Zaczęło się
groźnie – jedna z pracownic technicznych odczytała list, z którego wynikało, że
festiwal w Aix-en-Provence, podobnie jak kultura francuska są poważnie
zagrożone przez brak pieniędzy. Chodziło głównie o płace i zajęcie osób
sezonowo zatrudnionych, a wszak festiwal, z samej swej natury daje pracę i
honorarium tylko czasowo. Tego typu
incydenty zdarzają się w Aix regularnie, zaś w tegorocznej, sześćdziesiątej
szóstej (czyżby znów piekielna interwencja?) główne uderzenie protestów zostało
skierowane na spektakl „Ariodante” , z Mozartem protestujący obeszli się
łagodnie.
„Czarodziejski
flet” można interpretować wszelako, ale nurty podstawowe są trzy – albo
dostajemy ponury , za to wzniosły do granic śmieszności dramat (nie cierpię tej opcji) , albo widowisko w
założeniu przynajmniej poetyckie (rzadko, ale czasem się to udaje) lub też
zwyczajną bajkę, dziecięcą zabawę w jazdę bez trzymanki gdzie sens i morał są wyłożone w sposób
czasem nadto jasny. Spektakl z Aix to kolejna ścieżka – sceniczny dowód na
banalne i oczywiste twierdzenie, że wszyscy: muzycy, śpiewacy, chórzyści,
statyści, pracownicy techniczni, twórcy efektów specjalnych, dyrygent, reżyser
itd. bez końca, oraz my, publiczność jesteśmy współtwórcami tego jedynego, raz
się zdarzającego przedstawienia. Oglądając efekt poczułam się trochę jak na
wyrafinowanych warsztatach teatralnych, jakby reżyser Simon McBurney chciał mi
powiedzieć : tak oto powstaje Sztuka, zbiorowym wysiłkiem – chcesz dołączyć? Jak
to wygląda konkretnie? Przede wszystkim – nie ma scenografii. Widzimy tylko
płaszczyzny zmieniające czasem kąt nachylenia i kurtyny stanowiące tło dla
niewymyślnych, ale trafnych i spełniających swe zadanie projekcji wideo.
Kostiumy są proste – żadnych tam papuzio-pierzastych szatek dla Papagena czy
zdumiewających szat dla Królowej Nocy. Rekwizytów – kilka, też codziennej
natury, jak drabinka, stół, czy wózek inwalidzki – wykorzystywany bez sensu i
potrzeby w wielu produkcjach, tu sens ma. Samo w sobie to wszystko nie stanowi
nadzwyczajnej osobliwości, ale mamy elementy dodatkowe. Widzowie, poza akcją
czysto sceniczną mogą obserwować jak ona się tworzy na bieżąco. Patrzymy bowiem
na pana , który rysuje kredą na
tablicy napisy i symbole stające się,
dzięki przekazującej obraz kamerze projekcjami video i komentarzem do wydarzeń.
Oglądamy też osobę (wraz z niezbędnym jej do pracy warsztatem) tworzącą efekty
dźwiękowe do scen mówionych. Główni bohaterowie, zwłaszcza Papageno (który
desperacko poszukuje swej „Ein Mädchen oder Weibchen” również w orkiestronie i
na widowni ), ale także Sarastro rozpoczynający drugi akt mową wprost do
widzów, wśród których się znajduje dość często wchodzą w interakcje z muzykami,
obsługą sceny, dyrygentem i
publicznością. Brak bogatej scenografii wymusza rozwiązania piękne czasem w
swej prostocie - na przykład ptaki towarzyszące Papageno są symbolizowane przez ludzi trzepoczących
złożonymi kartkami papieru. Wszystko to,
proszę Państwa działa! Czas się przyznać – bardzo mi się ten „Czarodziejski
flet” podobał. Mimo, iż w tym spektaklu paternalistyczno-mizoginiczna wymowa
samego utworu (i tak przepadam za „Fletem”, wszak kocha się bardziej pomimo niż
za) jest raczej podkreślona niż stonowana. Popatrzmy na Królową Nocy – to nie
jest żadna z typowo operowych Złych Czarodziejek , to kobieta której podstawową
winą była niechęć do poddania się woli męża i każdego innego mężczyzny, który
zechce nią rządzić(Sarastro!) , co jest przecież powinnością i powołaniem
samicy. O tym się mówi w tekście wielokrotnie. Królowa, stara i bezsilna bez
powodzenia próbuje wszcząć bunt przeciwko męskiej hegemonii, teraz odbierającej
i zawłaszczającej jej córkę. Którą, brew tradycji wykonawczej
bohaterka kocha, jak normalna matka. W tym momencie znalazłam na YT tylko jeden
fragment przedstawienia z Aix, ale za to
ten robiący największe wrażenie. To „Der Hölle
Rache” w niesamowitym wykonaniu Kathryn Lewek. Popatrzcie i posłuchajcie jak
ona śpiewa i jak gra, jak akcentuje każdą nutę wściekłymi zwrotami wózka i
jakiej jakości jest jej koloratura.
Lewek niecały rok temu zdobyła trzecią
nagrodę na Operaliach, zgarnęła też nagrodę publiczności, czemu się szczególnie
nie dziwiłam. Poza niezaprzeczalnym talentem w różnych kierunkach ma ona
jeszcze tę cechę, którą zwie się „star quality”, a dziś, kiedy u śpiewaczki
najważniejsza jest smukła talia liczy się też jej uroda. Wielka kariera przed
nią. Trzeba jednak podkreślić, że w tym
spektaklu właściwie całość strony muzycznej była wspaniała. Idealny Tamino –
Stanislas de Barbeyrac (liryczny, aksamitny tenor ) , dobra Pamina – Mari
Eriksmoen (jak dla mnie trochę za chłodny w barwie głos, ale to kwestia
osobistych preferencji), doskonały Papageno – Thomas Oliemans, pełen autorytetu
choć młody i atrakcyjny (ale również protekcjonalny) Sarastro z pięknym, basowym
brzmieniem - Christof Fischesser (mogłoby być trochę
więcej mocy) , wdzięczna Papagena – Regula Mühlemann oraz filuterne i ironiczne
zarazem Damy: Ana-Maria Labin, Silvia de
La Muela, Claudia Huckle (brzmiały świetnie każda z osobna nie gubiąc przy tym
stopliwej zespołowości) – taki zespół zdarza się niezmiernie rzadko. A dodać
trzeba, że wsparty został przez śpiewaków drugoplanowych na równie wysokim
poziomie, co dotyczy też chóru – English Voices. Pablo Heras-Casado zasłużył sobie na moją
wdzięczność, bardzo dawno nie słyszałam “Czarodziejskiego fletu” zagranego tak
barwnie i serdecznie, z uwagą, miłością do tej muzyki i młodzieńczym temperamentem
jednocześnie. Heras-Casado musi mieć
imponującą podzielność uwagi – zapanowanie nad fantastyczną Freiburger
Barockorchester , śpiewakami i masą innych wykonawców nie przeszkodziło mu w
wykonaniu drobnych zadań aktorskich.
|
Królowa Nocy |
|
Kathryn Lewek w cywilu |
Tak, świetne przedstawienie. Nie nagrałam, bo bardzo ostrożnie podchodzę do inscenizacji Czarodziejskiego fletu, zwłaszcza nie odpowiada mi konwencja "bajki" i, jak to nazwałaś, "jazdy bez trzymanki", teraz żałuję - to wciągnęło od pierwszej chwili - muzycznie, inscenizacyjnie.
OdpowiedzUsuńCzarodziejski Flet nie jest moją ulubioną operą Mozarta, ale podobała mi się wersja filmowa Branagha z Pape jako Sarastro.
OdpowiedzUsuńPape jest Sarastrem absolutnym i niestety każdy inny współczesny porównywany do niego traci. Zaś wersja Branagha jest, poza Pape tak sobie śpiewana, No i pocięta. Poza tym ta wojna taka estetyczna, kwiatki takie niebieskie, cmentarz taki oślepiająco biały... Ja wiem, że tak miało być, ale to nie dla mnie, chociaż oglądałam dawno temu bez przykrości. O ulubionej operze Mozarta można rozmawiać dłuuugo, dla mnie to jest , banalnie "Don Giovanni". Ale poza tym i "Wesele Figara) i "Flet" i "Idomeneo" i "Cosi".
OdpowiedzUsuń