Sukces był niewątpliwy – nawet nasze biedne media, na co
dzień zainteresowane raczej politycznymi przepychankami go zauważyły – dwóch
polskich śpiewaków otwierało sezon w Met. Tylu bzdur nie naczytałam się nigdy w
związku z operą – ucieszyła mnie zwłaszcza jak zawsze wiarygodna Gazeta
Wyborcza, która już w nagłówku poinformowała, że „polscy tenorzy podbijają
Met”, po czym powtórzyła ekscytującą wieść, że oto pierwszy raz w historii dwaj
nasi gwiazdorzy stają obok siebie na najlepszej scenie świata. Mniejsza już o
tę dyskusyjną „najlepszość”, ale wiemy przecież, że to się zdarza po raz
kolejny. Ci sami panowie u boku tej samej partnerki wystąpili już razem w „Lucii z Lammermoor”,
także transmitowanej i wydanej potem na DVD. Nie mówiąc już o mniej
nagłośnionych spektaklach „Rigoletta” z Andrzejem Dobberem i Aleksandrą Kurzak.
Dlaczego mnie tak złości medialne niechlujstwo? Ano, dlatego, że ludek
nadwiślański, potraktowany znienacka newsem o tak egzotycznej dziedzinie jak
opera weźmie to wszystko z dobrodziejstwem inwentarza. Poza tym, największą w tym
wydarzeniu dla nas radość stanowi
przecież fakt, że to … normalne. „Nasza drużyna” śpiewacza rośnie,
dołączają powolutku ale konsekwentnie nowi i obecność polskich gwiazd na
najlepszych scenach świata jest już codziennością.
A teraz ad rem. Po premierze media amerykańskie uraczyły
nas opisem mrożących krew w żyłach perypetii z reżyserią tej produkcji
„Eugeniusza Oniegina”. Krótko mówiąc – prawie jej nie było, bo Deborah Warner, autorka oryginalnej
inscenizacji z ENO zaniemogła i wylądowała w szpitalu na długo. Poproszona o
nagłe zastępstwo jej partnerka życiowa Fiona Shaw, w trakcie prac nad własnym
projektem w Glyndenbourne mogła się zjawić w Nowym Jorku na dwa tygodnie przed
premierą. Biorąc pod uwagę fakt, że próba generalna odbyła się 19.09 na solidną
pracę zostało 10 dni. Czy to widać? Trochę tak. Miałam silne wrażenie, iż
artyści dostali nakreślone sytuacje sceniczne i nadany ogólny kierunek zaś
wypełnienie tych ram treścią pozostawiono z konieczności im samym. Skutkiem
czego nie czuło się w tym „Onieginie” napięcia wynikającego z interakcji między
bohaterami. Były pojedyncze popisy, czasem bardzo efektowne, ale gdybym
widziała „Oniegina” po raz pierwszy nie przejęłabym się zapewne należycie
losami jego bohaterów. Dopiero w finale zadziałała słynna chemia między Anną
Netrebko a Mariuszem Kwietniem i dramat objawił się nam w odpowiedniej
intensywności. Sama produkcja – jaka jest każdy widzi. Dziwne wydało mi się
niedopasowanie jej do rozmiarów sceny Met, bo wyglądało to tak, jakby
zapomniano o tej zasadniczej różnicy miedzy kameralną ENO a kolosalną Met. W
pierwszych dwóch aktach było to wyraźnie widoczne, kiedy zwłaszcza sceny
zbiorowe (a w tej operze mamy ich dużo) zostały zaduszone przez drastyczne
ograniczenie przestrzeni dekoracją. Za to w ostatnim sytuacja zmieniła się o
180 stopni – dostaliśmy wielką, pustą połać z monumentalnymi, złotymi
kolumnami w roli scenografii. Nieszczególnie udany pomysł. Przeniesienie akcji
z czasów Puszkina do czasów Czajkowskiego nie wpłynęło na odbiór
dzieła, różnica pojawiła się właściwie
tylko w kostiumach (Chloe Obolensky), które były ładne. Za to oglądając
wczoraj tego „Oniegina” nafaszerowana
recenzjami i relacjami z amerykańskich mediów lekko się uśmiechałam. Bo wielu
dziennikarzom zza oceanu ta do bólu tradycyjna realizacja wydała się …
kontrowersyjna za sprawą całusów. Po odrzuceniu miłości Tatiany Oniegin całuje
ją bowiem delikatnie by otrzymać od niej znacznie intensywniejszy pocałunek na
ostateczne pożegnanie. Puryści zżymali się zwłaszcza na zatrzymanie na moment
muzyki w celu umożliwienia amantom namiętnego uścisku. Wzruszające, nieprawdaż?
W Europie taka produkcja wydaje się oszałamiająco wręcz staromodna, my
widzieliśmy już wszystko. I naprawdę nie wiem, co gorsze – obłęd regietheatru
czy trzymanie się kanonów tak kurczowe, iż tego typu drobiazg wywołuje
protesty. Od strony muzycznej spektakl
był dobry, ale niepozbawiony zasadniczych wad. Valery Gergiev poprowadził rzecz całą jakoś tak ogólnikowo – nie bardzo
było się do czego przyczepić, rzemiosło bardzo porządne, ale do zachwytów
powodu też nie miałam. Od razu też wspomnę, że doprawdy nie pojmuję , jakim
sposobem znalazł się w tym w zespole Alexei Tanovitski, Gremin koszmarny jak
ze złego snu (będziemy mieli wątpliwą przyjemność "podziwiania" go w grudniowej warszawskiej "Jolancie"). Wokalnie, bo prezencje ma świetną. Resztę ról wspomagających
wykonano bardzo solidnie - od Larissy
Diadkovej , świetnej jako Niania, poprzez Johna Graham-Halla – Triquet (zupełnie nie przeszkadzał w tej akurat partii lekko drżący głos) po
Elenę Zarembę – Madame Łarina. Podobała mi się także Oksana Volkova jako Olga – soczysty mezzosopran,
temperament, sympatyczna osobowość. To ostatnie ma znaczenie, bo inaczej można by
wziąć lekkomyślne nieco dziewczę za czarny charakter. A tym, według mnie w tej
operze jest - nie, nie Oniegin, ale
Leński. Szczerze wyznaję – nie lubię tej postaci od pierwszego zetknięcia z
poematem Puszkina. W moim odczuciu Leński wykazuje się bowiem nie tyle poetycką
wrażliwością, co wybujałym egotyzmem i histerycznym temperamentem. Tak też to zostało pokazane w Met . To nasz Włodzimierz staje się, za sprawą owych cech sprawcą tragedii z
drugiego aktu popełniając właściwie samobójstwo cudzymi rękami. To on, po
pięknym duecie (cudownie wykonanym przez obu panów) decyduje o tym, że
pojedynek się odbędzie wyrywając się gwałtownie z czułych onieginowych objęć. Piotr
Beczała dysponuje idealnym, typowo słowiańskim tenorem o jasnej barwie i wywiązał
się ze swojego zadania dobrze. Dobrze, a nie znakomicie, bo jednak kłopoty z
górą były wyraźnie słyszalne w pierwszym akcie, z jednym, niepojącym wahnięciem
intonacyjnym. Podejrzewam , iż Beczała oszczędzał siły na swą wielką arię, co
zresztą wyszło mu na dobre, bo wykonał ją popisowo. Aktorsko nasz tenor wyrobił
się ostatnio mocno, trudno mu w tym względzie zarzucić coś poza nadmiernie dojrzałym wyglądem. Piszę o tym
dlatego, że wyraźnie widoczna młodzieńczość jest jedynym, co w moich oczach
usprawiedliwia Leńskiego i jego zapalczywość.
Cieszę się bardzo, że Anna Netrebko rozsądnie poczekała ze śpiewaniem
Tatiany do dziś. Głos ma tak piękny, tak idealnie leżący w tej partii, że
trudno sobie wymarzyć lepszy. Ona ją śpiewa z pełną świadomością, z czułością ,
z całkowitym utożsamieniem się. Ave
Anna! Na koniec Oniegin. To
prawdziwy bohater naszych czasów (cytując Lermontowa), którego głównym życiowym
problemem jest nuda. Nie żaden wredny typ, taki wykorzystałby sytuację, ale
facet poszukujący ciągle nowych bodźców, których prowincjonalne życie z
prowincjonalną gąską ( tak postrzega Tatianę) nie może mu dostarczyć . Mariusz
Kwiecień zagrał scenę odrzucenia dziewczyny koncertowo – jego Oniegin, trochę
arogancki, jest jednak przede wszystkim zakłopotany tym co zrobić musi i wcale
nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. W finale zaś nagły przypływ uczuć do
Tatiany wydaje się być lekko wątpliwy. Nie wiemy bowiem, czy to obudziło się rzeczywiście
serce Oniegina, czy postanowił on przeżyć dramat, który wyrwie go z ustalonych
kolein życia i ze szponów nudy. I to także było w interpretacji Kwietnia
widoczne ( te momentami nadto teatralne gesty, ten intencjonalnie za szeroki
gest). Ale kiedy Tatiana pożegnawszy go rozpaczliwym, namiętnym pocałunkiem
odchodzi nie mamy wątpliwości, że Oniegin jest zdruzgotany. Temperaturę
emocjonalną zapewnili nam Netrebko i Kwiecień w tym finale odpowiednio gorącą. A
że , podobnie jak u Netrebko partia jest dla aksamitnego, ciepło brzmiącego
barytona idealna, wyszłam z Teatru Studio usatysfakcjonowana. Zwłaszcza, że
Kwiecień utrzymał w ryzach swoją skłonność do „prześpiewywania” i pozwolił
podziwiać miękko płynący głos z idealną rosyjską wymową.
http://www.youtube.com/watch?v=ccGKhjEOEuE
http://www.youtube.com/watch?v=mTqqcHWb34A&feature=youtube_gdata
http://www.youtube.com/watch?v=mTqqcHWb34A&feature=youtube_gdata
Papageno, byłyśmy na tym samym przedstawieniu, ale ja mam tak koszmarny katar, że mogę mówić tylko o wrażeniach wizualnych. Mam te same odczucia, choć głosowo, bardziej intuicjonalne. Podobała mi się bardzo scenografia, wyjąwszy kolumny, które wyraźnie przeszkadzały baletowi. Otwarcie okien werandy na przestrzeń, to jest możliwe tylko w teatrze. Niestety, niewyreżyserowany chór pętał się bezładnie od dożynek w I akcie. Kwiecień fantastyczny aktorsko i w scenie odrzucenia zalotów Tatiany, mi w pojedynku, i w wielkiej scenie z III aktu, Netrebko takoż (o śpiewie nie mam co mówić, bo odbierałam tylko szczątki, ale i to mi wystarczyło, żeby znienawidzić Tanovitskiego). Pisanie listu to majstersztyk. Zupełnie mi nie przeszkadzało, że nie w sypialni. The Last Kiss - nareszcie zrozumiałam wywiad, którego Natrebko udzieliła przed premierą.
OdpowiedzUsuńJoanno, współczuję . W tym stanie dużo płynów i do łóżka, a nie do komputera i "Wozzecka". Muzykę bedziesz mogła podziwiać po wyzdrowieniu, wczorajszy "Oniegin" jest już na "Rutrackerze", podobnie jak wczorajsza wiedeńska "Fanciulla".Wtedy pogadamy może bardziej szczegółowo. W każdym razie cieszę się ogromnie , że MK ma się dużo lepiej, bo to było widać i słychać. Lecz się i odezwij po polepszeniu, pozdrawiam (dosłownie).
OdpowiedzUsuńPapageno, zastosowałam się do wszystkiego, ale o Wozzecka obejrzałam. Co za przedstawienie! Na: http://www.bbc.co.uk/radio/player/bbc_radio_three
Usuńidzie Don Carlo. Ten, którego słuchałam w dwójce. Na śmierć zapomniałam o tej transmisji, dlatego dopiero się włączyłam, ale dowiedziałam się, że na playerze bbc3 przez kilka dni będzie można go słuchać, Harteros. Kaufmann i Kwiecień pod Pappano. Poza Don Carlo zaplanowane są jeszcze transmisje:
Les Vêpres siciliennes - Monday 18 November, 6.30pm
Wozzeck – Monday 2 December, 7.30pm
Parsifal (Live) – Wednesday 11 December, 4.45pm
Capriccio – Saturday 4 January, 7.30pm
Elektra – Monday 17 February, 7.30pm
Wszystko w trzecim programie bbc. W Parsifalu Gurnemanza śpiewa Pape, Kundry - Angela Denoke (wczorajsza Maria w Wozzecku), Parsifalem będzie Simon O'Neill. Dyryguje Pappano.
Umarł Patrice Chéreau
UsuńO Matko! Czy on był chory, czy to jakaś gwałtowna śmierć? Nie był przecież w wieku, w którym normalnie się umiera.... Wobec tego "Elektra" (wspaniała, zgadzam się z Tobą) pozostanie jego testamentem.No i jednak nieśmiertelny "Ring" pod Boulezem.
OdpowiedzUsuńI Tristan i Izolda pod Barenboimem. Obejrzałam dzisiaj.
OdpowiedzUsuńOniegin z Met jest na youtube w trzech częściach
http://www.youtube.com/watch?v=ZNxCYow8Rs4&feature=youtube_gdata
To jest adres do I części, ale znajdziesz wszystkie obok
A Ring pod Boulezem jest najlepszym Ringiem ever. Nikt nie zrobił tak spójnej tetralogii
Dzięki za linki. Mam już "Wozzecka", ale musi poczekać na moment, kiedy się zbiorę na odwagę. "Don Carlo" sobie nagrałam, oczywiście ze względu na Kwietnia przede wszystkim.On tak pięknie śpiewa tego Posę ... Myślę, że Papppano ma na niego dobry wpływ, Mariusz jest dość uparty a on potrafił go przekonać, żeby nie krzyczał. I taki świetny rezultat.
OdpowiedzUsuń"Ring" w czasie kiedy powstawała ta produkcja był rewolucyjny, dziś jest kanonem.Ale Chereau siedział z Boulezem nad każdą sceną , to dyrygent prowadził jego, a nie , jak dziś bywa (z przerażającym skutkiem czasami) odwrotnie. I w tym cała rzecz. I tym smutniej, że Chereau już nie ma.
Podpisuję się pod każdym Twoim zdaniem od <"Ring">. Dlatego mówi się o Ringu Bouleza, a nie Chereau. Zresztą w Elektrze (cieszę się, że Ci się podobała) też się nie wpychał na pierwszy plan. Bardzo jestem ciekawa Twojej reakcji na Wozzecka. Ja się czułam jak na filmie Murnaua. Keenlyside świetny w tej roli (podobał mi się też jako Hamlet), a koniec, kiedy Wozzeck umiera jest wstrząsający. Angela Denoke - klasa, a to dziecko!. które nie jest tylko dekoracją - wspaniałe. Aż sprawdziłam jak się nazywa: Alekxander Lakatar.
UsuńBeczała szaleje w internecie. Ma powód, bo jest nowym królewiczem Met, a jak jeszcze zaśpiewa Księcia w Rusałce, obok Fleming, strach się bać. Wczoraj posłuchałam raz jeszcze Kuda, kuda. No śpiewa to tak, że nawet ja się wzruszyłam. Cieszę się, że jest ten Oniegin na youtube, bo można do niego zawsze zajrzeć. Chyba, że Met go zdejmie, a to prawdopodobne, Trzeba szybko nagrywać!
Ja chyba jestem na Beczałę kompletnie impregnowana. Nie zachwyca i już!A jego działalność internetowa zwyczajnie mnie brzydzi. Te zdjątka z prezydentem, z bukietem od prezydenta, ta amerykańskość do obrzydliwości podkreślona. Hymn polski śpiewał w naszej ambasadzie z rączką na sercu ( nie muszę dodawać, że Mariusz nie). A widziałaś w TVN reportaż Rusin? Po premierze Beczała zeznał , że odniósł wielki sukces i wykonał 100% tego, co zamierzał... A Kwiecień, zapytany o to samo powiedział, że jest zadowolony, ale nigdy nie ma tak, żeby w pełni. Dla mnie to różnica klas, najprościej mówiąc. Oczywiście biorę pod uwagę to, że mogę być uprzedzona. Trochę mnie wkurza tenorowa supremacja, myślę jednak, że boski Jonas (od którego Beczałę dzielą lata świetlne) tak by się nie zachował. W internecie ktoś się okropnie nabijał z wywiadu PB w przerwie "Oniegina" i jego wypowiedzi o pierwszej ... realistycznej "Rusałce" . Ale wszystko to nie zmienia faktu, że życzę mu jak najlepiej. Transmisje sobie jednak daruję. Wolę, żebu w mojej wdzięcznej pamięci pozostała paryska, Carsena, z młodszą Fleming i Larinem.
OdpowiedzUsuńMam jedyny komentarz na to ...Beczala zachowuje się jak wiesniak... Bardzo przepraszam naszych rodaków mieszkających na wsi a tym bardziej siebie skoro tam mieszkam. Owszem, głos piękny, ale to co on wyprawia na scenie to jest skandal. Mieszkam w USA , wiec kompletnie nie rozumiem tej politycznej korekty...czyżby to był czas na polskiego gwiazdora?????
UsuńMnie najbardziej drażni ta wielka miłość małżeńska. Zawsze jestem ostrożna przed takimi manifestacjami. Na zdjęcie z bukietem od prezydenta patrzyłam z kwadrans. Nie mam telewizora, więc nie widziałam ani ambasady ani Rusin, ale mogę sobie wyobrazić. Użas. 11 lat to dla śpiewaczki dużo (Carsena znam, Bardzo mi sie podobała w tej inscenizacji Jeżibaba, chyba się nazywała Dziatkowa, albo Diatkova), ale Fleming będzie śpiewała Rusałkę dopóki jej nie wyrzucą z Met. Czyli przed nami jeszcze parę lat. Jak Schenk rozwiąże nową miłość Księcia? Carsen osiągnął mistrzostwo świata bardzo prostym zabiegiem. Ale to jeszcze. Na razie, Nos. Sądząc z tego, co na youtube zapowiada się wspaniałe przedstawienie. No i ta muzyka
OdpowiedzUsuńLarissa Diadkova, to ona była Filipiewną w tym "Onieginie"! Fleming chyba 2 lata temu na koncercie w Warszawie pozostawiła tzw. mieszane wrażenia. Były momenty naprawdę kiepskie ( o dziwo Strauss) i naprawdę piękne (Korngold). Ona chyba musi sie dość długo rozgrzewać, co "Rusałce" dobrze nie wróży, bo tam ważny jest głównie 1 i 3 akt. Na "Nos" tez bardzo czekam i sporo sobie obiecuję. No i kolejny "prawie nasz" człowoek w Met - Paulo Szot jest polskiego pochodzenia i nawet trochę mówi po naszemu.
OdpowiedzUsuńO Boże! Zupełnie tego nie skojarzyłam! Zaraz obejrzę jeszcze raz scenę pisania listu, tym razem koncentrując się na niani. Niestety, mam nadal zatkane uszy i opery oglądam głównie oczami. Pewnie dlatego, że nie mam czasu porządnie się wyleżeć i wyleczyć, Ciekawe czy polska prasa wie o Szocie. Rzygam już tym Beczałą, Ale może on, jak mały chłopiec z prowincji nie potrafi ukryć radości z nowej zabawki? I oczywiście musi być najlepszy na podwórku, bo mu tata przetrzepie skórę. 46 letni facet?!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMnie sie wydaje, że to kwestia zachłyśnięcia się zarówno świeżą amerykańską popularnością jak i American Way of Life. To jest rzecz typowa u nowego - zawsze bardziej papieski niż papież. MK nie musi niczego podkreślać - jest na scenie Met długo, regularnie i z sukcesem. To była jego 3-cia Opening Night (druga pod rząd) i 5-ta transmisja (bo z planowanej 6-tej wyłączyła go choroba). Annę Netrebko MK autentycznie lubi ( z wzajemnością) i nie podbija swojej pozycji jej nazwiskiem jak Beczała. A polskie media są beznadziejne od zawsze. O Paulo Szocie nawet nie słyszały. Kiedyś Bogusław Kaczyński stanowił świetny obiekt do żartów, ale to, co w czasach posuchy robił dla popularyzacji opery było bezcenne. A dziś -żal ... ściska.
OdpowiedzUsuńDiadkova śpiewała też Duennę w tych "Zaręczynach w klasztorze", które o ile pamiętam Ci się nie podobały
Cieszę się, że istnieje ten blog. Obserwuję go od dłuższego czasu. To dobrze, że można poznać opinie innych odnośnie współczesnych wykonań dzieł operowych i podyskutować o nich.
OdpowiedzUsuńOglądałem na YouTube Oniegina z MET. Widziałem reportaż w Dzień Dobry TVN.
Jestem fanem opery od kilku lat i nie ukrywam, że także imponuje mi nie od dziś Piotr Beczała. Cenię jego głos, sztukę wokalną jak i osobowość. Każdy oczywiście ma swój gust muzyczny i na tym gruncie możemy mieć rozmaite preferencje i dyskutować.
Lecz – Drogie Panie – przesadzacie z tą krytyką P. Beczały w waszych ostatnich komentarzach. I nie chodzi mi o kwestie czysto muzyczne. Niektóre wypowiedzi są po prostu poniżej pasa. Co jest złego w tym, że Beczała był zadowolony po swoim występie w MET? Czy o klasie artysty koniecznie ma świadczyć jego doszukiwanie się niedoskonałości w jego wykonaniu danej partii? Kto jak kto, ale Beczała nie raz w wywiadach wypowiadał się, że jest bardzo krytyczny wobec swoich wykonań i konsultuje się na bieżąco np. ze swoją żoną. To że robi on coraz większą karierę w świecie wydaje się być coraz mniej dobrze widziane w powyższych komentarzach. A dlaczego? Jest on przecież jednym z wielu polskich śpiewaków, którym udało się coś osiągnąć na najlepszych scenach świata. Powinniśmy się z tego cieszyć. I to chyba dobrze, że o Beczale także i w kraju, w mediach, jest coraz głośniej. To chyba dobrze także i dla lubianej przez nas sztuki operowej, prawda? Kurczę: mamy tenora w czołówce światowej. Dlaczego go nie wspieramy a krytykujemy? I to za co? Że prowadzi z dość dużym rozmachem konto na Facebooku? A kogo tam dziś nie ma? To jest jest medium, które 30 lat temu też by Pavarotti z Domingiem mocno wykorzystywali, bo ich kariery były rozwijane także przez media (pełno ich było w np. w rozmaitych programach telewizyjnych, kolorowej prasie). Jak można mieć za złe że Beczała wraz z żoną nie wstydzą się mówić publicznie o swoim szczęściu małżeńskim? Czy to coś złego? Niemożliwego? Chyba maja do tego prawo?
Co do kwestii muzycznych, to czytając liczne komentarze niniejszego bloga wiem, że wiele osób wielbi niemieckiego tenora Jonasa Kaufmana. Ok. Jaki Pisałem wyżej – każdy ma swoje preferencje. Ale w tym kontekście nie zgodzę się z opinią, że Beczałę – w sensie wokalnym – od Kauffmana dzielą lata świetlne. To są jednak różne typy głosów tenorowych. A Beczała dobrze przecież sobie radzi i brzmi w swoim repertuarze. I zazwyczaj bardzo przyjemnie się go słucha.
Pozdrawiam! Rafał
Rafale, oczywiście masz trochę racji. Nie przypuszczałam jednak, ze ktoś czyta nasze z Joanną pogaduchy. Wyrażamy w nich nasze prywatne uprzedzenia i sympatie i to nie ma nic wspólnego z próbą w miarę obiektywnej (na ile to możliwe) oceny wokalnej działalności kogokolwiek, która stosuję w postach. Ja się bardzo cieszę, że Beczała osiągnął tak wysoką i bezdyskusyjną pozycję w operowym światku, popieram go bezwzględnie , nawet w różnych głosowaniach - to czasem wbrew sobie, ale "nasz ci on jest". Natomiast sposób jego autopromocji nieszczególnie mi odpowiada, pan Piotr wydaje mi się bardziej amerykański niż Amerykanie. Zwłaszcza, że ... on już nie musi! A kto się nie promuje na Facebooku? Na przykład Mariusz Kwiecień , Ewa Podleś, Andrzej Dobber ... A nawet ci, którzy to robią też działają w różny sposób. Natomiast merytorycznie - panów Beczałę i Kaufmanna dzieli jednak sporo, nie tylko "waga" głosu. Przede wszystkim kwestia interpretacji, w której Kaufmann jest nieskończenie bardziej finezyjny. Moim zdaniem oczywiście, chociaż wcale nie czuję się fanką Niemca,. Ale Ty chyba jesteś fanem Beczały - na zdrowie. Jeśli poczytałbyś stare posty , pisałam o Beczale sporo, także pozytywnie. ale nic nie poradzę na to , że uważam jego verdiowską płytę za niedobrą ( nie jestem na szczęście sama w tej opinii) .Za to z albumem operetkowym - wręcz przeciwnie, nie moja bajka ale świetny. Nie obiecuję, że będę padać na kolana, na dźwięk jakiegokolwiek nazwiska, tylko dlatego, że polskie. Skoro słyszę niedoróbki i błędy nawet u swoich ulubieńców (dwóch ich mam - Polaka i Niemca ) , nie będę pomijać usterek u innych - bo Polacy. A naszymi rozmówkami na boku się przejmuj - one nie maja nic wspólnego z merytoryczną oceną śpiewaka.Pozdrawiam wzajemnie.
OdpowiedzUsuń"Ja chyba jestem na Beczałę kompletnie impregnowana. Nie zachwyca i już!A jego działalność internetowa zwyczajnie mnie brzydzi. Te zdjątka z prezydentem, z bukietem od prezydenta, ta amerykańskość do obrzydliwości podkreślona. Hymn polski śpiewał w naszej ambasadzie z rączką na sercu ( nie muszę dodawać, że Mariusz nie)." "Rzygam już tym Beczałą, Ale może on, jak mały chłopiec z prowincji nie potrafi ukryć radości z nowej zabawki? I oczywiście musi być najlepszy na podwórku, bo mu tata przetrzepie skórę. 46 letni facet?!"
OdpowiedzUsuńTo, co tutaj przeczytałem zszokowało mnie. Wypowiadacie się publicznie i powinnyście mieć świadomość tego, że wasze słowa wyrządzają komuś krzywdę. Świadczą o was - o waszej "kulturze" i "klasie". Krystian
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKomu wyrządzają krzywdę, panu Beczale? Żartujesz sobie? Przykro mi, nie upadnę na kolana przed niczyim idolem.Może trzeba by spróbować przyjąć inną pozycję, to bywa odświeżające. Mnie ta metoda promowania się naprawdę wydaje się znakiem naszych czasów i jest dla mnie nie do zaakceptowania. Można zajrzeć na stony FB innych artystów, inaczej to wygląda. I proszę, skoro ja przyznaję Tobie i innym prawo do oceniania moich wypowiedzi - nie próbuj zabronić mnie wystawienia Twojemu idolowi oceny z działalności medialnej. A Piotr Beczała da sobie radę bez takich adwokatów. Przeczytaj to, co sam napisałeś. Właściwie obraziłeś mnie i moją respodentkę. Moje ego nie jest tak wrażliwe, karawana pójdzie dalej. A dla Twego spokoju - P.B. nie bedzie na razie tematem moich postów , przynajmniej do "Rusałki" w Met. Aha, usilnie doradzam lekturę "Ferdydurke" - Gombrowicz chyba najudatniej wyłożył, jak się reaguje na wmawianie, że "wielkim poetą był' "(nawet jeśli to prawda).
OdpowiedzUsuńLaski moje śliczne,ale przecież cały urok operomani polega na tym,że padamy na kolana przed tym czarodziejskim światem i ludźmi,którzy są dla nas w pewnym sensie bogami-"bogami śpiewu",chciałoby się rzec,bo w boski świat nas przenoszą. Mię też FB Piotra nie zachwyca,nie zachwyca mnie zresztą żaden,bo uważam to za prymitywny wynalazek,ale dywagacje o "prawdziwości" jego rodzinnego szczęścia,to już gruba przesada. To w końcu Kasia pierwsza odniosła międzynarodowy sukces i poświęciła go dla kariery męża .Czy Wy Laski też byście tak zrobiły? Patka Operopatka
UsuńW sprawie rodzinnego szczęścia ani jego prawdziwości ja się nie wypowiadałam ( to są wątpliwości Joanny) , mnie akurat żona u boku męża nie irytuje Panią Katarzynę widziałam na scenie raz, w roli drugoplanowej , w "Tancredzie" i podobała mi się. I wiesz, nie wiem, czy mogłabym zrobić to samo. A co do padania na kolana - chyba mój czas takiego entuzjazmu już minął, niestety
UsuńJeśli uważa Pani (nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na "ty"), że komentarze tego typu nie szkodzą, nie zrozumiemy się. Idoli nie posiadam, przykro mi, że na blogu poświęconym operze nie szanuje się ludzi. Krystian
OdpowiedzUsuńPS."skoro ja przyznaję Tobie i innym prawo do oceniania moich wypowiedzi - nie próbuj zabronić mnie wystawienia Twojemu idolowi oceny z działalności medialnej" - to klasycznie propagandowa wypowiedź nasycona nieuprawnionymi założeniami. Jestem miłośnikiem Gombrowicza, także polecam jego wnikliwą lekturę. Mrożka także, bo komentarze na tym blogu są w stylu Edka. Proszę również być spokojną, nie będę czytał Pani tekstów i komentarzy na żaden temat ani nikomu tego nie polecę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńProszę Pana! Forma bezpośrednia przyjęta jest w kontaktach sieciowych, ale jeśli ktoś sobie jej nie życzy jego prawo. Chyba już wiem, skąd Pana nadwrażliwość (żeby tego nie określić dosadniej - nie chciałabym Pana intencjonalnie obrażać, tak jak Pan mnie). Jest Pan człowiekiem z drugiej strony rampy, tenorem najprawdopodobniej. prawda? Nie szanuje się ludzi? Czy napisałam "p. X jest taki a taki"? . Nie . napisałam "pan X zachowuje się tak a tak i mnie się to nie podoba". To pewna różnica. A , dzięki za życzenie spokoju - ale trochę spóźnione. Ja jestem spokojna bo - proszę wybaczyć , ale to, czy Pan będzie czy nie będzie czytał mego bloga snu mi zakłóca. Na pożegnanie - życzę powodzenia i znalezienia bloga spełniającego Pana standardy klasy.
OdpowiedzUsuńA, baby zabrały się za obrabianie tyłków, że aż furczy! To jest prawdziwe hobby a każdy pretekst jest dobry, może też być opera. Kochani, po to sobie porobiły te blogi, żeby się mądrować i wybrzydzać i czepiać się, kogo pozbadną. Będą tej przyjemności bronić zażarcie, nie przekonacie ich, szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńPapa Gienek
Papo, to może jednak nie gadać? Zwłaszcza jak się nie ma nic do powiedzenia?
UsuńPani Kasiu, panie Piotrze,
OdpowiedzUsuńPrzeglądacie blogi operowe, więc pewnie zajrzycie także tutaj.
Zaboli Was to, co tu przeczytacie, ale nie bierzcie sobie do serca tych komentarzy i róbcie dalej to, co robicie : -))))
Lubimy Wasz styl, mocno trzymamy za Was kciuki i serdecznie pozdrawiamy!
Anka i Marek z Opola
Papageno,dałam głos pod Twoim najnowszym wpisem ale chciałabym dodać parę słów na temat Oniegina,na którego transmisji byłam we Wrocławiu - wcześniej nie mogłam napisać.Mam też już płytę i ponownie sobie obejrzałam.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą całkowicie w ocenie postaci Leńskiego,mocno nieciekawy typek. W tej produkcji było to jeszcze podkreślone bo dwukrotnie dość brutalnie odepchnął Olgę,która nawet upadła.
Natomiast jak sama przyznałaś Oniegin nie był tu aż tak łajdacki a i MK w rozmowie w przerwie określił go po raz kolejny podobnie jak to kiedyś ujęłam. Fajny był jego komentarz na temat pocałunku po odmowie,prawda?Poza wszystkim ten Oniegin to pewnie był pies na baby choć taki znudzony.
Co do przerysowania w ostatnim akcie to zauważ,że reżyserka kazała Onieginowi się wręcz zapijać co było nie bez wpływu na całokształt.
Dwie pierwsze części faktycznie klaustrofobiczne jeżeli idzie i scenografię,cały ten tłum deptał sobie po piętach i się przepychał.Jednak potem ta otwarta przestrzeń podobała mi się.Kolumny nie były złote tylko marmurowe i towarzystwo zgrabnie między nimi się poruszało.Sam finał w tej scenerii wydał mi się wyjątkowo estetyczny i zwyczajnie ładny[szczególnie po tych wszystkich okropieństwach,które w Onieginach widziałam].No a oni byli po prostu wspaniali.Miałaś rację,że na premierze MK nie do końca tak brzmiał jak 5-tego.
Teraz było nic dodać nic ująć.Netrebko była świetną Tatianą a reszta tak jak pisałaś.Halina
Jej! Po co tu "Opera"? Po co "boski"? Po co nawet "czyli"? :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Papą Gienkiem - prawdziwe pasje i zainteresowania pań są całkiem inne i do tego dorabiają sobie ideologię - i że akurat musiały sobie upatrzeć do znęcania się operę i śpiewaka którego bardzo lubię!
Nawet biedny Leński od nich rykoszetem oberwał.
Mama Gienka
Ja też bezwstydnie kocham moją żonę!
OdpowiedzUsuńJanek ( z prowincji, 45 lat)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń