środa, 16 lipca 2014

José Carreras

 José Carreras, przez Placida Domingo i Luciano Pavarottiego zwany „młodszym braciszkiem” nie bardzo to pieszczotliwe określenie lubił. Może, obok niewątpliwej czułości zawierało zbyt dużą dawkę protekcjonalnego pobłażania? W każdym razie  przy okazji słynnych koncertów Trzech Tenorów, dla których poniekąd powrót Carrerasa na scenę po ciężkiej chorobie był pretekstem , starsi koledzy musieli bardzo uważać, żeby im się  „braciszek” nie obraził. Do czego miał  skłonność. Głos nie był już wtedy tym samym instrumentem co u szczytu kariery, mimo iż jego właściciciel nie skończył wówczas nawet 44 lat. Co było w większym stopniu tego przyczyną – walka z leukemią czy lekkomyślność w doborze repertuaru trudno dziś rozstrzygać, zapewne po trosze obie te rzeczy. W każdym razie, do okresu pełnej blasku kariery tego tenora warto wrócić, chociaż nie trwał on długo. Jak to często u mnie bywa, wcale nie zamierzałam o tym pisać, ale zmobilizował mnie przypadek.  Poszukując stale wszelkich nagrań muzyki pewnego zapomnianego kompozytora trafiłam na zawierającą dwie jego arie recitalową płytę Carrerasa, nagraną, sądząc po zdjęciu na okładce jeszcze przed trzydziestką.Po dogłębnych badaniach okazało się, że rejestracji dokonano w 1975, zaś winylowy krążek ukazał się rok póżniej. CD  „José Carreras singt Donizetti, Bellini, Verdi, Mercadante, Ponchielli” właśnie wznowiono (w czerwcu 2014)  - jest więc szansa mieć to we własnej płytotece – a ze wszech miar warto! Gdyby nasz bohater trzymał się tego typu repertuaru być może mieli byśmy przyjemność słuchać go w takiej, najwyższej formie nieco dłużej. Ciekawa jest też zawartość tego wydawnictwa – poza oczywistościami typu fragmentów „Balu maskowego”  czy „Mocy przeznaczenia” mamy tu mnóstwo rarytasów: „L'infamie ... Ô mes amis, mes frères” z “Jèrusalem”, tenorowe wyjątki z Pochiellego – „Il figliuol prodigo” , Donizettiego „Marii di Rohan” , Belliniego „Adelsona i Salvini” czy Mercadantego „Il Giuramento”. W mojej wersji specjalnej jest jeszcze kilka smakowitych  bonusów Leoncavalla i Mascagniego całość zaś zamyka (wyjątkowo) hit – słynny „Lament Federica’” z „Arlezjanki”. Już sam ten zestaw  cymeliów jest oszałamiający, ale zaletę szczególną i decydującą stanowi ich wykonanie.  Carreras prezentuje tu wszystkie walory swego głosu – którego urodę trudno opisać, bo cóż właściwie znaczy  „piękny”? Dla każdego zapewne coś troszkę innego. W każdym razie to tenor dość ciemny, ale mający w sobie blask (sprzeczność tylko pozorna), wyrazisty, giętki, szlachetny. Muszę przyznać, że kiedyś, kiedy dopiero poznawałam operę nie byłam zwolenniczką interpretacji katalońskiego divo. Zdawało mi się wtedy (szczerze mówiąc tak uważam do dziś), że każdą, nawet najpogodniejszą muzykę przyprawia on szczyptą smutku i melancholii. Ale dziś to u niego lubię. Dlatego właśnie początek płyty zdziwił mnie niepomiernie,  „La mia letizia infondere”  brzmiało mi, jak na tego artystę niezmiernie dziarsko. Ale z każdą nastepną arią było już coraz smutniej, zaś finalny lament zaprawiony był już tak czystą rozpaczą z jaką popełnia się samobójstwo. Mam wrażenie, że ten depresyjny nastrój to część natury José Carrerasa (na szczęscie tylko część), jego znak firmowy. Czy pamiętają Państwo jakieś jego role komediowe, czy chociażby utrzymane w radośniejszym klimacie? Poza kawalerem Belfiore z nagrania „Dnia królowania” chyba takich nie było. Swoją drogą, wyjątkowo dobrze wspominam serię wczesnych oper Verdiego pod batutą Lamberto Gardellego – w większości partie tenorowe należały właśnie do Carrerasa i śpiewane były przepięknie. W „Korsarzu” towarzyszyły mu Jessye Norman i Montserrat Caballe, która była jego protektorką i współsprawczynią błyskawicznej kariery młodszego kolegi. To u jej  boku i na jej życzenie 24 letni zaledwie tenor stanął na scenie Liceu jako Gennaro w „Lucrezii Borgii” i  dzięki temu uniknął właściwie okresu czeladniczego – niemal od początku wystepował w na najlepszych scenach i w głównych rolach. Nie był dobrym aktorem, ale 30-40 lat temu jeszcze tego nie wymagano, zaś Carreras prezentował się znakomicie. Niestety, zalety jego głosu zwróciły uwagę ówczesnego cesarza muzycznego świata, Herberta von Karajana, który bez opamiętania powierzał mu partie zbyt ciężkie, niszczące urodę i możliwości średniej wagi tenora. Carreras nie umiał czy nie chciał odmawiać i ściągać na siebie gniewu wszechmocnego maestra (jak to konsekwentnie i przez wiele lat czynił Domingo) i zapłacił wysoką cenę.  Dziś, kiedy występuje jeszcze okazjonalnie lepiej jest tych koncertów unikać – to ten sam przypadek, co u wielkiej Caballe. Ale nagrania potrafią nam dostarczyc kolosalnej przyjemności – dla mnie wspólna „Lucia z Lammermoor” obojga Katalończyków jest do dziś tą ulubioną, bardziej nawet ze względu na Edgarda Carrerasa, niż jego Lucię.Na koniec musze nawiązać do bogatego życia osobistego  Carrerasa, bo jego polski epizod spowodował iż na bożonarodzeniowym koncercie Trzech Tenorów, wśród kolęd znanych na całym świecie zabrzmiało „Lulajże, Jezuniu”. Placido Domingo i Luciano Pavarotti śpiewali po włosku („Dormi, o bambino”), Carreras przynajmniej zaczął po polsku. 
https://www.youtube.com/watch?v=r_zf_vW1FUA 
https://www.youtube.com/watch?v=2qZ42VGJxgo 
https://www.youtube.com/watch?v=vE8icHeNuJ4
 https://www.youtube.com/watch?v=XG7EYC8oqCw 
https://www.youtube.com/watch?v=VVEJXbki9Hs 

https://www.youtube.com/watch?v=cgA6mp6kbIc&feature=kp








7 komentarzy:

  1. Trzeba przypomnieć, że za Karajanem stała cała gigantyczna maszyneria operowego biznesu. Przyjęcie jego propozycji oznaczało spektakle w Salzburgu, nagrania dla DG w wersji audio i wideo, niesamowitą katapultę do wielkiej kariery. Ci, którzy propozycji-żądań Maestra nie przyjmowali skazywali się na gniew Herberta, a jego uraza oznaczała w tamtych czasów zakluczenie przed śpiewakiem wielu drzwi. Ci, którzy nie mieli takiego parcia na sławę i splendory, a stawiali na spokojną i długą karierę nie ulegali takim pokusom. Wielkiej kariery nie zrobili, ale i przeważnie nie traktowali tak interesownie muzyki jako środka do celu.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem, czy można brak asertywności nazywać traktowaniem muzyki jako środka do celu.A może to kwestia nadmiernego zaufania do dyrygenta? Nie znam nazwisk tych, którzy mieli tyle mocy, aby odmówić, poza Domingiem oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Możliwe, że trochę generalizuję z tym "środkiem do celu". O decyzji wejścia w jakiś projekt może decydować wiele czynników nie tylko bezpośrednio związanych z intratnością.
    Kiedyś jedna ze śpiewaczek, że się tak wyrażę, średniego szczebla opowiadała mi, że, gdy była bardzo młoda i zyskała pewien rozgłos, Karajan złożył propozycje występów i nagrań. Przed artystką otworzyły się niesamowite perspektywy. Tyle, że czuła, że szybko jej głos uległby rozpadowi, a jej nazwisko poszłoby w niepamięć. Odmówiła. Zawrotnej kariery nie zrobiła, ale głos jej służył wiele lat spokojnego zawodowstwa.
    To chyba nie tylko kwestia asertywności czy jej braku. Śpiewak często po prostu ufa dyrygentowi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Papageno,

    czy pamiętasz występ Jose Carrerasa w koncercie na Placu Piłsudskiego w Warszawie przed kilku - czy kilkunastoma laty? Wiem, że koncert odbył się w czerwcu, ale nie pamiętam w którym roku. Może ktoś podpowie?

    Jose Carreras był także zapowiadany jako gość specjalny tegorocznego Festiwalu Muzyki w Łańcucie. Nie wiem jednak, czy artysta wystąpił, tak jak było zaplanowane.
    Jola

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobno wystapił, gdzieś, ale nie pomnę gdzie czytałam pozytywną wzmiankę. Ja jednak boję się takich spotkań - z artystami niegdyś wielkimi, ale z trudnością opuszczającymi scenę - wolę zachować dobre wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gazeta Stołeczna ewa 03-04-1996

    Od dziś można kupować bilety na koncert Jose Carrerasa. Hiszpański tenor zaśpiewa 13 czerwca na placu Piłsudskiego. Z daleka i na stojąco można posłuchać za darmo. Carreras miał wystąpić w sylwestra w Sali Kongresowej. Ale organizatorzy za namową prezydenta miasta zdecydowali się przenieść koncert na 13 czerwca. - Prezydent chciał, by wielkiego tenora mogła usłyszeć na żywo jak największa publiczność i by uświetnił obchody 400-lecia stołeczności - tłumaczy Marek Szpendowski z Viva Art Music

    OdpowiedzUsuń