Minęło
zaledwie kilka tygodni a już wracam do „Nabucca”, w dodatku tej samej produkcji , która mnie
delikatnie mówiąc nie zachwyciła. Mój powrót nie jest spowodowany ani nagłym
olśnieniem i rewizją poglądów ani też sceną, na której rzecz tę wystawiono (poprzednio La Scala , teraz ROH).
Natomiast częściowa zmiana obsady wydała
mi się niezmiernie znacząca. Zacznijmy od pomniejszych ról : Ismaele w ROH nie
zyskał odtwórcy tak luksusowego jak w Mediolanie, ale Andrea Care może sobie
poczytać ten występ za sukces. Jasny, miły w barwie tenor do tej partii
zupełnie wystarczy, przy tym Care doskonale
sprawdził się jako postać – ma idealny typ urody. Jego Fenena – Marianna
Pizzolato wręcz przeciwnie. Żałowałam już kiedyś, że brak obowiązującej obecnie
z całą bezwzględnością okładkowej powierzchowności utrudni jej bardzo karierę i
tak właśnie się dzieje. Szkoda, bo to świetny głos i znakomita śpiewaczka. A
teraz – do właściwej przyczyny mojego ponownego zetknięcia z nieudaną produkcją
Daniele Abbado. I od razu załatwmy oczywistą oczywistość : ten Nabucco nie nigdy
nie był , nie jest i nie będzie barytonem. Kropka. Poza tym ma 72 lata i jego
głos nie brzmi tak samo, jak 40, 30, 20 czy nawet 10 lat temu. Tyle, że daj Boże zdecydowanej
większości młodych taką barwę, wciąż piękną , chociaż nieco przydymioną i tyle
możliwości wyrazowych, ile ma ten starszy pan. Placido Domingo dzięki koncepcji
artystycznej Abbado pojawia się na scenie wyglądając w zasadzie tak, jak w
cywilu ( w zasadzie, bo pewnie nigdy nie założyłby takiego garnituru) – na
nobliwego, acz zaawansowanego wiekiem dżentelmena. Ale wystarczy, żeby otworzył
usta, a już mamy przed sobą nieszczęsnego, miotanego sprzecznymi uczuciami a
nawet szalonego Nabucco. Domingo ciągle wkłada w śpiewanie całe serce, to nie
tylko się słyszy , ale tez i czuje. Dzięki temu scena jego konfrontacji z
Abigaile zyskała całkiem nową jakość – napięcie pomiędzy nim a Monastyrską (jeśli
to możliwe jeszcze lepszą niż poprzednio) było fizycznie wyczuwalne. Wiem, że niektórzy się ze mną nie zgodzą, ale
dla mnie w erze nagrań Domingo dzieli tron tylko z Marią Callas. Z tym, że
jej przed czterdziestką została tylko
interpretacja, bo głosu już nie było. I nic w tym moim odczuciu nie zmienia
fakt, że w poszczególnych rolach można znaleźć lepszych od niego, że Jussi
Bjoerling był być może jeszcze lepszym tenorem. Być może … Ale tylko Domingo,
stary , niezbyt już seksowny i zdecydowanie nie baryton był w stanie mnie jako
Nabucco tak poruszyć!
W roli Nabucca, aktualnie, zawsze będę stawiał Nucciego, a Domino będzie po prostu ciekawostką w tej roli ( i innych barytonowych, których się teraz podejmuje).
OdpowiedzUsuńW erze nagrań...Hm, ogromnie cenię Dominga, jego wokalną długowieczność, charyzmę, wszechstronność. Ale, przepraszam fanów, od Dominga - w erze nagraniowej - większymi tenorami byli Jon Vickers (największy dla mnie Otello), Jussi Bjorling, Franco Corelli, Carlo Bergonzi...
Śmiałe postawienie Hiszpana na równi z Marią Callas. Moim osobistym zdaniem, z różnych względów, przesadzone gdyż wkład Callas we wskrzeszenie całej zapomnianej epoki opery włoskiej, w zmianę oblicza aktorstwa operowego itd. jest, moim zdaniem, nieporównanie większy.
To tylko moje, nieco odmienne, od Papageny zdanie. Robert.
Robercie, często się różnimy w opiniach, co w niczym nam nie przeszkadza, prawda? Vickers najlepszym Otellem? O nie! Vinay rządzi!Poza tym, ja lubię piękne głosy (oczywiście, że nie tylko o to w operze chodzi, ale także i o to) a specyficzna barwa Vickersa zupełnie mi nie odpowiada. Chociaż klasę wokalną doceniam.Dokładnie porównałam Nucciego i Dominga - i jest (moim zdaniem, oczywiście)tak jak napisałam: Nucci , w przeciwieństwie do Dominga jest barytonem. Ale kwestie wyrazowe stawiają Placidissima wyżej (mówimy o tym konkretnych nagraniach, nie o chlubnej przeszłości Nucciego). I pewnie, że Domingo obecnie bawi się , bo lubi i może.ALe ja się cieszę, że jeszcze mu się chce i mogę go posłuchać. A przy porównaniu z Callas będę się upierać. Chociaż mam pełną świadomość, że jest kontrowersyjne.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie w niczym nie przeszkadza różnica zdań. Wręcz przeciwnie! W dużej mierze mówimy o gustach - Tobie barwa Vickersa nie odpowiada, dla mnie barwa głosu, ew. jego uroda to sprawa drugorzędna (co nie znaczy, że nie jestem wrażliwy na ten aspekt, tylko trochę mniej niż inni :-) ) Taka Scotto raczej nie jest wzorem piękna i słodyczy w głosie, a jednak ma ona u mnie swój "ołtarzyk".
OdpowiedzUsuńOczywiście, sprawy wyrazowe to też kwestia czy odbieramy fale na jakich dany śpiewak nadaje :-) Mnie śpiew Placida nigdy szczególnie nie kręcił. Starałem się w pewnym okresie mojej operomanii bardzo odnaleźć to, co tak kochają jego liczni fani, no, ale chyba już się musze pogodzić z tym, że pozostanę uboższy o przeżycia, które dostarcza jego sztuka. Robert.