Po
wysłuchaniu tej płyty, nagranej przez Juana Diego Floreza po czteroletniej
przerwie nie zamierzałam jej recenzować. Ale właśnie dotarła do mnie wieść o
planowanym (2016, w Bolonii i Zurychu)
debiucie tenora w roli Werthera i zdecydowałam się jednak o tym krążku napisać.
Tytuł „L’Amour” sytuuje go od razu
geograficznie, ale już nie emocjonalnie – o miłości można wszakże śpiewać na
wiele sposobów. Wyrazowa monotonia płyty świadczy jednak o tym, że Florez tego
nie potrafi. Sam głos brzmi dobrze, nie stracił nic na urodzie ani technicznych
możliwościach , ale to nie wystarczy. Triumfy, jakie na światowych scenach
święci Florez w Rossinim czy lżejszym
Donizettim są całkowicie zasłużone, trudno też czynić mu zarzut z tego, że chce
i próbuje rozszerzać swój repertuar. Jakiś czas temu wysnuł słuszne wnioski z
porażki w roli Księcia Mantui i wycofał
się z dalszych występów. Mam nadzieję,
że zastanowi się jeszcze nad Massenetem i podejmie właściwą decyzję. Bo to, że
sympatycznie, błyszcząco i wręcz uroczo wykonuje się Offenbacha („Au Mont Ida”
z „Pięknej Heleny”), daje sobie radę z Iopasem („O blonde Cérès”) czy Wilhelmem
z „Mignon” nie świadczy wcale o tym, że można się brać za Romea czy Wertera! To
już zupełnie inny kaliber, wymagający nie tylko nieco większego głosu, ale przede wszystkim całkowicie odmiennych
środków wyrazu, których Juan Diego najwyraźniej nie jest w stanie zastosować.
Jego Werther jest dziwnie, bliźniaczo wręcz podobny do Nemorina, a nie o to
wszakże chodzi! Przypomina mi się w tej sytuacji Alfredo Kraus, (który Wertera
śpiewał z sukcesem przez wiele lat) i jego strategia kariery - miał w repertuarze niewiele partii, ale
wszystkie opanowane do perfekcji. Bodajże nigdy nie wykonał niczego, co byłoby
nie dla niego. Sama się zastanawiam, co lepsze – ryzykować wejście na nowe
terytorium i ponieść porażkę czy trzymać się tego, w czym jest się mistrzem?
Problem z Florezem nie leży moim zdaniem w możliwości wykonania przez niego
wszystkich zapisanych nut a w stylistycznej różnorodności, której bardzo mu
brakuje. Wolałabym wciąż cieszyć uszy jego wspaniałym Toniem (właśnie po raz
kolejny odniósł w tej roli olbrzymi sukces – wszystkie 9 wysokich C było na
miejscu) niż słuchać „Toniopodobnego” Romea.
Z czym oczywiście nie zgodzą się legiony fanów artysty, ale cóż – gdyby
wszystkim podobało się to samo, to dopiero byłaby katastrofa.
Może faktycznie lepiej było wstrzymać się z pisaniem tej "recenzji". Zadałem sobie trud obejrzenia wideoklipu z nagrywania słynnej arii Wertera na YT. Wspaniałe wykonanie, mistrzostwo świata i wyraz osiągnięte czysto wokalnymi środkami. Jasny, lekki i troszkę otwarty dźwięk to cecha charakterystyczna francuskiego tenorowego śpiewu, wcale nie pseudowerystyczne, pseudobarytonowe "voce soffocata". I nie ma tam żadnego Nemorina. Podobnie nie zgadzam się z rzekomą "nadinterpretacją" na mozartowskiej płycie Villazona. Śpiewak ma całkiem dobre intencje interpretacyjne, tylko głos mu już nie odpowiada. Nie ma tam żadnych "pohukiwań, popłakiwań czy chichotów". Wszystko jest w normie, a nawet trochę za mało zróżnicowania. W tych ariach można je osiągnąć jedynie wtedy, gdy głos jest w idealnej pozycji i pod kontrolą, a tego u Villazona już nie ma. I po co w ogóle zniechęcać ludzi do słuchania tak wyjątkowego w tych czasach i mistrzowskiego śpiewu, jak śpiew Floreza? Ja nie jestem nawet jego osobistym fanem, bo jestem fanem każdego dobrego wykonania. Niestety, wbrew temu, co tu się często podkreśla, śpiew operowy to nie jest wyłącznie sprawa osobistego gustu danego pana czy danej pani, ale też pewnej obiektywnej i ustalonej przez pokolenia wokalnej wiedzy. Ma Pani prawo do swojego prywatnego zdania, ale to tylko Pani prywatne zdanie, a nie żadna "recenzja". N.
OdpowiedzUsuńJa zaś muszę się zgodzić z Autorką recenzji. Mam podobne odczucia i wrażenia. Karierę i rozwój, a raczej zastój JDF obserwuję od wielu lat. Znam jego głos od początku wielkiej kariery z nagrań, ale przede wszystkim z sal koncertowych i teatrów. Byłem na kilku jego koncertach, widziałem nie tylko jego flagowego Tonia czy Almavive, ale także byłem świadkiem zmagań Peruwiańczyka z nowym repertuarem: "Rigoletto" w Semperoper i "Poławiacze pereł" w madryckim Teatro Real.
OdpowiedzUsuńWciąż zachwyca mnie jego naturalne niczym oddychanie prowadzenie frazy, jego piękny dzwięk i stylowość w niektórych partiach Rossiniego i Donizettiego. Ale zarówno Książę Mantui jak i Nadir, a nawet Arturo w "Purytanach" ujawniał istotne ograniczenia nie tylko wokalne, ale przede wszystkim pod względem temperamentu interpretacyjnego i po prostu odwagi. Bo, niestety, coś za coś. Florez chce zjeść ciasto i zachować ciastko. Innymi słowy: chce zawalczyć o nowe terytorium, a zarazem zachować Tonia. Sztuka operowa, aby wzruszyć, wymaga całkowitego i bezkompromisowego zaangażowania. Oczywiście, czasem takie skrajne przypadki jak Natalie Dessay czy Rolando Villzaon, kończą się problemami z głosem lub wręcz końcem kariery, ale, mimo wszystko, próba wyjścia ponad swoje naturalne możliwości wiąże się z ryzykiem. Florez nie chce podjąć tego ryzyka i najnowsza płyta jest tego dowodem. Robert.
Zastój ? Florez podąża tropem Alfredo Krausa, który śpiewał Nemorina, Tonia, Romea i Wertera, a przecież posiadał istotne ograniczenia w barwie i w wolumenie. Ale ówczesnej publiczności to nie przeszkadzało, gdyż potrafiła doceniać prawdziwą wokalną sztukę, a nie prymitywny wokalny ekshibicjonizm podkręcany przez Regietheater. Tak to jakoś fatalnie się dzieje, że dzisiejszej publiczności podobają się głosy gardłowe, zapchane, o sztucznie nadmuchanym wolumenie i jakoś, o dziwo, wybacza takim śpiewakom wszystkie te wady ich śpiewu, odbierając napięte z wysiłku żyły i czerwoną twarz jako wyjątkowy "wyraz". Głosy typu Schipy czy F. Tagliaviniego uważane byłyby dziś za "ubogie" i "bez wyrazu". A przecież to oni śpiewali kiedyś Wertera. Każdy, kto zna się na sztuce śpiewu, zdaje sobie sprawę, że Florez śpiewając nowe partie musi "zachować Tonia", bo inaczej skończy tak jak Villazon czy nawet Dessay. A to, że Pan zgadza się z Autorką nie jest dla mnie akurat żadnym zaskoczeniem. Robicie tylko Mili Państwo ogromną krzywdę początkującym melomanom, którzy być może czytają ten blog. Dla nich śpiew artysty klasy Floreza mógłby wnieść wiele dobrego nawet w partii Księcia czy Nadira, zanim po kilku latach słuchania sami wyrobią sobie własny system wartości. I być może nie będą mieli tak skrajnego i ograniczonego podejścia, jakie tu często można spotkać i będą chcieli jednak więcej sobie słuchać, a mniej niepotrzebnie komentować. Bo przyjemność obcowania z operą nie polega chyba na składaniu nieustannych hołdów trzem ulubionym śpiewakom i deprecjonowaniu innych, kiedy tylko się da. N.
OdpowiedzUsuńPani/ Panie N. nie wdając się w szerszą dyskusję wszak to nie forum lecz Blog dopowiem z mojej strony, że odnajduję istotne różnice pomiędzy wielkim Alfredo Krausem a Juanem Diego Florezem. Moim zdaniem rozwój głosu legendarnego Hiszpana (którego miałem jeszcze wielkie szczęście ułyszeć na żywo w latach 90) przebiegał inaczej niż Floreza. Przede wszystkim głos Krausa był jednak bardziej mięsisty i o nieco większym wolumenie. To, że Alfredo Kraus zawsze wolał śpiewać role o pół numeru mniejsze niż jego możliwości było jego artystycznym wyborem. Kraus był sporo młodszy od Floreza gdy śpiewał już Alfreda Germonta, księcia Mantui i wiele innych ról, które peruwiański gwiazdor ma dopiero w ewentualnych planach.
UsuńI nie wiem kto uważa głosy Schipy czt Tagliaviniego za "ubogie" i "bez wyrazu". Ja na pewno tak nie uważam.
Jestem głęboko przekonany, że Schipa pokazał jak za pomocą skromniejszych środków można uzyskać ekspresję, jak można je zrekompensować poprzez fenomenalną muzykalność i interpretację. Tego właśnie mi brakuje w śpiewie Floreza gdy próbuje pokazać emocje inne niż te wypełniające Tonia czy Nemorina.
Proszę się pogodzić z tym, że każdy słyszy nieco inaczej. I innych doznań szuka obcując ze sztuką liryczną. Robert.
Co nie zmienia faktu, że liczne ostatnio tego typu blogi zniechęcają do obcowania ze sztuką operową w jak najszerszym zakresie, gdyż przynoszą gotowe, szczegółowe i głęboko subiektywne recepty, a ich autorzy starają się być surowsi od tzw. "zawodowych krytyków". Co do "rozmiarów" głosów, to 90% dzisiejszych śpiewaków wykonuje role o dwa,trzy numery za duże i jakoś tam sobie radzą. Czy np. Dick Johnson to rozmiar dla Kaufmanna-wątpię, nawet dla Dominga był za duży. To rozmiar dla Del Monaco. Ja jako bardzo młody człowiek miałem okazję słyszeć ostatnie spektakle tego tenora i "przedostatnie" Corellego. I wcale z tego powodu nie zamierzam wyrzucać Floreza ze sceny. Nie oczekuję od niego, że w partii Wertera zaprezentuje emocje Parsifala czy Cavaradossiego. Jak na dzisiejsze czasy to i tak jest super. O Pavarottim też już gdzieś czytałem, że śpiewał o niczym, co jest absolutną nieprawdą. Podobnie o "niestylowym" Tagliavinim w roli Wertera. Czy naprawdę jedyny akceptowalny styl w operze dzisiaj, to wokalno-reżyserskie "wypruwanie flaków" (przepraszam za porównanie). Słyszałem ostatnio Wertera Tagliaviniego z La Scali z 1960r. z Simionato. Fatycznie, to był tenor stylu włoskiego, ale daj Boże zdrowie! To taki sam bezsens, jak przekonanie niektórych, że Mozarta można grać tylko na dawnych instrumentach. A skąd Pan zresztą wie , jak wyglądał na żywo głos Krausa w początkach kariery, gdy śpiewał już Alfreda czy Księcia? Przyjąłem dawno do wiadomości, że to Pan słyszy właściwie na zasadzie "ten pan jest be, bo ja byłem w takim a takim teatrze i słyszałem tego pana". Ten rodzaj "recenzowania" nie budzi jednak mego entuzjazmu. Wdzięczny natomiast jestem nielubianemu przez Pana red. Kańskiemu za subtelność jego recenzji i unikanie otwartej i ostrej krytyki wykonawców, czy realizatorów. Ogranicza ją zawsze do minimum, starając się znaleźć jak najwięcej pozytywów, w rezultacie zachęcając do jak najszerszego obcowania ze sztuką operową. Te blogi mają niestety właściwość odwrotną. Prawda jest taka, że zwykły meloman powinien oglądać także spektakle gorsze i nawet bardzo złe, bo tylko wtedy wyrobi sobie własny sysyem wartościowania. I nawet śpiewak gorszy i nie tak popularny jak Florez potrafi mu dostarczyć na pewnym etapie sporej satysfakcji. A już zupełnie nie akceptuję oceniania śpiewaka w danej roli, zanim ją zaśpiewał na scenie! N.
OdpowiedzUsuńAha, jeszcze jedno. Przesłuchałem teraz jeszcze raz Wertera Floreza i już wiem, skąd to "podobieństwo" do Nemorina". Ano z tego, że zarówno jego Werter jak i Nemorino mają wszystkie dźwięki powkładane dokładnie w to samo właściwe emisyjnie miejsce. Nie można tego powiedzieć o paru innych dzisiejszych tenorowych gwiazdach, stąd zapewne ta "fascynująca różnorodność" i fakt, że "każdy słyszy trochę inaczej", ale to już naprawdę nie moja wina. N.
OdpowiedzUsuńPanie N! (będę się posługiwać formą męską - jeśli to błąd, proszę wybaczyć).Gdyby czytał Pan w miarę uważnie to, co napisałam dostrzegłby Pan, że doceniam przeszłe i bieżące zasługi Floreza. Ale zdaje się, że wbrew swoim solennym zapewnieniom jest Pan jednak fanem tego artysty, i to takim, który popada w gniew jesli inni nie wielbią go tak jak on. To mnie z kolei martwi, bo to jest, według mnie kibicowanie, a nie słuchanie. Proszę ponownie przeczytać własne komentarze - ile złości i personalnych ataków pod adresem moim i Bogu ducha winnego Roberta. Pańskie prawo słuchać i podziwiać tego, kto się Panu podoba i nie cierpieć także. Jeżeli chce pan wyrazić własną opinię na szerszym forum - sieć jest pojemna.Mój blog nie istnieje po to, bym mogła przypodobać się fanom tego lub innego śpiewaka, lub też tym, którzy nie mogą znieść Jonasa Kaufmanna. On wyraża wyłacznie moje opinie, Moją rolą nie jest upowszechnianie opery jako gatunku i nigdy nie będę zawodową recenzentką! Dla Pana moja rada może być tylko jedna - proszę założyc bloga, zdobyć sobie czytelników i nie oczekiwać od innych, że będą przedstawiać Pana punkt widzenia. Trzeba to zrobić osobiście. Mimo wszystko pozdrawiam i życzę powodzenia!
OdpowiedzUsuńPani Papageno,otóż nie jestem fanem Floreza, gdyż pojęcie "fana" jest mi zupełnie obce. Zachwycam się dziesiątkami, jeśli nie setkami śpiewaków ostatnich ponad stu lat. Pisząc, że nie słucham, lecz kibicuję, Pani mnie obraża, choć ja obraźliwy nie jestem. Po prostu, jako człowiek, który już cztery piąte życia poświęcił operze i przeszedł wszystko na własnej skórze, "słyszę trochę inaczej". Nie jest winą Floreza, że śpiewa wszystkie partie swoim prawidłowym naturalnym głosem i jako śpiewak bel canto zawiera tzw. emocje jedynie w belcantowej frazie, przy czym na pewno nie jest to fraza Nemorina. I takiego też Wertera bardzo wielu tzw. zwykłych słuchaczy może posłuchać, a nawet docenić, nie zawężajmy innym horyzontu swoimi upodobaniami. Aby nie być gołosłownym-ktoś wrzucił do sieci ostatnie metowskie wykonanie arii Wertera http://www.youtube.com/watch?v=3FiWzeBNIWU . I co my tu mamy-głos całkowicie zapchany w gardło, brzmiący jak u osiemdziesięciolatka, brzydka trzęsiawka na wielu dźwiękach-wokalna katastrofa. Czy naprawdę to brzmi "pięknie, dźwięcznie, soczyście"? Podobno są to "świadomie użyte środki wyrazu". Trudno się zresztą dziwić szerokiej publiczności, bo w czasach "X-Factor" czy "The Voice of Poland" wiele osób daje się nabrać na każdą ściemę. Ale czy naprawdę właśnie Pani tego nie słyszy, bez urazy, ale może pora udać się do laryngologa? W przeciwieństwie do Pani, ja jestem w stanie wyobrazić sobie innego Wertera i wcale nie "jest on tylko jeden", bo to już nawet nie "faństwo",ale jakiś osobliwy amok. Nie potrzeba akurat w tej roli "rozmiaru" Lohengrina. Nie mam ochoty zakładać swojego bloga, bo tak jak napisałem, nie uważam operowo- blogowej twórczości za rzecz pozytywną. Niestety, wielu początkujących melomanów z takich blogów korzysta, naiwnie wierząc, że dostaną fachowe i obiektywne wskazówki, zwłaszcza, że spotykają najczęściej pisarstwo niezwykle pewne siebie i swoich sądów. Pani i Pan Robert są chyba sztandarowym przykładem tej blogowej nieomylności. Nie oczekuję, że będzie Pani przedstawiać mój punkt widzenia, nie oczekuję nawet, że zgodzi się Pani z jakimkolwiek innym, zbyt długo już śledzę Pani blog. Ale fajnie by było gdyby ludzie, którzy pewnie nigdy nie uczyli się śpiewu, nie wypowiadali się w tak jednoznaczny sposób na temat techniki czy interpretacji, bo mnie to krzywdy nie zrobi, ale innym niestety może. N.
OdpowiedzUsuńPanie N., jedno pytanie: proszę łaskawie wytłumaczyć dlaczego pisze Pan "tzw emocje" ? Robert.
