niedziela, 26 maja 2013
Baśniowe rozkosze - "Kopciuszek" i Ewa Podleś
Bardzo chętnie poznaję nowe dla
siebie dzieła. Zamiast kolejnej wersji opery repertuarowej czeka wtedy na mnie
ekscytująca niespodzianka – a nuż będzie to coś , co mnie porwie i uwiedzie? W
takich wypadkach odpowiedzialność
realizatorów jest podwójna, bo jeśli spotykamy się z niedobrą
inscenizacją , powiedzmy „Traviaty”, to poza zmarnowanym wieczorem nic się nie
stało – do utworu raczej się nie zniechęcimy. Ale przy czymś, z czym mamy do
czynienia po raz pierwszy kiepska produkcja może się przełożyć na stosunek do
samego dzieła. Do „Kopciuszka” Masseneta zabrałam się z dużą dozą
podejrzliwości bo nie należę do szczególnych wielbicielek jego twórczości. I tu właśnie spotkała mnie owa radosna
niespodzianka: siedziałam niemal non stop uśmiechnięta, a czasem od ucha do
ucha roześmiana i nie nudziłam się ani chwili. Przyjemność tę zawdzięczam
Massenetowi, który został solidnie wsparty przez cały team realizacyjny.
Barbara Limburg postawiła na maksymalną prostotę scenograficzną zabudowując
scenę białymi ścianami z dużą ilością drzwi (które po otwarciu ukazują czerwoną
drugą stronę). Właściwie jedyną ozdobą tych ścian jest … francuski tekst baśni
o Kopciuszku Charlesa Perraulta. Tylko
senne królestwo Wróżki wygląda nieco inaczej, ale mimo owej scenograficznej ascezy
jest na co popatrzeć .Kostiumy Laurenta Pelly i Jean-Jacquesa Delmote doskonale charakteryzują
postaci i są w swej ostentacyjnej bajkowości nieodparcie śmieszne.
Pelly rzecz wyreżyserował lekką ręką, kiedy trzeba zapełniając scenę tłumem
postaci w ciągłym ruchu, ale też stopując akcję i dając szansę prawdziwym
emocjom w momentach wymagających intymności. Wszystko zaś uczynił kierując się
najwyraźniej nawet nie librettem, a
muzyką. Oczywiste? Wszyscy wiemy, że w dzisiejszym teatrze niekoniecznie. Każdy
ze śpiewaków dostał szansę stworzenia kreacji wokalno-aktorskiej i niektórzy ją
wykorzystali. Bardzo podobał mi się dyrygent Betrand de Billy, który
wydobył partytury zarówno bajkową
żywiołowość , dość rzadko u Masseneta spotykaną, jak i typowy dla niego liryzm
i subtelność. Brawa dla orkiestry ROH! Bardzo lubię Joyce DiDonato, ale nie
wydaje mi się, żeby ten Kopciuszek był idealną dla niej rolą. Oczywiście, pewne
zalety pozostają stałe, jak piękne frazowanie , nieskazitelne legato, wreszcie
… wdzięk osobisty. Ale problematycznych gór było zdecydowanie za dużo. Podobnie
Eglise Gutierrez nie do końca przekonała
mnie do swojej Wróżki. To z kolei partia wymagająca stratosferycznej
koloratury, którą Gutierrez zdołała zrealizować tylko częściowo. Żeby zakończyć
narzekania - Jean-Philippe Lafonte jako
Pandolfe, tata Kopciuszka był wprawdzie sympatyczny, ale niezmiernie trudny do
słuchania z powodu brzydkiego, chropawego,
drżącego głosu.Za to duecik wrednych (tutaj raczej głupich) siostrzyczek pyszny
– obie dziewczyny (uczestniczki programu dla młodych artystów przy ROH): Kai Rüütel i Madeleine Pierard zagrały i zaśpiewały wspaniale. A
nie miały łatwo , bo towarzyszyły Ewie Podleś , Madame de la Haltere ponad
wszelkie pochwały. Maestra z wyraźną rozkoszą bawiła się rolą dając upust
komicznemu temperamentowi, którym tak rzadko może się wykazać. Uroczo ogrywała
też kostium z imponującą sempiterną. O rozkoszach wokalnych wspominać nie
przystoi - ten głos uzależnia. Na koniec
zostawiłam sobie Księcia . Alice Coote to
już nie ten sam wiośniany efeb co w „Alcinie”, ale jako chłopak
nadal jest nadal niezmiernie wiarygodna.
Ma przy tym przepiękny głos, któremu Massenet służy nawet lepiej niż barok. I
jeszcze mała rada: jeśli będziecie mieli do wyboru „Kopciuszka” Rossiniego i
Masseneta ja polecam tego ostatniego. A nie przypuszczałam, że kiedyś coś
podobnego napiszę …
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja tam pozostanę przy "Kopciuszku" Rossiniego, ale tej wersji Masseneta ogląda się rzeczywiście z przyjemnością. Joyce mi się podoba - myślę, że walory, mimo wszystko, przeważają na ew. mankamentami.(Słaba Gutierrez kiedyś się zapowiadała na gwiazdę) Ale, co tu kryć, Podleś, jak to się mawia, "ukradła show" wszystkim. Fantastyczne "granie głosem", temperament, obecność w konwencji. Po prostu: Artystka. Robert.
OdpowiedzUsuń