czwartek, 26 września 2013

Gianni



Nie przerzuciłam się na modę i post nie dotyczy Versacego. Jego bohaterem jest Giovanni Battista Pergolesi, a fraternizacja z nim nie wynika z mojej nadmiernej, acz czułej poufałości. „Gianni” to tytuł opowiadania Roberta Silverberga, które poznałam za pośrednictwem Przekroju (było to bardzo dawno temu) , potem zamieszczono je w tomie „Playboy science fiction”. Tak , to fantastyka. Zaczyna się od … wyciągnięcia bohatera z łoża śmierci i przerzucenia w przyszłość. I wszyscy dopytują się sprawcy wydarzenia, dlaczego nie ratował Mozarta. Nie będę opowiadać całej fabuły, może to kiedyś przeczytacie (warto!), ale scena, w której Gianni zapoznaje się z całą muzyką, którą stworzono po nim wydała mi się wspaniała. W każdym razie , ja rozumiem , dlaczego Pergolesi. W ciągu przerażająco krótkiego życia (26 lat – 1710-1736) stworzył rzeczy tak piękne i tak przejmujące, że do dziś kolejne pokolenia melomanów przeżywają olśnienia przy pierwszym zetknięciu z tą twórczością. Bo powiedzcie, czy jest piękniejsze i bardziej trafiające prosto do serca „Stabat mater” ? Ta sekwencja   bywała zaopatrywana w muzykę przez wielu kompozytorów i niektóre wersje przez uczonych specjalistów są pewnie uznawane za bardziej wzniosłe czy lepsze. Pewnie , Pergolesi to nie kosmiczny i odległy w swej doskonałości Bach.  Ale do mnie , istoty nie tak wyrafinowanej dociera poprzez emocje, a nie mózg. Ta obezwładniająca słodycz cierpienia , dla  baroku typowa u niego występuje w stopniu przejmującym (pod warunkiem , ze nie mamy do czynienia z okropna wersją nagraną przez Annę Netrebko i Mariannę Pizzolato pod Antonio Pappano).  Ale nie o męce chciałam pisać, ale wręcz przeciwnie, o radości. Bo mimo, że miał tak niewiele czasu, Gianni zdążył też napisać jedno z najbardziej rozkosznych dzieł w całym operowym gatunku i wywołać nim całkiem poważną wojenkę między francuskimi buffonistami i antybufonistami. A groźny incydent spowodowała opera , a właściwie intermezzo, którego wykonanie zabiera czterdzieści kilka minut.  Ale , żeby dało odpowiedni skutek musi być perfekcyjnie, doskonale zagrane i zaśpiewane – lekkie i filuterne, ale nie wulgarne i prostackie. Ma budzić serdeczny uśmiech, nie zaś głośny rechot. To z pozoru rzecz nie tak trudna, ale tylko z pozoru. Bo komedia to najtrudniejszy z gatunków. Proszę sobie wyobrazić, że trafiłam na spektakl doskonale spełniający te wymagania i zawdzięczam to swoim respondentom, którzy zwrócili moja uwagę na młodą bułgarską śpiewaczkę Sonię Yonchevą. Poszukując jej nagrań trafiłam na produkcję „La serva padrona”, która sprawiła mi tyle przyjemności, że chcę się nią koniecznie podzielić. Zarejestrowano ją 5 lat temu i naprawdę nie wiem, czy to normalne przedstawienie, czy film bo choć rzecz cala dzieje się w teatrze publiczności nie widać ani nie słychać jej reakcji. Obserwujemy za to częściej niż zwykle znakomity zespół „I Barocchisti” i jego szefa Diego Fasolisa ( nieodparcie kojarzy mi się z Fantomasem ze starych filmów). Muzycy biorą udział w akcji , i to zarówno aktorski jak … wokalny wykazując się bezbłędnym poczuciem humoru. Nie tylko my mamy Grupę Mo Carta. Na scenie zaś to , co trzeba : mieszczański domek, w którym rządy wdziękiem i sposobem zawłaszcza dotychczasowa służąca. Gracja , z jaką czyni to Sonia Yoncheva zupełnie mnie rozbroiła. Dziewczyna to nie tylko śliczna, ale z doskonałym wyczuciem proporcji , zabawna, ale niepozbawiona subtelności. I rzeczywiście przed nią wielka kariera , bo dysponuje też pięknym , ciepłym sopranem , którym posługuje się z dużą finezją. Przy takiej partnerce weteran Furio Zanasi miał zadanie ułatwione, bo nietrudno uwierzyć, że tak łatwo uległ jej urokowi. Zaś sam Furio (che brutto nome, żeby tak zacytować jego bohatera) też ma mnóstwo męskiego szarmu, poza tym jego giętki baryton dobrze służy muzyce Pergolesiego. Oprócz tej dwójki na scenie mamy jeszcze 2 postaci buffo, z których tylko jedna – Vespone – pochodzi z libretta , drugą dodano do towarzystwa. Panowie powinni być w zasadzie niemi, ale w finale, kiedy świeżo poślubiona para zniknęła już za kurtyną by zaznać małżeńskiego szczęścia … parodiują swoich państwa wykonując alternatywna wersję finałowego duetu i okazują się być barytonem – Roberto Carlos Gerboles i falsecistą – Pablo Ariel Bursztyn ( ciekawe zestawienie imion z nazwiskiem).  I Barocchisti i Diego Fasolis jak zawsze wykazują się wspaniałym temperamentem. Zamieszczam link do tej perełki – nie lekceważmy drobnych przyjemności, warto kliknąć.
Pozwalam sobie dopisać świeżutką wiadomość - Sonia Yoncheva zastąpi Aleksandrę Kurzak w grudniowych spektaklach "Rigoletta" w Met i bedzie to jej tamtejszy debiut. Zaszczyt ten podzieli z nią Irina Lungu, rosyjska sopranistka , znana już z "Rigoletta" w Aix-en-Provence.



2 komentarze:

  1. Papageno, zgodnjie z polecem kliknęłam i zafundowałam sobie wspaniały podwieczorek. Yontscheva świetna, Zanassi takoż, Fasolis i jego orkiestra dobrze sobie radzą, dwóch służacych świetnie się mieści w konwencji. Jednym słowek - bardzo przyjemna niecała godzinka

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, bo dla mnie dobrze (jak tu) wykonany Pergolesi to zawsze jest uczta. Strach pomyśleć, co mógłby napisać,gdyby dane mu było dożyć sędziwego wieku Mozarta - 35 lat...

    OdpowiedzUsuń