Edita
Gruberova jest na współczesnej scenie operowej fenomenem. Wprawdzie są tacy,
którzy kontynuują regularną karierę mimo (nie chodzi tu o recital od czasu do
czasu bądź efektowne cameo) , że kilka lat od niej starsi, ale ich bardzo
niewielu. Poza tym Gruberova dysponuje najbardziej na działanie czasu
podatnym rodzajem głosu (poza falsetem)
– sopranem liryczno-koloraturowym, dźwięcznym, jasnym i niezbyt dużym. A ona nadal występuje w teatrach nie
przynosząc wstydu sobie i dyrektorom od obsad, wręcz przeciwnie. I wszędzie
witana jest z entuzjazmem, czasem wskrzesza się specjalnie dla niej odchodzące
w niepamięć belcantowe opery. Taki
właśnie spektakl zarejestrowano w Zurichu w 2002 . Owszem, działo się to ponad
10 lat temu, ale diva miała już wtedy 56 lat , a przecież chociażby ze sceny
TWON wiemy, że jej wokalne możliwości pozostają mniej więcej te same. Zajmijmy się
jednak samą produkcją „Beatrice di Tenda” . Tę niezbyt popularną operę
autorytety uważają za nieszczególnie udaną, bliźniaczą siostrę” Anny Boleny”
Donizettiego. Kiedy jednak posłuchać uważnie , znaki firmowe Belliniego można
rozpoznać natychmiast – szczególnie miękki, łagodnie melodyjny dramatyzm, tak
różny od środków używanych przez jego znakomitego kolegę. Chyba to właśnie
uwiodło Chopina, który Belliniego
uwielbiał i właśnie „Beatrice..” chciał usłyszeć na łożu śmierci, przynajmniej
tak kiedyś miał powiedzieć. Historia
opowiadana przez libretto wydaje się niepotrzebnie drastyczna (żona niesłusznie
oskarżona o zdradę przez mającego na oku młodą kochankę męża, tortury, wreszcie
wyrok i śmierć), ale jest całkowicie autentyczna, zdarzyła się na początku XV
wieku. W Zurychu Daniel Schmid
postanowił jednak pójść bardziej śladem muzyki niż libretta i na scenie żadnych
elementów drastycznych i efekciarskich nie ma. Akcję przeniesiono na początek
wieku XX, co zresztą , poza kostiumami niczego nie zmieniło. A właściwie
wszyscy, od protagonistów począwszy a na chórze skończywszy są odziani
niezmiernie strojnie i elegancko. Scenografia jest uniwersalna – tak można by
wystawić niemal wszystko : podesty i schody z prostymi poręczami , 2 fotele art
deco z oparciami w kształcie muszli i .. tyle. Reżyser jednak nie do końca uwierzył chyba we własną,
ascetyczną koncepcję i przynajmniej w pierwszym akcie nadto entuzjastycznie
bawił się sceną obrotową. Poza tym jednak działo się niewiele, co chyba
wydatnie pomogło Gruberovej, która nigdy nie była dobrą aktorką, a tu mogła się
skupić na wyrazie muzycznym. Żeby nie unieruchomić jej całkowicie Schmidt kazał
bohaterce przechadzać się bezustannie po schodach w górę i w dół, co mogło się
źle skończyć zważywszy na wysokie obcasy i bardzo długą suknię. Taki pomysł na wystawienie belcantowej opery,
bez dziwactw i bez prób szokowania mieszczuchów sprawdził się nieźle. Miałam
tylko jedno zastrzeżenie: na początku drugiego aktu Orombello, właśnie po torturach wygląda nieskazitelnie elegancko
i świeżo, co troszkę się kłóci ze śpiewanym tekstem. To jednak drobiazg. Gruberova
oczywiście nie brzmiała, bo nie mogła zupełnie tak samo jak 20 lat wcześniej, ale … mój Boże, cóż to
za klasa! Jakie piękne legato, mezza di
voce, pianissimo! Nie przeszkadza nawet brak przyzwoitego aktorstwa, bo to, co
trzeba jest w głosie. Góry bywają nazbyt ostre, mimo to – chapeau bas! Michael
Volle, zurychski primo baritone nie może
się pochwalić piękną barwą głosu, ale precyzją intonacyjną i fachowym
wykonawstwem i owszem, w związku z tym jego popisowa scena w drugim akcie
wypadła znakomicie. Pochwały należą się też Stefanii Kaluzy za jej efektywna
dramatycznie i głosowo „tę trzecią” – Agnese i Raulowi Harnandezowi,
właścicielowi niedużego, ale bardzo ładnego i z głową używanego tenoru.
Marcello Viotti poprowadził orkiestrę
uwypuklając melodyjność partytury - w
sposób może nie ekscytujący, ale z bardzo przyjemnym dla ucha efektem. W ramach nostalgicznych wspomnień można
dodać, że rolę Orobella na premierze śpiewał młody tenor z Polski, Piotr
Beczała…
Zaskoczony jestem trochę, że Papagena scięgnęła po to stare i, moim zdaniem, przeciętne nagranie (wykonanie).
OdpowiedzUsuńEdita Gruberova ma całe legiony, zwłaszcza w obszarze niemieckojęzycznym,admiratorów. Repertuar konsekwentnie ograniczyła do włoskiego, romantycznego bel canto, który wykonuje w paru prestiżowych europejskich teatrach. Skoro jest klientela znaczy, że podaż ma swoją jakość i urok.
Niestety, ja jestem na uroki wokalne Edity dość nieczuły :-( Zawsze miałem pretensje, że śpiewa repertuar, który, mimo paru efektownych elementów, jest jej obcy - od języka po styl i ekspresję. Mniej więcej z tego samego pokolenia - Włoszka Mariella Devia i Amerykanka June Anderson - jawią mi się zawsze w kontekście Edity jako te prawdziwsze wersje, prawdziwe ambasadorski belcantowego stylu i śpiewu. Norma zaśpiewana prawie w całości piano i pianissimo, liczne manieryzmy wokalne, naginanie muzyki i intencji kompozytora - może to robi wrażenie, ale czy ma coś wspólnego z Normą, Boleną czy Beatrice? Słowaczka pozostanie dla mnie wspaniałą Zerbinettą, Donną Anną, Królową Nocy, nawet Manon, ale w bel canto mam z nią estetyczny zatarg.
Samą Beatrice di Tenda uważam za jedną z najlepszych, po Normie, oper Belliniego. Ja również żałuję, że jest tak rzadko wystawiana i nagrywana. Ale istnieje bardzo dobry "pirat" tej opery z początku lat 80 - June Anderson w roli tytułowej na scenie La Fenice. Robert.
Zdarzało mi się sięgać po jeszcze starsze nagrania, i nie obiecuję, że to się powtórzy, wręcz przeciwnie.Obie wymienione przez Ciebie panie były dobre w swoim czasie, ale nie zachowały wokalnej jakości do dziś . Fenomen Edity Gruberovej polega także i przede wszystkim na jej długowieczności. A manieryzmy - Robercie, NIE MA śpiewaka, który by ich nie miał (włącznie z uważaną przez większość za bóstwo Callas, ), rzecz tylko w tym , co kogo szczególnie drażni. Jeśli chodzi o "Normę", to, jak już tu pisałam moją pozostanie pewnie na zawsze Caballe (znów nie Callas) , chyba, że nastąpi jakieś nagłe objawienie wokalne. Czego sobie życzę, ale w co nie wierzę.
OdpowiedzUsuńCzyżby Mariella Devia nie zachowała wokalnej jakości do dzisiaj? June Anderson trzyma się wokalnie dzielnie - po prostu nie śpiewa tak dużo jak Gruberova, interesuje ją też już nieco inny repertuar (francuska wersja Salome, Pat Nixon w operze "Nixon w Chinach", w planach Marszałkowa).
OdpowiedzUsuńManieryzmy i manieryzmy. U Gruberovej manieryzmy maskują przeważnie to, czego nie potrafi plus jednak "popisy", które Gruberova proponuje nie zawsze są zgodne, moim zdaniem, z duchem muzyki. To tylko taka osobista uwaga, bo podkreśliłem, że na pewno jest wiele powodów dla których Gruberova w niektórych miejscach i przez duże grono melomanów uważana jest za diwę bel canta. Ja uznaje jej wokalny fenomen w sensie długowieczności, ale, uważam, że to nigdy nie był repertuar najodpowiedniejszy dla tej śpiewaczki.Robert.