sobota, 8 lutego 2014

Anna Netrebko i "Trubadur" z Maryjskiego

Anna Netrebko wzbudza zainteresowanie – zarówno pozytywne jak negatywne. Ma fanów  zagorzałych, którym podoba się absolutnie wszystko, co spłynie z jej ust i gardła (jak to fanom). Są też tacy, którzy obrzucają Annę  niewybrednymi  epitetami i odmawiają jej sztuce wokalnej wszelkich zalet, zwłaszcza, kiedy śpiewa role nie dla niej. Zaś, zdaniem tych ostatnich „nie dla niej” jest przede wszystkim repertuar włoski, z różnych przyczyn – bo glos za mały lub za duży, bo stylistycznie kiepsko (zawsze), bo interpretacja nie taka. Szczęśliwie nie należę do żadnej z tych grup , ale jako osoba niezmiernie wrażliwa na samo piękno głosu karierę Netrebko śledzę z życzliwie. Zwłaszcza teraz, kiedy rozstała się ona, chyba już na zawsze, z różnymi, jak sama  mówi „…inami” (Adina, Norina itd.). Jestem niezmiernie ciekawa jak dalej będzie się rozwijać verdiowska ścieżka tej kariery. Nie miałam okazji obejrzeć berlińskiego debiutu  Netrebko w „Trubadurze”, zresztą, może i lepiej biorąc pod uwagę to, co widziałam na YT. Chyba nie chciałabym być świadkiem czegoś tak bardzo lekceważącego sobie autorskie intencje. Za to dowiedziawszy się, że w grudniu gwiazda wystąpi w roli Leonory w swym macierzystym Teatrze Maryjskim zwróciłam się do znajomych z tamtych okolic i teraz mogę do woli ją podziwiać. Nie na żywo, niestety i w jakości pozostawiającej sporo do życzenia, ale mam już jakie takie pojęcie. Produkcja, którą podpisał  Pier Luigi Pizzi jest, jak to u niego zawieszona miedzy światami – niezupełnie zgodna z didaskaliami, ale też usilnie próbująca oddać ducha dzieła. Próba dogodzenia wszystkim zazwyczaj kończy się tym, że nikt nie jest zadowolony, ale mnie ani ten spektakl ani nie zachwyca, ani nie boli. Podobnie jak dyrygowanie Gergieva – tempa są rozsądne, dyrygent panuje nad dynamiką orkiestry, nie przykrywa głosów – wszystko w porządku, ale trochę letnio. Natomiast jeśli chodzi o solistów letnio już nie było. Najsłabszy punkt obsady stanowił  Vladislav Sulimsky  - Hrabia Luna. Nie jest to szczególnie atrakcyjny w barwie baryton, nie w tym jednak problem . Gorzej, że brak mu mocy (w górze skali ciśnie niemiłosiernie  pojawia się wtedy specyficzne drżenie) i co najgorsze w wypadku Verdiego legato nie jest jego mocną stroną.  Za to pozytywnie zaskoczył mnie kompletnie nieznany mi tenor Hovhannes Ayvazyan. Pochodzi z Armenii, dwa lata temu brał udział w Operaliach Placida Dominga, gdzie nie zwojował wiele, ale o jego karierę można być spokojnym. To wyjątkowy konkurs, jedyny, który właściwie zapewnia odpowiednie kontrakty wszystkim, którzy zostaną dostrzeżeni – nie tylko laureatom. Ayvazyan dysponuje jasnym, ale silnym, dobrze ustawionym głosem (o drobnej, gęstej wibracji, czego niektórzy nie lubią) , używa go sensem. W czasach tragicznej tenorowej posuchy ktoś może nie olśniewający, ale na porządnym, solidnym poziomie jest bardzo cenny. Mogę dodać, że od strony interpretacyjnej wykazuje podobne cechy - nie porywający, ale przyzwoity (także o sympatycznej powierzchowności).  Ekaterina Semenchuk zachwyciła mnie w salzburskim „Don Carlo”, ale Azucena to jednak inny kaliber i miałam pewne obawy. Na szczęście sprawdziły się tylko częściowo. To bardzo piękny głos z rodzaju tych „połyskliwych” lepiej sprawdzający się w rolach uwodzicielek niż „czarownic”. Tym niemniej Semenchuk zaprezentowała się dobrze od strony wyrazowej (choć myślę, że ta rola będzie w niej dojrzewać z wiekiem), także wokalnie była w porządku (z wyjątkiem napiętych, krzykliwych górnych dźwięków). Mam wrażenie, że jej Azucena stanowi jednak raczej obietnicę na przyszłość, niż pełną i gotową kreację. I tak dotarłam do praprzyczyny mego zainteresowania produkcją Teatru Maryjskiego, czyli jego głównej gwiazdy. I od razu składam deklarację – mnie się jej Leonora naprawdę podobała. Netrebko bywa teraz intensywnie porównywana z Anją Harteros, i, jeśli się odrzuci cały sportowy kontekst (która lepsza) takie porównanie jest interesujące. Bo jak całkowicie różne są osobowości śpiewaczek, tak inne wydają się ich Leonory. Netrebko jest bardzo konkretna, ziemska, zawsze tu i teraz ale także bardziej namiętna. Harteros potrafi zasugerować głębię, której u Rosjanki nie znajdziemy, zdaje się przebywać w rejonach zwykłym śmiertelnikom niedostępnych. Ale wokalnie postawiłabym na Netrebko. Nie tylko dlatego, że jej głos wydaje mi się bogatszy, ciemniejszy, bardziej kremowy (to lubię), ale w tym konkretnym przypadku poza pięknym legato trzeba dysponować jeszcze swobodną koloraturą – Netrebko to ma. Jej  „Tacea la notte” było zachwycające. Jeśli chodzi o „D’amor…” – ja się wzruszyłam. Ten miękko lejący się głos może nie przenosi w sfery tak wysokie jak Harteros, ale jakoś troszkę łatwiej  zidentyfikować się z bohaterką, normalna kobietą w rozpaczy i gotową na każde poświęcenie. I nie jest wcale tak źle ze stanem wokalistyki, jeśli wciąż możemy takich porównań dokonywać!





5 komentarzy:

  1. Dzięki za wpis. Widziałem Netrebko w Berlinie i wynika z tego, że, niezależnie od realizacji, jest ona po prostu najlepszą w tej chwili Leonorą w "Trubadurze".
    Ja podobnie uważam, że stan wokalistyki w tej chwili wcale nie jest taki zły jak się często pisze i mówi. Oczywiście, pewne role - jak Norma czy Aida - nie mają obecnie epokowych interpretatorek, ale zawsze tak jest - coś za coś. Obecni śpiewacy, moim zdaniem, mają generalnie szersze horyzonty i mają większą samoświadomość niż wielu ich słynnych kolegów z przeszłości. To pozwala na przekraczanie swoich naturalnych ograniczeń, co bywa też fascynujące i cenne. Wielu jednak krytyków, mam wrażenie, nie potrafi tego docenić - wciąż dumają i dumają, wyciągają przy każdej okazji duchy Callas czy Leontyne Price itd. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście, beznadziejni ci krytycy! Wciąż dumają i dumają nad tak pozbawionymi samoświadomości i horyzontów śpiewaczkami jak Callas czy Price, zamiast korzystać z bogactwa porównań aż dwóch obecnych śpiewaczek. Pewnie też nie chciało się tym nieukom posłuchać, jak fascynująco przekraczał swe naturalne ograniczenia tenor w niedawnych paryskich "Purytanach". Mogliby też zachwycić się cenną interpretacją arii Griemina w Metowskim "Onieginie", wszak tamtejsza publiczność głośno klaskała i krzyczała brawo! Skoro tego wszystkiego nie doceniają, to wyślijmy ich wreszcie na śmietnik historii i sami zajmijmy ich miejsce!

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak na poważnie, to nie wszyscy dawni śpiewacy obdarowani zostali przez naturę głosem Corellego. Tacy tenorzy jak Schipa, Krauss czy Bergonzi nie mieli wielkich i pełnych blasku głosów, ale to właśnie oni osiągnęli szczyty dzięki samoświadomości i przekroczyli naturalne ograniczenia za pomocą perfekcyjnej techniki. A faktu, że nie sięgali po partie dla siebie nieodpowiednie, nie można nazwać zawężeniem horyzontu, raczej właśnie samoświadomością i rozsądkiem. I odcinanie się od tego niczego dobrego nie przyniesie, ani melomanom, ani samym śpiewakom, a już zwłaszcza ich pedagogom. Ale ogólnie rozumiem, że dziś rządzi pokolenie trzydziestolatków i niczemu się nie dziwię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogi Anonimowy, a czy musimy się poruszać tylko między skrajnościami? Albo tkwić wyłącznie w przeszłości, krzywiąc się wyniośle na wszystkich współczesnych, albo odwrotnie - zapominać całkowicie o dawnych gigantach? Pavarotti po każdym swym debiucie w nowej roli dostawał recenzję od własnego taty z tekstem "XX był lepszy". Nie przesadzajmy, 2 Anny nie są jedynymi specjalistkami od Verdiego - a gdzie Monastyrska, Radvanovsky, Meade ? Natomiast zawodowi krytycy, o czym już wielokrotnie pisałam niestety wiele się od nas, amatorów nie różnią (chociaż powinni, bo mają po temu narzędzia) - u nich też decydują osobiste gusta. Czytałam po "Onieginie" z Met profesjonalne recenzje o pochwałą p. Tanovitskiego, co wprowadzało mnie w stan osłupienia. Publiczność w nowojorskiej operze jest specyficzna - to są ludzie głównie przypadkowi , pasjonatów tam bywa mniejszość (tak to oceniają nasi śpiewacy z długoletnią praktyką z Met). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ Droga Anoinimowa Autorko tego blogu,moja wypowiedź jest jedynie sprostowaniem opinii o dawnych śpiewakach-merytorycznie i faktycznie całkowicie bezpodstawnej i krzywdzącej. Oczywiście należy słuchać w równych proporcjach operowego dorobku ludzkości od r.1900 do dzisiaj i cieszyć się z każdego dobrego artysty dnia dzisiejszego. Szokuje mnie jednak zawsze taki "operoman", który nie cieszy się, że istnieją nagrania znakomitych śpiewaków przeszłości. Krytyk, który kieruje się osobistym gustem zamiast obiektywną wiedzą jest rzeczywiście amatorem, a nie zawodowym krytykiem. To,że go się gdzieś zatrudnia , nie ma tu żadnego znaczenia. Pozdrawiam również

    OdpowiedzUsuń