UsuńPana wypowiedź swiadczy jednak dość jednoznacznie o tym, że jako właściwe traktuje Pan wyłącznie wypowiedzi zgodne z własną opinią. A ja właśnie po to staram się zamieszczać linki do opisywanych spektakli i płyt (także do "Werthera" Floreza i Kaufmanna - ten ostatni jest w całości w sieci), żeby każdy kto ma na to ochote mógł sprawdzić i ocenic sam. Dyskusja o nieprawidłowej technice Kaufmanna staje się już nużaca. Pisałam o tym niejednokrotnie - ja wiem, że on nie śpiewa tak, jak uczą w Akademii Muzycznej, i wiem, że jego technika może drażnić. Ja sama bywam daleka od entuzjazmu, jak w wypadku "Fanciulli". Ale to nie zmienia mego silnego odczucia, że w "Wertherze" on jest w tym momencie wspaniały. Czego zadną miarą nie da się powiedzieć (na podstawie tych dwóch znanych fragmentów) o Florezie. Alagna i Villazon (nawet on) coś wyrażają - Florez jest gładki, poprawny i ... żaden. I proszę nie przeceniac mojego wpływu na czytelników - oni mają własne opinie i potrafia je wyrażać. Jesli jest Pan zawodowcem , a tym bardziej artystą - doskonale Pan to odczuł na własnej skórze!
OdpowiedzUsuńMiałem nie pisać Kaufmannie, ale w końcu dlaczego czepiać się bardzo dobrze śpiewającego artysty (choć faktycznie o niewielkim głosie), a wynosić pod niebiosa śpiewaka być może wybitnie muzykalnego, lecz stosującego środki techniczne studenta pierwszego roku od bardzo złego pedagoga. Na podstawie cytowanego przeze mnie fragmentu nie mogę powiedzieć, że to jest wspaniałe, bo jest takie jak napisałem. Wolę "gładkość i poprawność Floreza", bo w końcu opera to także sztuka wokalna, a nie festiwal w Opolu. Nawet w łyżwiarstwie figurowym punktuje i sumuje się wszystkie elementy: technikę i tzw. wrażenie artystyczne. Jeżeli ktoś nie odróżnia prawedłowego mezza voce i piano od gardłowego falsetu to trudno-niech się zachwyca "interpretacją"-to tkie "słowo wytrych", które wszystko usprawiedliwia i wyjaśnia. Proszę jednak nie robić z technicznej bylejakości "świadomych środków wyrazu", podobnie jak rozpływanie się przez wielu nad słynnym "b" Radamesa na verdiowskiej płycie, które jest w tym przypadku jedynie ewidentnym falsetem. A w moich czasach tak śpiewający tenor w ogóle by nie zaistniał na żadnej wielkiej scenie, bo wtedy "najlepszym pedagogiem śpiewu" nie bywały panie typu p. Zapendowskiej i publika trochę lepiej znała się na śpiewie. N.
OdpowiedzUsuńP.S. I muszę pokornie przyznać, że Pani zasada nieustępowania ani na milimetr z własnego zdania niezmiennie mi imponuje. Proszę trzymać tak dalej, bo inaczej stanie się jasność i nastąpi koniec opery, a za nim koniec świata. N.
OdpowiedzUsuńNo proszę - i mamy tę jasność . Gratuluję Panu wielkiej i świetlanej zapewne kariery (jeśli jakaś była) i prosze się przejrzeć (mentalnie) w lustrze, zamiast sądzic innych własną miarą. Opera to nie sport , ja tu niczego nie punktuję. Jesli tak trudno to Panu zrozumieć - internet jest nieograniczony, blogów operowych dużo - dlaczego Pan się umartwia zaglądając akurat tu? Wszystkiego dobrego. Zmęczona powtarzaniem w kółko tego samego - Papagena.
OdpowiedzUsuńZmęczona na własną prośbę Papageno,
OdpowiedzUsuńpozwalam sobie odezwać się po dłuższym czasie z pytaniem - dlaczego osobom,które "trują',"ględzą nie na temat" i temu podobne poświęcasz tyle uwagi i zdrowia?.Natomiast komentarze fajne,życzliwe choć może nie zawsze profesjonalne zostawiasz niejednokrotnie bez słowa.
Napisałaś niedawno,że dla blogera jest ważny komentarz osób czytających.
To działa również w drugą stronę.Pozdrawiam,Halina
Halino, staram się okazać szacunek swoim korespondentom, także wtedy, kiedy sie nie zgadzamy. Czasem jednak nic się nie przebija na drugą stronę i wtedy czuję się trochę bezradna. Jeśli zostawiłam jakieś Twoje komentarze bez odpowiedzi, przepraszam, byc może uznałam błędnie, że tego nie wymagają. Tu nie chodzi o profesjonalizm , ani ja, ani zdecydowana większośc moich czytelników
OdpowiedzUsuńnimi nie jesteśmy. Ale, podobnie jak Ty kocham operę i nie dam sobie tej przyjemności zepsuć, zaś wypowiadać się będę, dopóki wystarczy mi entuzjazmu i chętnych do czytania moich amatorskich wynurzeń. Jedno i drugie wciąż jeszcze jest, więc ...
Z innej beczki - widziałaś urocze foty z Wiednia z MK i Villazonem? Rollando musiał kompletnie rozbroić kolegę, sadząc po minach obu panów. Tak radosne usposobienie, jakie ma Villazon to skarb, życzyłabym sobie i innym!
No i oto chodzi,o to chodzi czyli o te parę życzliwych słów.Dzięki.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że będziesz się wypowiadać do końca świata i o jeden dzień dłużej!
Gdzie rzeczone foty można zobaczyć?
Ja jestem jeszcze na etapie napawania się D.Giovannim z ROH ,zwłaszcza że urządzam spotkania operowe dla znajomych z MK w roli głównej.Bo też naprawdę był świetny! Halina
Między innymi na blogu poświęconym Villazonowi "Villazonista". Jest tez strona na Facebooku (ja nie mam i nie będę mieć konta, więc nie mogę komentować , ale Ty chyba tak) "I Love Opera Singers", założona przez polską fankę Kwietnia, tam tez znajdziesz sporo o nim, ale nie tylko. Strona jest niepoważna, z kilku zdjęć smiałam się serdecznie (np. Kaufmann w ... wałkach na głowie). Zajrzyj i baw się dobrze!
UsuńPapageno,
UsuńZdjęcie Jonasa Kaufmanna w .........wałkach na głowie to scena z "Ariadny na Naxos" z Festiwalu w Salzburgu w 2012 r., gdzie J.K. debiutował w partii Tenora/Bachusa. Cały wywiad pt. "Jonas Kaufmann doppeltes Debut" na stronie www.jkaufmann.info/interview_deutsch/2012_salzbnachr11082012.htm. Jola
Dzięki za informację, tak czy inaczej zdjeęcie jest prześmieszne. Pamiętaj z tej Ariadny głównie kostiumiki w tygrysy.
UsuńTo nie był kostiumik tygrysa tylko leoparda, tak twierdzi sam zainteresowany we wspomnianym wywiadzie i wskazuje, czym zainspirował sie autor kostiumów do tego przedstawienia. A ta Ariadna nie była wcale taka zła, dobrze się jej słuchało i oglądało, w przeciwieństwie do np. Ariadny z festiwalu w Glyndebourne 2013, gdzie akcja toczyła się w szpitalu wojennym.
UsuńZdjęcie rzeczywiście prześmieszne. Jola
Ma Pani rację, przepraszam za moją tu obecność- więcej nie będę i pędzę robić karierę, może jeszcze przed śmiercią zdążę. Zapraszam Panie serdecznie na blog, który jednak założę pod nazwą "Wesołe kumoszki.....tyłko problem, skąd?". N.
OdpowiedzUsuńCóz za przyjemność byc inspiracją!
UsuńDzięki Papageno za informację.Panu N.zaś obiecuję,że skorzystam z zaproszenia.Halina
OdpowiedzUsuńOd kilku miesięcy jestem wierną czytelniczką tego blogu, z zainteresowaniem i wielką przyjemnością czytam wszystkie wpisy autorki a także komentarze. Jak to zwykle bywa czasem się zgadzam z opinią Papageny, przepraszam Pani Papageny, czasem mam inne zdanie ... i myślę, że tak już jest na tym świecie.Tak marzy mi się abyśmy tu obcowali z tzw. wysoka kulturą więc złośliwe i niesympatyczne uwagi pod adresem autorki to - bardzo przepraszam - nie ten poziom. Czekam na kolejne wpisy, zdjęcia i linki do nagrań. Kłaniam się. Elżbieta
OdpowiedzUsuńElżbieto, Pani Papagena to brzmi jakoś nie tak. Wolę zdecydowanie bezpośrednia formę, dystansuję się tylko czasami - kiedy rozmówca wyraźnie tego sobie życzy. Dziekuje za miłe słowa i odkłaniam się .
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńCześć Dziewczyny! Dawno mnie nie było, ale okazuję się, że warto zajrzeć, bo czasami bywa tu wesoło. A post Elżbiety, Przepraszam Pani Elżbiety, kompletnie mnie rozbroił. Czytuję często blogi z (Dzikiego) Zachodu i tam regułą jest, że osoba prowadząca przedstawia się prawdziwym imieniem, nazwiskiem i życiorysem, a nawet załącza fotkę. Dla przykładu daję link do bloga jankeskiego doktorka http://medicine-opera.com/bio/ (fotka jest na Home). Jakie więc to ma znaczenie, czy napisze Pani Pani Papageno, czy Pani Jadziu, albo Panie Zeusie-żadne. Nie jest aktem odwagi czy tzw. wysokiej kultury wyrażanie krytycznych opini pod zabawnym pseudonimem. W przypadku zawodowej krytyki wiadomo przynajmniej kto pisze, choć często są to ludzie przereklamowane, ale człowiek wie ,na jakim gruncie i poziomie zaufania się porusza. Ale to nic, znalazłam niedawno stronkę, na której znane śpiewaczki w pełni kariery, wypisują krytyczne opinie o występach swoich kolegów, a to już kuriozum absolutnie na skalę światową. Warto czasem ruszyć śliczną główką, a nie składać mechaniczne hołdy. Całuski Wasza Patka Operopatka
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitaj. Tęskniłaś? Stronę, którą zalinkowałaś znam doskonale, jaki i wiele innych - i wbrew temu co piszesz metody są różne - niektórzy blogerzy są znani z twarzy i nazwiska , inni nie. Ja nie deklaruję niczego, poza miłością do opery, poziom zaufania do moich opinii pozostawiam czytelnikowi - może być niski albo wysoki - to nie moja rzecz, tylko odbiorcy. Sama bywam odbiorcą i na różnych stronach bywam z odmiennych przyczyn.Środowiskowe gry i zabawy mnie nie dotyczą i nie interesują, bo na szczęście nie jestem częścią tego środowiska. A co do hołdów - takich tutaj nie zauważyłam. Ciekawe, że Ty tak, i że tak Cię drażnią. Baw się dobrze, gdziekolwiek zajrzysz i stosuj do własnych rad, przydadzą się.
OdpowiedzUsuńMeine liebe PaPaPa!. To naturalne,że chciałabym poznać piszącego. Pod pseudonimem Papagena wyobrażam sobie bowiem osobę młodziutką, piękną, świeżutką i rozświergoloną, podobnie jak mozartowski oryginał. Ja np. nie podpisałabym się Pamina, bo nie znoszę małomównych facetów, bardziej pasowałaby mnie Flora. Nie wmawiaj mi proszę, że coś mnie drażni bo jestem osóbką otwartą i nieuraźliwą. Zamierzam zresztą napisać pracę naukową na temat "Wpływ anonimowych dyskusji w internecie na normalność realnych kontaktów międzyludzkich". Nie wiem tylko jeszcze, czy ma to być dopiero praca magisterska, czy już od razu doktorska, poźniej się zdecyduję. Buziaczki Patrycja
OdpowiedzUsuńWiesz, Papagena nie jest tym, kim się na początku wydaje.... Pamina - nie, za nic!
UsuńDżizus, nie wyrobię już tego notorycznego spamowanie tego fajnego bloga operowego. Patrycja, N. Operopatka - czy jak tam wam....
OdpowiedzUsuńTo co tu uprawiacie - pod płaszczykiem pseudoironii czy " Autorytetu Moralnego" jest po prostu chore. Co wam przeszkadza ten prywatny blog na który Autorka wrzuca swoje przemyślenia na temat dziedziny, która jest jej pasją? Nie podoba się to nie przychodzcie!. Czy do czyjegoś mieszkania też włazicie i robicie swoje porządki? Jesteście tu gośćmi i zachowujcie się jak goście, a nie jak intruzi. Tego polskiego kibolstwa internetowego jest wystarczająco dużo na forach ogólnotmatycznych. Jeszcze wam mało?!!!
Jeżeli się nie zgadzacie na tematy operowe - merytorycznie dyskutujcie. Nie atakujcie personalnie, bo to świadczy wyłącznie o waszej frustracji. Robert.
Mille grazie, Roberto!
UsuńDrogi Robercie. To, że zawartość Twojej karty kredytowej umożliwia Ci bywanie w "ekskluzywnych" teatrach, o niczym jeszcze nie świadczy, a już na pewno nie upoważnia Cię do traktowania każdego odmiennego zdania jako "spam". Mniej megalomanii, więcej skromności. To nie jest prywatne mieszkanie Papageny, tylko w założeniu publiczny blog. Jeżeli chcecie się bawić wyłącznie we własnym gronie, to po prostu wprowadźcie obowiązek logowania. Ten blog mógłby być rzeczywiście fajny, ale jest w nim coś takiego niemiłego, że każde odmienne zdanie odbieracie jako atak na Wasze kółko, lub "próbę ustawiania poziomu", doszliście do tego, że nikt nie może wiedzieć więcej czy lepiej od Was, nawet gdy pojawiają się tu czasem osoby z branży. Ja faktycznie piszę czasem bzdury, bo lubię się pośmiać, ale komentarze N. to jednak polemika, pewnie ostra i niesympatyczna, ale z pewnością merytoryczna. Nie każdego muszą interesować foty Kwietnia czy loczki Kaufmanna. Niemożliwym jest skierowanie rozmowy na tym forum na tematy, które akurat Was nie interesują, stąd pewnie u niektórych pojawia się tylko "pseudoironia", a u innych aż "agresja". Zastanów się nad sobą, rozumiem Twoje ambicje dorównania Panu K., ale nie przenoś wynikającej z tego nerwowości na inne osoby, które też kochają operę, choć może w trochę innych obszarach. Mam nadzieję, że naprawdę jesteś przystojniakiem o imieniu Robert Pozdrówko Patrycja
UsuńPatrycjo mam wrażenie, że Ciebie Wcale nie interesuje ten blog, wyłącznie komentarze. Przy tym nie odróżniasz forum od bloga. I to Ty interesujesz się wyłącznie loczkami i fotami - ja o tym wspominam na marginesie, Ty - wyłapujesz tylko takie drobiazgi, bo tylko to daje Ci pretekst do pisaniny, która , wybacz- jest bezprzedmiotowa i tylko Tobie wydaje się śmieszna. A wiesz, co w tym wszystkim jest najsmutniejsze? Że za polemikę uważasz pouczenia Pana N., pisane w agresywnym i nieznoszącym sprzeciwu tonie. A mogłabyś zajrzeć do komentarzy dotyczących londyńskiego "Don Giovanniego". Tam nie zgadzamy się zasadniczo z p. Piotrem Kamińskim - ale to jest prawdziwa polemika, prowadzona z szacunkiem dla oponenta. A mnie już męczy cała ta zła wola oraz intencjonalna złośliwośćPozdrawiam Cię Patrycjo, życzę wszystkiego dobrego, ale na tekie komentarze odpowiadać już nie będę.
UsuńPapageno, bardzo mię zasmucił Twój post, bo akurat to kolejna rażąca niesprawiedliwość z Twojej strony. Akurat doceniam Twoje arytykuły, tak jak ten ostatni, gdzie bardzo trafnie zanalizowałaś problemy partii Salome i czyhające (chyba przez samo "h"?) w tej operze problemy. Ale właśnie gdy pojawają się wpisy, na forum robi się zadziwiająco wąsko. Panu Kamińskiemu zbytnio nie oponowałaś (choć nieśmiało próbowałaś), bo po pierwsze miał ewidentną rację polemizując z Twoim "niepodważalnym stwierdzeniem" ( bo finał "Dona" to nie to samo co finał "Toski"), a zresztą jemu oponować jakoś zwyczajnie nie wypada. Nie przypadkiem napisałam "pseudoironicznie", że "anonimowość w sieci wpływa na normalne stosunki między ludźmi", gdyż tak tu często jest, że jak ktoś nas nie zna i my nie znamy oponenta, to po prostu dajemy mu kopa, z siebie robiąc supereksperta. Pan N. chyba po prostu chciał się jakoś siłą przebić, ponieważ jak narazie jedynie Pan Robert jest jedynym ocalałym tu przedstawicelem "bezlitosnego świata mężczyzn", i to dlatego, że zawsze się ze wszystkim z Waszym kółkiem zgadza . Dziwne jest zresztą, że sama krytykując bezlitośnie jakiegoś Floreza czy Villazona ("nawet on coś wyraża"-co to w ogóle za komentarz!) oczekujesz w zamian nietykalności dla siebie. A nie przyszło Ci do głowy, że Villazon w swym najlepszym okresie miał bardzo wielu zwolenników ze wzgłędu na piękny wówczas głos i temperament sceniczny. Przecież w salzburskiej "Traviacie" z 2005. razem z Trebko wyrażali tak wiele. Po co ta "mentalność Kalego"? Ja tutaj wcale nie zamierzam bywać i sądzę, że poza osobami, którym akurat imponuje Twój sposób komunikacji międzyludzkiej, tłumów tu nie będzie. I tak jak pisałam, zróbcie sobie rejestrację, i po problemie. Patrycja
UsuńPost coś tam. Pani Marysia ( a może jakaś Basia lub Joasia, kto to wie), swoim wpisem potwierdziła tylko, że należy się z Wami zawsze zgadzać, bo inaczej "nie ma szans na porozumienie". Mnie akurat to nie martwi, bo lubię się rozwijać i uczyć, a na tym forum ( podkreślam-forum) tego nie uświadczysz. Addio per sempre, ma senza dolore! Patrycja
UsuńInfine!
UsuńNic to, Papageno, "co cię nie zabije to cię wzmocni", trzymam kciuki. :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń