niedziela, 19 maja 2013

Na moją setkę - przepiękna "Katia Kabanowa" w Madrycie


To już mój setny post i z tej okazji wracam do jednego z najwspanialszych spektakli operowych jakie widziałam. Niestety, nie z widowni (to byłoby zapewne przeżycie jeszcze większe), ale zawsze mogę wyciągnąć DVD, włożyć do odtwarzacza i przenieść się w zupełnie inny wymiar. Taki cud , jak to przedstawienie „Katii Kabanowej” w madryckim Teatro Real zdarza się niezmiernie rzadko. Żeby powstał muszą się spotkać i wzajemnie uzupełniać cztery zasadnicze elementy najwyższej próby : samo dzieło, wykonawstwo muzyczne, aktorskie i reżyseria . Z takim niezwykłym przypadkiem mamy tu do czynienia. Nie zamierzam tu zachwalać samej opery Janacka – kto lubi, ten wie – mogę tylko zachęcać tych, którzy polubić nie mieli okazji,  bo jest to rzecz zwłaszcza (ale nie tylko) w warstwie instrumentalnej wspaniała. Produkcja, o której piszę powstała w 2004 roku dla Vlaamse Opera i przeszła przez kilka europejskich scen by w końcu, w grudniu 2008 trafić do Teatro Real. Wyreżyserował ją Robert Carsen i to już wystarcza za rekomendację – Carsen to taki operowy Armani : powściągliwy, bardzo elegancki, klasyczny i wyrafinowany. Co absolutnie nie znaczy , że nudny. Poczucie humoru ma też w tym typie  - nieoczekiwane i niebezpośrednie. A należy dodać , że był w wyjątkowo dobrej formie inscenizując „Katię”. Nawet jemu tak idealne połączenie pierwiastka duchowego z czysto fizycznym, ziemskim, zmysłowym nieczęsto się zdarza, a trzeba do tego dodać zapierającą dech w piersiach plastyczną urodę spektaklu. Osiągnął ją prostymi, wręcz minimalistycznymi środkami. W jego wypadku scena zalana wodą nie stanowi efekciarskiego  dodatku przywołanego przez aktualną modę, jest wraz ze specyficznym , błękitnym światłem samą esencją. Woda pokrywająca całą widoczną przestrzeń i niewielkie drewniane palety za pomocą których kreowane są różne miejsca akcji stanowią całą scenografię. I to wystarczy. Kiedy kurtyna się podnosi widzimy Wołgę, na której kładą się niebieskie refleksy i dziewczęta w białych sukienkach , które będą Katią zwielokrotnioną i jednocześnie ucieleśnieniem stanu jej duszy. To one także zmieniają układ palet tworząc odrębne miejsca. W ten sposób na przykład dom Katii  i Tichona staje się wyspą i więzieniem jednocześnie. Akcję prowadzi Carsen prosto i klarownie trzeba przyznać, że w Madrycie znalazł godnych partnerów w osobach właściwie wszystkich aktorów – śpiewaków. Jest to zespół  z tylko jedną ( ale jaką!) gwiazdą, który jednak jest w stanie przekazać wszystko, czego autor dzieła i jego reżyser od niego wymagają . Ciężar główny zarówno Janacek jak i Carsen (żadnych przesunięć akcentów) złożyli na barki tytułowej bohaterki którą tu jest fantastyczna Karita Mattila.  Proszę na nią popatrzeć, jak ciałem i krystalicznie czystym głosem staje się Katią. Jak bardzo jest nią, jednocześnie niewinną i dręczoną zmysłowymi pragnieniami a potem poczuciem winy kobietą. Jak wstrząsająco wygląda moment śmierci Katii i brzmią jej ostanie słowa  o tym, że „ jest tak pięknie, a ja muszę umierać”. I to wszystko bez efektownych skoków do wody, rozbryzgów i plusków. Reszta zespołu także wykonuje swoje zadania z podziwu godną prostotą. Trudno mi ocenić muzyczną stronę roli Kabanichy (Dalia Schaechter) ,bo to partia złożona właściwie z samych ostrych, krzykliwych a wręcz szczekliwych dźwięków, scenicznie postać potraktowana została wprost, bez szukania dla niej usprawiedliwień. Podobał mi się Miroslav Dvorski jako Boris (ładny, świeży tenor),   dobrze dźwiękowo skontrastowany z Gordonem Gietzem (Kudriasz). Natascha Petrinsky (Warwara) zarysowała swoja bohaterkę nieco pogubioną kreską , jako nieskomplikowaną dziewczynę, niemal subretkę . Mieściło się to jednak w ogólnej koncepcji , a jej dźwięczny mezzosopran o specyficznej wibracji przypadł mi do gustu. Trzeba jeszcze wymienić doskonałych odtwórców ról Tichona – Guy De Mey i Dikoja – Oleg Bryjak. Orkiestrę Teatro Real poprowadził Jiri Belohlavek i nie wyobrażam sobie , żeby ktoś mógł zrobić to nie tyle lepiej , co choć w przybliżeniu tak wspaniale. Nigdy, ale to nigdy nie słyszałam tej orkiestry (ani przed ani potem) tak grającej. Wszystkie barwy, odcienie , pulsacje uczuć od których partytura Janacka jest aż gęsta były doskonale słyszalne. Jeśli nie znacie tego przedstawienia warto włożyć sporo wysiłku (w sieci nie jest chyba dostępne, było na YT, ale zostało zdjęte) żeby je zobaczyć. Nie tylko Verdim, Wagnerem i barokiem operomaniak żyje!










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz