piątek, 18 października 2013

Jedyny falsecista Rossiniego - Franco Fagioli i "Aurelian w Palmirze"



Bezwstydny Rossini! Biorąc się za którąś z wczesnych, mało znanych jego oper można właściwie być stuprocentowo pewnym, że natknie się w nich na przeboje doskonale znane z późniejszych dzieł. Coś się publice nie spodobało? Nie szkodzi, wykorzystamy potem, przecież nic nie może się zmarnować. „Cyrulik sewilski” w dużej części  złożony został z tego typu odpadów , o czym z coraz mniejszym  zdumieniem przekonuję się sięgając do zapomnianych utworów Rossiniego. Właśnie obejrzałam sobie „Aureliana w Palmirze”, produkcję zarejestrowaną dwa lata temu na festiwalu  w Martina Franca i było to interesujące doświadczenie. To właśnie do tej opery Rossini skomponował słynną uwerturę kojarzoną dziś głównie  „Cyrulikiem”, chociaż nasz leniuszek umieścił ją także w „Elżbiecie, królowej Anglii”. Spotkamy tu też cavatinę Almavivy jako otwierający chór i wreszcie „Una voce poco fa” jako arię Arsace. Zastanawia mnie tylko, dlaczego partytura „Aureliana” tak bardzo lekceważona jest przez muzykologów – przecież to prawie trzy godziny niesłychanie melodyjnej i przyjemnej muzyki (może właśnie w tym rzecz). Na szczęście istnieje sporo festiwali specjalizujących się w muzycznej archeologii – zawdzięczam im wiele ciekawych przeżyć estetycznych. W Martina Franca warunki panują specyficzne – spektakle wystawia się na ogół na wolnym powietrzu traktując miejscowy Palazzo Ducale jako scenografię. Tym razem dobudowano mu z przodu kilka elementów sugerujących antyczne miejsce akcji. Można było sobie oszczędzić tego trudu - oczywiście okazało się, że jesteśmy w zupełnie innych czasach , niż zamierzył librecista. Zamiast rzymskiego okupanta mamy znów brytyjskich kolonizatorów (ktoś się naoglądał „Juliusza Cezara” z Glyndebourne…) co można rozpoznać po … szkockich spódniczkach cesarza i jego gwardii. W jakim celu zamieszano do tego jeszcze całkiem już współczesną arabską wiosnę ludów (obecną w projekcjach wideo) wie tylko reżyser Timothy Nelson. Zwłaszcza, że nie chodzi w niej o wyzwolenie się od obcej dominacji, tylko o tyranię całkiem rodzimego chowu. Zmiany nie wpłynęły w żaden sposób na odbiór dzieła, bo przecież nie o ekscytującą  akcję w nim chodzi. Ta wydaje się dość banalna – zwycięski najeźdźca spodziewa się nie wiedzieć czemu lojalności i miłości podbitego narodu z jego władczynią , królową Zenobią na czele. Zenobia kocha jednak perskiego księcia Arsace, lud zaś  Zenobię , co w Aurelianie budzi gorzką refleksję o ludzkiej niewdzięczności. A, że z cesarza w gruncie rzeczy porządny facet, wybacza na końcu niedoszłej bogdance i pozwala jej razem z ukochanym powrócić na odebrany wcześniej tron. Jak to u Rossiniego nikt nie powinien się skarżyć, każdy, włącznie z postaciami drugoplanowymi ma co śpiewać i może się popisać. Co też zostało wykonane. Nazwiska śpiewaków kreujących te role są mi nieznane – Oraspe – Mert Sungu , Licinio – Masashi Mori oraz Luca Tittoto jako kapłan Izydy , a wszyscy wywiązali się ze swych zadań doskonale, aż przyjemnie było słuchać. Jako Publia, nieszczęśliwie zakochana w Arsace  z dobrej strony zaprezentowała się młoda turecka mezzosopranistka Asude Karayavuz, ale została przyćmiona przez Zenobię . Kubańska sopranistka Maria Aleida ma wszelkie dane do zrobienia prawdziwej kariery – ładny, giętki głos o nasyconej barwie, wrodzoną łatwość koloratury , piękne legato. Jej rola nie oferuje wielu możliwości wykazania się talentem aktorskim, ale to co się dało, wykorzystała.  Księcia Arsace, obiekt płomiennego uczucia obu dam zaśpiewał Franco Fagioli, i zapewne dla wielu osób to on będzie przyczyną zainteresowania  tym spektaklem. Może też budzić pewne zdziwienie – falsecista u Rossiniego? Czyżby znów zadziałał realizm seksualny? Nie, wyjątkowo nie. To pierwsza i ostatnia rola, jaką maestro napisał dla kastrata, były to już czasy zmierzchu popularności tych nieszczęśników i zdaje się , sam Rossini za takim głosem nie przepadał.   Dla miłośników specyficznego uroku falsetowego brzmienia to rzadka okazja. Tyle, że niestety Fagioli chyba nie był w szczytowej formie w lipcu 2011 albo też  partia niezupełnie mu odpowiadała. Wymaga ona nienagannego legato , z którym Fagioli ma pewien problem, głos brzmiał poza tym płasko (stąd moje podejrzenie, że artystę trapił jakiś problem zdrowotny).  Za to koloraturowa pirotechnika nie doznała najmniejszego uszczerbku. Z interpretacją roli problem jest nieco innej natury – nieodparcie sympatyczny śpiewak ma tak wyrazistą mimikę, że patrząc na jego ekspresyjną twarz nie sposób skupić się na czymkolwiek innym.  Jako tytułowy Aurelian wystąpił młody rumuński tenor Bogdan Mihai będący właśnie na prostej ścieżce do wspaniałej kariery. Moim zdaniem powinien jednak bardzo uważać i popracować mocno. Sam piękny głos i dobre legato nie wystarczą, trzeba jeszcze zlikwidować problemy z górą skali i znacznie udoskonalić technikę oddechową. Nie wiem ile lat ma Mihai, ale na oko jest w wieku, kiedy wszystko to nadal możliwe. Poza tym dysponuje poważnym atutem w postaci uroku osobistego (bardzo wysoki, szczupły, wyposażony w naturalny wdzięk), co w czasach prymatu obrazka nad dźwiękiem stanowi atut. W spektaklach granych na wolnym powietrzu chór ma zazwyczaj zadanie trudniejsze niż zwykle, bo, w przeciwieństwie do solistów nie bywa wspomagany przez mikroporty. Słowacki Chór z Bratysławy poradził sobie nad podziw  brzmiąc ładnie i w sposób zdumiewająco mało rozproszony.  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz