W ostatnim
wydaniu Opera News padła teza o nowym złotym wieku polskiej wokalistyki. Coś
jest na rzeczy, bo po raz kolejny mam okazję i przyjemność pisać o tym, że górą
nasi. Tym razem chodzi o Tomasza Koniecznego, który jest osobowością na tyle
niezwykłą, iż kilka numerów temu ta biblia amerykańskich operomaniaków
poświęciła mu długi artykuł, mimo, iż nigdy nie występował na żadnej tamtejszej
scenie. I w najbliższym czasie nie ma takich planów. Za to całkiem niedługo, bo
już w październiku na deskach Wiener Staatsoper będzie próbował odbić Ninę
Stemme Jonasowi Kaufmannowi (bez skutku, niestety) w „Dziewczynie z zachodu”. Zabawa
może być przednia – trójka śpiewaków kojarzona z repertuarem niemieckim na włoskim Dzikim Zachodzie … No i te świetne
głosy, i talenty aktorskie! Konieczny właściwie jest aktorem po łódzkiej szkole
filmowej i w tym fachu zaczynał nie byle jak, bo rolą Maćka Chełmickiego w „Pierścionku z orłem w
koronie” Wajdy. Nie mówił wtedy własnym głosem, podłożono mu oryginalne
nagranie Zbyszka Cybulskiego. A właśnie głos zaczął się wtedy stawać dla niego
ważny, bo Konieczny myślał już o innym zawodzie. Na razie jednak w teatrze TV
zagrał Tristana u Krystyny Jandy, co uczyniło go prawdopodobnie jedynym bas
barytonem w historii, który wystąpił w tej roli. Jego debiut operowy odbył się
w grudniu 1997 (miał niecałe 26 lat) w Poznaniu, gdzie zaśpiewał Figara w
mozartowskim „Weselu…”. 2 lata wcześniej w tej samej inscenizacji i partii
wystąpił inny debiutant, niemal rówieśnik Koniecznego ( tylko 10 miesięcy
młodszy) Mariusz Kwiecień. Tym samym
Poznaniacy okazali się niesłychanie uprzywilejowani, bo żaden z panów już
później Figara nie śpiewał. Ciekawe, czy jest ktoś kto tych dwóch młodych
śpiewaków wtedy widział i pamięta? Opisywanie
poszczególnych szczebelków kariery Koniecznego nie ma sensu, ale warto
zajrzeć na jego znakomitą i bardzo rozbudowaną stronę – tam mamy wszystko. Dla
nas ważne jest to, że wyspecjalizował się w repertuarze niemieckim , z krótkimi
wycieczkami na teren opery francuskiej. Oraz
niestety to, że występuje przede wszystkim w Niemczech, i Austrii, bywa w
Madrycie, Paryżu, Pradze i Budapeszcie ale nie u nas. Raz gościł w Warszawie
śpiewając niewielką rolę Pustelnika w „Wolnym strzelcu” w Filharmonii Narodowej i w sopockiej Operze Leśnej wystąpił w
„Złocie Renu” . I koniec. W ostatnich latach swoim ulubionym teatrem uczynił
Wiener Staatsoper, gdzie święci triumfy jako jeden z najmłodszych Wotanów we
współczesnej operze. Wykonuje tę rolę od
kilku lat, a przecież nawet dziś, jak na basbarytona jest w wieku
niezaawansowanym. Spektakl, o który dał mi pretekst do tego posta pochodzi
właśnie z Wiednia i jest to „Arabella” Richarda Straussa. Skarb bezcenny, bo w
dzisiejszych czasach trudno się natknąć na to dzieło bez Renée Fleming w roli
tytułowej (nie mam nic przeciwko niej, chciałam tylko jako Arabellę zobaczyć i
usłyszeć wreszcie kogoś innego). Dla Tomasza Koniecznego to też rzadka okazja
do zaprezentowana się jako amant, bo jego koronny repertuar wagnerowski takie
możliwości oferuje głównie tenorom. Zacznijmy jednak od samej produkcji , pod
którą podpisał się Sven-Eric Bechtolf.
„Arabella” , komedia salonowo-liryczna i duchowa młodsza siostra
„Kawalera z różą” (ja bym jeszcze przypisała jej dalekie pokrewieństwo z dużo
mniej wyrafinowaną pucciniowską „Jaskółką”) ma bardzo konkretne miejsce akcji –
wiedeński hotel „Metropol”. Na szczęście reżyserowi nie przyszło do głowy
przenieść apartamentu na wysypisko śmieci ani do szpitala psychiatrycznego chociaż przesunął akcję z XIX do lat 20-tych następnego wieku. Oszczędził nam jednak
aluzji do czasów po aneksji Austrii przez Hitlera, kiedy to Metropol stał się
nazistowską kwaterą główną. Można więc
skupić się spokojnie na akcji scenicznej i muzycznej, bo ładne i adekwatne
kostiumy i podobna scenografia w tym nie przeszkadzają. A należy dodać, że po skonstruowanym z
zegarmistrzowską precyzją akcie pierwszym, drugi i trzeci troszkę się rozłażą,
i to nie z winy Bechtolfa. „Arabella” była bowiem ostatnim wspólnym dziełem Straussa
i Hofmannsthala, który zmarł w dramatycznych okolicznościach zdążywszy tylko
naszkicować te akty.Mimo to, oglądało mi się bardzo przyjemnie, chociaż
jak i „Rosenkavalier” komedia ta zaprawiona jest goryczą a rozwiązania
fabularne części finałowej wymagają iście operetkowej odporności na
nieprawdopodobieństwo. Dlatego tak wiele zależy tu od wykonawców, bo to oni
decydują, czy przejmiemy się losem ich postaci i potrafimy uparty realizm
odwiesić na czas trwania akcji na kołek. Z przyjemnością informuję, że się w pełni
udało. Zawdzięczamy to rolom Emily Magee, Tomasza Koniecznego i Genii Kühmeier, a i niezbyt wiarygodny
ze względu na wiek i posturę jako rozpalony młodzieniec Michael Schade zrobił,
co mógł. Magee (Tosca z pamiętnego,
Carsenowskiego spektaklu) okazała się Arabellą z prawdziwego zdarzenia –
bogaty, kremowy sopran, wspaniała kontrola oddechowa pozwalająca na długie,
miękkie frazy, wzorcowa interpretacja. Tomasz Konieczny sprostał partnerce bez
problemu, też dysponując głosem o ciemnej, aksamitnej barwie i wielkimi
możliwościami wyrazowymi. Genia Kühmeier
znana jest ze swego kryształowo brzmiącego sopranu i pięknego legato
(pamiętacie jej Paminę czy Micaelę, którą ukradła spektakl Kozenej i
Kaufmannowi?) i te cechy wykorzystała w pełni. W chłopięcym przebraniu nie była
szczególnie wiarygodna, ale co tam… Na koniec pretensja do Franza Welser –Mösta, który
kompletnie nie zapanował nad orkiestrową dynamiką, zapominając zupełnie o
śpiewakach i stanowczo za często przykrywając ich głosy. Dziwne to u takiego
starego fachowca, ale miałam wrażenie, iż stara maksyma „prima la musica, poi
le parole” została tym razem potraktowana zbyt dosłownie.
.https://www.youtube.com/watch?v=GgIkB3dy3gU
Pamiętam Koniecznego jako aktora! Fajny facet i przystojny, a że ex aktor, to i grać potrafi. Może się wybiorę na Dziewczynę do Wiednia. Pod poprzednim postem zostawiłam Ci link do Pappano i nie tylko do niego.
OdpowiedzUsuńDzięki za linki, zapowiada się ciekawy wieczór. Ja do Wiednia się nie wybieram, zwłaszcza ,że będzie transmisja. Niestety nie mogę być wszędzie, gdzie chcę, finanse nie pozwalają. Za to do Monachium się na "Moc przeznaczenia" pojadę, jeśli Jaśnie System Biletowy pozwoli.Jak się uda, to i na "Manon Lescaut", bo to mój ulubiony Puccini, i rola tenorowa jak marzenie. No i lubię Kristine Opolais.
OdpowiedzUsuńZapomniałam o jeszcze jednym, z Observera:
OdpowiedzUsuńhttp://www.theguardian.com/commentisfree/2013/mar/16/debate-opera-singers-wrong-attitude
Przeczytałam. Według mnie to jest klasyczny klincz - wszyscy mają rację. Ja się wcale nie dziwię frustracji Pappano, w końcu to on jest odpowiedzialny za muzyczną część roboty i to on oberwie za ewentualne niedoróbki - bo śpiewak nie tej klasy, bo nie miał czasu na porządne przygotowanie roli itd.Pappano znany jest z tego, że swoich śpiewaków kocha a powody , żeby się skarżyć ma. I rzeczywiście , Domingo jest stary i chory, ale ze szpitalnego łóżka co prędzej wraca na scenę. Tyle, że on zawsze był wyjątkiem, od bardzo wielu lat nie musi nawet przedstawiać zaświadczeń lekarskich, wiadomo, że jeśli odwołuje,to z jego zdrowiem jest źle. Z drugiej zaś strony rację mają śpiewacy, pracujący najdelikatniejszym instrumentem świata. Kaufmann wielokrotnie tłumaczył, że najcięższe zadanie w karierze, to wytłumaczyć intendentom teatrów, że nie może być wszędzie i śpiewać wszystkiego. On również powoływał się na utratę zarobków. Nam się wydaje, że gaże gwiazdorskie są bardzo duże, ale koszty - zarówno finansowe jak zdrowotne są straszne. Jeżeli np. Kwiecień za warszawski koncert otrzyma 20 tysięcy euro - a na tyle opiewa kontrakt - to nie są kokosy przy jego pozycji w środowisku, zwłaszcza, że występy w operze płatne są niżej. Niesposób jednak nie zauważyć, że istnieją artyści przekraczający wszelkie granice zdrowego rozsądku, jak Anja Harteros czy Angela Gheorghiu. Oczywiście, obie panie też mają swoje powody, ale istnieje jeszcze szacunek dla własnego słowa - jeśli nie jesteś poważnie chora, powinnaś śpiewać. Przy podpisywaniu kontraktów nikt przecież z bronią gotową do użycia nad głową nie stoi. Na Boga, przecież czasem nieszczęsny widz pokonuje pół świata za ostatnie pieniądze tylko po to, żeby zobaczyć i usłyszeć ukochaną gwiazdę , i co? Dlatego tez bardzo racjonalna wydała mi się decyzja Kaufmanna o niespotykaniu się z fanami po spektaklach jesienno-zimowych. Wyjaśnił to najprościej jak można - tylu ludzi, tyle wirusów. Wybaczcie, ale jeśli zachoruję to więcej osób będzie rozczarowanych. Można długo przytaczac argumenty wszystkich trzech stron (bo my też jesteśmy tu stroną), ale sytuacja jest niestety z tych nierozwiązywalnych
OdpowiedzUsuńZgadzam się w stu procentach. To jest sytuacja patowa i dobrego wyjścia z nie nie ma. Albo będą gwiazdy, bo tak chce publiczność, albo będą śpiewacy z drugiego rzędu. Wydaje mi się jednak, że te gwiazdy trochę przesadzają z odwoływaniem spektakli, Rozumiem powody zdrowotne, ale "ważne powody osobiste"? Co to znaczy? Tym bardziej, że taka Anja Harteros wraca do Monachium i śpiewa jedno, dugie, trzecie przedstawienie. Jak Callas zaczęła odwoływać w Met, Bing ją najzwyczajniej wyrzucił. Zauważyłam, że są teatry, w których śpiewacy nie odwołują spektakli. Do nich należy Met, a są takie, w których wszyscy odwołują na potęgę - to jest ROH. I ja się nie dziwię Pappano, że go krew zalewa kiedy po raz kolejny musi szukać zastępstwa. Domingo jest jeden i jest pracowity jak mrówka. Wczoraj w Salzburgu śpiewał Giacoma w Giovannie d'Arco, którą była Netrebko (wykonanie koncertowe). Źle wygląda. Szpital musiał mu dać w kość, ale daje radę (na stronie Salburga są zdjęcia po premierze - curtain call). To jest pierwsze trzech wyprzedanych do spodu przedstawień. I to jest odpowiedź po co są gwiazdy w operze - ludzie chcą oglądać Netrebko, Domingo, Kaufmanna, Pape, Fleming, Podleś, a nie chcą Kowalskiego i Wiśniewskiej, choćby śpiewali jak anieli. Szkoda, że medici nie transmituje Giovanny. Podobno było fantastycznie. My, publiczność, jesteśmy bardzo ważną stroną - jak nie przyjdziemy, teatry padną. Dlatego czytałam głosy czytelników gazet.
UsuńJa z linków też chętnie skorzystam, dzięki za nie (ale chwilowo nie mam na nic czasu). Tomasza Koniecznego miałam okazję niedawno słyszeć jako Amfortasa. Ale sytuacja była taka, że ja wtedy nie byłam w stanie słuchać i oglądać normalnymi uszami i oczami tego wiedeńskiego Parsifala (zresztą strasznie brzydkiego), bo miałam te uszy i oczy cały czas jeszcze zajęte Parsifalem z Met, który był dla mnie zupełnie kosmicznym przeżyciem i z którego nie mogłam się otrząsnąć ze dwa miesiące.
OdpowiedzUsuńOd pana Tomasza dostałam oczywiście autograf.
Z Joanną się chyba niestety nie spotkam w Wiedniu, bo musiałam dokonać wyboru między Fanciullą i recitalem Jonasa w Musikverein i bez wahania wybrałam to drugie. Ale z Papageną to się pewnie w Monachium spotkamy!
To, że Harteros nie odwołuje spektakli monachijskich , jest akurat wytłumaczalne. Ona ma bardzo chorego męża, i nie chce go opuszczać na długo, w związku z tym najchętniej śpiewa w domu.Kontrakty podpisywała, kiedy sytuacja nie wyglądała jeszcze tak źle. Nie uważam , że to ją całkiem usprawiedliwia bo podjęte zobowiązania trzeba wypełniać, ale jednak troszkę ją rozumiem. Poza tym, kiedy już człowiek dopadnie ją w końcu na scenie przeżycie ma zapewnione niezwykłe. Ona naprawdę jest wyjątkowa.Być może jestem dla niej mniej surowa niż dla innych, bo zjawisko prawdziwej damy zdarza się dziś tak rzadko, że trzeba je cenić. A Harteros to stuprocentowa dama, ciepła, kontaktowa, chyba lekko niesmiała.
OdpowiedzUsuńDonno, zobaczymy jak nam wyjdzie z terminami, ja się chyba wybiorę w styczniu, jeśli machina biletowa zezwoli. Już się szykuję na te duety tenorowo-barytonowe z których "Moc" w dużej części się składa no i oczywiście na Anję. Tymczasem Gelb zapowiedział, że Bieito będzie reżyserować w Met. To dopiero rewolucja, toż oni tam na zawały poumierają! A pomyśleć, że "Tosca" Bondy'ego wydawała im się skandalem ...
Nie wiedziałam o mężu Harteros. Dla mnie jest nie tylko wytłumaczona, ale jest naprawdę dzielną damą. I w tym przypadku latanie Pappano i wykrzykiwanie publiczne, że już nigdy więcej Harteros uważam za nietaktowne. Wpisałam się do Monachium na tę loterię biletową. Zobaczymy czy zadziała. Ja w przeciwieństwie do Ciebie dużo słucham muzyki z cd. Mam od paru lat recital pieśni różnych kompozytorów niemieckich Von Ewiger Liebe. Zaraz go nastawię, niech Harteros ukołysze mnie do snu. O Bieito w Met słyszałam. Po tym Fideliu może już dla mnie reżyserować co chce.
OdpowiedzUsuńI gdzie tylko go zechcą. Nie chcę być złym prorokiem, ale wieszczę rychły koniec Gelba. Met to jest opera prywatna, utrzymywana przez sponsorów. Jeśli im się nie spodoba Bieito, wymienią dyrektora. Amerykanie są bardzo konserwatywni. Lubią piosenki, które znają. Nie wiem jak przełknęli Rigoletta. Reżysera przed wybuczeniem uchroniło chyba tylko to, że zrobił przedstawienie czytelne tylko w Ameryce.
Byli zachwyceni - kolorowo, pióra, światła migotały. Byłam naocznym świadkiem. Patrzyło się przyjemnie, ale gdyby nie wykonawcy (zwłaszcza Lucic), niewiele byłoby to warte.
Usuńhttp://www.laopera.net/actualidad/piotr-beczala-peralada-2013?utm_source=rss&utm_medium=rss&utm_campaign=piotr-beczala-peralada-2013
OdpowiedzUsuńBeczała na festiwalu Peralada 2013
Recital daje tam też Kaufmann
No nie wiem... Z Bieito to bym uważała, on ma koncie rzeczy niewybaczalne, jak to http://www.youtube.com/watch?v=-8omChPHURU.
OdpowiedzUsuńMuzyki z CD czasem słucham też, obecnie (to może być zaskoczenie)
czteropłytowego albumu z nagraniami Lauritza Melchiora z lat 1923-1943. Cóż to był za głos!I trochę Taniejewa (Taneyeva?), zwłaszcza kameralistyki. Harteros pięknie śpiewa też Richarda Straussa. Właściwie nie wiem, czy w BSO lepiej składać zamówienia wcześniej, czy czyhać na godzinę 0 konkretnego dnia.
Twoja doba na chyba z 50 godzin. Nie dosłuchałam Harteros do końca, a po obudzeniu przeczytałam taką oto Jandę: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10151746896343901&set=a.10151038606383901.447148.51712213900&type=1#!/pages/Krystyna-Janda/51712213900
Usuń(wpis z dziś). Okazuje się, że można żyć z 50-godzinną dobą. Jeszcze tylko jutro upał. a od piątku burze z piorunami i o 10 stopni chłodniej. Mam takie zaległości w pisaniu Melomana, że nie chce mi się nawet o tym myśleć. Ale nadrobię w sobotę. Obejrzałam kawałkami film Viva Verdi!, którego gospodarzem jest Villazon. Nic nie poradzę, że lubię ten jego entuzjazm i podoba mi się jego głos. Nie znam jego płyty z Verdim, a to przy okazji jej nagrywania powstał Viva Verdi!. Znasz? Film jest na tej samej hiszpańskiej stronie co Beczała. Podobno V chce z powrotem śpiewać z Netrebko. Co mi tam, trzymam kciuki. Jesli słuchasz kameralistyki Taniejewa, posłuchaj na medici.tv tego Dworzaka. Taki skład mógł się zdarzyć tylko w Verbier Obejrzałam, jako ciekawostkę, wieczór 20 lecia Verbier i 60 lecia człowieka, który zrobił ten festiwal Martina Engstroema - w kwintecie Schumanna Brendel przewracał Axowi nuty! Choroby takie jak parkinsomizm, sm czy Alzheimer powinny być muzykom absolutnie zakazane. Albumu Melchiora nie znam :(
A dlaczego miałabyś coś radzić, Villazon wydaje się być wyjątkowo sympatycznym facetem a jego entuzjazm jest zaraźliwy. Jeśli chodzi o Netrebko, to nie dziwie się, że tęskni do czasów, kiedy stanowili dream team. Ale .. to se ne vrati, Anna ma do dyspozycji Beczałę i Kaufmanna, z barytonów jej faworytem jest z pewnością Kwiecień. Poza tym mijają się teraz z Rollandem repertuarowo. O płycie pisałam,, filmu nie znam. Ja bym wolała,żeby Villazon trzymał się Mozarta, bo to śpiewa i pięknie, i po męsku (za tydzień ukazuje się Cosi z nim).Te choroby powinny być zakazane wszystkim, nie tylko muzykom . Niecałe 2 miesiące temu Parkinson zabił moja mamę ...Starałam się wtedy wrzucać na bloga jakieś starsze swoje teksty i coś robić, żeby nie myśleć, ale to nie działa.
OdpowiedzUsuńZnam też te choroby. Mój śp. tata cierpiał na parkinsonizm. To koszmarna choroba. Bardzo Ci współczuję.
OdpowiedzUsuńTen film jest bardzo smaczny. Taka pigułka z Verdiego dla tych, którym się nie chce czytać biografii. Recenzję zaraz odszukam. Nadal nie rozumiem wpisu na blogu Villazona. Słyszałam kawałki z Cosi i mam Don Giovanniego. Villazon śpiewa Mozarta bardzo dobrze. I to nie jak na faceta,który miał poważne kłopoty z głosem, ale generalnie. Bardzo jestem ciekawa Cosi. Okładka piękna. Od razu wiadomo w czym rzecz. Netrebko idzie w Verdiego. Bardzo jestem ciekawa tej jej płyty. Gdzieś przeczytałam, że chce śpiewać tylko do pięćdziesiątki, a potam syn, mąż, rodzina, życie. Nie bardzo w to wierzę, ale gdyby tak się stało, byłaby pierwszą diwą, która mając kawał głosu zakończyłaby karierę z własnej woli. No proszę, Verdi już jest: Radiant “La Netrebko” celebrates unique ten-year partnership with new “Verdi” album. Today, while the summer sun blazed down on the historic city of Salzburg, Russian soprano Anna Netrebko attended a special reception in the Solitaire hall of the Mozarteum to celebrate a remarkable ten years recording for Deutsche Grammophon, and to launch her new album, Verdi. Today’s reception, supported by classical music website Sinfini Music, was hosted on behalf of Deutsche Grammophon by label president Mark Wilkinson. Read more here: http://bit.ly/Netrebko_Salzburg
A tę wiadomość o emeryturze na życzenie mam stąd: http://bit.ly/ANtttARD
Ten wpis Villazona może wynikać z czystej życzliwości. Jako, że panowie minęli się repertuarowo , Beczała nie stanowi dla Villazona konkurencji, a Rollando wydaje się być człowiekiem wyjątkowo radosnym i nienapinającym się (widziałaś urocze zdjecia z synkiem Damrau na rękach?). Widać to nawet po jego rysunkach. Mnie w jego Mozarcie zachwyca jednoznaczna męskość - żadnego rozmazywania , żałosliwych jęków .Don Ottavio jest gniewny - co nie znaczy, że przestaje być czułym kochankiem. Zastanawiam się, czy problemy Villazona z głosem nie wynikły z błędnego rozpoznania jego ciężąru gatunkowego. Tak ciemną barwę jesteśmy skłonni przypisywać mocnym głosom i pewnie stąd nieszczęście. Ale przecież jeszcze przed katastrofą świetnie śpiewał Handla.Co do Anny - też nie wierzę. Przede wszystkim, jeśli los pozwoli jej pozostać przy obecnym partnerze, czego jej życzę (jest śmiertelnie zakochana, to widać jak na niego patrzy) trzeba bedzie rodzinę utrzymać, a Schrott to niestety kolejna wydmuszka i załącznik do jej kariery. Nie rozwija się wcale, co mu zostanie - Leporello? W dzisiejszych czasach starszawy Don Giovanni raczej nie (i dobrze, bo kiepski jest w tej roli). Próbował Hrabiego, ale to mu się nie udało. Nic dziwnego, tu trzeba sporo umieć, zamiast gołą klatą kokietować. A biedna Anna koło 50-tki będzie miała w domu małolata - wiek, który trudno przetrwać , jesli się z rzeczonym zbuntowanym i obrażonym na cały świat osobnikiem w domu pozostaje. Ucieknie, oj ucieknie .Poza tym, gdyby jednak podjęła taka decyzję, to musiałaby już za kilka lat przestać podpisywać kontrakty.Jeżeli głos będzie w formie - no way.
OdpowiedzUsuńMoże rzeczywiście myślę czasem o ludziach pokrętnie, dopatrując się jakiegoś drugiego dna w ich zachowaniu. No i zapominam, że Europejczycy są inni od Meksykanów. Też mi się podoba Don Octavio Villazona. Nareszcie to nie mięczak w każdym calu podporządkowany Donnie Annie. W emeryturę Anny też nie wierzę. Myślę, że w tym wywiadzie dla 1 była niewyspana i zdenerwowana koncertem w Salzburgu. Stąd ta niechęć do wszystkiego. Schrott jest słaby również jako Leporello. Biedna Anna! Coś w niej jest z takiej ruskiej żenszczyny, która troszczy się o wszystko, bo taka jest tam rola kobiety. Zjem śniadanie i idę spać. Może mi się uda dziś wysłuchać do końca recitalu Harteros.
OdpowiedzUsuńNie naspałam się zbyt długo. Gorąco! Ale obudziłam się z przeświadczeniem, że o czymś ważnym zapomniałam Cię zawiadomić. Otóż:
OdpowiedzUsuńJonas Kaufmann in der Allianz Arena
Zur Eröffnung der neuen Fußball-Bundesliga-Saison (9. August in der Allianz-Arena in München) wird Jonas Kaufmann die Nationalhymne singen. Danach stellt sich Borussia Mönchengladbach dem Tripel-Sieger Bayern München zum ersten Spiel der Saison. Die Veranstaltung beginnt um 20:30 h und wird von der ARD und Sky TV übertragen.
Jest kibicem Bayern Monachium?
Wiadomość jest też dla Donny del Lago.
Operomaniacy rzadko bywają kibicami sportowymi, a już piłkarskimi bardzo, bardzo rzadko. A tu proszę. Wszyscy lepsi i gorsi wykonawcy hymnów zzielenieją z zazdrości. Z Edytą Gorniak włącznie.
Rozpoczęcie rozgrywek Bundesligi to jest parę, a może paręnaście milionów słuchaczy!!!
ARD jest chyba w tv kablowej?
To już kolejny raz. Kaufmann się tłumaczył z tego, że spektakle poodwoływał a na stadionie śpiewa. Oczywiście on tylko ruszał ustami, a hymn, nagrany wcześniej szedł z playbacku. Domingo jest kibicem Realu Madryt, ma stałe miejsce w loży królewskiej (przyjaźni się z monarchą). jeszcze całkiem niedawno nawet grywał mecze charytatywne.
OdpowiedzUsuńJoanno, czytujesz Ruch Muzyczny? W ostatnim, podwójnym numerze jest ciekawa recenzja z "Elektry" i długaśny wywiad z Patrice Chereau.Mówi on rzeczy ciekawe, ale czasem niepokojące.Dzisiejszy wieczór zamierzam spędzić z książką i Dvorzakiem. Żadnych oper!
Czytuję. Nie każdy numer, przeglądam w empiku i jeśli jest coś interesującego, kupuję. Odkąd przeszłam na nocną zmianę, nie mam szansy być w empiku, ale w poniedziałek pójdę i kupię, bo Elektra była dla mnie wstrząsem. Kaufmann nie ma się co tłumaczyć. Jutro porusza ustami na stadionie i git. Każdy by tak chciał, a wybrali właśnie jego. Jutro to obejrzę. A na razie czekam na płytę Netrebko i na Cosi z Villazonem. Myśląc o operomaniakach, myślałam bardziej o publiczności. Śpiewak też człowiek i ma prawo kibicować swojej drużynie. W Monachium to chyba nawet nie wypada przyznawać się w towarzystwie, że się nie jest kibicem Bayernu. Zazdroszczę Ci, że posłuchasz Dworzaka po raz pierwszy. Niestety, nie można sobie nagrać koncertu, a Verbier produkuje płyty bardzo rzadko. Jak będziesz miała wolną chwilę, luknij na recital Trifonowa. Wtedy musiało być w Verbier bardzo gorąco i chociaż koncerty przedpołudniowe odbywały się w zaciemnionym kościele. to jest ciężka praca. Trifonow grał w jakimś transie. Chciałabym mieć to nagranie zamiast kolejnego studyjnego wylizańca.
UsuńJoanno, uporządkujmy fakty. Chodzi o Trifonowa z Verbier z tego czy ubiegłego roku? Ubiegłoroczny, z Chopinem i Debussym jest na Rutrackerze. Jest też pierwszy koncert Prokofiewa, który bardzo lubię (to już z Moskwy). Zaglądaj na tę stronę, bo to prawdziwa kopalnia skarbów!Kaufmann sie tłumaczył nie z tego, że śpiewa na stadionie, tylko z tego, że akurat wtedy (to było, kiedy odwołał Wagnera w Met apotem mase innych występów bo chorował).
OdpowiedzUsuńZ tego roku. Śledzę go od konkursu chopinowskiego i zgadzam się z Marthą A. - to anioł i diabeł. Od czasu do czasu kupuję subskrypcję na miesiąc na medici i oglądam opery, filmy o arystach, koncerty symfoniczne. Prokofiewa też lubię. Trifonov gra go bardzo nowocześnie, ale ja uwielbiam wszystkie koncerty w wykonaniu Argerich. W tym roku Trifonov wybrał sobie repertuar nie na taką pogodę: sonatę . fantazję Scriabina, ogromną sonatę b-moll Liszta, a po przerwie 24 preludia Chopina z opusu 28. Oglądam go i nie wierzę, że słyszę co słyszę. On te z jest pianistą w Dworzaku. Lucky you!
UsuńAch, ten konkurs... Tez śledzę karierę Trifonowa, ale jeszcze bardziej interesuje mnie Kola Chaziajnow. To jest na razie nieprzewidywalne dziecię, ale on jeden mnie wtedy wcisnął w fotel, długo się nie mogłam uspokoić po jego sonacie. Trifonow jest już dojrzalszy , można być pewnym jakości. W Merlinie można już zamówić płytę Kaufmanna (ukazuje się u nas 17.09). Jest nawet na LP.
UsuńPappano ma u mnie wielką krechę. Do pewnego stopnia rozumiem, że jeżeli ostatnio odwołań było rzeczywiście więcej niż "norma przewiduje", to przelała się w nim pewna szala goryczy i stąd taka wypowiedź. Ja jednak trzymam całkowicie stronę śpiewaków, bo uważam, że, poza naprawdę skrajnymi przypadkami i wyjątkami, pracują oni bardzo ciężko i jest im strasznie trudno pogodzić pracę z życiem osobistym.
OdpowiedzUsuńNiby wszyscy o tym wiedzą, ale niech tylko ktoś spróbuje coś odwołać - jakież wielkie larum podnosi się na forach! Nawet najlepsza kreacja takiego śpiewaka nie wywołuje podobnego zainteresowania jego osobą jak odwołanie występu. Ile pomyj wylano na biedną Anję Harteros po odwołaniu Don Carlosów w Londynie, chociaż wszyscy doskonale wiedzą że ma chorego męża! Bo śpiewak nie ma prawa zachorować ( i nie myślę tu o przeziębieniu czy grypie żołądkowej, ale o schorzeniach, o których nie musi się publicznie spowiadać), nie może mieć dołka, urodzić dziecka, pochować bliskiego czy być przy kimś bliskim gdy taka jest potrzeba. To są być może te enigmatyczne "względy osobiste", którymi się usprawiedliwia odwołania.
Publiczność owszem kocha śpiewaków, chce słuchać samych gwiazd i nosi je n rękach, ale jednocześnie niestety traktuje ich instrumentalnie i jak swoją własność, jak towar - kupuje bilet, rezerwuje samolot i hotel - i chce dostać to za co zapłaciła, inaczej jest oburzona.
Mówisz Papageno że zobowiązań trzeba dotrzymywać - niby tak , ale za jaką cenę? Dominga, który śpiewa chory czy pół chory nie należy nikomu stawiać za przykład. Nie wiem jakim cudem mu to uchodzi na sucho, pozwalają mu na to widocznie jego specyficzne uwarunkowania fizyczne i psychiczne, którymi inni nie zostali przez naturę obdarzeni i nie jest to ich wina. Po drugie mam lekkie wrażenie że Domingo jest pracoholikiem i poza sceną życia nie widzi. Ma do tego prawo, to jego wybór, ale nie musi to być jedyną istniejącą postawą życiową, obowiązującą wszystkich artystów. Poza tym nie wiem co to za przyjemność usłyszeć chorego, a więc słabo śpiewającego śpiewaka. Ja wolałabym nie usłyszeć go w ogóle. Zresztą śpiewak też nie chce zaśpiewać byle tylko zaśpiewać, bo wie jakie oczekiwania ma osłuchana i opatrzona na wszelkie sposoby publiczność. Kto ma więc korzyść z takiego występu: śpiewak śpiewa chory, więc śpiewa słabo - jego głos się stopniowo "psuje" lub przynajmniej śpiewak ma kaca moralnego przed samym sobą, a widz jest sfrustrowany bo oczekiwał występu takiej jakości jak na płycie (najlepiej takiej z lat 1930-70). Zadowolony jest chyba tylko kasjer.
Ja w każdym bądź razie generalnie wierzę śpiewakom kiedy odwołują występy, że mają ku temu ważny powód. Poza tym oni też nie lubią tracić zarobków. A że są podatniejsi na choroby, słabsi fizycznie? - tak jak my wszyscy i sto razy więcej, bo ich dodatkowo "wykańcza" permanentny stres w jakim pracują i żyją. Cały czas są nagrywani i pokazywani (legalnie i nielegalnie), oceniani na głos i bez pardonu, porównywani z cała ponadstuletnią historią wokalistyki. Cały czas muszą coś udowadniać. Dajmy im trochę luzu.
Nie potrafiłabym zająć tak bezkompromisowego stanowiska jak Ty. Ja naprawdę rozumiem , że śpiewak też istota ludzka, ma własne problemy i psychikę zazwyczaj (nie każdy jest Kaufmannem czy Beczałą) bardzo kruchą. Ale popatrz na to od strony szefa orkiestry. On też jest artystą, ma jakąś koncepcję (a Pappano chyba nikt nie może oskarżać o złą wolę wobec śpiewaków), która ciągle musi ulegać gwałtownym zmianom zamiast spokojnie sobie ewoluować.Daj trochę luzu biednemu Pappano, pozwól mu się wściekać (jest Włochem, wybuchnie i po chwili do serca przytuli) kiedy ma pewne powody. No i weź pod uwagę, że czasem naprawdę biedny widz rok oszczędzał - nie wszyscy mamy warunki finansowe pozwalające wybierać do woli bądź jeździć wszędzie gdzie byśmy chcieli- a tu - znów nici. Czasem po raz kolejny. Posty pełne goryczy powstają, tak podejrzewam, pod wpływem chwilowej emocji i rozczarowania.Niestety, tego splotu nie da się rozwiązać. A Domingo też bym nie traktowała tak surowo. Oczywiście, że jest pracoholikiem. Ale tym bardziej - wyobrażasz sobie jak on się musi bać końca scenicznego życia? Przecież się znalazł na scenie w wieku 3 lat, prawie 70 lat temu!A publiczność i tak woli (oczywiście nie cała, ale z pewnością ci, którzy wykupują do imentu bilety na jego występy)Domingo w słabszej nieco formie, niż kogoś innego w olimpijskiej.
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że odczytasz moją wypowiedź jako bezkompromisową. Ja tylko trzymam stronę śpiewaków, bo oni są tym najważniejszym i jednocześnie najsłabszym, najkruchszym ogniwem operowej machiny, więc wydaje mi się, że nieba im trzeba przychylić... Wiem że Pappano jest znany ze swojego uwielbienia dla śpiewaków i świetnie potrafi z nimi współpracować, nosi ich prawie na rękach. Dlatego tym bardziej nie spodziewałabym się nigdy po nim, że tak na nich naskoczy.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że zjadliwe i często obraźliwe posty atakujące śpiewaków odwołujących swoje spektakle powstają nie z rozczarowania, bo że z emocji - to owszem. Tylko co to są za emocje i czyje? Bo przecież nie rozgoryczonego fana, gdyż ten z reguły przełyka gorzką pigułkę i wielkodusznie życzy swojemu choremu pupilowi szybkiego powrotu do zdrowia. To są przeważnie wpisy osób, które się nigdzie nie wybierają, siedzących przed komputerem, którym obojętne jest czy Toskę zaśpiewa pani X czy Y, a frajda polega na bezkarnym i nieograniczonym dokopaniu komuś kogo się z pewnych względów nie lubi i w ten sposób rozładowaniu własnych frustracji. Na pewno miałaś w ubiegłym roku okazję czytać na różnych forach bezprzykładną i niesłychanie ostrą krytykę Jonasa, kiedy był przez 3 miesiące chory. Czy to jest normalne?
Co do Placida: on miał warunki i nadal je ma, żeby o wiele łatwiej, bezboleśniej niż inni śpiewacy zakończyć sceniczną karierę. Jest przecież dyrektorem teatru, dyryguje, prowadzi wielki konkurs, robi pewnie ze sto innych jeszcze rzeczy - więc nadal pozostałby w środowisku i to w jego samym centrum, a nie gdzieś na obrzeżach. Być może publiczność, jak piszesz, woli go słuchać w słabszej (nieco?) formie, ale ja wolałabym nie słyszeć "Wintersturme" z Petersburgua, zbyt boli.
Dyrektorzenie i inne zajęcia nie zastępują sceny - to jest narkotyk. Ale z tym , że czasem mógłby odpuścić z przyczyn artystycznych się zgadzam. Chociaż nigdy nie wiadomo.W koncercie z Radvanovsky zaczynał paskudnie, a potem zaśpiewał "Nemico della patria" rewelacyjnie.
OdpowiedzUsuń