wtorek, 22 lipca 2014

Papageno i kartki papieru - "Czarodziejski flet" w Aix



Zaczęło się groźnie – jedna z pracownic technicznych odczytała list, z którego wynikało, że festiwal w Aix-en-Provence, podobnie jak kultura francuska są poważnie zagrożone przez brak pieniędzy. Chodziło głównie o płace i zajęcie osób sezonowo zatrudnionych, a wszak festiwal, z samej swej natury daje pracę i honorarium tylko czasowo.  Tego typu incydenty zdarzają się w Aix regularnie, zaś w tegorocznej, sześćdziesiątej szóstej (czyżby znów piekielna interwencja?) główne uderzenie protestów zostało skierowane na spektakl „Ariodante” , z Mozartem protestujący obeszli się łagodnie.

„Czarodziejski flet” można interpretować wszelako, ale nurty podstawowe są trzy – albo dostajemy ponury , za to wzniosły do granic śmieszności dramat  (nie cierpię tej opcji) , albo widowisko w założeniu przynajmniej poetyckie (rzadko, ale czasem się to udaje) lub też zwyczajną bajkę, dziecięcą zabawę w jazdę bez trzymanki  gdzie sens i morał są wyłożone w sposób czasem nadto jasny. Spektakl z Aix to kolejna ścieżka – sceniczny dowód na banalne i oczywiste twierdzenie, że wszyscy: muzycy, śpiewacy, chórzyści, statyści, pracownicy techniczni, twórcy efektów specjalnych, dyrygent, reżyser itd. bez końca, oraz my, publiczność jesteśmy współtwórcami tego jedynego, raz się zdarzającego przedstawienia. Oglądając  efekt poczułam się trochę jak na wyrafinowanych warsztatach teatralnych, jakby reżyser Simon McBurney chciał mi powiedzieć : tak oto powstaje Sztuka, zbiorowym wysiłkiem – chcesz dołączyć? Jak to wygląda konkretnie? Przede wszystkim – nie ma scenografii. Widzimy tylko płaszczyzny zmieniające czasem kąt nachylenia i kurtyny stanowiące tło dla niewymyślnych, ale trafnych i spełniających swe zadanie projekcji wideo. Kostiumy są proste – żadnych tam papuzio-pierzastych szatek dla Papagena czy zdumiewających szat dla Królowej Nocy. Rekwizytów – kilka, też codziennej natury, jak drabinka, stół, czy wózek inwalidzki – wykorzystywany bez sensu i potrzeby w wielu produkcjach, tu sens ma. Samo w sobie to wszystko nie stanowi nadzwyczajnej osobliwości, ale mamy elementy dodatkowe. Widzowie, poza akcją czysto sceniczną mogą obserwować jak ona się tworzy na bieżąco. Patrzymy bowiem na pana , który rysuje  kredą na tablicy  napisy i symbole stające się, dzięki przekazującej obraz kamerze projekcjami video i komentarzem do wydarzeń. Oglądamy też osobę (wraz z niezbędnym jej do pracy warsztatem) tworzącą efekty dźwiękowe do scen mówionych. Główni bohaterowie, zwłaszcza Papageno (który desperacko poszukuje swej „Ein Mädchen oder Weibchen” również w orkiestronie i na widowni ), ale także Sarastro rozpoczynający drugi akt mową wprost do widzów, wśród których się znajduje dość często wchodzą w interakcje z muzykami, obsługą  sceny, dyrygentem i publicznością. Brak bogatej scenografii wymusza rozwiązania piękne czasem w swej prostocie - na przykład ptaki towarzyszące Papageno  są symbolizowane przez ludzi trzepoczących złożonymi kartkami papieru.  Wszystko to, proszę Państwa działa! Czas się przyznać – bardzo mi się ten „Czarodziejski flet” podobał. Mimo, iż w tym spektaklu paternalistyczno-mizoginiczna wymowa samego utworu (i tak przepadam za „Fletem”, wszak kocha się bardziej pomimo niż za) jest raczej podkreślona niż stonowana. Popatrzmy na Królową Nocy – to nie jest żadna z typowo operowych Złych Czarodziejek , to kobieta której podstawową winą była niechęć do poddania się woli męża i każdego innego mężczyzny, który zechce nią rządzić(Sarastro!) , co jest przecież powinnością i powołaniem samicy. O tym się mówi w tekście wielokrotnie. Królowa, stara i bezsilna bez powodzenia próbuje wszcząć bunt przeciwko męskiej hegemonii, teraz odbierającej  i zawłaszczającej  jej córkę. Którą, brew tradycji wykonawczej bohaterka kocha, jak normalna matka. W tym momencie znalazłam na YT tylko jeden fragment  przedstawienia z Aix, ale za to ten robiący największe wrażenie. To „Der Hölle Rache” w niesamowitym wykonaniu Kathryn Lewek. Popatrzcie i posłuchajcie jak ona śpiewa i jak gra, jak akcentuje każdą nutę wściekłymi zwrotami wózka i jakiej jakości jest jej koloratura. 

https://www.youtube.com/watch?v=8IrekvRE7Vs 

Lewek niecały rok temu zdobyła trzecią nagrodę na Operaliach, zgarnęła też nagrodę publiczności, czemu się szczególnie nie dziwiłam. Poza niezaprzeczalnym talentem w różnych kierunkach ma ona jeszcze tę cechę, którą zwie się „star quality”, a dziś, kiedy u śpiewaczki najważniejsza jest smukła talia liczy się też jej uroda. Wielka kariera przed nią.  Trzeba jednak podkreślić, że w tym spektaklu właściwie całość strony muzycznej była wspaniała. Idealny Tamino – Stanislas de Barbeyrac (liryczny, aksamitny tenor ) , dobra Pamina – Mari Eriksmoen (jak dla mnie trochę za chłodny w barwie głos, ale to kwestia osobistych preferencji), doskonały Papageno – Thomas Oliemans, pełen autorytetu choć młody i atrakcyjny (ale również  protekcjonalny) Sarastro z pięknym, basowym brzmieniem - Christof Fischesser (mogłoby być trochę więcej mocy) , wdzięczna Papagena – Regula Mühlemann oraz filuterne i ironiczne zarazem  Damy: Ana-Maria Labin, Silvia de La Muela, Claudia Huckle (brzmiały świetnie każda z osobna nie gubiąc przy tym stopliwej zespołowości) – taki zespół zdarza się niezmiernie rzadko. A dodać trzeba, że wsparty został przez śpiewaków drugoplanowych na równie wysokim poziomie, co dotyczy też chóru – English Voices. Pablo Heras-Casado zasłużył sobie na moją wdzięczność, bardzo dawno nie słyszałam “Czarodziejskiego fletu” zagranego tak barwnie i serdecznie, z uwagą, miłością do tej muzyki i młodzieńczym temperamentem jednocześnie.  Heras-Casado musi mieć imponującą podzielność uwagi – zapanowanie nad fantastyczną Freiburger Barockorchester , śpiewakami i masą innych wykonawców nie przeszkodziło mu w wykonaniu drobnych zadań aktorskich.

 






Królowa Nocy
Kathryn Lewek w cywilu

 

3 komentarze:

  1. Tak, świetne przedstawienie. Nie nagrałam, bo bardzo ostrożnie podchodzę do inscenizacji Czarodziejskiego fletu, zwłaszcza nie odpowiada mi konwencja "bajki" i, jak to nazwałaś, "jazdy bez trzymanki", teraz żałuję - to wciągnęło od pierwszej chwili - muzycznie, inscenizacyjnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czarodziejski Flet nie jest moją ulubioną operą Mozarta, ale podobała mi się wersja filmowa Branagha z Pape jako Sarastro.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pape jest Sarastrem absolutnym i niestety każdy inny współczesny porównywany do niego traci. Zaś wersja Branagha jest, poza Pape tak sobie śpiewana, No i pocięta. Poza tym ta wojna taka estetyczna, kwiatki takie niebieskie, cmentarz taki oślepiająco biały... Ja wiem, że tak miało być, ale to nie dla mnie, chociaż oglądałam dawno temu bez przykrości. O ulubionej operze Mozarta można rozmawiać dłuuugo, dla mnie to jest , banalnie "Don Giovanni". Ale poza tym i "Wesele Figara) i "Flet" i "Idomeneo" i "Cosi".

    OdpowiedzUsuń