizytówkę , więc w sposób typowy dla debiutanta usiłuje na niej zmieścić wszystko, co umie i jest tego za dużo – prawdziwy groch z kapustą: Donizetti i Czajkowski, Strawiński i Bizet, Richard Strauss i Puccini. A jeszcze Verdi, Rossini, Mozart i Cilea.
Czy
taka mieszanka wybuchowa może podziałać? Otóż może, chociaż nieuchronne
wrażenie chaosu jednak pozostaje. Ale jaka to rozkosz odpocząć od
koncept-albumów, zwłaszcza, jeśli artysta dysponuje takimi atutami jak Spyres.
A są one niebagatelne: Jasny, srebrzysty głos o metalicznym zabarwieniu i
sporej, jak na tenora nominalnie lirycznego sile, wspaniałe legato (a na to
jestem szczególnie wrażliwa), giętkość, no i podziwu godna góra skali (z dołem
nieco gorzej). Najpiękniej wypada w interpretacji Spyresa repertuar francuski,
nawet jeżeli śpiewak ma wyraźny problem z wymową. Za to stylistycznie –
delicje. Nigdy nie słyszałam tak rozmarzonego romansu Nadira z „Poławiaczy
pereł”! Polecam też szczerze posłuchanie, jak debiutant radzi sobie z jedną z
najpopularniejszych arii w całym operowym repertuarze – „Una furtiva lagrima”. Czajkowski
(„Kuda, Kuda”), znów pomimo kontrowersyjnej ruszczyzny jest taki jak trzeba:
dramatyczny i melancholijny zarazem. A jeszcze elegancko zaśpiewane „Il mio tesoro” i „Che gelida manina”, i
kilka innych. Jedyne , co nie do końca mnie przekonało, to fragment „Córki
pułku”, ale to nie względu na jakieś wykonawcze niedoróbki, tylko na głos
Pavarottiego, który przy arii Tonia zawsze brzmi w mej pamięci, a nikt nie jest
w stanie mu dorównać. Spyres to mniej więcej ta sama kategoria co Calleja, ale
przewyższa maltańskeigo tenora łatwością koloratury i znakomitymi ozdobnikami
(warto sobie posłuchać w jego wykonaniu np. „Fuor del mar” – na płycie nie ma ,
ale na Tubie i owszem).
Jako
druga wylądowała w odtwarzaczu płyta Klausa Floriana Vogta „Wagner”. I dla mnie
jest to porażka. Specyficzny głos Vogta albo się akceptuje z dobrodziejstwem
inwentarza, albo nie. Dla mnie, o ile w operze jest akceptowalny, w recitalu
staje się nie do zniesienia. Poprzedni, dość bezczelnie zatytułowany „Helden”
już zapowiadał tę klęskę monotonii, ale ratowała go różnorodność repertuaru.
Tutaj artysta śpiewa tylko fragmenty z
Wagnera i robi to tak samo, niezależnie od tego, czy jego bohaterem jest Siegfried,
Siegmund, Parsifal czy Tristan. Pomijając już wszystko inne , Vogt kompletnie
nie ma warunków głosowych do tych ról, a zaśpiewane wysokim (niektórzy piszą –
„anielskim”) , nieszczególnie mocnym głosem brzmią najzwyczajniej
anemicznie O ile Lohengrin czy Walter
leżą w zasięgu jego możliwości nie chciałabym słuchać „Walkirii” z jego
udziałem , nie mówiąc już o „Tristanie”
Na
koniec zostawiłam sobie krążek, który sprawił mi wielką, choć zupełnie inną niż
w wypadku Spyresa przyjemność. „Romantische Arien” to pierwsza operowa
składanka Christiana Gerhahera, chociaż oczywiście kolejna jego płyta. Byłam
bardzo ciekawa, jak mistrz pieśni potraktuje arie. Repertuar daleki jest od
standardowego a niemiecka opera romantyczna niosła zagrożenie nadmierną jednorodnością
stylu. Ale Gerhaher to na szczęście nie
Vogt. Jego głos nie zaleca się szczególną głębią czy charakterystyczną barwą .
To jest , jak mawia inny słynny baryton o własnym „baryton liryczny i nigdy nie
będzie więcej”. Ale jak on nim operuje! Ile kolorów, odcieni, nastrojów: od
lirycznej melancholii i rezygnacji do pełnokrwistego dramatu. Gerhaher nie musi
krzyczeć, żeby ten dramat wyrazić. Posłuchajcie , jak on śpiewa Wolframa, nie
przegapcie tej płyty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz