Nie, nie ci nasi. Polscy specjaliści od piłki kopanej
górą nie będą już raczej za mojego życia, a jeśli opatrzność nie będzie miała
własnych planów pożyję jeszcze długo. Za to w dziedzinie tak egzotycznej jak
opera, która polskim mediom kojarzy się najwyżej z Andreą Bocellim i Sarą
Brightman – i owszem , Polacy osiągnęli
sukces bezdyskusyjny. I któż o tym wie? Ktoś jednak tak, skoro zdobycie biletów
na krakowskie „Wesele Figara” było ciężką mordęgą. Ale wyobraźmy sobie , że
jakieś Bardzo Ważne Piłkarskie Gremium ogłasza co roku ranking na najlepszych
zawodników. Są takie, prawda? I ostatnio zawsze wygrywa Messi, ale nie on mnie
tu interesuje. Tego typu klasyfikacja istnieje też w dziedzinie opery:
austriacki Festspiele Magazine wybiera co jakiś czas najlepszych śpiewaków
świata. W przedostatnim wydaniu mieliśmy wśród męskiej dwudziestki dwóch
reprezentantów, w ostatnim już trzech. Cóż by to się działo, gdyby chodziło o
futbol… strach by było otworzyć lodówkę. A o naszych, którzy rzeczywiście są
górą wiemy my, pasjonaci i moi
nieszczęśni koledzy z pracy informowani przeze mnie przymusowo i bezwzględnie (
wysłuchujący mych doniesień na ogół ze spolegliwą cierpliwością i czasem nawet
coś zapamiętujący). Przecież nie chodzi o to, żeby nagle wszyscy pędem ruszyli
do TWON bądź innego teatru operowego, ale aby przynajmniej znali te nazwiska.
Nie tylko wtedy, kiedy wielka wytwórnia raczy zainteresować się naszą
sopranistką, która i bez niej była świetna
i znana od Londynu po Nowy Jork. Właśnie dlatego w kilku postach napiszę
o nich, naszych dumach narodowych, o których naród w zdecydowanej większości
niestety nie słyszał .
Artur Ruciński - Marcello w Los Angeles Opera |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz