Bezwstydny
Rossini! Biorąc się za którąś z wczesnych, mało znanych jego oper można
właściwie być stuprocentowo pewnym, że natknie się w nich na przeboje doskonale
znane z późniejszych dzieł. Coś się publice nie spodobało? Nie szkodzi,
wykorzystamy potem, przecież nic nie może się zmarnować. „Cyrulik sewilski” w
dużej części złożony został z tego typu
odpadów , o czym z coraz mniejszym zdumieniem przekonuję się sięgając do
zapomnianych utworów Rossiniego. Właśnie obejrzałam sobie „Aureliana w
Palmirze”, produkcję zarejestrowaną dwa lata temu na festiwalu w Martina Franca i było to interesujące
doświadczenie. To właśnie do tej opery Rossini skomponował słynną uwerturę
kojarzoną dziś głównie „Cyrulikiem”,
chociaż nasz leniuszek umieścił ją także w „Elżbiecie, królowej Anglii”.
Spotkamy tu też cavatinę Almavivy jako otwierający chór i wreszcie „Una voce
poco fa” jako arię Arsace. Zastanawia mnie tylko, dlaczego partytura
„Aureliana” tak bardzo lekceważona jest przez muzykologów – przecież to prawie
trzy godziny niesłychanie melodyjnej i przyjemnej muzyki (może właśnie w tym
rzecz). Na szczęście istnieje sporo festiwali specjalizujących się w muzycznej
archeologii – zawdzięczam im wiele ciekawych przeżyć estetycznych. W Martina
Franca warunki panują specyficzne – spektakle wystawia się na ogół na wolnym
powietrzu traktując miejscowy Palazzo Ducale jako scenografię. Tym razem
dobudowano mu z przodu kilka elementów sugerujących antyczne miejsce akcji.
Można było sobie oszczędzić tego trudu - oczywiście okazało się, że jesteśmy w
zupełnie innych czasach , niż zamierzył librecista. Zamiast rzymskiego okupanta
mamy znów brytyjskich kolonizatorów (ktoś się naoglądał „Juliusza Cezara” z
Glyndebourne…) co można rozpoznać po … szkockich spódniczkach cesarza i jego
gwardii. W jakim celu zamieszano do tego jeszcze całkiem już współczesną
arabską wiosnę ludów (obecną w projekcjach wideo) wie tylko reżyser Timothy
Nelson. Zwłaszcza, że nie chodzi w niej o wyzwolenie się od obcej dominacji,
tylko o tyranię całkiem rodzimego chowu. Zmiany nie wpłynęły w żaden sposób na
odbiór dzieła, bo przecież nie o ekscytującą
akcję w nim chodzi. Ta wydaje się dość banalna – zwycięski najeźdźca
spodziewa się nie wiedzieć czemu lojalności i miłości podbitego narodu z jego
władczynią , królową Zenobią na czele. Zenobia kocha jednak perskiego księcia Arsace,
lud zaś Zenobię , co w Aurelianie budzi
gorzką refleksję o ludzkiej niewdzięczności. A, że z cesarza w gruncie rzeczy
porządny facet, wybacza na końcu niedoszłej bogdance i pozwala jej razem z
ukochanym powrócić na odebrany wcześniej tron. Jak to u Rossiniego nikt nie
powinien się skarżyć, każdy, włącznie z postaciami drugoplanowymi ma co śpiewać
i może się popisać. Co też zostało wykonane. Nazwiska śpiewaków kreujących te
role są mi nieznane – Oraspe – Mert Sungu , Licinio – Masashi Mori oraz Luca
Tittoto jako kapłan Izydy , a wszyscy wywiązali się ze swych zadań doskonale, aż
przyjemnie było słuchać. Jako Publia, nieszczęśliwie zakochana w Arsace z dobrej strony zaprezentowała się młoda turecka
mezzosopranistka Asude Karayavuz, ale została przyćmiona przez Zenobię .
Kubańska sopranistka Maria Aleida ma wszelkie dane do zrobienia prawdziwej
kariery – ładny, giętki głos o nasyconej barwie, wrodzoną łatwość koloratury ,
piękne legato. Jej rola nie oferuje wielu możliwości wykazania się talentem
aktorskim, ale to co się dało, wykorzystała.
Księcia Arsace, obiekt płomiennego uczucia obu dam zaśpiewał Franco
Fagioli, i zapewne dla wielu osób to on będzie przyczyną zainteresowania tym spektaklem. Może też budzić pewne
zdziwienie – falsecista u Rossiniego? Czyżby znów zadziałał realizm seksualny?
Nie, wyjątkowo nie. To pierwsza i ostatnia rola, jaką maestro napisał dla
kastrata, były to już czasy zmierzchu popularności tych nieszczęśników i zdaje
się , sam Rossini za takim głosem nie przepadał. Dla miłośników specyficznego uroku
falsetowego brzmienia to rzadka okazja. Tyle, że niestety Fagioli chyba nie był
w szczytowej formie w lipcu 2011 albo też
partia niezupełnie mu odpowiadała. Wymaga ona nienagannego legato , z
którym Fagioli ma pewien problem, głos brzmiał poza tym płasko (stąd moje
podejrzenie, że artystę trapił jakiś problem zdrowotny). Za to koloraturowa pirotechnika nie doznała
najmniejszego uszczerbku. Z interpretacją roli problem jest nieco innej natury
– nieodparcie sympatyczny śpiewak ma tak wyrazistą mimikę, że patrząc na jego
ekspresyjną twarz nie sposób skupić się na czymkolwiek innym. Jako tytułowy Aurelian wystąpił młody
rumuński tenor Bogdan Mihai będący właśnie na prostej ścieżce do wspaniałej
kariery. Moim zdaniem powinien jednak bardzo uważać i popracować mocno. Sam
piękny głos i dobre legato nie wystarczą, trzeba jeszcze zlikwidować problemy z
górą skali i znacznie udoskonalić technikę oddechową. Nie wiem ile lat ma
Mihai, ale na oko jest w wieku, kiedy wszystko to nadal możliwe. Poza tym
dysponuje poważnym atutem w postaci uroku osobistego (bardzo wysoki, szczupły,
wyposażony w naturalny wdzięk), co w czasach prymatu obrazka nad dźwiękiem
stanowi atut. W spektaklach granych na wolnym powietrzu chór ma zazwyczaj
zadanie trudniejsze niż zwykle, bo, w przeciwieństwie do solistów nie bywa
wspomagany przez mikroporty. Słowacki Chór z Bratysławy poradził sobie nad
podziw brzmiąc ładnie i w sposób
zdumiewająco mało rozproszony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz