niedziela, 10 czerwca 2012

„Górą nasi !”


Nie, nie ci nasi. Polscy specjaliści od piłki kopanej górą nie będą już raczej za mojego życia, a jeśli opatrzność nie będzie miała własnych planów pożyję jeszcze długo. Za to w dziedzinie tak egzotycznej jak opera, która polskim mediom kojarzy się najwyżej z Andreą Bocellim i Sarą Brightman – i owszem ,  Polacy osiągnęli sukces bezdyskusyjny. I któż o tym wie? Ktoś jednak tak, skoro zdobycie biletów na krakowskie „Wesele Figara” było ciężką mordęgą. Ale wyobraźmy sobie , że jakieś Bardzo Ważne Piłkarskie Gremium ogłasza co roku ranking na najlepszych zawodników. Są takie, prawda? I ostatnio zawsze wygrywa Messi, ale nie on mnie tu interesuje. Tego typu klasyfikacja istnieje też w dziedzinie opery: austriacki Festspiele Magazine wybiera co jakiś czas najlepszych śpiewaków świata. W przedostatnim wydaniu mieliśmy wśród męskiej dwudziestki dwóch reprezentantów, w ostatnim już trzech. Cóż by to się działo, gdyby chodziło o futbol… strach by było otworzyć lodówkę. A o naszych, którzy rzeczywiście są górą wiemy my, pasjonaci  i moi nieszczęśni koledzy z pracy informowani przeze mnie przymusowo i bezwzględnie ( wysłuchujący mych doniesień na ogół ze spolegliwą cierpliwością i czasem nawet coś zapamiętujący). Przecież nie chodzi o to, żeby nagle wszyscy pędem ruszyli do TWON bądź innego teatru operowego, ale aby przynajmniej znali te nazwiska. Nie tylko wtedy, kiedy wielka wytwórnia raczy zainteresować się naszą sopranistką, która i bez niej była świetna  i znana od Londynu po Nowy Jork. Właśnie dlatego w kilku postach napiszę o nich, naszych dumach narodowych, o których naród w zdecydowanej większości niestety nie słyszał .
Artur Ruciński - Marcello w Los Angeles Opera

Zacznijmy od Artura Rucińskiego. Baryton liryczny, któremu  dane jest  wszystko, co trzeba aby publiczność go kochała. W Warszawie mamy szansę podziwiać go regularnie, radzę korzystać, bo za moment możemy już tego luksusu nie mieć. Najlepiej czuje się na scenach niemieckich , od Monachium przez Hamburg po Berlin, ale śpiewa też w Paryżu , Wiedniu ,Londynie, Wenecji , Weronie czy Los Angeles. Właśnie tam mieliśmy w maju sytuację niezwykle przyjemną: podczas gdy w Filharmonii Mariusz Kwiecień zaliczył kolejny triumf jako Don Giovanni mając u boku, jako Donnę Elvirę Agę Mikołaj w Operze Artur Ruciński brylował w partii Marcella. Recenzje były bez wyjątku znakomite. Podobnie jak w marcu, gdy w neapolitańskim Teatro San Carlo Ruciński wystąpił jako Francesco, czarny charakter w rzadko wystawianym dziele Verdiego „Zbójcy” (I Masnadieri). Tu Ruciński mógł sobie poszaleć aktorsko i z wyraźnym upodobaniem kreował straszną szuję. Jego bohater , garbaty i chromy,  wokalnie dominował nad resztą obsady. Co tu dużo pisać: głos o ciepłej barwie, dźwięczny, umiejętności wokalne i wyrazowe wspaniałe, kontrola oddechowa świetna. Wszystko to można podziwiać na pierwszej płycie Rucińskiego, gdzie śpiewa pieśni Karłowicza i kilka wybranych arii  (polecał zwłaszcza Wolframa z „Tannhäusera”).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz