piątek, 7 marca 2014

"Faworyta" z Tuluzy

„Faworyta” notuje ostatnio nieoczekiwany wzrost popularności – na przyszły sezon zapowiadania jest na wielu różnych scenach, głównie francuskich, ale nie tylko (także, w wersji koncertowej w Salzburgu). Dlaczego akurat teraz, a wcześniej nie – trudno powiedzieć, zalety i wady samego dzieła nic się wszak nie zmieniły. Takie zjawiska związane są zazwyczaj z pojawieniem się supergwiazdy która chce daną rolę wykonywać, zaś jej pozycja pozwala na dyktowanie dyrektorom teatrów konkretnego repertuaru. Tutaj  nie o to jednak chodzi. Tak czy inaczej dobrze wykonana „Faworyta” zawsze warta jest uwagi i bardzo się ucieszyłam, że w Tuluzie zdecydowano się ją wystawić.  Produkcja miała sporego pecha do obsady – jako pierwsza odwołała swe występy Sophie Koch, ponad zawarty już kontrakt przedkładając szansę mocno spóźnionego debiutu w Met, gdzie ciąża uniemożliwiła Elinie Garančy udział w „Wertherze”. Zastępstwa za Koch podjęła się Kate Aldrich.  Potem zrezygnował Saimir Pirgu. Na szczęście epizodyczną rólkę Don Gaspara miał wykonać młody chiński tenor, Yijie Shi, który zdążył już doskonale się zaprezentować na festiwalu Rossiniego w Pesaro, zaproponowano mu więc Fernanda. Śpiewak z szansy skorzystał, choć na nauczenie się partii od podstaw miał niewiele czasu. Jego awans spowodował jednak konieczność poszukania nowego Gaspara.  W dodatku kalendarz koncertowy Orchestre national du Capitole  spowodował, iż pomiędzy próbą generalną a premierą minęło aż pięć dni, co raczej nie sprzyja koncentracji. Zaprezentowany na deskach Théâtre du Capitole spektakl w żadnym razie nie wyglądał na prześladowany przez tak  zmasowane przeciwności losu. Po odsłonięciu kurtyny miałam natrętne wrażenie, iż realizatorzy nie mogąc się zdecydować czy pozostawić akcję w XIV wieku czy przenieść ją do współczesności zatrzymali się pomiędzy tymi możliwościami, ale był to oczywiście zabieg celowy. Zaowocował on pewnymi dziwactwami w dziedzinie kostiumów, których zaprojektowanie powierzono Christianowi Lacroix, co uczyniło je ważniejszymi niż być powinny. Mistrz odział wszystkie właściwie postaci w bezsensowne stroje mające stanowić syntezę hiszpańskiego średniowiecza z XXI wiekiem. Dało to efekt dziwaczny, żeby nie powiedzieć śmieszny, szczególnie zabawne wydały mi się typowe dla czasu i miejsca akcji kryzy, otaczające jednak tylko … połowę szyi. W finale zaś Lacroix ubrał tytułowa bohaterkę tak, że wyglądała jak czarny tłumok wykończony u dołu intensywnie czerwoną falbaną. W czasie dramatycznego duetu pozbywała się części garderoby, co dało efekt pozytywny. Szkoda tylko, że nie pozwolono jej zdjąć olbrzymiej i sztywnej, czarnej woalki, która niczym się nie tłumaczy. Nie pierwszy raz przyszło mi skonstatować, że mistrz kompletnie nie rozumie służebnej roli kostiumu i stara się go uczynić atrakcją samą w sobie, w miarę możliwości główną. Gdyby mi przyszło podziwiać te ciuchy w miejscu do tego właściwym, na pokazie mody, pewnie nawet mogłabym się zachwycić tymi rzeźbiarskimi fakturami i wspaniałymi kolorami. Intensywne barwy zestawione z oszczędną scenografią Vincenta Lemaire (kolumnada pełniąca różne role – a to pałacu królewskiego, a to klasztoru) były niezwykle atrakcyjne dla oczu zwłaszcza w scenach zbiorowych, bo wyglądały jak kompozycja malarska. Żałuję jednak, że reżyser Antonello Allemandi nie zdołał w większym stopniu zapanować nad dominującym temperamentem Lacroix. Poza tym reżyseria sama była taka, jak powinna – nienamolna i w zasadzie pozbawiona dziwactw. W zasadzie, gdyż jedno się znalazło – Fernand dźwigał ze sobą (wszędzie!) złotą, świecącą własnym światłem… walizkę. Nawet nie będę próbowała się domyślać  czego symbolem miała ona być. Od strony muzycznej rzecz udała się pięknie, a to za sprawą głownie dwóch panów. Kate Aldrich okazała się zupełnie niezłą Leonorą, chociaż mam wrażenie, że to głos już raczej do Carmen niż Donizettiego. Aldrich jest urodziwą damą, ale ani w jej śpiewie brak płynności i ciepła, a w aktorstwie nie ma tego czegoś nieuchwytnego, co czyni postać wiarygodną. Tym niemniej trzyma poziom. Szkoda, że między nią a jej amantem kompletnie brak iskry zwanej też chemią, ale trudno za to winić któreś z nich. Za to pojawienie się na międzynarodowej scenie takiego tenora jak Yijie Shi to prawdziwe święto – chłopak (właściwie mężczyzna - 31 lat, czego kompletnie nie widać) ma piękny, promienny głos, znakomitą, łatwą górę skali (a i dołowi  niczego nie brakuje) oraz doskonałą świadomość tego, co śpiewa. Jest też przekonujący od strony wyrazowej, przynajmniej głosowo, bo czeka go jeszcze nieco pracy nad aktorstwem. Jeśli kariera Shi potoczy się tak, jak powinna Juan Diego Florez będzie mógł troszkę odetchnąć…  Trzecim protagonistą „Faworyty” jest król Alfons XI – obecny na scenie tylko przez dwa środkowe akty, za to jak obecny! To do niego należy najwspanialsza aria tej opery (obok popularnej „Ange si pur” czy też „Spirto gentil” w werski włoskiej) „Léonore, viens” okraszona dziarską cabalettą. Jego motywacje są też nie do końca jednoznaczne, a więc najciekawsze. A że w końcu traci dziewczynę – cóż, tak to niestety bywa z barytonami. W tym wypadku królem był Ludovic Tézier i to właściwie wystarczy za recenzję. Nie wiem, co u niego bardziej podziwiać: piękno barwy, dyscyplinę stylistyczną czy samoświadomość. Tézier jest jednym z niewielu, którzy w czasach zachłannych mediów  i managmentów potrafił się nie spieszyć i dać sobie i swemu głosowi czas na rozwój. Spokojnie przechodził kolejne etapy kariery i dojrzewał do Verdiego, nie gubiąc po drodze tego, czego już się nauczył o Mozarcie czy Donizettim. Przy tym, w ostatnich latach poprawia skutecznie to, co dotąd było jego słaba stroną – aktorstwo.  Nie jest i nigdy nie będzie tzw. zwierzęciem scenicznym, ale dopilnowany przez dobrego reżysera osiąga niezłe rezultaty. Poza protagonistami w Tuluzie świetni byli także śpiewacy drugoplanowi, ze szczególnym uwzględnieniem Marie-Bénédicte Souquet jako Inès a także chór przygotowany przez Alfonsa Caiani. Antonello Allemandi dał się nieco za mocno ponieść temperamentowi i orkiestra pod jego batutą brzmiała dynamicznie, energicznie i nieszczególnie subtelnie.

https://www.youtube.com/watch?v=4wmBReueFII







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz