poniedziałek, 14 października 2013

W poszukiwaniu tenorowego blasku - Francesco Meli



 Czasy mamy takie, że próba znalezienia dobrego tenora jest równie skuteczna, co poszukiwanie jednorożca. Poza Jonasem Kaufmannem, który swoim mrocznym głosem i niecodzienną techniką wywołuje wojny rzesz swoich fanów z niemal równie licznymi zastępami wokalnych purystów nie ma właściwie nikogo, kto mógłby śpiewać na najwyższym poziomie najbardziej oczywisty i podstawowy repertuar – późnego Verdiego. Na krótko błysnęła nadzieja w osobie Aleksandrsa Antonenki, ale wraz z kolejnymi jego rolami okazuje się , że raczej jest to kandydat na następcę Jose Cury, niż Otello z prawdziwego zdarzenia. Pozostaje więc liczyć na cud i skupić się na artystach mniej lub bardziej lirycznych, których na szczęście kilku mamy - od specjalizujących się w Rossinim po belcanto i wczesnego Verdiego. I właśnie wśród tych ostatnich pojawił się śpiewak , który w  wiecznych poszukiwaczach  tenorowego blasku obudził przeczucie, że być może nie wszystko stracone. Urodzony w Genui zaledwie 33 lata temu Francesco Meli rozpoczął swą profesjonalną karierę w 2002 od roli Macdufa, którą śpiewa do dziś. Repertuar kształtował ostrożnie i w sumie dość typowo : trochę Mozarta (Fernando – debiut w Wiener Staatsoper, 2008 oraz Idomemeo i Don Ottavio) , Rossiniego (Almaviva , Paolo w „Maometto II”, Torvaldo), Donizettiego (Nemorino, Edgardo, Ernesto, Percy, Gennaro). Do partii niewłoskich odnosi się ostrożnie  , zdarzył mu się właściwie tylko Werter oraz Chevalier de la Force w „Dialogach karmelitanek”  – jako, że trudno uznać Śpiewaka Włoskiego za prawdziwą rolę. Ulubione terytorium Mele’go to jednak Verdi w którym czuje się najlepiej – bywa Alfredem (debiut w Met, 2010), Fentonem, Orontem, Księciem Mantui (debiut w ROH, 2009), Jacopo Foscarim, czy Ismaelem.  Już z tej niepełnej wyliczanki można wywnioskować, jaki to typ głosu. Ale przecież ów głos trzeba przede wszystkim usłyszeć, a stanowi on rzadką mieszankę metalicznej siły z welwetową miękkością. Meli naprawdę reprezentuje ginący gatunek – to jest il vero tenore italiano z wszystkimi tego pozytywnymi konotacjami. Ma promienną górę skali, ładną ciepłą, średnicę i całkiem niezły dół a przy tym znakomite rzemiosło - jest piękne legato, dobra koloratura, znakomite frazowanie a techniki oddechowej można mu tylko pozazdrościć. Żeby nie było za cukierkowo uczciwie należy przyznać, że Meli nie ma szczególnych talentów aktorskich. Na scenie zachowuje na ogół pewną rezerwę ograniczając się do typowych gestów i wypełniania reżyserskich zaleceń lokalizacyjnych. Być może wrażenie to powstało u mnie skutkiem tego, iż występuje on głównie w tradycyjnych produkcjach, gdzie nikt od niego nie wymaga zastosowania mniej ogranych środków. To się może niebawem zmienić, bo nasz bohater ma przed sobą (w lutym 2014) debiut w Hiszpanii gdzie jak wiadomo staromodnych produkcji nie uświadczysz. Będzie to jednocześnie jego pierwszy Don Jose, co świadczy o ostrożnym rozwijaniu repertuaru w kierunku ról nieco mocniejszych. Symptomy były już wcześniej, bo Meli zdążył nawet zaśpiewać Gabriela Adorno i  …. Manrica. W planach na przyszły sezon ma „Trubadura” w Salzburgu u boku Anny Netrebko i Placida Domingo – zobaczymy. Wspólny występ tej trójki w tegorocznym, koncertowym wykonaniu „Giovanny d’Arco” był udany, ale „Trubadur” to zupełnie inny kaliber. Nie mam pojęcia, jak wypadł debiut  Francesco w partii nieszczęsnego Manrica, bo ma on zwyczaj ogrywania nowych, nieco ryzykownych ról w teatrach włoskich (głownie w Parmie, ale nie tylko), z których wieści kiepsko się rozchodzą nawet w dobie globalizacji. Właśnie na Festiwalu Verdiego w Parmie zarejestrowano „Bal maskowy” z Melim , ale wydano go tylko jako część wielkiego boxu „Tutto Verdi”, w którym znajdują się produkcje o bardzo różnej wartości. Obejrzałam ów „Bal” tylko ze względu na rolę Riccarda, bo reszta wykonawców (wśród których jako Oscar żona Francesco, Serena Gamberoni)  i sama inscenizacja były na poziomie od kiepskiego do poprawnego. Meli zaś – zdecydowanie powyżej. To, czego nie pokazuje na scenie jest w stanie doskonale wyrazić głosem. Jego Riccardo bywa i rozbawiony, i stęskniony, i namiętny i przerażony. Klasa. Myślę, że wielka kariera Francesco Meli już się rozpoczęła i będziemy mieć szczęście podziwiać go przez wiele lat.





1 komentarz: