|
Lucia w Seattle |
|
Lucia w Warszawie |
Może
kiedyś….Na razie Aleksandra znakomita. W 2011 patrzyła na nas ze zdjęć w prasie
kolorowej, natykaliśmy się na nią w telewizji -
nawet Wojewódzki dowiedział się o istnieniu Aleksandry Kurzak (był to
bardzo zabawny wywiad – gospodarz programu nijak nie potrafił sobie poradzić z
inteligentną , dowcipną i pewną siebie młodą kobietą). Wszystko to, włącznie z
polską Złotą Płytą stanowiło bezpośredni
skutek działań marketingowych koncernu DECCA, dla którego nagrała swój
debiutancki album. Bo to nie jest szczególnie wyjątkowa płyta, takich na rynku
zaistniało dużo. Na okładce urodziwa twarz , w środku standardowa zawartość
(trochę Mozarta, trochę belcanta, aria operetkowa) – to ma być wizytówka
aktualnych możliwości repertuarowych. Ci, którzy pamiętają nie tak dawne
początki kariery Kurzak mogą się nieco zdziwić: zmieniła się barwa (znacznie
dziś ciemniejsza), głos dojrzał i nabrał mocy. „Gioia!” to bardzo dobry
produkt. I tyle. Ale istnieje przecież wcześniejsze nagranie pieśni Chopina (dokonane wspólnie z Mariuszem
Kwietniem i wydane przez NIFC), które (o ile „przymkniemy ucho” na zdumiewającą
dykcję wokalistki) jest prawdziwą perełką, także ze względu na świetność
wyrazową, tak w tej niezwykle trudnej formie ważną. Autentyczną królową Kurzak
staje się jednak dopiero na scenie. Ma wszystko by zaangażować widza-słuchacza
bez reszty: wokalną klasę i pewność, wdzięk niepowszedni, temperament zwierzęcia
scenicznego i znakomity aktorski warsztat. Jej warszawską Lucię będę wspominać
wdzięcznie długo, długo podobnie jak Violettę. W tym sezonie będzie szansa
podziwiania jej Gildy z Andrzejem Dobberem – Rigolettem . To dokładnie ten sam
duet solistów, który nie tak dawno prezentował się w MET. Korzystajmy z tego,
że p. Aleksandra ma mieszkanie w Warszawie i
bywa tu dość często . Jesteśmy uprzywilejowani – w MET, Covent Garden
czy La Scali muszą na nią czekać dłużej
i czekają – bo warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz