José Carreras, przez Placida Domingo i Luciano
Pavarottiego zwany „młodszym braciszkiem” nie bardzo to pieszczotliwe
określenie lubił. Może, obok niewątpliwej czułości zawierało zbyt dużą dawkę
protekcjonalnego pobłażania? W każdym razie
przy okazji słynnych koncertów Trzech Tenorów, dla których poniekąd
powrót Carrerasa na scenę po ciężkiej chorobie był pretekstem , starsi koledzy
musieli bardzo uważać, żeby im się
„braciszek” nie obraził. Do czego miał
skłonność. Głos nie był już wtedy tym samym instrumentem co u szczytu
kariery, mimo iż jego właściciciel nie skończył wówczas nawet 44 lat. Co było w
większym stopniu tego przyczyną – walka z leukemią czy lekkomyślność w doborze
repertuaru trudno dziś rozstrzygać, zapewne po trosze obie te rzeczy. W każdym
razie, do okresu pełnej blasku kariery tego tenora warto wrócić, chociaż nie
trwał on długo. Jak to często u mnie bywa, wcale nie zamierzałam o tym pisać,
ale zmobilizował mnie przypadek. Poszukując
stale wszelkich nagrań muzyki pewnego zapomnianego kompozytora trafiłam na
zawierającą dwie jego arie recitalową płytę Carrerasa, nagraną, sądząc po zdjęciu
na okładce jeszcze przed trzydziestką.Po dogłębnych badaniach okazało się, że
rejestracji dokonano w 1975, zaś winylowy krążek ukazał się rok póżniej. CD „José Carreras singt
Donizetti, Bellini, Verdi, Mercadante, Ponchielli” właśnie wznowiono (w czerwcu
2014) - jest więc szansa mieć to we
własnej płytotece – a ze wszech miar warto! Gdyby nasz bohater trzymał się tego
typu repertuaru być może mieli byśmy przyjemność słuchać go w takiej,
najwyższej formie nieco dłużej. Ciekawa jest też zawartość tego wydawnictwa –
poza oczywistościami typu fragmentów „Balu maskowego” czy „Mocy przeznaczenia” mamy tu mnóstwo
rarytasów: „L'infamie ... Ô mes amis, mes frères” z “Jèrusalem”,
tenorowe wyjątki z Pochiellego – „Il figliuol prodigo” , Donizettiego „Marii di
Rohan” , Belliniego „Adelsona i Salvini” czy Mercadantego „Il Giuramento”. W
mojej wersji specjalnej jest jeszcze kilka smakowitych bonusów Leoncavalla i Mascagniego całość zaś
zamyka (wyjątkowo) hit – słynny „Lament Federica’” z „Arlezjanki”. Już sam ten
zestaw cymeliów jest oszałamiający, ale
zaletę szczególną i decydującą stanowi ich wykonanie. Carreras prezentuje tu wszystkie walory swego
głosu – którego urodę trudno opisać, bo cóż właściwie znaczy „piękny”? Dla każdego zapewne coś troszkę
innego. W każdym razie to tenor dość ciemny, ale mający w sobie blask
(sprzeczność tylko pozorna), wyrazisty, giętki, szlachetny. Muszę przyznać, że
kiedyś, kiedy dopiero poznawałam operę nie byłam zwolenniczką interpretacji
katalońskiego divo. Zdawało mi się wtedy (szczerze mówiąc tak uważam do dziś),
że każdą, nawet najpogodniejszą muzykę przyprawia on szczyptą smutku i
melancholii. Ale dziś to u niego lubię. Dlatego właśnie początek płyty zdziwił
mnie niepomiernie, „La mia letizia
infondere” brzmiało mi, jak na tego
artystę niezmiernie dziarsko. Ale z każdą nastepną arią było już coraz smutniej,
zaś finalny lament zaprawiony był już tak czystą rozpaczą z jaką popełnia się
samobójstwo. Mam wrażenie, że ten depresyjny nastrój to część natury José Carrerasa (na szczęscie tylko część), jego znak
firmowy. Czy pamiętają Państwo jakieś jego role komediowe, czy chociażby
utrzymane w radośniejszym klimacie? Poza kawalerem Belfiore z nagrania „Dnia
królowania” chyba takich nie było. Swoją drogą, wyjątkowo dobrze wspominam
serię wczesnych oper Verdiego pod batutą Lamberto Gardellego – w większości
partie tenorowe należały właśnie do Carrerasa i śpiewane były przepięknie. W
„Korsarzu” towarzyszyły mu Jessye Norman i Montserrat Caballe, która była jego
protektorką i współsprawczynią błyskawicznej kariery młodszego kolegi. To u
jej boku i na jej życzenie 24 letni
zaledwie tenor stanął na scenie Liceu jako Gennaro w „Lucrezii Borgii” i dzięki temu uniknął właściwie okresu
czeladniczego – niemal od początku wystepował w na najlepszych scenach i w
głównych rolach. Nie był dobrym aktorem, ale 30-40 lat temu jeszcze tego nie
wymagano, zaś Carreras prezentował się znakomicie. Niestety, zalety jego głosu
zwróciły uwagę ówczesnego cesarza muzycznego świata, Herberta von Karajana,
który bez opamiętania powierzał mu partie zbyt ciężkie, niszczące urodę i
możliwości średniej wagi tenora. Carreras nie umiał czy nie chciał odmawiać i
ściągać na siebie gniewu wszechmocnego maestra (jak to konsekwentnie i przez
wiele lat czynił Domingo) i zapłacił wysoką cenę. Dziś, kiedy występuje jeszcze okazjonalnie
lepiej jest tych koncertów unikać – to ten sam przypadek, co u wielkiej
Caballe. Ale nagrania potrafią nam dostarczyc kolosalnej przyjemności – dla
mnie wspólna „Lucia z Lammermoor” obojga Katalończyków jest do dziś tą
ulubioną, bardziej nawet ze względu na Edgarda Carrerasa, niż jego Lucię.Na
koniec musze nawiązać do bogatego życia osobistego Carrerasa, bo jego polski epizod spowodował
iż na bożonarodzeniowym koncercie Trzech Tenorów, wśród kolęd znanych na całym
świecie zabrzmiało „Lulajże, Jezuniu”. Placido Domingo i Luciano Pavarotti
śpiewali po włosku („Dormi, o bambino”), Carreras przynajmniej zaczął po
polsku.
https://www.youtube.com/watch?v=r_zf_vW1FUA
https://www.youtube.com/watch?v=2qZ42VGJxgo
https://www.youtube.com/watch?v=vE8icHeNuJ4
https://www.youtube.com/watch?v=XG7EYC8oqCw
https://www.youtube.com/watch?v=VVEJXbki9Hs
https://www.youtube.com/watch?v=cgA6mp6kbIc&feature=kp
Trzeba przypomnieć, że za Karajanem stała cała gigantyczna maszyneria operowego biznesu. Przyjęcie jego propozycji oznaczało spektakle w Salzburgu, nagrania dla DG w wersji audio i wideo, niesamowitą katapultę do wielkiej kariery. Ci, którzy propozycji-żądań Maestra nie przyjmowali skazywali się na gniew Herberta, a jego uraza oznaczała w tamtych czasów zakluczenie przed śpiewakiem wielu drzwi. Ci, którzy nie mieli takiego parcia na sławę i splendory, a stawiali na spokojną i długą karierę nie ulegali takim pokusom. Wielkiej kariery nie zrobili, ale i przeważnie nie traktowali tak interesownie muzyki jako środka do celu.
OdpowiedzUsuńNo nie wiem, czy można brak asertywności nazywać traktowaniem muzyki jako środka do celu.A może to kwestia nadmiernego zaufania do dyrygenta? Nie znam nazwisk tych, którzy mieli tyle mocy, aby odmówić, poza Domingiem oczywiście.
OdpowiedzUsuńMożliwe, że trochę generalizuję z tym "środkiem do celu". O decyzji wejścia w jakiś projekt może decydować wiele czynników nie tylko bezpośrednio związanych z intratnością.
OdpowiedzUsuńKiedyś jedna ze śpiewaczek, że się tak wyrażę, średniego szczebla opowiadała mi, że, gdy była bardzo młoda i zyskała pewien rozgłos, Karajan złożył propozycje występów i nagrań. Przed artystką otworzyły się niesamowite perspektywy. Tyle, że czuła, że szybko jej głos uległby rozpadowi, a jej nazwisko poszłoby w niepamięć. Odmówiła. Zawrotnej kariery nie zrobiła, ale głos jej służył wiele lat spokojnego zawodowstwa.
To chyba nie tylko kwestia asertywności czy jej braku. Śpiewak często po prostu ufa dyrygentowi.
Papageno,
OdpowiedzUsuńczy pamiętasz występ Jose Carrerasa w koncercie na Placu Piłsudskiego w Warszawie przed kilku - czy kilkunastoma laty? Wiem, że koncert odbył się w czerwcu, ale nie pamiętam w którym roku. Może ktoś podpowie?
Jose Carreras był także zapowiadany jako gość specjalny tegorocznego Festiwalu Muzyki w Łańcucie. Nie wiem jednak, czy artysta wystąpił, tak jak było zaplanowane.
Jola
Podobno wystapił, gdzieś, ale nie pomnę gdzie czytałam pozytywną wzmiankę. Ja jednak boję się takich spotkań - z artystami niegdyś wielkimi, ale z trudnością opuszczającymi scenę - wolę zachować dobre wspomnienia.
OdpowiedzUsuńGazeta Stołeczna ewa 03-04-1996
OdpowiedzUsuńOd dziś można kupować bilety na koncert Jose Carrerasa. Hiszpański tenor zaśpiewa 13 czerwca na placu Piłsudskiego. Z daleka i na stojąco można posłuchać za darmo. Carreras miał wystąpić w sylwestra w Sali Kongresowej. Ale organizatorzy za namową prezydenta miasta zdecydowali się przenieść koncert na 13 czerwca. - Prezydent chciał, by wielkiego tenora mogła usłyszeć na żywo jak największa publiczność i by uświetnił obchody 400-lecia stołeczności - tłumaczy Marek Szpendowski z Viva Art Music
To już tyle lat ...
OdpowiedzUsuń